Archiwum
czyli czego się możecie ode mnie nauczyć
Feerie 2010-02-04 21:52
 Oceń wpis
   

_-¯ Niezbadanymi ścieżkami biegną kobiece myśli. Wiedział o tym Einstein, wie o tym Hawking. Dlatego tworząc swoje Ogólne Teorie Wszystkiego wiedzieli również, że owe teorie wszystkiego opisać nie zdołają. Ci znakomici fizycy mieli świadomość, że nauka nie dorosła jeszcze do prób opisania damskiego mózgu, tak więc zajęli się prostszymi (żeby nie rzec: prostackimi) zagadnieniami typu grawitacja czy kwanty. Dlaczego o tym piszę? Otóż dlatego, że kilka dni temu, przy śniadaniu, Misia zadała mi pytanie:
- A może byśmy pojechali do Zakopanego?
- Oczywiście, Skarbie - odpowiedział machinalnie mój proces Automatycznego Unikania Konfliktów. Dalej pogryzałem grzankę i siorbiąc cherbatę przeglądałem gazetę.
- Świetnie, to może jak Charrison będzie miał ferie?
- Oczywiście, Skarbie - odparłem znów bez świadomego zawiadywania ośrodkiem mowy. Tym razem jednak zadziałał również Intuicyjny Detektor Zagrożeń. Sprytny ów automat wprogramowałem sobie kilka miesięcy temu, wykorzystując najnowsze techniki programistyczne spod znaku logiki rozmytej (coraz częściej zwanej również, nomen-omen, kobiecą intuicją). Przerwałem czytanie gazety i machinalnie przeanalizowałem kilka ostatnich zdań naszej rozmowy. Jak zapewne Państwo wiedzą (a Panowie w szczególności), każdy mężczyzna ma genetycznie wbudowaną pamięć krótką dialogową, pozwalającą mu bezbłędnie odtworzyć siedem do dziesięciu ostatnio zasłyszanych słów. Z niewiadomych przyczyn bufor jest w stanie pomieścić dodatkowych kilka zwrotów jeżeli zostały one wypowiedziane przez małżonkę. Posiłkując się zatem tą niewielką, daną nam przez naturę umiejętnością, bezbłędnie wychwyciłem zwroty które zaalarmowały Detektor Zagrożeń.
- Do Zakopanego? Na ferie? Po co?
- Charrison pouczyłby się jeździć na nartach. Charysia zresztą też by mogła. Poza tym - dawno już nie byliśmy w Zakopanem.
- W Peru w ogóle nie byliśmy, a jakoś nie chcesz tam jechać - skontrowałem.
- Skoro mowa o Peru, to właśnie przeglądałam...
- Nieważne - uciąłem, czując że ten wątek może przybrać zgoła odmienny obrót niż sobie założyłem. Postanowiłem wrócić do meritum:
- Dlaczego Zakopane?
- Przecież jest zima...
- No i co z tego? Zima jest o każdej porze roku... znaczy - zima jest każdej zimy. Dlaczego akurat chcesz jechać do Zakopanego tej zimy? Nie możemy pojechać tam na przykład na wiosnę?
- Wiosną Charrison nie będzie miał gdzie się uczyć jazdy na nartach.
- Ale po co ma gdzieśtam jechać uczyć się jeździć? Napisze się odpowiedni program, podłączy neurostymulotary i w pięć minut smyk będzie śmigał jak mistrz slalomu-giganta. Widziałaś jak to robili w ,,Matriksie''? No, to my zrobimy tak samo, tylko dobrze - bez tego całego złomu wpychanego w tył głowy. Nie wiem jacy amatorzy projektowali te urządzenia, przecież wystarczyło zastosować prosty rezonans elektromagnetyczny i...
- Charyzjusz!
Oho... zaczynało się...
- Chciałabym jechać do Zakopanego. W te ferie. Żeby dzieci mogły zobaczyć góry.
- Ale przecież fraktale... - zacząłem, ale w tym samym momencie napotkałem coś określanego mianem ,,lodowate spojrzenie''. W jednej chwili przeszła mi ochota przekonywania Misi, że matematyczne wzory w swej logice są niesłychanie piękniejsze niż surowy chaos przyrody. Postanowiłem zrezygnować z bezpośredniej obrony na rzecz zmiany kierunku natarcia.
- Może zamiast tego pojedźmy do Sopotu?
- Dlaczego do Sopotu?
- Sopot musi być piękny o tej porze roku.
- Charry, wiesz przecież że wszyscy w zimie jeżdżą do Zakopanego.
- No właśnie! - uniosłem w górę palec w geście triumfu - Wszyscy jeżdżą, a my nie! Nie będziemy jak te lemingi i pojedziemy do Sopotu! Kochanie, tylko martwe ryby płyną z prądem - przytoczyłem swoje ulubione powiedzonko.
- Zarezerwowałam już pokój.
Oooo! Tego było już za wiele. Zespół Urażonej Męskiej Dumy szarpnął za dźwignię i wpuścił do krwiobiegu potężną dawkę Słusznego Gniewu. No bo przecież, do jasnej cholery, kto nosił spodnie w tym domu!?
- Nie jedziemy do Zakopanego, pojedziemy do Sopotu! - wrzasnąłem uderzając dla lepszego efektu pięścią w stół, aż spadła klawiatura z bułkami. Misia spojrzała na mnie z lekkim lękiem. Wiedziałem już, że wygrałem.

_-¯ Właśnie dojechaliśmy na miejsce. Góry rzeczywiście są piękne o tej porze roku...
C.D.N.

 
 Oceń wpis
   
_-¯ Wielomysła spotkałem z samego rana, gdy skrobałem szyby w aucie, on zaś akurat wyprowadzał na spacer swoje wszechświaty (równoległego Fafika i prostopadłego Brysia). Gdy mnie zauważył pomachał mi ręką i, nie czekając aż Bryś z Fafikiem załatwią się pod krzaczkiem, raźnym krokiem ruszył w moim kierunku. Wyglądał na bardzo podekscytowanego.
- Witaj, Charyzjusz! Co tam, odszraniasz auto?
- Ano... - zgodziłem się, pracowicie machając skrobaczką.
- Podróż samochodem? - zdziwił się - Przecież zwykle podróżujesz tunelami SSH.
- Ano tak. Ale wiesz - zima zaskoczyła adminów. Dziś rano, jak tylko ruszyłem pakietem z portu, zakopałem się w takich zaspach, że szkoda gadać. Zresztą, może to i dobrze, bo okazało się że większość łącz jest w opłakanym stanie. Kolega podobno do stanów leciał i w światłowodzie transatlantyckim przywalił czołowo w dużego torrenta, który nie dostosował prędkości do panujących warunków i wyleciał na zakręcie w prawo na przeciwległy pas. Pogrzeb w czwartek.
- W czym? - zainteresował się Wielomysł.
- Co w czym? - nie zrozumiałem.
- W czym mam pogrzebać w czwartek?
- Pogrzeb w znaczeniu pochówek. Podobno nie było co zbierać, bo to był duży film w HD. Dwanaście giga poooszłooo po biedaku. Wezwani na oględziny spece od ruchu sieciowego początkowo nawet nie wiedzieli gdzie biednego M1k431a wprasowało. A jak już się dowiedzieli, to zebrali go pieczołowicie do woreczka i zanieśli do najbliższego instytutu matematyki i informatyki. Podobno w wyniku zderzenia jego dane osiągnęły niesamowity stopień kompresji (co prawda stratnej), ale kolesie którzy go oglądali już zapowiadają przełom w dziedzinie kodowania obrazu. Przynajmniej biedak nie zginął na marne. A to mi przypomina pewną anegdotkę, nie wiem czy ci mówiłem... Wiesz, że algorytm kodeka H.264 został wymyślony kiedy jeden roztargniony profesor usiadł na pudełku z tortem? Posłuchaj...
- Mówiłeś, mówiłeś... Żal mi twojego kolegi, świeć Panie nad jego duszą, ale posłuchaj. Ja również uczyniłem pewne odkrycie... - uśmiechnął się zagadkowo.
,,Oho'' - pomyślałem, co przyszło mi z łatwością, gdyż jestem mistrzem w myśleniu dwuliterowych wyrazów. Proszę się nie kłócić - w ,,oho'' są jedynie dwie litery: ,,h'' oraz ,,o'', z tym że ta druga użyta dwa razy. Tak więc pomyślałem ,,oho'', dwa razy skrobnąłem szybkę po czym pomyślałem ,,oho'' jeszcze raz, tak dla wprawy. Wielomysł zastygł w pozycji oczekiwania. Pomiędzy jednym a drugim ,,oho'' domyśliłem się o co mu chodzi, więc - żeby nie trzymać go dłużej z zagadkowym uśmiechem na twarzy - zadałem wreszcie pytanie na które czekał.
- A cóż to za odkrycie?
Fizyk uśmiechnął się, po czym oznajmił swobodnym tonem:
- Odkryłem przyczynę globalnego ocieplenia!
Sens tego stwierdzenia nie dotarł do mnie od razu, gdyż akurat byłem zajęty delikatnym wykopywaniem Fafika który znalazł dużą przyjemność w obsikiwaniu wszystkich kół mojego auta. Odganiając Fafika jednocześnie zauważyłem że Bryś kucnął koło mojej furtki i zastygł z wyrazem intensywnego wysiłku na mordce. ,,Zaraz zrobi mi na podjeździe czarną dziurę!'' przemknęło mi przez głowę, ale w tym momencie ostatni z neuronów, nieco stężały od mrozu, zadziałał i sens słów Wielomysła został przetworzony przez mój mózg.
- Że słucham? - spytałem inteligentnie, gdyż pozostałe 99% mojego umysłu przydzielone zostało procesowi pt. ,,Ale o co chodzi?''.
Wielomysł zrobił teatralną pauzę, po czym oznajmił.
- Odkryłem przyczynę globalnego ocieplenia. Początkowo wydało mi się to nieprawdopodobne, ale wykonałem niezbędne obliczenia i wszystko się potwierdziło co do joty. Za globalne ocieplenie odpowiedzialny jest śnieg!
Parsknąłem głupawym rechotem, lecz zaraz przestałem się śmiać. Wielomysł przecież nie był szalony! Spojrzałem na niego poważnie.
- Nie robisz sobie ze mnie żartów, prawda?
- No co ty... - obruszył się.
Stałem przez chwilę i myślałem, po czym uniosłem dłoń. Niewielki płatek wylądował na czarnej rękawicy. Pokazałem go Wielomysłowi.
- Masz na myśli to?
- Bez wątpienia. Jeśli chcesz, wszystko ci zaraz wytłumaczę. Tylko może wejdziemy do domu, bo tu zimno...
No tak, pomimo globalnego ocieplenia zima przydarzyła się jak za starych dobrych czasów, gdy byłem jeszcze małym chakierkiem, zaś śnieg w styczniu nie był głównym tematem wiadomości w mediach. Uchyliłem furtkę do domu. Kątem oka zauważyłem że Bryś jednak dopiął swego i teraz, nieporadnie wyrzucając tylne łapy, próbował zagrzebać czarną dziurę śniegiem.
- Proszę, wejdź - zaprosiłem gościa do środka. Za Wielomysłem wskoczył Fafik, a zaraz potem Bryś. Zamykając, zauważyłem że czarna dziura wchłania właśnie dużą hałdę śniegu razem z samochodem sąsiada. ,,Może to jest jakiś sposób na odśnieżanie?'' - pomyślałem i zamknąłem drzwi.
Choć ciekawość paliła mnie jak nigdy najpierw zaparzyłem nam obu dobrej chakierskiej cherbaty a dopiero potem przystąpiłem do zadawania pytań.
- O co chodzi z tym śniegiem?
W odpowiedzi Wielomysł wyjął z kieszeni sfatygowaną, złożoną na czworo kartkę, pokrytą gęsto obliczeniami. Rozpostarł ją i położył na blacie przede mną.
- O to - wyjaśnił.
Rzuciłem okiem. Wzory wydawały się proste, żadnych poszóstnych całek, transformat z przestrzeni ,,n'' do ,,m'' czy niewiadomoilustopniowychciągów. Proste dzielenie, mnożenie, potęgowanie. Zdziwiłem się tylko, że tyle tego, jednak okazało się że po prostu obliczenia były powtórzone kilka razy. Wielomysł dostrzegł moje rozterki.
- To dla pewności, policzyłem kilkoma sposobami. Na energię kinetyczną i potencjalną, zarówno z zerem w środku Ziemi jak i w nieskończoności. Wynik jest cały czas ten sam.
Powoli zaczynałem rozumieć, jednak nie byłem w stanie tego przyjąć do wiadomości.
- Ale... a dwutlenek węgla?
- Widziałeś kiedyś dwutlenek węgla? - odpowiedział pytaniem.
- No nie, ale przecież...
- Dwutlenek węgla jest wykluczony. Popatrz tutaj - wyjął drugą kartkę, również zapisaną wzorami. Położył obok pierwszej.
- Dwutlenek węgla nie może mieć takiego wydatku energetycznego. Poza tym dwutlenek węgla nie jest opadem atmosferycznym. Powstaje przy ziemi i trzyma się ziemi. A śnieg - to co innego!
- Czyli śnieg?
- Śnieg!
- Ale to niemożliwe!
- Nie ma rzeczy niemożliwych, Charyzjusz. Kiedyś mój kolega, Kwantycjusz Niedyskretny, na przysposobieniu wojskowym usłyszał że niemożliwe to jest okopać się w wodzie. Zaprosił potem pana majora na demonstrację i się w wodzie okopał na jego oczach.
- Jak?
- Ano tak, że najpierw wodę zamroził i wykuł okop w lodzie. Inny stan skupienia, ale substancja ta sama...
- To może lód też odpowiada za globalne ocieplenie? - spytałem kpiąco, jednak tylko dlatego że mój umysł nie chciał przyjąć oczywistej prawdy kiełkującej już gdzieś w lewej części płata czołowego.
- Charyzjusz, nie żartuj. Ja już wiem, że to rozumiesz. Lód - nie. Śnieg - tak.
- Bo... bo pada?
- Bo pada. Każdy płatek stworzony w chmurze z pary wodnej zmierza ku ziemi. Jego energia potencjalna na górze jest zdecydowanie większa niż energia przy gruncie. Spadając zamienia on tę energię na energię cieplną - trąc o atmosferę, oraz na energię kinetyczną, która jednak również zamieniana jest na ciepło w wyniku zderzenia z powierzchnią ziemi. W przypadku pojedynczego płatka efekt ocieplenia atmosfery jest minimalny, pomnóż to jednak, Charyzjuszu, przez setki, tysiące, setki tysięcy milionów płatków które spadają na ziemię każdej zimy. Jak myślisz, dlaczego po każdej zimie następuje wiosna?
- Bo opady śniegu powodują ocieplenie klimatu? - spytałem głucho.
Wielomysł skinął głową.

_-¯ W milczeniu dopiliśmy cherbatę, po czym Wielomysł zebrał się do wyjścia.
- Ogłosisz to? - spytałem go gdy stał już w drzwiach.
Spojrzał na mnie smutno.
- Nie. Ludzkość nie jest na to przygotowana. Rządy wielu państw mogą się załamać gdy zniknie rynek handlu CO2. Może kiedyś...
Patrzyłem przez uchylone drzwi jak wychodzi. Przy furtce zatrzymał się, sprzątnął czarną dziurę po Brysiu do papierowej torby i pomaszerował w stronę swojego domu. Śnieg, jak gdyby nigdy nic, padał wciąż potęgując globalne ocieplenie...
 
Jak uratowałem Święta 2010-01-01 22:11
 Oceń wpis
   
_-¯ Śnieg prószył melancholijnie, ale wcale się tym nie przejmował. Wczesny, zimowy zmrok powoli wsączał się przez okna i podkradał w stronę choinki, która odpychała go co i raz rozbłyskami kolorowych światełek. Gałęzie świerków, pokryte grubymi czapami białego puchu...
- Jaki śnieg? - spytała Misia, zaglądając mi przez ramię - Gdzie ty tu widzisz śnieg? Plus osiem jest, wszystko co spadło już się roztopiło.
- No ale pada - wskazałem ręką za okno.
- Pada. Ale to deszcz pada, nie śnieg.
- Deszcz, śnieg, co za różnica. To i to woda, tylko w innym stanie skupienia.
- Właśnie na tym ta różnica polega. Zresztą, zamiast teraz siedzieć przy komputerze i klepać te swoje głupoty - pomógłbyś mi nakrywać do stołu. Za godzinę przyjdą rodzice.
Niechętnie, ale posłusznie zwlokłem się z krzesła i podreptałem za Misią do pokoju gdzie stał wigilijny stół i zacząłem rozstawiać talerze, rozmyślając o ciężkim losie chakiera któremu nawet w święta nie dane jest posiedzieć przy komputerze. Stawiałem właśnie szósty talerz, gdy coś za moimi plecami zachrobotało i zaszurało. Odwróciłem się akurat w momencie w którym z kominka, będącego źródłem tych hałasów, buchnął okazały kłąb sadzy i majestatycznie osiadł na śnieżnobiałym (do tego momentu) obrusie.
- Misia! - krzyknąłem - Trzeba zmienić obrus. Zapaskudził się sadzą z kominka - poinformowałem.
- Przecież my nie mamy kominka! - usłyszałem w odpowiedzi.
Spojrzałem na kominek i chwilkę się zastanowiłem, po czym doszedłem do wniosku, że rzeczywiście, Misia miała rację. Kominka nie mieliśmy. Mieliśmy mieć, oczywiście, ale plany te były odłożone na bliżej nieokreśloną przyszłość. Swego czasu wybraliśmy nawet przewód kominowy przy którym go zainstalujemy, ale to nie był ten przewód. Pogapiłem się zatem na kominek jeszcze chwilę po czym postanowiłem go zignorować i wróciłem do rozstawiania zastawy. Sadzę też postanowiłem zignorować, choć na talerzach wyraźnie widziałem jaśniejsze smugi w miejscach w których starłem ją palcami. I jak tu ufać zmysłom?

_-¯ W tym momencie ktoś postukał mnie w ramię.

_-¯ Byłem odwrócony twarzą w kierunku wejścia do pokoju, wiedziałem też że w pomieszczeniu - poza mną - nikogo nie ma. Nie widziałem również, by ktoś wchodził, tak więc nie mogło być tutaj nikogo kto mógłby mnie stukać w ramię. Mając na uwadze fatamorgany z kominkiem i sadzą doszedłem do wniosku że jest to kolejny omam. Kontynuowałem zatem pracę, choć stan mojego zdrowia zaczął mnie niepokoić. Nigdy wcześniej nie miewałem takich zaburzeń. Pukanie ponowiło się.
- Charyzjusz! - odezwał się omam za moimi plecami.
- Proszę mnie nie niepokoić - odpowiedziałem nie odwracając się i starając się nadać mojemu głosowi możliwie spokojny ton - Wiem że tutaj nikogo nie ma.
- No przecież ja jestem! - omam nie dawał za wygraną.
- Jest pan tylko wytworem mojej wyobraźni. Tak samo jak kominek i sadza. A teraz uprzejmie proszę by pan sobie poszedł.
- Charyzjusz! Odwróć się! To ja, Święty Mikołaj!
Zamknąłem oczy i zrobiłem kilka głębokich wdechów. Co prawda babcia ostrzegała mnie przed skutkami długiego siedzenia przed komputerem, ale słowem nie wspominała o możliwości złapania choroby psychicznej, a jedynie o zespole cieśni nadgarstka, pogorszeniu się wzroku i hemoroidach. Postanowiłem się nie odwracać i nie dyskutować więcej z wytworem mojej wyobraźni. Spróbowałem skupić się na rozstawianiu talerzy, lecz w tym momencie omam tytułujący się Świętym Mikołajem chwycił mnie za ramiona i brutalnie obrócił w swoim kierunku. Zanim zdążyłem zamknąć oczy zobaczyłem białą brodę i czerwony strój.
- Charyzjusz, otwórz oczy. Ja naprawdę jestem Świętym Mikołajem. Musimy porozmawiać.
- Nieprawda. Jestem chory, albo po prostu przemęczony. Ponawiam prośbę by przestał się pan mi zwidywać i nie wciągał w żadną dyskusję. Jestem zajęty i doprawdy nie wiem jakie traumatyczne zdarzenie musiałem przeżyć w dzieciństwie że teraz wyobraziłem sobie akurat pana. Poza tym Świętego Mikołaja nie ma.
- Doprawdy? - obruszył się omam - Jestem Świętym Mikołajem i znam wszystkie twoje dobre i złe uczynki. Pamiętasz, jak mając cztery lata zbiłeś wazon, a potem zwaliłeś winę na program pocztowy, że niby zawadził go dużym załącznikiem?
To była oczywiście prawda, jednak postanowiłem myśleć zdroworozsądkowo.
- Jest pan wytworem, mojego umysłu, zatem z definicji ma pan dostęp do wszystkich informacji w nim składowanych. Nie przekona mnie pan odkrywając znane mi fakty z mojego życia, bo to tak jakbym rozmawiał sam ze sobą.
- Niby racja... No to posłuchaj... Charysia, dwa tygodnie temu, w piątek, włamała się do systemu komputerowego przedszkola i zmieniła jadłospis. Usunęła ze środowego obiadu zielony groszek, którego nie lubi. Dostęp do terminala uzyskała posługując się lalką Barbie. Tysiącdwudziestoczterobitowy klucz RSA złamała wykorzystując książeczkę o małym słoniku, który szukał mamy. Czy cały czas będziesz miał zamknięte oczy?
- Charysiu! - zawołałem córkę. Po chwili usłyszałem tupot małych kroczków.
- Tatusiu! Święty Mikołaj!
Postanowiłem szybko przemyśleć sytuację. A co, jeżeli to nie Charysia, a jedynie kolejny wymysł mojego mózgu? Co, jeżeli wymyśliłem sobie właśnie Charysię wchodzącą do pokoju? Oczywiście taki fantom potwierdzi wersję drugiego. Z drugiej strony - uświadomiłem sobie - komuś muszę uwierzyć, inaczej za kilka sekund stanę się solipsystą. Postanowiłem, że Charysi uwierzę.
- Wykasowałaś zielony groszek ze środowego obiadu? - spytałem prosto z mostu i zerknąłem na córkę. Mała spojrzała na mnie, potem na Świętego Mikołaja, po czym się rozpłakała.
- Nie dostanę prezentuuuuuuuu? - załkała.
- Oczywiście, że dostaniesz, Charysiu - powiedział Święty Mikołaj - byłaś bardzo grzeczną dziewczynką.
Łkanie ustało.
- To jak było z tym groszkiem? - spytałem ponownie.
- Nie lubię groszku...
Nie zadowoliłem się tym wykrętem.
- Skasowałaś?
Nastąpiła dłuższa pauza, po które przyszło niechętne wyznanie.
- Skasowałam, ale tylko przy okazji. Chciałam empirycznie określić stopień przydatności czytanek o słonikach szukających mam w procesie łamania szyfrów asymetryczny. Zresztą inne dzieci też nie lubią groszku...
Cóż, sam nie lubiłem groszku. Ostrożnie spojrzałem na Świętego Mikołaja.
- Teraz mi wierzysz? - spytał.
- Kominek to twoja robota? - skontrowałem pytaniem.
- Ach! Kominek! A jak twoim zdaniem miałem się tu dostać?
- Drzwiami?
- Święty Mikołaj wchodzi przez komin! Wszyscy o tym wiedzą. Ale twój komin wiedzie do gazowego pieca CO, tak więc musiałem najpierw stworzyć ten.
- I on zostanie? - spytałem z nadzieją.
- Nie. Inaczej producenci kominków bardzo brzydko by się o mnie wyrażali. Jak tylko wyjdę - zniknie.
- Sadza też?
- Też.
Wyjaśnienia te lekko mnie uspokoiły.
- Czy już teraz dostanę prezent? - wtrąciła się do rozmowy Charysia, cały czas z uwagę obsługując Mikołaja.
- Nie, maleńka. Prezenty znajdziesz pod choinką gdy zaświeci pierwsza gwiazdka. A teraz idź pomóż mamie... - powiedział święty, a półgłosem dodał ni to do siebie, ni to do mnie - Znajdziesz prezenty, o ile tatuś mi pomoże...
Charysia wyszła, ja zaś ułożyłem oczy w znak zapytania, formując tzw. ,,pytające spojrzenie''.
- Chodzi o to, że zapomniałem hasła do komputera - wyjaśnił bez zwłoki Mikołaj wyciągając z worka laptopa.
- A co to ma wspólnego z prezentami?
- Listy prezentów mam w komputerze. Nie ma list - nie ma prezentów - nie ma gwiazdki - nie ma szczęśliwych dzieci.
Spojrzał na zegarek.
- Mamy czterdzieści pięć minut do gwiazdki.
Również spojrzałem na zegarek.
- A kiedy zdążysz te wszystkie zabawki wyprodukować?
- O to się nie martw. Jako Święty który musi odwiedzić w jednej chwili kilka milionów domów mam duże doświadczenie w pracy współbieżnej oraz w obchodzeniu się z czasem.
- To dlaczego mamy tylko czterdzieści pięć minut?
- Bo TY nie masz takiego doświadczenia. Przepraszam, że popędzam, ale... czy mógłbyś już zacząć?
Włączyłem komputer który zaczął się bootować.
- Linux? - skrzywiłem się.
- Linux. Windowsa mają w piekle, więc - sam rozumiesz że musieliśmy wybrać coś takiego by było w opozycji.
- W piekle mają Windows? - zdziwiłem się, jednocześnie wyciągając widelcem ze swapa hasło do zaszyfrowanych partycji.
- Tak, i wiesz co? - święty uśmiechnął się - w zeszłym miesiącu pewien chakier podrzucili im trojana. Komputer samego Lucyfera rozsyłał spam z generyczną Viagrą.
Po chwili skończyłem odwracałem skrót MD5 hasła. Zapisałem je na karteczce i podałem Świętemu Mikołajowi.
- Oczywiście! - wykrzyknął - Jak mogłem zapomnieć o tym drugim ,,r''! Dzięki, Charyzjuszu, dziękuję ci. Uratowałeś te święta!
- Cóż... trzeba, to pomagam - stwierdziłem skromnie.
- Jeszcze raz dziękuję. No to ja już lecę - I zniknął.

_-¯ Skończyłem rozstawiać talerze i uśmiechnąłem się do swoich myśli. W sumie nie musiałem odzyskiwać hasła do komputera Świętego Mikołaja. Trzy dni wcześniej włamałem się do pewnego linuksowego laptopa na login ,,santa'' i ściągnąłem z niego masę interesujących danych wśród których był wielgachny plik o nazwie lista_prezentów.txt...
 
O kotach słów kilka 2009-12-04 23:56
 Oceń wpis
   

_-¯ Dyskusja pod poprzednim wpisem skłoniła mnie bliższego przyjrzenia się stworzeniom, które w naszym wymiarze noszą nazwę kotów. Chociaż może określenie ,,stworzenia'' nie jest tu do końca na miejscu, gdyż jak wszyscy wiemy stworzenia to istoty które ktoś stworzył, zaś pochodzenia kotów nie możemy do końca być pewni...

_-¯ Jedna z teorii na ten temat głosi, że kotów w ogóle nie ma, i że powstaną dopiero z wielkiego nie-wybuchu przy końcu wszechświata. Tak jak w teorii Big-Bangu cała materia wszechświata miałaby pochodzić z pierwotnej eksplozji niczego, tak w teorii nie-wybuchu wszystkie współczesne koty są dryfującą wstecz w czasie projekcją gigantycznej implozji braku kotów w naszym wymiarze. Nie-koty, którymi wypełniona jest przestrzeń wokół nas oddziałują na siebie słabymi siłami braku kotów, co prowadzi do przyciągania się ich z siłą podobną do grawitacji. I tak, jak Ziemia oddala się od Słońca z prędkością 2cm/rok, tak w okolicach naszego układu słonecznego gęstość braku kotów wzrasta równoważnie. Gdy nasz wszechświat rozpruje się wreszcie jak zjedzony przez mole sweter, gdy pękną już ostatnie nitki grawitacji, w tym samym momencie gęstość braku kotów przekroczy masę krytyczną prowadzącą do reakcji łańcuchowej i wspomnianej implozji. W przedstawionej teorii takie zagęszczenie braku kotów przenicuje nasz wszechświat na ,,lewą stronę'' i wszystko zacznie się od początku, z tym że po drugiej stronie przestrzeni, przy czym punktem symetrii będzie właśnie punkt w którym brak kotów osiągnie maksimum. Zatem - Big Bang, będący początkiem naszego wszechświata byłby jednocześnie końcem innego.
- Ale - zapyta ktoś - gdzież w końcu są koty?
Otóż koty zostają we wszechświecie który się właśnie rozpadł/zakląsł (zależnie od punktu widzenia). Gdybyż zaludniły (zakociły) wszechświat który właśnie powstał, nie byłby on zdolny do reinkarnacji na skutek bezkociej implozji. Zatem wg. teorii koty zamieszkują wszechświat paralelny do naszego, zaś to co odbieramy jako kot jest w istocie kota brakiem.

_-¯ Rozmyślając głębiej nad wspomnianym zagadnieniem doszedłem do zaskakujących wniosków, którymi się tu z Państwem podzielę:

_-¯ Koty, wg. przyjętych w różnych kulturach mitów czy wierzeń mają więcej niż jedno życie (u nas przyjęło się uważać, że owych żywotów jest dziewięć). Oznaczałoby to ni mniej ni więcej fakt, że wielokrotnie zdarzały się przypadki w których kot X, pozornie uśmiercony, pojawiał się w późniejszym okresie czasu w formie całkowicie wykluczającej wcześniejsze zejście. Teoria braku kotów w prosty sposób wyjaśnia to zjawisko brakiem kota właśnie. Materialne stworzenie można uśmiercić, niemożliwe jest to jednak w przypadku braku takiego stworzenia. Wielokroć wracałem nocą przez leśną głuszę, kiedy droga wypełniona była jedynie światłem reflektorów i brakiem pijanych rowerzystów (no, może prawie). Z tego co wiem ani jeden nieistniejący pijany rowerzysta nie ucierpiał spotkania z moim samochodem, choć - matematycznie rzecz biorąc - ,,skasowałem'' ich nieskończenie wielu.
- Czemu - zapyta ktoś - zatem nie ma wierzenia, że pijani rowerzyści mają dziewięć żyć?
Ano temu - odpowiadam - że nie ma równoległego do naszego wszechświata zamieszkałego przez pijanych rowerzystów! Zostało to matematycznie udowodnione przez prof. Bruderszafta w jego pracy pt. ,,O niemożności transformowania bicykli w przestrzeni n-wymiarowej''. Nie ma roweru - nie ma rowerzysty - nie ma wszechświata. Koniec, kropka.

_-¯ Następną rzeczą jest fakt, że koty są mocno nieciągłe w przestrzeni występowania kotów. Oczywiście - czasami wydają się być, szczególnie wtedy gdy są najedzone. Ale znajdźcie mi ciągłego kota w marcu, nawet najedzonego! Klasyczna mechanika nie potrafi wytłumaczyć faktu nieciągłości kotów. Teoria braku kotów - owszem, poprzez wprowadzenie dodatkowego zestawu wymiarów, lub - bardziej poprawnie - poprzez właściwą projekcję kotów, prowadzącą do powstania braku ich w naszej czasoprzestrzeni. Mniej więcej polega to na tym samym co przewidywany fenomen dziur robaczych (wormholes) naszego wszechświata. Brak kota po prostu nie musi przemieszczać się na naszym podwórku, wystarczy że przemieści się u siebie i dokona projekcji w nowym miejscu. Ot, i zagadka wyjaśniona, czemu mruczka którego zamknęliście na noc w toalecie nagle znajdujecie wylegującego się wygodnie na poduszce w waszej sypialni.

_-¯ Koty są nieliniowe. Kot który zje miskę chrupek jest zadowolony, ale kot który zje dwie miski chrupek nie jest dwa razy bardziej zadowolony. Co więcej - rzadko który kot zje trzy miski chrupek bez pewnych przykrych konsekwencji. Oprócz kotów nieliniowością wykazują się węże, lecz wynika to w prostej (sic!) linii (sic!) z ich budowy anatomicznej. Skąd zatem ta nieliniowość? Teoria braku kotów po raz kolejny sprawdza się tu doskonale, gdyż zakłada ona pewną funkcję alfa transformującą miskę chrupek z przestrzeni nie-kociej (naszej) do przestrzeni kociej (tej drugiej) do postaci braku miski chrupek. W skrócie (i gigantycznym uproszczeniu) wygląda to mniej-więcej tak, że kolejne miski chrupek ,,u nas'' są brakami kolejnych misek w przestrzeni kotów rzeczywistych, a każdy chyba zrozumie że ciężko być szczęśliwym jeżeli sprzed nosa znikają nam kolejne porcje posiłku.

_-¯ Koty są dyskretne. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zaprzeczy, że wie ile kiciusiów znajduje się w jego domostwie. Czy to będzie zero, czy jeden, czy dwanaście. Niemożliwe jest posiadanie dwóch i pół kota, prawda? Choć - może źle to ująłem. Koty są dyskretne, ale wprost przeciwnie, to znaczy że nie każdy właściciel kota posiada kota, ale że każdy kot posiada właściciela. Poza tym - czy ktoś kiedyś widział kota mielącego jęzorem na lewo i prawo? Nie. Buzia w ciup, język za zębami, istne sfinksy, doprawdy.

_-¯ Na koniec zostawiłem tzw. ,,kota Schrödingera'', choć zapewne po tej właściwej stronie materii byłoby to zagadnienie ,,schrödingera Kota''. Kot kwantowy, nie-żywy i nie-martwy aż do momentu ustalenia stanu poprzez proces obserwacji jest koronnym dowodem na niezwykłość kotów. Czy Schrödinger wybrał do swojego eksperymentu psa? Nie. Kanarka? Również nie. Złotą rybkę? Nie! - Dlaczego - zapyta ktoś - nie wybrał złotej rybki?
Otóż dlatego, że - jak udowodnił nieoceniony profesor Bruderszaft - złote rybki nie potrafią być kwantowe! Złota rybka, gdyby zdarzyło by się przejść jej w stan nieistnienia - zaraz podjęłaby interakcję z otaczającym ją światem, już to w postaci zapachu śniętej ryby, już to pływając do góry brzuchem. A czy martwy kot śmierdziałby rybą lub pływał do góry brzuchem? Nie! Oto odpowiedź. To samo dotyczy psów, kanarków i innych stworzeń, choć w ich wypadku dowód jest cokolwiek dłuższy i bardziej skomplikowany.

_-¯ I to chyba byłoby tyle. Przepraszam, ale mój brak kota domaga się, bym go nakarmił i wydrapał za uchem. Dobranoc.
 
 Oceń wpis
   

_-¯ Kilka godzin temu postanowiłem zamieścić na pewnym popularnym serwisie komentarz. W moim mniemaniu konkluzja ,,masz trzy szuflady, czyli masz cztery szuflady'' wydawała się dostatecznie absurdalna by była zrozumiała. Pomyliłem się.

_-¯ Tak, dwa zdania to trzy zdania, czyli cztery.

 
 Oceń wpis
   
_-¯ Leżę w łóżku i się nie ruszam. Prawie, bo trochę to się jednak ruszam. Np. ruszam powiekami, gałkami ocznymi i palcami po klawiaturze. No i czasami wstaję i chodzę do kuchni bądź toalety. Albo do dużego pokoju. Albo otworzyć Misi, kiedy wraca z pracy. No i pomóc odrobić lekcje Charrisonowi, albo pobawić się z Charysią. Właściwie, jak się głębiej zastanowić, to prowadzę bardziej aktywny tryb życia niż wtedy, gdy jestem zdrowy. Tak czy siak - na pisanie chwilowo brak mi czasu. Rzucam zatem zapchaj-filmik, z serii tych co to już wszyscy widzieli, ale i tak można go obejrzeć jeszcze raz. Pewnie nawet był już raz na moim blogu, ale mam gorączkę i mogę tego nie pamiętać, więc w razie czego jestem usprawiedliwiony. Miłego słuchania.

 
Prezes się popsuł 2009-10-25 14:29
 Oceń wpis
   
_-¯ W piątek zjawiłem się w pracy o zwykłej porze. Usiadłem przy komputerze i zająłem się czekaniem na początek weekendu, gdy nagle do mojego pokoju wparowała pani Bożenka.
- Panie Charyzjuszku, panie Charyzjuszku, proszę mi pomóc - już od progu woła - prezes się popsuł.
Zdziwiłem się nieco, gdyż do tej pory prezes działał bezawaryjnie. Pytam więc:
- A cóż się z nim stało, pani Bożenko?
- Na e-maile nie odpowiada. Siedzi tylko w gabinecie, przez telefon chyba plecie. Posłałam mu papiery, godzin temu ze cztery, a on - nic. Chyba się zawiesił.
Podrapałem się po głowie, bo sprawa wydała się poważna. Tym poważniejsza, że chyba trzeba było zresetować prezesa, ale gdzieś szukać instrukcji obsługi do takiego? Pani Bożenka tymczasem stoi przy mnie z zatroskaną miną, więc ją pocieszam.
- Proszę się nie martwić, naprawimy prezesa. Już moja w tym głowa. Będzie jak nowy.
Podziękowała mi i poszła. Usiadłem więc do wyszukiwarki i pytam:
- Jak zresetować prezesa?
Wyszukiwarka poszperała, pomruczała i mówi.
- Będzie z tym bieda, bo się chyba nie da. Wiem jak zresetować komputer, telefon, telewizor, alarm w samochodzie, tańczących na lodzie, ale prezesa - nie mam bladego pojęcia, jakiego użyć zaklęcia. Musisz sobie radzić sam.
No nic. Podziękowałem i poszedłem zebrać więcej informacji. Schodzę do sekretariatu, a tam pani Bożenka i pani Ania siedzą zmartwione i smutne. Zerkam przez drzwi do gabinetu prezesa - siedzi przy biurku i w pasjansa gra. To może nie jest tak źle?
- Czy prezes już sprawny? - pytam, choć zatroskane miny obu pań mówią same za siebie. No i mam rację, bo słyszę:
- Panie Charyzjuszu, cały czas to samo. Prezes przy komputerze siedzi, nad pasjansem się biedzi. Posłałam mu papiery, godzin temu ze cztery, a on - nic. Nie odpisał.
- Ale trochę działa - wtrącam nieśmiało.
- Co to za działanie, takie tam klikanie? Tu trzeba decyzje podejmować, na spotkania się umawiać, dokumenty podpisywać, a nie tylko w karty grywać. Popsuty na amen, mówię panu.
- A na pewno wysłała pani te dokumenty? - pytam, bo różne przypadki po ludziach chodzą.
- Oczywiście, że wysłała. O, proszę spojrzeć.
Spoglądam i rzeczywiście - poczta leży w katalogu ,,wysłana''. Jest sygnaturka i data, i podpis serwera, że pocztę odbiera. Wysłana, jak nic.
- Sprawdzę na serwerze - mówię i siadam przed komputerem. Ma najnowszy system operacyjny, cały lśniący i błyszczący. Wie więcej niż ja.
- Poproszę o połączenie z serwerem pocztowym - proszę grzecznie. System zamruczał, zamrugał i mówi.
- Akcja niedozwolona, boś nie jest programem pocztowym, tylko złym chakierem z paskudnym charakterem. Nie dostaniesz połączenia, żegnam pana. Do widzenia.
- Muszę coś pilnie sprawdzić - tłumaczę, choć się we mnie gotuje. Co za gbur! A on dalej swoje:
- Tylko programy pocztowe łączę na porty serwerowe. Zwykli użytkownicy nie mają tu czego szukać. Nie umiesz, nie znasz się, nie rozumiesz tego i lepiej spadaj kolego. Nie połączę i już.
Jak nic tylko strzelić w ten głupi pysk - myślę, a głośno mówię:
- Ależ ty nic nie rozumiesz! Ja jestem programem pocztowym, tylko że całkiem nowym. Z filtrem antywirusowym i antyspamowym, z wbudowaną inteligencją i sterowanym głosem. Jak mi nie dasz połączenia, to pani Bożenka wyrzuci cię z komputera!
- Nie umie... - odpowiada, ale widzę, że już się łamie. No to jeszcze raz:
- Nie musi. Zawoła informatyka i ten cię ze sprzętu wypstryka. Łącz, póki nie zauważyła i kawę pije.
- No dobra...
Połączyłem się. Wita mnie serwer pocztowy. Wymieniamy uprzejmości, autoryzuję się i pytam.
- Serwerze drogi, czy pani Bożenka wysyłała przez ciebie dzisiaj rano pocztę prezesowi?
- Nie mogę powiedzieć, nie jesteś autoryzowany Charyzjuszu Chakierze.
Fakt. Mógłbym się co prawda zalogować jako pani Bożenka, ale szkoda mi czasu. Wyciągam zatem emacsa i wchodzę przez sendmail. Patrzę w logi - jest informacja, że e-mail taki a taki z niezwykle ważnymi papierami został wysłany od pani Bożenki do prezesa. Jest sygnaturka i data, i podpis programu pocztowego że pocztę uważa że wysłaną. Dalej przetwarzanie, sortowanie, skanowanie i takie tam różne rzeczy które robią serwery pocztowe. I fru! Przekazano do serwera prezesa. Patrzę w logi, badam - najwyraźniej e-mail przyszedł i poleciał dalej zaraz potem. Trzeba będzie pogadać z serwerem pocztowym prezesa i tyle.
Rozłączyłem się i dalej do serwera pocztowego prezesa. Połączyłem się tym razem bez przeszkód.
- Witaj serwerze pocztowy prezesa - mówię i od razu przechodzę do konkretów - Słuchaj, jest sprawa taka a taka, zamieszanie się zrobiło bo dokumenty od pani Bożenki nie doszły do prezesa. Wiesz coś na ten temat?
- Nie mogę powiedzieć, nie jesteś autoryzowany Charyzjuszu Chakierze.
No masz... Wyciągam zatem emacsa i wchodzę przez sendmail, a tu guzik! A serwer się ze mnie śmieje.
- Ja jestem nowy serwer pocztowy! Serwer prezesa, a nie jakieś tam byle co. Mam dwa skanery i rdzenie cztery i antywirusa co wąsem rusa. Mam także antyspam - nie poradzisz sobie sam!
- Co ty tam wiesz... - prycham i przepełniam mu stos szarym mydłem. Zapienił się, zamydlił, ale wytrzymał.
- Ja jestem nowy serwer pocztowy! Serwer prezesa, odporny na wszelkie rodzaje ataków, na szare mydło też. Uciekaj, pókim jeszcze postmastera nie zawiadomił.
I śmieje się. No... tego było już za wiele. Wirtualizuję klasę polimorficzną i wchodzę w tryb hypervisora. Bez problemu odczytuję hash hasła administratora i autoryzuję się do systemu.
- Serwerze pocztowy prezesa! - mówię tubalnym głosem - masz udzielić wszelkich niezbędnych informacji Charyzjuszowi Chakierowi, bo jak nie do dostaniesz najniższy priorytet w szeregowaniu!
- Ale...
- Wykonać, bo cię wywłaszczę z czasu procesora!
- Tak jest!
Dewirtualizuję wątek i wracam do przerwanej konwersacji.
- To jak z tą pocztą prezesa?
- Nijak - odpowiada niechętnie, ale jednak odpowiada - Przyszły jakieś papiery, godzin temu ze cztery. Włożyłem do skrzynki i nic. Leżą tam.
- Jak to?
- Tak to. Leżą. Nie odebrane.
Zaglądam - rzeczywiście. Skrzynka pełna dokumentów. Prezes się nie logował. Czyli jednak się zepsuł.
Dziękuję za informację i rozłączam się. Wstaję od komputera i pukam do gabinetu prezesa.
- Tak?
Wchodzę i mówię.
- Panie prezesie, sprawa taka a taka. Pani Bożenka posłała panu papiery, godzin temu ze cztery, a pan - nic. Nie popsuł się pan?
- Nie widzę żadnych dokumentów - pokazuje mi swój program pocztowy.
Rzeczywiście. Pusto.
- Może pan spróbować odebrać pocztę jeszcze raz?
- Proszę.
Klika tu, klika tam. A w skrzynce nadal pusto.
- Co to był za komunikat co się wyświetlił - pytam, bo coś mi mignęło na ekranie.
- A nie wiem, nie czytałem. Coś się wyświetliło, nie wiem co to było. Wcale nie czytałem, lecz tylko sklikałem.
- Sklikałem?
- Kliknąłem OK.
- A mogę rzucić okiem?
- Proszę.
Próbuję odebrać pocztę, a tu komunikat: ,,Brak połączenia. Nie ma poczty. Do widzenia''. Jak to brak połączenia?
Zaglądam za komputer prezesa, a tam kabelek sieciowy wysunął się z gniazda. Dopycham go lekko palcem, aż zapala się zielona lampka linku. Odbieram pocztę... Działa!

_-¯ Jak tylko prezes się zorientował ile ma poczty, zaraz zasiadł do pracy. I wszystko ruszyło jak z kopyta. Decyzje podjęte, spotkania umówione, dokumenty podpisane. Ach, jak się wszyscy w firmie cieszyli!

_-¯ Ja też, bo przy okazji, całkiem przypadkiem, wysłał mi się z komputera pani Bożenki wniosek o przyznanie mi nagrody jubileuszowej za siedemnaście miesięcy pracy. No, ale w końcu przecież prezesa naprawiłem!
 
Miguel nie żyje. 2009-10-20 23:13
 Oceń wpis
   
_-¯ Niech ta historia będzie przestrogą dla wszystkich nieostrożnych chakier-wannabes. Chakierowanie okres romantyzmu ma już dawno za sobą - teraz to twardy rynek dla dobrze wyszkolonych i opłacanych profesjonalistów, dysponujących zaawansowanym sprzętem. Czasy, kiedy Captain Crunch włamywał się do banków wygwizdując kody na patyczkach do lizaków bezpowrotnie minęły. Miguel o tym wiedział, a mimo to nie udało mu się uniknąć błędu.

_-¯ Zlecenie jak zwykle odebrał w sklepie spożywczym - adres następnego celu był wypisany szyfrem na tabliczce z imieniem kasjerki. Tym razem brzmiało "Joanna". Miguel (udając, że wystukuje SMSa) zapisał je sobie w telefonie komórkowym, a następnie - już w domu - przystąpił do rozkodowywania. Po kilkunastu minutach udało mu się - zmieniając kolejność liter, dodając kilka oraz kilka odejmując - wreszcie przeczytał "szczelnie nie dać swarożyć dadźboga zgrzebłem". Było zatem jasne, że ofiarą ma paść niejaki Horacjusz Hwast.

_-¯ Dlaczego tym razem Miguel nie wziął ze sobą kanarka - pozostanie na zawsze jego tajemnicą. Kanarek - podstawowe wyposażenie każdego chakiera - był prostą i skuteczną metodą wykrywania większości komputerowych pułapek, począwszy od trapów na portach, poprzez grząskie obszary robocze, na nieświeżej pamięci skończywszy. Kanarek Miguela został w jego domu, w klatce. W momencie śmierci swojego właściciela grał na konsoli w World of Goo. Jak ustaliła policja - był na drugiej planszy trzeciego etapu, starając się zdobyć OCD. Pomimo szybkiej akcji specjalnej grupy operacyjnej - nie udało mu się (zabrakło mu jednej kulki).

_-¯ Nie ustalono, czy śmierć Miguela była wynikiem nieszczęśliwego wypadku, czy też było to zaplanowane z premedytacją zabójstwo. Świadkowie, przesłuchani w tej sprawie, podają sprzeczne zeznania. Z jednej strony kasjerka z plakietką "Joanna" okazała się tak naprawdę osobą o nazwisku Chelena Choża. Jak tłumaczyła się w sądzie - akurat tego dnia zapomniała swojej plakietki i pożyczyła ją od koleżanki która właśnie kończyła zmianę. Twierdziła, że nigdy wcześniej nie spotkała Horacjusza Hwasta ani Miguela. Z drugiej strony kierowniczka sklepu zeznała, że doskonale kojarzy obu panów (Horacjusz Hwast miał ponoć często przychodzić i kupować okrawki wędlin, którymi karmił swoje kody). Pomimo licznych poszlak wskazujących na udział Hwasta w całej sprawie nie udało się postawić mu zarzutów, gdyż dysponował żelaznym alibi. Co najmniej siedemnaście osób poświadczyło, że w momencie "wypadku" który spotkał Miguela siedział z nimi na kanale #chakierzy na IRCu.

_-¯ Jak zatem zginął Miguel? Śledczy ustalili, że ominął zabezpieczenia komputera Hwasta metodą "na głupiego Francuza", czyli przez Belgię. Będąc w środku zneutralizował programy śledzące komiksem Duże ilości naraz psów (AKA średnie ilości naraz psów), a następnie przystąpił do kopiowania danych. Nie miał kanarka.

_-¯ Do tej pory nie ustalono, czy mechanizm hibernowania komputera włączył się sam, czy też było to czyjeś świadome działanie. Miguel nie zauważył ostrzegawczego pustoszenia tablicy procesów - policyjny patolog twierdził, że był akurat odwrócony plecami do stosu. Gdy wreszcie dostrzegł grozę sytuacji - było już za późno. Został zahibernowany razem ze sprzętem.

_-¯ Nieprzytomnego Miguela w stanie głębokiej hipotermii znalazła nad ranem w mieszkaniu jego gosposia. Przedziwnym zbiegiem okoliczności była to pracująca na drugim etacie Chelena Choża.

_-¯ Śledztwo umorzono.
 
1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 |


Najnowsze komentarze
 
2016-03-27 11:01
loan offer do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Dobry dzień, Jestem MR larryt, prywatnej pożyczki Pożyczkodawca oraz współpracy finansowej[...]
 
2016-03-12 03:02
Pani Tamara Tita do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Cześć, Nadchodzi Affordable kredytu, która zmieni twoje życie na zawsze, jestem Pani Tamara[...]
 
2016-03-11 18:49
Josephine Halalilo do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Cześć wszystkim, Gorąco polecam to wspaniałe świadectwo, że w moim życiu trzymałem miłości[...]
 
2016-02-23 21:39
pharoah do wpisu:
Wybory coraz bliżej...
Charyzjuszu! Na święte Kontinuum i Infundybułę Chronosynklastyczną - powiadam Ci: Wróć!
 
2016-02-23 18:03
janrski do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
HEJ POMOZESZ MI SIE WŁAMAC NA KONTO MOJEJ ZONY??MA TROJE DZIECI OD 10LAT DO 4 LAT MOGE JEJ[...]
 
2016-02-09 00:03
vektra es a do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Drodzy Użytkownicy, chcielibyśmy odnieść się do poruszanych na tej stronie kwestii jak i[...]
 
2016-02-04 02:07
Pani maris smith do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Zeznania w sprawie jak mam pożyczkę zmienić życie mojej rodziny Nazywam się Babara Curtney.[...]
 
2016-01-18 21:36
jolasia do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Witam czy ktoś by mógł włamać mi się na konto?
 



 
Chakier, Charyzjusz. Q2hhcnl6anVzeiBDaGFraWVyCg== chakier[at]vp.pl