Archiwum
czyli czego się możecie ode mnie nauczyć
Raczej nie 2010-10-03 15:38
 Oceń wpis
   
_-¯ Przede mną stał porucznik ABC. Ten sam, który na moich oczach skonał po wypiciu kawy. Opanowałem się z najwyższym trudem. Co robić? Przecież wystarczyłoby tylko wyjąć kopertę z teczki... Może zdążę?
- Obawiam się, że nie - powiedział Haron, po czym wyciągnął z tylnej kieszeni spodni papierośnicę i zapalił. Oczywiście - zapalił papierosa, nie papierośnicę. Pudełko schował do kieszonki na piersi.
- Co ,,nie''? - nie zrozumiałem.
- Nie zdążysz. Poza tym - ten komputer nie jest do niczego podłączony. Przewidziałem każdy twój ruch, Charyzjuszu. Włącznie z tym, że teraz będziesz się zastanawiał czy zdążysz wklepać polecenia zanim do ciebie dobiegnę. Nie zdążysz. To właśnie miałem na myśli.
- Strasznie dużo gadasz - odgryzłem się, lecz wypadło to bardziej niż mizernie. Zaraz... W ułamku sekundy dopadłem do starego, czternastocalowego, kineskopowego, monochromatycznego, zakurzonego monitora, wyrwałem jego kabel sygnałowy i przytknąłem do skroni. Jednocześnie silnym uderzeniem odbiłem luminofor ze środkowej części ekranu. Teraz tylko odpowiednio zamodulować sygnał... Zadziałało. Przez dziurę w luminoforze wystrzeliła wiązka elektronów, trafiając Harona w pierś i wypalając w jego koszuli brzydką dziurę. Nawet się nie skrzywił.
- To też przewidziałem, chowając moją papierośnicę właśnie w tym miejscu - powiedział, przekładając lekko osmalone pudełko z powrotem do tylnej kieszeni spodni - Nie masz szans.
- Doprawdy? - spróbowałem zrobić dobrą minę do złej gry.
- Dokładnie tak. Jak widzisz - znam każdy twój ruch.
- Ja też znam każdy swój ruch, więc mamy remis - warknąłem, choć sytuacja robiła się coraz bardziej nieciekawa. Staliśmy naprzeciw siebie i mierzyliśmy się wzrokiem. Postanowiłem przerwać milczenie.
- Po co składaliście mi wizytę w domu?
Haron uśmiechnął się lekko.
- To chyba oczywiste. Chcieliśmy odzyskać kopertę - to byłaby szybka, czysta robota. Ja miałem zajmować ciebie rozmową, a dwaj moi agenci znaleźliby co trzeba. Niestety, głupio daliśmy się zaskoczyć twoim RSom.
Papuć i Bambosz! - przemknęło mi przez myśl - Och! A ja na nie nakrzyczałem... Cóż - by zwieść RSa nie wystarczy się przebrać w mundur agenta ABC i pokazać legitymację. Ja dałem się na to nabrać, one - nie.
- A po co ten numer z kawą?
- Och, standardowa procedura operacyjna. Gdybyśmy sobie po wszystkim ot - tak sobie, wyszli - na pewno miałbyś chęć potem porozmawiać z kimś z ABC na nasz temat i sprawa mogłaby się wydać. W momencie gdy upozorowaliśmy śmierć - trzymałbyś język za zębami. Nawet policja nabrała się na naszą sztuczkę z algorytmem zachłannym w kawie. A teraz - poproszę o teczkę. All your base are belong to us.
Nie miałem wyjścia. Podszedłem powoli i wręczyłem mu teczkę. Oparł ją o kolano i otworzył.
- Jest pusta!
Wzruszyłem ramionami.
- Prosiłeś o teczkę to dałem ci teczkę. Ale jak chcesz... - wyjąłem z kieszeni zmiętą chusteczkę higieniczną z planem serwerowni i wrzuciłem do środka - teraz już nie jest pusta.
- Gdzie koperta?!
- Na biurku - odpowiedziałem obojętnie.
- Proszę mi ją podać.
- A jeśli odmówię?
W jego dłoni nie wiadomo skąd pojawił się miotacz sygnałów.
- Wtedy będę musiał sobie ją wziąć sam.
Podałem mu kopertę.
- Też jest pusta!
- Mogę do niej przełożyć chusteczkę z teczki - zaproponowałem. Haron warknął, nie zrobiło to jednak na mnie żadnego wrażenia - Pan wybaczy, ale muszę zrobić swoją robotę - dodałem, podłączając na powrót kabel sygnałowy i sadowiąc się przed ekranem.
- Nie jest podłączony do sieci, już mówiłem - przypomniał.
- Żaden problem - odparłem, wyjmując z kieszeni niewielkich rozmiarów modem. Wetknąłem odpowiednie wtyczki - Już jest.
Za moimi plecami rozległ się cichy stuk, a zaraz po nim następny.
- Proszę się nie kłopotać - wyjaśniłem - wyjąłem iglicę.
- Cóż, byłem na to przygotowany. Mam drugi.
- Z drugiego też.
Ponowny stuk zamka świadczył o tym, że Haron nie uwierzył mi na słowo.
- Z trzeciego też - dodałem.
Za moimi plecami rozległ się ryk wściekłości. Cóż - z samego Harona Hytrego nie mogłem wyjąć iglicy, a wyglądało na to że zaraz rzuci się na mnie osobiście. Nie przerywałem jednak pracy do momentu gdy nie usłyszałem odgłosu uderzenia. Odwróciłem się na fotelu. Haron, miotając przekleństwa, odbijał się od niewidzialnej ściany.
- Transparentny firewall - wyjaśniłem. Mój przeciwnik skrzywił się lekko, po czym zamigotał i znikł. Pojawił się tuż przy mnie.
- Tunel HTTP - oznajmił i grzmotnął mnie na odlew. Chybił.
- 404 - zahihotałem. Niestety, drugi cios trafił w cel.
- 200 - skwitował, gdy gramoliłem się z podłogi. Odstąpił kilka kroków - zawsze noszę ze sobą zapasową iglicę, więc żegnam - powiedział wycelowując we mnie broń.
- Ściema...
- Jestem jak najbardziej poważny, niestety...
- Ja też - dodał aspirant Ściema, waląc Hytrego kolbą w kark. Strzał, oddany w tym samym momencie, musnął mnie o włos.
Wstałem i otrzepałem spodnie.
- Czemu tak późno? - spytałem, podczas gdy Ściema z Widmowskim skuwali Harona kajdankami.
- Ciężko się było wydostać z pańskiej piwnicy, panie Chakier...
- Cieszę się jednak, że się panom udało - powiedziałem oglądając z zainteresowaniem okrągłą dziurę wypaloną w monitorze. Taka sama mogłaby być i we mnie...
- Co z tym? - Widmowski kiwnął głową w stronę komputera.
- Już nic - odpowiedziałem naciskając Enter. Komputer zaszumiał dyskiem i wyłączył się. Odpiąłem modem i schowałem do kieszeni. Haron, leżąc na podłodze, pojękiwał cicho.
- Wie pan, kto go przysłał? - spytał Ściema.
- Wiem.
- Jego też przydałoby się zapakować za kratki.
- Obawiam się, że ten człowiek jest zbyt wysoko postawiony, chociaż... - zawiesiłem głos, gdyż na myśl przyszło mi pewne zabawne skojarzenie - ...zapakować... Czemu nie?
- Co ma pan na myśli?
- Niedługo się panowie dowiedzą - odparłem zagadkowo - A teraz przepraszam, ale mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia - pożegnałem się i wskoczyłem w sieć.

_-¯ Wielkie, dwuskrzydłowe drzwi odemknęły się bezszelestnie. Kobieta podeszła do okazałego biurka i pozostawiła na nim kopertę.
- Wiadomość - oznajmiła i wyszła.
Postać na fotelu sięgnęła po kopertę. Przez chwilę studiowała treść listu, po czym zmięła go w garści i ze złością cisnęła do kosza.
- Jeszcze cię dopadnę, Charyzjuszu! - wyszeptała przed siebie.
- Nie, raczej nie - szepnąłem zza oparcia i odpaliłem LZMA. Gotowy pakunek zaadresowałem i włożyłem do kuwetki z napisem ,,korespondencja wychodząca''. Miałem nadzieję, że inspektor Widmowski się ucieszy...

 
Chcę zostać miodożerem 2010-09-24 20:34
 Oceń wpis
   
_-¯ Wpis sponsorowany.

_-¯ W tym wpisie nie będzie ani słowa o Haronie Hytrym, inspektorze Widmowskim czy aspirancie Ściemie. Oczywiście jest to kłamstwo, gdyż właśnie o nich napisałem. Niemniej - dalsza część tekstu poświęcona będzie w całości recenzji książki Richarda Hammonda pod długaśnym tytułem Jak zostać arktycznym ninja i inne przygody z Evelem, Oliverem i wiceprezydentem Botswany. Zatem - do dzieła.

_-¯ Pierwszą rzeczą o której pomyślałem gdy otrzymałem estetycznie opakowany załącznik z PDFem było pytanie: kim do licha jest Richard Hammond? Zapewne czytając te słowa Blogomotive złapał się oburącz się za głowę i kilka razy z rozmachem uderzył nią w monitor. Cóż - nie każdy musi wiedzieć. Dzięki temu mogłem przystąpić do lektury ze zdrowym dystansem. Niestety - nie chciało mi się czytać, gdyż aktualnie zajmowałem się implementowaniem wydajnych algorytmów znajdowania minimalnego pokrycia wierzchołkowego w grafach. Terminy jednak nagliły, zatem napisałem sobie prosty program który za zadanie miał przeczytać książkę i wygenerować recenzję. Ja no końcu dopisałbym tylko zamaszystym pismem ,,Charyzjusz Chakier'' i voila. I wilk syty, i owca cała. Klepnąłem kilka linijek kodu, ustawiłem alarm który miał mnie poinformować o zakończeniu działania programu, po czym wróciłem do przerwanych czynności. To znaczy chciałem wrócić, lecz zanim oderwałem choć na kilka mikrometrów palec od klawisza [Enter] alarm zadzwonił. Zdziwiłem się. Już? Co prawda wymyślałem i implementowałem znakomite algorytmy AI, jednak nie sądziłem że ten zadziała aż tak szybko. Sprawdziłem zawartość katalogu - plik ,,recenzja.txt'' lśnił nowością. Zaciekawiony - wyświetliłem jego zawartość:

Recenzja książki

_-¯ Książka, którą przeczytałem była bardzo ciekawa. Właściwie była to jedna z najlepszych książek, które czytałem w życiu. Fascynujące przygody jej bohaterów na długie godziny wciągnęły mnie w lekturę. Pisarz operuje piórem z prawdziwym kunsztem, kreśląc nim barwny i interesujący świat w który zagłębiłem się z wielką przyjemnością. Polecam wszystkim tę niesamowitą pozycję, którą zapewne ,,połkniecie'' w całości za pierwszym podejściem, tak jak ja to zrobiłem.

Otworzyłem edytor i obniżyłem nieco wskaźnik słodyczy, zwiększając za to zmienną generowania objętości. Skompilowałem, uruchomiłem i ciekawie zajrzałem do środka:

Recenzja książki...

_-¯ ...choć może nazywanie tego czegoś ,,książką'' to jak nazwanie zebry rumakiem. Tak to niestety bywa, gdy tzw. ,,celebrities'' biorą się za wyciskanie dodatkowej kasy ze swej popularności i zlecają niedouczonym ghostwriterom pisanie książek o sobie. Zmuszałem się do czytania i płakałem, a szczęka bolała mnie coraz bardziej od ciągłego ziewania. Na stronie wydawnictwa które miało nieszczęście wypuścić ten (u)twór pozycja jest określana jako ,,świetna opowieść przygodowo-podróżnicza'', jednak jedyną podróżą którą odbędziecie przy jej lekturze będzie rychła wyprawa w objęcia Morfeusza. Ostrzegam wszystkich: trzymajcie się od tej ,,książki'' z daleka, chyba że potrzebujecie szybko końskiej dawki środka nasennego.

Skrzywiłem się, gdyż rezultat ciężko było uznać za zadowalający, ja zaś nie miałem ochoty na czytanie korespondencji od kancelarii adwokackiej (choć w sumie i tak dawno przekierowywałem tego typu korespondencję do Olgierda). Jeszcze raz przejrzałem program i zmodyfikowałem kilka parametrów. Tym razem recenzja nie pojawiła się od razu - program chrząkał, prychał i wzdychał, ja zaś po kilku minutach obserwowanie jego pracy wróciłem do swoich grafów. Kiedy wreszcie skończył z lekkim niepokojem obejrzałem wyniki jego pracy, jednak już po przeczytaniu kilku linijek odetchnąłem z ulgą. To było to:

Chcę zostać miodożerem.

_-¯ Dlaczego? Niewątpliwie dowiecie się tego gdy przeczytacie książkę Richarda Hammonda Jak zostać arktycznym ninja i inne przygody z Evelem, Oliverem i wiceprezydentem Botswany. Tytuł nawiązuje do trzech z czterech i pół opisanych przygód. Może to szkoda, a może bardzo dobrze - ale ani słowa nie ma w nim o historii (moim zdaniem) najlepszej. Historii, która nie wydarzyła się ani na arktycznym biegunie, ani na dnie słonego jeziora, ani w dżungli pełnej krokodyli, słoni i miodożerów. Akcja rozpoczyna się niecałe trzydzieści kilometrów od domu Hammonda i opowiada o wyczynie, którego w życiu nie spodziewałbym się po wymoczkowatym i cherlawym współprowadzącym programu Top Gear. Chapeau bas!
Ja bym skonał niecałe pięćset metrów od samochodu. W moich oczach Hammond został miodożerem.

_-¯ Pozostałe przygody nie wzbudziły we mnie aż takich emocji, choć nie powiem bym nie kibicował bohaterowi w karkołomnym wyścigu do bieguna północnego, w którym ścigał się psim zaprzęgiem z nowoczesną terenówką prowadzoną przez Clarksona. Tego właśnie dotyczy pierwsza część książki, otwierająca się rozdziałem ,,Jak zostać arktycznym ninja''. Rozdziałem, który początkowo trochę mnie zirytował. Ja rozumiem, że w ekipie Hammonda są sami cool kolesie, ale gdyby zachowywali się tak w barze w którym JA również bym przebywał to raczej byłbym mocno zniesmaczony. Również niektóre ,,cięte riposty'' (ze wskazaniem podrozdziału ,,Żółte niech pływa'') wywoływały u mnie raczej zażenowanie niż uśmiech. Ale może po prostu Anglicy tak mają?
Jako program człowiek nie interesujący się motoryzacją nie śledziłem w/w rywalizacji w programie Top Gear, zatem jej wynik był dla mnie niewiadomą aż do ostatniej strony. No dobrze - przesadziłem - prawie do ostatniej, gdyż autor sam nie wytrzymał stworzonego przez siebie napięcia i (moim zdaniem) przedwcześnie zdradził zakończenie. Panie Hammond! Nie wszyscy oglądają Top Gear!

_-¯ Kolejna relacja... Zresztą - nie będę się nadwyrężał, lecz przytoczę cytat który doskonale oddaje to czego miały dotyczyć opisywane wydarzenia. Wydaje mi się również, że większość normalnych kierowców podzieli poglądy prezentowane przez autora:

Właśnie kręciliśmy kolejny nieprzeciętnie ambitny odcinek programu Top Gear, w którym nasza trójka miała podjąć próbę pokonania – jak to dość romantycznie nazwał Jeremy – „kręgosłupa Afryki”, czyli Botswany. Chcieliśmy udowodnić mieszkańcom Surrey, że do odwożenia dzieci do szkoły oddalonej o trzy kilometry naprawdę nie potrzebują potężnej terenówki z napędem na cztery koła, o osiągach typowych dla pojazdu księżycowego i o mocy okrętu wojennego, tylko dlatego, że wynieśli się z Londynu i od czasu do czasu na drodze przed ich podmiejskim domem leży liść.

Moim zdaniem - nic dodać nic ująć. Zapewne nie zaspoileruję zbytnio gdy napiszę - tak, oczywiście, udało im się. W tej części również główny bohater spotyka wspominanego przeze mnie od czasu do czasu miodożera. Chce zostać miodożerem. Ja też chcę. W tej części - chyba najzabawniejszej z całej książki - rozbawiły mnie jeszcze dwie rzeczy. Pierwszą z nich było poszukiwanie w Afryce tygrysów, a drugą umieszczenie Ursuli Andress w Lotusie Espricie z Bonda pt. ,,Szpieg który mnie kochał''. Chociaż w tym drugim wypadku może po prostu autor puszczał do mnie oko?

_-¯ Trzecią część stanowi półtorej przygody o której wspomniałem wyżej. Pierwsze pół przeczytałem bez szczególnych emocji (może z wyjątkiem zadawania sobie pytania jak dużo trzeba było zapłacić urzędowi morskiemu by zgodził się na tego typu wyprawę). Za to pozostały fragment jest najlepszy z całej książki, więc nie napiszę o nim ani słowa więcej.

_-¯ Ostatni rozdział ,,Strzeżcie się bohaterów z dzieciństwa'' jest najbardziej stonowany - może dlatego, że opowiada o niezbyt wesołych rzeczach. Oczywiście nie wprost. No i kończy się w taki sam irytujący (dla mnie) sposób, w jaki rozpoczynał się ,,Jak zostać arktycznym ninja''. Chociaż, po głębszym przemyśleniu, dochodzę do wniosku że po dwóch, trzech piwach bawiłby mnie znakomicie.

_-¯ Teraz zaś proszę wybaczyć - idę pobiegać, gdyż chcę zostać miodożerem.
 
Do śmiechu 2010-09-17 21:22
 Oceń wpis
   
_-¯ Strumień pakietów niespiesznie podążał w kierunku głównego serwera, a ja wraz z nim. Nudę i monotonię podróży urozmaicałem sobie słuchając na CB-Radiu informacji o ruchu przede mną, za mną oraz w okolicach większych routerów. Niestety - nie działo się nic godnego zainteresowania. W zasadzie to powinienem się z tego cieszyć, ale zamiast tego odczuwałem jakiś wewnętrzny niepokój. Wszystko szło zbyt gładko... No, oczywiście jeżeli nie liczyć nagłego zejścia agentów ABC, ataku policji, przygody z destufferem czy też próby zlikwidowania mnie w porcie SMTP. Ech... gdybym dostawał grosz za każdym razem, kiedy ubrani na czarno podejrzani ludzie próbowali mnie zgładzić miotaczami sygnałów w porcie SMTP to teraz miałbym już... ze dwa grosze. Żeby chociaż jakiś przebiegły antywirus z zaawansowaną heurystyką, firewall z wyżarzającymi się regułami czy chociaż zwykły sieciowy samonaprowadzający się autodestruktor z odwrotnym algorytmem genetycznym... Tymczasem tutaj nie było nic. Pakiety sunęły monotonnie kołysząc się lekko na stykach przewodów i tylko od czasu do czasu pokonywane zakręty, powodujące lekkie przeciążenia, przypominały mi o tym że w ogóle się poruszam. Na szczęście po niedługim czasie dotarliśmy do konwertera światłowodowego. Wszystko dookoła rozciągnęło się w rozmazaną smugę i w mgnieniu oka byliśmy na miejscu.

_-¯ Ostrożnie wypełzłem rackiem 3U i delikatnie postawiłem stopę na podłodze serwerowni. Rozejrzałem się. Pomieszczenie nie różniło się od innych tego typu przybytków - jak okiem sięgnąć ciągnęły się rzędy błyskających lampkami szaf, a z każdej dobiegało niskie buczenie. Zastanawiałem się, gdzie też mógł znajdować się główny komputer. Ruszyłem w przypadkowym kierunku, ale po kilku krokach zakląłem cicho i zawróciłem. Teczka! O mały włos a byłbym o niej zapomniał! Sięgnąłem po nią, oparłem o krawędź jakiegoś switcha i odemknąłem. Sprawdziłem czy wszystko jest na miejscu. Było. Zatrzasnąłem wieko, ale tym razem postanowiłem nie kontynuować poszukiwań na ślepo. Co to za chakier, co pałęta się bez celu po serwerowni? To byłoby dobre dla jakichś bezmózgich botów lub skanerów, ale nie dla mnie. Pogmerałem chwilę w kieszeni i wydobyłem lekko sfatygowaną chusteczkę higieniczną. Rozprostowałem, po czym zaginając w odpowiednich miejscach złożyłem ją w autoryzowanego klienta SNMP. Wepchnąłem ją do jakiegoś starszego serwera przez szczelinę stacji dyskietek. Poczekałem kilka sekund, wyciągnąłem, rozłożyłem i delikatnie zaczerniłem końcem ołówka. Po chwili moim oczom ukazał się kompletny plan serwerowni, stworzony delikatnymi liniami wgnieceń wykonanych przez głowicę napędu. Moją uwagę przyciągnął komputer stojący w odosobnieniu od innych. Złożyłem plan, schowałem do kieszeni i ruszyłem w kierunku samotnej maszyny.

_-¯ We włazie magistrali CAN pojawiali się kolejni funkcjonariusze. Wychodzili z piwnicy i mrużyli odwykłe od widoku dziennego światła oczy. Komisarz prowadzący całą akcję odhaczał kolejne numery w notesie.
- To już wszyscy? - zdziwił się, gdy któryś z jego podwładnych zasunął klapę.
- Tak jest.
- Brakuje kilku... - postukał końcem pisaka w kartkę.
- Ten który dzwonił mówił, że dwóch zeżarło, panie komisarzu.
- Wiem, ale mi brakuj czterech... Wiecie, których zeżarło?
Spytany podszedł i wskazał dwie pozycje. Komisarz przy każdej postawił duży znak X. Starał się bardzo, by był to właśnie X. Nie chciał przy nich stawiać po prostu krzyżyka... Spojrzał na dwa pozostałe nazwiska.
- Widmowski, inspektor. I aspirant Ściema... Gdzie mieli być?
- Tu w piwnicy panie komisarzu.
- Może ich też zażarło?
- Nie wydaje mi się. To byli doświadczeni funkcjonariusze. A ten cały... jak mu tam... Chakier... Chyba nie miał powodu, żeby kłamać?
Komisarz wzruszył ramionami. Może miał powód, a może nie? W sumie nie miało to teraz znaczenia.

_-¯ Rząd szaf urwał się nagle jak ucięty nożem. Dalszą część pomieszczenia wypełniała zupełnie pusta posadzka. Jedynie pod przeciwległą ścianą stało samotne biurko, a na nim niewielkich rozmiarów czarny desktop ze starym, czternastocalowym, kineskopowym, monochromatycznym, zakurzonym monitorem. W sumie zdziwiłem się ile przymiotników potrafił zgromadzić ten monitor, podczas gdy większość jego współczesnych odpowiedników nie potrafiła o sobie powiedzieć nic więcej poza ,,płaski''.
Przystanąłem na krawędzi serwerowych szaf jak dzikie zwierzę czujące opór przed wyjściem z lasu. Odetchnąłem kilka razy. W sumie wystarczyło teraz tylko usiąść przy konsoli, wklepać ciąg poleceń z teczki i zwiewać. Reszta miała dokonać się sama. Zamknąłem oczy i postanowiłem wyobrazić sobie moment za pięć minut od teraz. Kiedy będę już wracał do siebie, a zadanie zostanie wykonane. Westchnąłem jeszcze raz i ruszyłem przed siebie.
Przy biurku nie było krzesła, ale jako chakier z wieloletnim doświadczeniem przywykłem do pracy na stojąco. Często roboty bywało tyle, że nie starczało czasu na ruch odsuń-krzesło-usiądź-przysuń-krzesło. Zerknąłem na monitor - jego dioda zasilania błyskała na bursztynowo. Sięgnąłem do klawiatury i nacisnąłem Shift. Komputer, wyrwany ze stanu uśpienia, zaszumiał nieco głośniej, a kineskop zatrzeszczał lekko gdy zaspana katoda znów zaczęła trzepać w niego wiązką elektronów. Otworzyłem teczkę i sięgnąłem do wnętrza po kopertę. Zanim ją jednak otworzyłem usłyszałem coś za plecami. Był to stuk podkutych butów.
Odwróciłem się powoli i spojrzałem na człowieka który stał, tak jak ja przed chwilą, na granicy serwerowych szaf. Widok jego twarzy sprawił, że na moment przestałem oddychać. Mężczyzna uśmiechnął się lekko.
- Haron Hytry, do usług -przedstawił się - Może kawy?
Roześmiał się, ale mnie w tym momencie wcale nie było do śmiechu.
 
Hihot 2010-09-13 23:24
 Oceń wpis
   
_-¯ Człowiek za biurkiem milczał, bębniąc palcami o blat. Stojący przed nim oficer starał się skurczyć, zmaleć i zniknąć - tymczasem jednak stał wyprężony na baczność, a po skroni powoli staczała mu się błyszcząca kropla potu. Wreszcie postać po drugiej stronie poruszyła się i padło ciche pytanie.
- Czy to znaczy, że wam uciekł?
Mężczyzna skulił się jeszcze bardziej - oczywiście tylko psychicznie. Ogromnym wysiłkiem woli poruszył odrobinę klatką piersiową, nabierając tylko tyle powietrza ile było potrzebne do wyartykułowania odpowiedzi.
- Przewidział najwyraźniej nasz ruch. Musiał dotrzeć innym transportem. Zarządziłem już poszukiwania. Na pewno nam się nie wymknie. Ja... - dech w piersiach skończył się, a na nabranie następnego nie starczyło mu ani siły ani odwagi. Poruszył jeszcze kilka razy ustami, po czym stanął znów nieruchomo - stopniowo siniejąc na twarzy.
Postać po drugiej stronie uważnie przyglądała się rozmówcy, odmierzając kolejne sekundy stuknięciami palców. Wreszcie, po minucie długiej jak wieczność, znów się odezwała.
- Spocznij. Odmaszerować. I nie spieprz tego. Nie będzie trzeciej szansy.
Końcówka zdania zlała się w jedno ze świstem łapczywie łapanego powietrza i kaszlu. Podkomendny odwrócił się sztywno i - z trudem zachowując kierunek - odmaszerował na uginających się nogach. Wielkie, dwuskrzydłowe drzwi zamknęły się za nim bez dźwięku. Człowiek za biurkiem przestał bębnić palcami. Sięgnął przed siebie i na niewielkim pulpicie wystukał kilka cyfr.
- Tak?
- Dajcie do mnie Hytrego.
- Tak jest!
Rozłączany mikrofon lekko stuknął w słuchawkach, w gabinecie zaś dał się słyszeć, początkowo cichy, lecz przyprawiający o ból zębów hihot.

_-¯ Wyskoczyłem z załącznika nim ten na dobre zatrzymał się. Skulony, przebiegłem przez peron i zeskoczyłem na bocznicę, gdzie obsługiwane zwykłe połączenia przychodzące. Sunąłem wzdłuż toru, co i raz dotykając palcami szyny danych. Wreszcie rozpoznałem znajome mrowienie. VPN na IPSecu. Wyjąłem zza pazuchy łamak i delikatnie zabrałem się do pracy. Wiedziałem, że najtrudniej będzie wydłubać pierwszy bit, a potem pójdzie już samo. Poczekałem trochę na strumień zer, gdyż z doświadczenia wiedziałem że najprościej je wyłuskać. Jedynki - ze względu na swoją konstrukcję - częstokroć ześlizgiwały się lub po prostu łamały. Zero wystarczyło podważyć, łapiąc je od środka i po pokonaniu niewielkiego oporu wyskakiwało samo jak korek z butelki od szampana.
Po kilku chwilach wydłubałem sobie odpowiednią dziurę, przez którą mogłem się przecisnąć. Wyciągnąłem z walizki garść certyfikatów i wepchnąłem do zewnętrznej kieszeni płaszcza, tak by mieć do nich szybki dostęp na wypadek kontroli. Sprawdziłem jeszcze raz, czy wszystko jest na swoim miejscu i dałem nura w VPNowy strumień danych. Miałem nadzieję, że poniesie mnie prosto do celu.

_-¯ Stukot podkutych butów przerwał monotonny harmider portowego przetwarzania danych. Ktoś szedł, pewnym krokiem zmierzając do celu. Kroki zbliżały się od portów SMTP po czym skierowały się w stronę rejonu tranzytowego wirtualnych sieci prywatnych. Po chwili stuk ucichł.
Mężczyzna w wypolerowanych na błysk oficerkach przyglądał się z uwagą rozerwanej łamakiem osnowie szyfrowanego tunelu. Przykucnął i w zamyśleniu wziął do ręki garść wydłubanych zer i jedynek. Roztarł je palcami, po czym wysypał na ziemię. Wstał i sięgnął po telefon.
- Tak jak myślałem - rzucił w słuchawkę - kieruje się do centrum. Nie, nie ma sensu go ścigać. Niech nie wie, że my wiemy. Poczekamy na niego u celu. Nic tak nie dekoncentruje jak świadomość, że już prawie się udało. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent graczy ginie na ostatnim poziomie - podsumował.
Odwrócił się i znów rozbrzmiał, stopniowo cichnąc, stukot podkutych butów.
 
Milczenie 2010-09-03 21:16
 Oceń wpis
   

_-¯ Siedziałem w załączniku i w notesie szkicowałem wszystkie możliwe przypadki rozwoju sytuacji. Jechałem Coldmailem, więc czasu miałem aż nadto. Trzynaście milionów dziewięćset osiemdziesiąt trzy tysiące osiemset siedemnaście możliwych scenariuszy rozwoju wydarzeń, ja zaś musiałem wybrać i przygotować się na ten jeden jedyny. Najmniejszy błąd oznaczał dla mnie w najlepszym wypadku śmierć. W najgorszym - dożywotnią utratę dostępu do sieci i koniec chakierskiej kariery...

_-¯ Załącznikiem zatrzęsło, gdy przechodziliśmy przez kolejny serwer pośredniczący. Tym razem jednak zamiast zwykłego zwolnienia i zmiany trasy poczułem, że cały e-mail się zatrzymuje. Złożyłem notes i schowałem do kieszeni, przygotowując się na kontrolę. Z oddali dał się słyszeć przybliżający się stuk otwieranych i zamykanych załączników. Po chwili otwarto i mój. W uchylonej szparze drzwi pojawiła się jakaś głowa.
- Dzień dobry, kontrola antyspamowa i antywirusowa. Proszę przygotować się do skanowania - poinformowała głowa i zniknęła. Wstałem i ściągnąłem z półek walizki. Zanim poukładałem je na siedzeniach drzwi otworzyły się ponownie. Tym razem do załącznika weszło dwóch szeregowych funkcjonariuszy służby ochrony poczty. Każdy z nich w rękach trzymał potężny skaner.
- Czy przewozi pan jakieś niedozwolone treści? Wirusy, trojany, spam? - wyrecytował jeden z nich beznamiętnym tonem, i nie czekając na moją odpowiedź jął przetrząsać skanerem mój bagaż. Przyglądałem się temu z pozorną, chłodną obojętnością. Żeby tylko nie zainteresowali się tą czarną teczką, której nie zdjąłem z półki...
- A co to za czarna teczka, której nie zdjął pan z półki? - zainteresował się jeden ze skanujących.
- Viagra - odparłem.
- Hehe... jasne... viagra - uśmiechnął się półgębkiem ten, który pytał - Proszę zdjąć i otworzyć.
- Czy to konieczne?
- Obawiam się, że tak - odpowiedział, a w jego tonie zabrzmiała czujność. Przekląłem w duchu swoją nieostrożność.
- Proszę - powiedziałem, podając funkcjonariuszom teczkę. Ciekawie zajrzeli do wnętrza, wciskając od razu do środka lufy skanerów. Po chwili na ich twarzach odmalowało się rozczarowanie.
- Przecież to viagra - skonstatował któryś z nich prawie że oskarżycielskim tonem.
- Przecież mówiłem - odparowałem.
Funkcjonariusze wyglądali na rozczarowanych. Jeden z nich oddał mi teczkę, po czym pożegnali się i wyszli. Poczekałem, aż wejdą do następnego załącznika, po czym klapnąłem na siedzenie i głośno odetchnąłem z ulgą. Powoli otworzyłem czarną teczkę i rozgarnąłem niebieskie tabletki. Odetchnąłem ponownie. Przesyłka, o którą tak się bałem, nadal tkwiła na swoim miejscu.

_-¯ Potężny transport e-maili ociężale wtoczył się przez port SMTP i zatrzymał z głośnym sapnięciem, wypuszczając kłęby pary. Procesy dystrybucyjne raźno przystąpiły do rozdzielania ładunku, przenosząc kolejne porcje danych do oczekujących kolejek. Zamieszanie trwało kilka milisekund, po czym przy rampie został jeden, ostatni załącznik.
Mężczyzna w czerni dał znak ręką. Nie wiadomo skąd pojawiło się dwunastu takich jak on, każdy z ciężkim miotaczem sygnałów. Sprawnie i cicho rozstawili się dokoła załącznika.
- Charyzjuszu Chakierze, jesteś otoczony! - krzyknął dowódca. Jego głos zadudnił lekkim echem. Siedziałem na swoim miejscu, tuląc do piersi czarną teczkę.
- Liczę do trzech... Jeden...
W sumie powinienem się spodziewać tego typu rozwoju wypadków. Co najmniej dwanaście tysięcy z rozważanych przeze mnie scenariuszy przewidywało zasadzkę na dworcu. Niby mniej niż jeden promil, ale jednak...
- Dwa...
Gorączkowo zastanawiałem się co nastąpi za chwilę. Sto trzydzieści ze wspomnianych wyżej przypadków przewidywało, że napastnicy naprawdę otworzą do mnie ognień.
- Trzy!
Czekałem. Chyba jednak mógłbym mieć tę odrobinę szczęścia w nieszczęściu...
.
.
.
Mężczyzna w czerni ponownie skinął ręką.
.
.
.
Pierwszy pocisk roztrzaskał nagłówek załącznika i wyleciał oknem, ciągnąc za sobą jęk tłuczonego szkła. Miałem nadzieję, że broń będzie nastawiona na ogłuszenie, jednak zamiast miękkiego, gumowego SigStop usłyszałem ciężki gwizd. SigTerm? Nie... dźwięk był dużo niższy. Strzelali tak, by zabić.
- SigKill SigKill SigKill SigKill SigKill SigKill - dochodziło ze wszystkich stron, a dokoła latały drzazgi. Załącznik wyglądał tak jak duma królewskiej floty w końcówce trzeciej części Piratów z Karaibów, kiedy dostała się pomiędzy działa Czarnej Perły i Latającego Holendra. Cóż - nie było jedynie eksplozji, gdyż zgodnie z zaleceniem numer 12893-3892-39874 Komisji Europejskiej załączniki od roku były wykonywane jedynie z niepalnej i samogasnącej informacji.
Kanonada trwała kilka chwil, po czym urwała się równie nagle jak zaczęła. Mężczyzna w czerni podszedł do zgliszczy które zostały w miejscu gdzie jeszcze do niedawna był załącznik. Roztrącał szczątki nogą, najpierw od niechcenia, potem coraz bardziej gorączkowo, z coraz mocniej uzewnętrzniającą się na twarzy złością i irytacją.
- Gdzie on do cholery jest! - wrzasnął wreszcie i dopadł do najbliższego żołnierza. Potrząsnął nim kilka razy.
- Pytałem, gdzie on jest!
- Dowódco... - zza pleców odezwał się inny mężczyzna biorący udział w ostrzale. Podnosił właśnie coś z ziemi.
- Dowódco, proszę spojrzeć - powiedział podając znaleziony przed chwilą przedmiot.
Mężczyzna przyglądał się przez chwilę gadżetowi, po czym zamknął palce i zmiażdżył go w dłoni. Pył zielonych zer i jedynek przecisnął mu się przez palce po czym rozwiał się w powietrzu.
- A to syn kobiety lekkich obyczajów - zmełł w zębach przekleństwo, po czym bez słowa odwrócił się i ruszył ku wyjściu systemu pocztowego. Reszta jego podkomendnych bez słowa podążyła za nim.

_-¯ ,,Dowódco, proszę spojrzeć'' - dobiegło mnie ze słuchawek. Rozległo się kilka stuków, odbiornik wydał z siebie głośny pisk, po czym zapadło milczenie. Spojrzałem na bargraf - wskazówka poziomu sygnału zadrgała i spadła na cyfrę zero. Cóż. Ponad sto z rozpatrzonych przypadków wskazywało na to, że nadajnik umieszczony przeze mnie w załączniku-przynęcie zostanie znaleziony i - w przypływie złości - zniszczony. W sumie teraz nie miało to takiego znaczenia. Wystawiłem głowę z załącznika i zaczepiłem przechodzącego obok postmastera.
- Przepraszam, kiedy dotrzemy do skrzynki?
Spojrzał na zegarek.
- Właśnie dojeżdżamy.
- Dziękuję.
Wróciłem do przedziału i schowałem czarną teczkę do walizki z bielizną, przykrywając ją z wierzchu majtkami. Zaczynało się robić naprawdę niebezpiecznie, a w takich wypadkach zawsze warto mieć pod ręką dodatkową parę na zmianę...

 
Walenie 2010-08-28 21:40
 Oceń wpis
   
_-¯ Policjanci gorączkowo machali łopatą, ja zaś przysiadłem sobie na pięcie i podziwiałem ich pracę.
- Ruchy, ruchy, panowie! Destuffer już pewnie nawraca! - postanowiłem ich zdopingować, choć chyba niepotrzebnie. Uwijali się jak frygi. Po chwili usłyszałem szczęk metalu, gdy łopata trafiła na ekran kabla.
- Co teraz? - posterunkowy Plakacki starał się trzymać fason, ale w jego głosie pobrzmiewała panika. Powiedział ,,co teraz?'' ale pod spodem można było usłyszeć ,,za chwilę wszyscy zginiemy!''.
- Właściwie to nic, bo bez świdra ekranu nie przebijemy... Hmmm... Właściwie, to powinienem dać panom szpadel a nie łopatę, poszłoby szybciej. Łopatą przecież się nie kopie...
- Ale co szybciej?! Przecież ekran!
- No tak. Ekran... Ale tylko dlatego, że kopali panowie w złym miejscu.
- Ale przecież...
- Żadne przecież. Proszę spojrzeć - pokazałem fragment poprzedniego wpisu. Czwarta linijka dialogu od dołu w przedostatnim akapicie. Co tam jest napisane?
- Tam pisze...
Chrząknąłem znacząco.
- Tam jest napisane, że ,,spojrzałem w górę''.
- No właśnie. A wyście zaczęli kopać w dół. To teraz proszę zacząć o tam, koło włazu. I proszę się pospieszyć, zdaje się, że balancer jest już w połowie drogi.
Tym razem otwór powstawał jeszcze szybciej. Niestety, znów dał się słyszeć szczęk.
- Ekran - skonstatowałem - tylko świder. No... może spawarką też by się dało.
- Jest spawarka? - w głosie pytającego policjanta zabrzmiała nadzieja.
- A gdzie tam. Nie ma. Ale to nic... - wspiąłem się po drabince do zablokowanego włazu, zaparłem się i szarpnąłem rączkę. Rygle puściły z cichym zgrzytem.
- Na zewnątrz, już już już. Szybko, wyłazić. Wszyscy.
Nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Po chwili magistrala była już pusta - akurat w momencie gdy dało się słyszeć nadciągające wycie.
- Do widzenia - pożegnałem się, i na oczach osłupiałych stróżów prawa wróciłem do kanału zatrzaskując właz. W sumie - trzeba było jeszcze posprzątać. Podniosłem porzuconą łopatę i wzorem bohaterów większości gier przygodowych - schowałem ją w spodnie. No - teraz wypadało wrócić do domu i przygotować się do podróży.

_-¯ Schowałem się w dole omijając w ten sposób destuffer, po czym ruszyłem za nim. Druga mijanka przy balancerze - i oto znów byłem w swojej piwnicy. Po cichu wspiąłem się po schodach, taszcząc na plecach worek ziemniaków. Gdy byłem już pod drzwiami - rozwiązałem go i wysypałem całą zawartość. Bulwy, tocząc się po stopniach, hurkotały niemiłosiernie, kończąc swą podróż w otwartym włazie CANowskiej magistrali.

_-¯ Widmowski razem ze Ściemą raczyli się właśnie herbatą, gdy dobiegł ich rumor. Zerwali się na równe nogi i popędzili w kierunku hałasu. Przy drzwiach zawahali się, jednak tylko na moment. Wymienili spojrzenia, ustalając plan działania. Ściema szarpnął za klamkę, a gdy tylko drzwi uchyliły się wystarczająco - Widmowski wparował do środka. Aspirant podążył tuż za nim.
- Inspektorze, właz! Zamykałem go!
Obaj popędzili w stronę otworu, przyświecając sobie latarkami. Coś - kopnięte w pośpiechu - poturlało się po podłodze.
- Ziemniaki, inspektorze... - rozpoznał Ściema. Widmowski gestem nakazał milczenie.
- Ktoś tu jest - szepnął.
- Już nie - odpowiedziałem, zatrzaskując na górze drzwi i przekręcając klucz. W sumie nie było to ładne z mojej strony, ale czekało mnie sporo pakowania i solidne mycie. Nawet nie wiedziałem, że podróżując CANem można się tak wysmolić. Obiecałem sobie na przyszłość przekompilować destuffer z modułem odkurzającym, a na razie, pogwizdując, udałem się pod prysznic. Przekleństwa i walenie dochodzące spod piwnicznych drzwi wkrótce zostały zagłuszone przez przyjemny szum wody.

_-¯ Wszystko już miałem przygotowane, więc została jeszcze jedna rzecz. Wykręciłem numer telefonu.
- Tak, wiem - przerwałem kobiecie która odebrała telefon i rozpoczęła recytowanie standardowej formułki - proszę teraz uważnie posłuchać. Nazywam się Charyzjusz Chakier. U mnie w domu, w piwnicy, zamkniętych jest dwóch policjantów. Niestety, nie mogę ich w tej chwili uwolnić, bo wyjeżdżam. Proszę nie przerywać. Kolejnych dziesięciu jest zatrzaśniętych w ślepo zakończonej odnodze magistrali CAN w mojej piwnicy. Proszę uważać na destuffer - zeżarł tych dwóch, których nie będziecie się mogli doliczyć. Do usłyszenia - zakończyłem i odłożyłem słuchawkę. Mogłem wreszcie wyruszać.

_-¯ Wielkie, dwuskrzydłowe drzwi odemknęły się bezszelestnie.
- Już - zameldował od progu mężczyzna w czarnym mundurze.
- Świetnie - osoba za wielkim biurkiem, podziwiająca do tej pory panoramę za oknem, obróciła się twarzą do swego rozmówcy.
- Agenci?
- Zgodnie z planem.
- Policja?
- Poradził sobie.
- Kiedy przybędzie?
- Najprawdopodobniej już tu jest.
- Czy... czy to ma?
- Najprawdopodobniej tak. Sprawdziliśmy jego dom - tam tego nie zostawił, więc musi mieć to przy sobie.
- Serwerownia?
- Obstawiona.
- Dobrze... - słowo to wypowiedziane zostało w taki sposób, że mężczyzna w czarnym mundurze skinął głową, obrócił się na pięcie i odszedł. Wielkie drzwi zamknęły się za nim w ten sam cichy sposób, w jaki się otworzyły. Człowiek za biurkiem obrócił się z powrotem w stronę okna. Oparłszy ręce na podłokietnikach złożył brodę na splecionych dłoniach i zapatrzył się przed siebie.
- Mam cię, Charyzjuszu Chakierze! - wyszeptał, po czym cały gabinet wypełnił szalony, dziki, opętańczy śmiech.
 
Rycie 2010-08-23 00:47
 Oceń wpis
   
_-¯ Przyspieszyłem kroku, a po chwili zacząłem biec. Wycie za moimi plecami przybierało na intensywności. Z truchtu przeszedłem do zwykłego biegu, a potem do sprintu. Wycie nie oddalało się, choć przestało się zbliżać tak szybko. Obliczyłem, że w takim tempie miałem jakieś dziesięć minut, zanim mnie dopadnie. To wystarczyłoby, bym dobiegł do włazu na końcu magistrali. Niestety - nie potrafiłem biegać tak szybko tak długo. Czułem, jak słabnę i zwalniam. Przeprowadziłem w głowie niezbędne obliczenia, całkując szybko funkcję prędkości po czasie. Wynik był jednoznaczny - coś za moimi plecami dopadnie mnie dokładnie za sto osiemdziesiąt trzy milisekundy.

_-¯ Inspektor Widmowski siedział przy kuchennym stole i bębnił palcami o blat. Akcja, która była obliczona na co najwyżej pół godziny, komplikowała się niemiłosiernie. A przecież po południu miał iść na ryby!
- Ściema! Do mnie!
Aspirant wyrósł jak spod ziemi. Widmowski podniósł na niego zmęczone spojrzenie.
- Jak elektrycy?
- Kombinują przy skrzynce...
Światło zamrugało i zgasło. Inspektor przestał bębnić i zamarł w oczekiwaniu. Po dziesięciu sekundach lampy znów rozbłysły.
- Już! - zameldował posterunkowy Plakacki, nim pierwsze fotony z włókien żarowych dotarły do receptorów w oku Ściemy.
- Już! - przekazał aspirant.
- Już? - zdziwił się Widmowski, po czym poprawił: - Dopiero, a nie już! Co z grubem?
- Nieaktywny!
- No to jazda! Do piwnicy!
Schody rozbrzmiały tupotem podkutych butów. Po chwili kilka latarek oświetliło otwarty właz.
- Magistrala CAN, inspektorze!
- Zakładać kombinezony antyprobabilistyczne i za nim!
Widmowski patrzył, jak kolejni funkcjonariusze zanurzają się w ciemny otworze.
- Złapią go, inspektorze! - aspirant Ściema wydawał się podekscytowany. Inspektor jednak nie podzielał jego stanu ducha.
- Dalej, niech włażą wszyscy! Cholera, że też nie mogłem na dzisiaj wziąć zwolnienia... Aspirancie, przymknijcie ten właz. Coś tam wyje...

_-¯ Jeszcze dziesięć kroków, które jednak wydawały mi się długie jak... jak... jak coś bardzo długiego. Ostatni krok i odemknąłem drzwi. Wycie było tuż za moimi plecami. Przekręciłem klamkę i klapnąłem w kącie, chwaląc się w myślach za założenia balancera akurat w tym miejscu. Wycie przeszło obok i zaczęło się oddalać. Oddychałem szybko i płytko. Teraz wystarczyło tylko poczekać, aż wycie zawróci i można było kontynuować bieg, czy też marsz. W sumie zanim dotrze do drugiego, czy też (z perspektywy mojego przemieszczania się) pierwszego końca tunelu upłynie trochę czasu. W sumie powinienem dotrzeć do wyjścia po prostu szybko idąc. Siedziałem, ciężko dysząc. Zaraz, zaraz...
Zbliżyłem oko do dziurki od klucza szyfrującego. Widok był kiepski, gdyż nikt tutaj nigdy nie szyfrował połączeń, ale dziurka pozostała na tak zwany wszelki wypadek. Dostrzegłem dwanaście postaci w policyjnych mundurach mijających moją kryjówkę niespiesznym truchtem. Ręka odruchowo powędrowała do klamki, jednak nie zdecydowałem się jej nacisnąć. To, co powiedział mi Możekot było ważniejsze niż życie tych kilku funkcjonariuszy. Przebiegli obok, a ja liczyłem kroki starając się zapamiętać te, które już tu nie wrócą. W sumie - nie wiedziałem, po co to robię.

_-¯ Dwadzieścia milisekund później usłyszałem strzelaninę i pierwszy urwany krzyk, a chwilę potem - drugi. Wycie przesunęło się znów przed moimi drzwiami. Poczekałem, aż wycie powróci i minie moją kryjówkę.

_-¯ Wyszedłem i pobiegłem w stronę drugiego włazu. Przy wyjściu kuliło się dziesięciu ocalałych policjantów.
- Destuffer - wyjaśniłem.
Złowiłem przerażone spojrzenia z lekką nutą znaku zapytania.
- Nigdy nie biegajcie magistralą w więcej niż pięciu. Nigdy - podkreśliłem.
- I nie starajcie się wracać tą samą drogą, chyba że szósty z was chce się poświęcić - dodałem, widząc że szykują się razem do odwrotu.
Któryś z nich został wypchnięty przez kolegów do przodu.
- Pooo... poosste. Posterunkowy Plakacki! - zameldował przykładając palec do nieforemnego uniformu - psze...
- Psze?
- Prze...
- No, już lepiej...
- Przepraszam, czy pan Charyzjusz Chakier?
- We własnej osobie.
- Przepraszam, ale muszę pana aresztować... - ręka posterunkowego powędrowała w stronę pokrowca z kajdankami. Nie próbowałem oponować.
- Jeżeli mnie skujecie, nie wyjdziecie stąd żywi - zadeklarowałem, po czym dodałem cichutko by być w zgodzie z własnym sumieniem - Przynajmniej nie wszyscy.
To wystarczyło. Posterunkowy Plakacki uruchomił autonomiczne części mózgu i cofnął dłoń. Widziałem, że w tym momencie czeka na jakieś dodatkowe informacje.
- Destuffer - powtórzyłem - jeździ po magistrali i czyści co szósty bit, choć jest na tyle głupi że nie wykrywa błędów. Znasz tę piosenkę jaworowych ludzi ,,tysiąc koni przepuszczamy, a jednego zatrzymamy''? - spytałem przechodząc na ,,ty''.
- Nie
- No właśnie. O to chodzi, że destuffer przepuszcza pięciu. A szósty... Cóż... - zawiesiłem dramatycznie głos.
Posterunkowy okazał się bystrzejszy niż myślałem. Przeliczył szybko swoich ludzi.
- Zeżre szóstego? - upewnił się.
- Zeżre.
- A potem?
- A potem następnego szóstego, a potem następnego. Nie pozostawi więcej niż pięciu, chyba że wyjdziemy.
- Którędy?
- Cóż... - spojrzałem w górę - spodziewałem się, że tędy, ale wasza prowadzona na oślep kanonada zablokowała wyjście. Zdaje się, że potrzebujemy sobie wykopać nowe wyjście.
- Słucham?
- Nie słuchaj, tylko kop! - rozkazałem wręczając mu łopatę ze schowka balancera - Kop, albo nie zostanie nas tu wielu!

_-¯ Rozpoczęło się gorączkowe rycie.
 
Wycie 2010-08-04 22:15
 Oceń wpis
   
_-¯ - To ty? - zapytałem pro-forma, choć z góry znałem odpowiedź. Mruczenie było bardzo charakterystyczne, nie do pomylenia z żadnym innym dźwiękiem. Tak mruczałoby morze, gdyby było kotem.
- Może... - odpowiedziała mi ciemność.
Przedzierałem się z trudem magistralą CAN z niezbyt imponującą prędkością jednego megabita, ale nie narzekałem. Pamiętam, jak kiedyś udało mi się uciec z akademika przed nalotem biurocjantów po rynnie, wykorzystując modulację akustyczną. Jedyne, co udało mi się wykrzesać z pordzewiałych blach to było siedemdziesiąt pięć baudów... Zanim przetransferowałem się z jedenastego piętra upłynęła chyba godzina, dodatkowo przy samym odpływie zdudniło mnie i gdyby nie CRC zrekonstruowałbym się z trzecią nogą. No, ale to zupełnie inna historia...
- Co cię tu sprowadza? - spytałem mojego niewidocznego towarzysza.
- Jak to co? Morze możliwości. Dodatkowo, jest to magistrala CAN. Magistrala, gdzie wszystko można. Gdzież może być lepsze miejsce dla Możekota?
- Och, nie zaczynaj znowu. Powiedz po prostu o co chodzi tym razem?
Możekot zaczął mówić, a ja doszedłem do wniosku, że wypadałoby wyjaśnić, czym lub kim był Możekot...

_-¯ Historia mojej znajomości z tym stworzeniem była niedługa, gdyż sięgała zaledwie kilku miesięcy. Mianowicie - na początku tego roku Charysia dostała hopla na punkcie zwierzątka. Okazało się, że jej koleżanka z przedszkola pod choinkę dostała hipopotama, czym oczywiście nie omieszkała się pochwalić przed innymi dziećmi. Obiecałem sobie, że dzielnie przetrzymam pierwsze szesnaście tysięcy trzysta osiemdziesiąt cztery prośby o zwierzaczka. Po pół godzinie licznik się wyzerował.
- Dobrze już, dobrze! - uciszyłem dziecko - ale hipopotama nie dostaniesz! Może... myszkę... komputerową?
Charysia zastanowiła się chwilę.
- Słonika...
- Chomiczka?
- Jednorożca...
- Szczura?
- Konika...
- Szynszylę?
- Kucyka...
- Kotka?
- Pieska...
- Kotka? - ponowiłem ofertę, gdyż czułem że osiągamy konsensus.
- Kotka... No dobrze. Tylko, tatusiu, żeby to był taki niezwykły kotek. Taki bajkowy.
- Dokładnie taki będzie - obiecałem, po czym w te pędy pognałem do Wielomysła. Wróciłem po kwadransie, niosąc okazałe pudełko.
- Proszę, oto twój kotek, Charysiu. Niezwykły kotek. Kwantowy.
- Och! - mała aż podskoczyła i zaklaskała w rączki - pokażgopokażpokażpokaż!
- Eeee..., bo... tego... - zająknąłem się - Charysiu, prosiłaś o niezwykłego kotka i takiego ci przyniosłem. Sęk w tym, że niezwykłość tego akurat polega na tym, że nie wolno go oglądać, bo... tego nie lubi. Może od tego umrzeć.
Charysia popatrzyła na mnie, po czym przeniosła wzrok na pudełko. Przygotowałem się na atak płaczu, jednak córka tylko skinęła głową z powagą.
- Rozumiem. Mogę go nazwać Erwin?
- Możesz.
- Dobrze...
Mała wzięła pudełko pod pachę, po czym postawiła przy swoim łóżeczku.
- Będziesz miał na imię Erwin. I będziesz mieszkał przy moim łóżku. A teraz poczekaj, przedstawię ci moje zabawki... Tylko nigdzie nie odchodź!
Uśmiechnąłem się lekko i uznałem sprawę za załatwioną... Okazało się, że spokój miałem jedynie do następnego poranka.
- Tatotatotatotatotato!!! - obudził mnie głośny krzyk. Podniosłem się z trudem, przecierając zaspane oczy.
- Co znowu?
- Erwin uciekł!
- Kto? - z trudem kojarzyłem fakty.
- Erwin! Uciekł z pudełka!
- Nie zaglądałaś tam chyba? - spytałem z wyrzutem.
- Nie. Jak się obudziłam, to go już nie było.
- A skąd wiesz?
- Chciałam mu dać mleczka, ale gdy stawiałam spodek przy pudełku stwierdziłam, że Erwina nie ma!
- Przecież ci mówiłem, że nie wolno...
- Nie wolno, nie wolno... Erwin mówił, że wolno.
- Skarbie, koty nie mówią.
- Normalne koty nie mówią. Ale sam przecież twierdziłeś, że ten jest niezwykły. Zresztą on sam mówił, że nie jest zwykłym kotem, tylko Możekotem.
- Możekotem? A cóż to za dziwadło?
Charysia spojrzała na mnie jak na niedorozwoja.
- Sam mi go przyniosłeś, i nie wiesz co to? Możekot, czyli kot który może jest...
- ...a może go nie ma. - dokończyłem, pragnąc się zrehabilitować w oczach córki. Ta jednak tylko tupnęła nogą.
- Nie!!! Możekot, czyli kot który może jest kotem, a może nim nie jest!
- Czyli czym jest? - spytałem, choć od tego wszystkiego lekko zaczynało mi się kręcić w głowie.
- No przecież tłumaczę, że jest Możekotem! Ech, tato, idź już lepiej spać. Sama go znajdę...

Istotnie Erwin znalazł się już pod wieczór. Od tego momentu zacząłem z uwagą obserwować zabawy Charysi z pudełkiem, aż w końcu, gdy mała była w przedszkolu, spróbowałem na własne oczy się przekonać co takiego kryje karton. Poskrobałem w szarą pokrywę, a po chwili usłyszałem mruczenie. Lekko odemknąłem wieczko i zerknąłem do środka.
- Mówiłeś córce, że nie wolno oglądać - dobiegł mnie głos. Odskoczyłem od pudła w tył, potykając się o własne nogi i lądując na tyłku.
- Możliwość stłuczenia kości krzyżowej - dwa do stu sześciu - podsumował głos.
- Dlaczego nie jeden do pięćdziesięciu trzech? - skontrowałem, gdyż nigdy nie traciłem opanowania na więcej niż ułamek sekundy.
- Bo nie.
- Bo nie? To jest odpowiedź?
- Może... - podsumował Możekot i od tego momentu zrozumiałem, dlaczego się tak nazywał. Zaprzyjaźniliśmy się, choć Możekot przy mnie ujawniał się rzadko. Mówił, że to ze względu na moją mocno deterministyczną naturę, która niezbyt komponowała się z jego probabilistyczną funkcją falową. On najlepiej czuł się w miejscach eksplodujących możliwościami. Odwiedźcie kiedyś dobre kasyno, a na pewno na niego traficie...

_-¯ - Wiesz, kto załatwił agentów ABC? - spytałem, pragnąc jakoś wypełnić monotonię powolnej wędrówki.
- Może...
- Och, daj spokój. Jak wiesz, to powiedz.
Możekot powiedział.
- Nie! - krzyknąłem odruchowo, gdyż nie mieściło się mi to w głowie. Mi się to w głowie. Się to w głowie mi.
- Tak - skonstatował Możekot, a rzadko zdarzało mu się być tak jednoznacznie jednoznacznym. Zasępiłem się.
- To by znaczyło... - rozpocząłem, ale nie dokończyłem. W magistrali, z miejsca skąd zmierzałem, dobiegło mnie przeciągłe wycie.
- Czy ja... - spytałem ciemności.
- Jak jeden do trzynastu milionów dziewięciuset osiemdziesięciu trzech tysięcy ośmiuset siedemnastu - dobiegła mnie odpowiedź, zanim dokończyłem formułować pytanie. Szybko, w pamięci sprawdziłem obliczenia.
- Szesnastu! - sprostowałem.
- Siedemnastu. Przykro mi. Do - zastanowił się - do zobaczenia.
Odczułem, że mrok za moimi plecami nagle opustoszał. Wycie coraz bardziej się nasilało.
 
1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 |


Najnowsze komentarze
 
2016-03-27 11:01
loan offer do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Dobry dzień, Jestem MR larryt, prywatnej pożyczki Pożyczkodawca oraz współpracy finansowej[...]
 
2016-03-12 03:02
Pani Tamara Tita do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Cześć, Nadchodzi Affordable kredytu, która zmieni twoje życie na zawsze, jestem Pani Tamara[...]
 
2016-03-11 18:49
Josephine Halalilo do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Cześć wszystkim, Gorąco polecam to wspaniałe świadectwo, że w moim życiu trzymałem miłości[...]
 
2016-02-23 21:39
pharoah do wpisu:
Wybory coraz bliżej...
Charyzjuszu! Na święte Kontinuum i Infundybułę Chronosynklastyczną - powiadam Ci: Wróć!
 
2016-02-23 18:03
janrski do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
HEJ POMOZESZ MI SIE WŁAMAC NA KONTO MOJEJ ZONY??MA TROJE DZIECI OD 10LAT DO 4 LAT MOGE JEJ[...]
 
2016-02-09 00:03
vektra es a do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Drodzy Użytkownicy, chcielibyśmy odnieść się do poruszanych na tej stronie kwestii jak i[...]
 
2016-02-04 02:07
Pani maris smith do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Zeznania w sprawie jak mam pożyczkę zmienić życie mojej rodziny Nazywam się Babara Curtney.[...]
 
2016-01-18 21:36
jolasia do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Witam czy ktoś by mógł włamać mi się na konto?
 



 
Chakier, Charyzjusz. Q2hhcnl6anVzeiBDaGFraWVyCg== chakier[at]vp.pl