Archiwum
czyli czego się możecie ode mnie nauczyć
Gry wojenne 2009-10-15 21:29
 Oceń wpis
   
_-¯ Czekałem przyczajony za niewysokim murkiem. Kilka kroków za mną przycupnął Catspear, a za nim Simon. Słyszałem ich przyspieszone oddechy - ostatnie pięćdziesiąt metrów pokonaliy szaleńczym biegiem, prawie wypluwając płuca. Ale udało się - teraz byliśmy bezpieczni. Przynajmniej chwilowo.

_-¯ Ostrożnie wyjrzałem ponad krawędź osłony i szybko zlustrowałem otoczenie. Było pusto. I cicho. Czyli - niedobrze. Przykucnąłem znowu.
- Musimy przebiec za róg tamtego budynku - poinformowałem szeptem.
- Załatwią nas...
- Załatwią, albo i nie - próbowałem nadać słowom swobodny ton, i chyba nawet mi to wyszło - Musimy się tylko zastanowić, kto biegnie pierwszy, a kto będzie pozostałych osłaniał. Macie jakieś typy?
- To może ja pierwszy? - zasugerował Catspear.
- Dobra - zgodziłem się. Wiedziałem, że chłopak jest szybki, przy odrobinie szczęścia dopadnie osłony zanim tamci zdążą dobrze wycelować.
- Catspear, biegniesz na mój znak. Potem ty, Simon.
Wiedziałem, że jeżeli Simon ruszy w odpowiednim momencie, to dodatkowo będą musieli rozciągnąć ostrzał. Jeżeli będą bezpieczni - wtedy ruszę ja. Starałem się nie myśleć o tym, że wtedy cały dystans będę musiał pokonać w momencie gdy przeciwnik będzie miał już dość czasu by się skoncentrować i poprawić skuteczność pierwszych, niecelnych pocisków.

_-¯ Cicho i sprawnie ustawiliśmy się w odpowiedniej kolejności. Jeszcze raz szybko rzuciłem okiem ponad murkiem.
- Ruszaj - szepnąłem.
Catspear wystrzelił jak z procy. Pędził jak Usain Bolt, a może nawet szybciej, bo jamajski sprinter nie biegł ze świadomością że w każdej chwili może zarobić kulę w plecy. Jeszcze pięćdziesiąt metrów... jeszcze trzydzieści...

_-¯ Nadleciał pierwszy pocisk, mijając go o dobre kilka metrów... Policzyłem w myślach do jednego - akurat tyle było trzeba by wycelować ponownie.
- Ruszaj! - wrzasnąłem, wypychając jednocześnie Simona. Teraz już nie było sensu się kryć. Wręcz przeciwnie - mój wrzask miał za zadanie przyciągnąć uwagę i zdekoncentrować ukrytego wroga. Liczyłem na to, że mając przed sobą dwa cele przez chwilę się zawaha. A gdy będzie się wahał - ja dostanę szansę, by go dopaść.

_-¯ Znów wystawiłem głowę. Tam! Wyraźnie widziałem poruszenie gałęzi! Rzuciłem okiem na chłopaków i oceniłem odległość - powinno im się udać. Spiąłem się, gotów w ułamku sekundy ruszyć do morderczego biegu.
- Tato!

_-¯ Obejrzałem się zdezorientowany. Kto mnie wołał? Dostrzegłem sylwetkę kulącą się koło pobliskiego samochodu.
- Tato!
- Charrison!

_-¯ Spojrzałem w stronę drzew wśród których krył się niewidzialny przeciwnik. Spojrzałem na syna. Był całkowicie odsłonięty! Tamci na pewno też go zauważyli!

_-¯ Zadziałałem bez namysłu, instynktownie. Wyskoczyłem z kryjówki i siejąc kulami na oślep przed siebie ruszyłem się do straceńczego ataku. Jeżeli mi się uda ściągnąć na siebie ich ostrzał, to Charrison będzie bezpieczny. Musi mi się udać!

_-¯ Czas zwolnił. Biegłem, krzycząc coś, czego sam nie rozumiałem. Mijałem posyłane w moim kierunku pociski, uchylając się przed nimi jakbym był bohaterem Matriksa. Kątem oka zobaczyłem, że Catspear i Simon wciągają Charrisona za zbawczą osłonę budynku. A więc był bezpieczny! Odwróciłem się znów w kierunku napastników.

_-¯ Dwie kule trafiły mnie jednocześnie, w stopę i skroń. Zachwiałem się i poleciałem twarzą do przodu, a widziana zwykle w takich chwilach ciemność eksplodowała światłem.
- Tato! - zawołał Charrison.
- Charyzjusz!

_-¯ Charyzjusz?

_-¯ Misia stała w progu drzwi balkonowych. Nieco się uchyliła, gdy zabłąkana śnieżka pacnęła w ścianę tuż obok. Popatrzyła na mnie z politowaniem.
- No popatrz, jak ty wyglądasz! Miałeś wyjść z dziećmi na spacer bo spadł pierwszy śnieg, a ty już się wytytłałeś jak mały chłopiec! Charrison! Powiedz kolegom, że już pora iść do domu. Chelcia? Charysia? Gdzie one są?
Dwie niewielkie różowe buzie wyjrzała zza gałęzi.
- Chelcia - ty też powinnaś już iść do mamy. Charysia! Wychodź zza tych krzaków, prosiłam przecież żebyś się nie bawiła na skalniaku. I wszyscy do domu, marsz! Jeszcze mi tego brakowało, żebyście się pochorowali...
 
 Oceń wpis
   
_-¯ Stało się. Pomimo ostrzeżeń bardziej doświadczonych kolegów buńczucznie zapewniałem, że w moim związku na takie ekscesy nie ma miejsca. To jednak oni mieli rację. ,,Kobiecej natury nie zmienisz, nie powstrzymasz'' powtarzali patrząc tępo w dna kieliszków. ,,Nie znacie Misi'' odpowiadałem gładko, mieszając w moim szkle współczucie ze słodkim smakiem bycia poza ich problemami. Aż do teraz.

_-¯ Jak to zwykle w tego typu przypadkach bywa - nic nie zapowiadało nadchodzącego wstrząsu. Moje życie biegło ustalonym rytmem. Zapewniałem rodzinie spokojny byt, rozdzielając mój czas sprawiedliwie pomiędzy pracę (chakierowanie), hobby (chakierowanie), dodatkowe dobrze płatne fuchy (chakierowanie) i dom (koszenie trawnika i chakierowanie). Wydawało mi się, że gdyby Jan Kochanowski zdecydował się teraz stworzyć swój utwór ,,Wsi spokojna, wsi wesoła'', to opisałby właśnie moje domostwo. Ja - przy komputerze, a Misia - w obejściu. Tak... Dobrze napisałem. Wydawało mi się.

_-¯ Początkowo nie docierały do mnie pierwsze, subtelne sygnały zmiany zachowania mojej małżonki. Choć - może po prostu nie chciałem ich dostrzegać. Wstawała wcześniej i wychodziła wcześniej do pracy. Po pracy również częściej zaczęła wychodzić z domu. Sądziłem, że po prostu robi częściej zakupy, ale powiedzcie sami - czy można dwa razy tego samego dnia jeździć po zakupy? Pomimo tego nie za bardzo się tym przejmowałem. Sądziłem, że mój związek jest tak skończenie idealny, że nie ma miejsca w nim na nic... nieprzewidzianego. Niestety - komputerowe algorytmy, choćby najbardziej skomplikowane, są przy kobiecej umysłowości jak ołowiana kulka przy szachowym arcymistrzu. Bez szans.

_-¯ Rzeczywistości nie można było jednak ignorować w nieskończoność. Dopóki zniknięcia Misi były krótkie i raczej sporadyczne - byłem w stanie podświadomie oszukiwać siebie. Kiedy jednak zaczęła parę razy w tygodniu znikać na dwie godziny taszcząc ze sobą torbę wypchaną ubraniami - zacząłem coś podejrzewać. Kiedyś zlustrowałem torbę, którą na chwilę zostawiła przed drzwiami. W środku znalazłem jej ulubione klapeczki i skąpe bikini! Zwierzyłem się kolegom w pracy. Odpowiedzią było jedynie pełne zrozumienia poklepywanie po plecach.
- Witaj w klubie, Charyzjusz - powiedział ktoś, a pode mną ugięły się nogi.

_-¯ Wciąż nie mogłem uwierzyć w to, co coraz wyraźniej pchało mi się przed oczy. Misia najwyraźniej miała dla mnie coraz mniej czasu, wymawiając się bliżej niesprecyzowanymi ,,obowiązkami''. Kiedy w kolejny czwartek znowu zbierała się do wyjścia o osiemnastej, stanąłem w drzwiach i zagrodziłem jej drogę.
- Gdzie się wybierasz? - spytałem z wymuszoną nonszalancją.
- Przecież wiesz. Na zebranie. - odparła, przemykając się zwinnie pod moim ramieniem. Nawet jej powieka nie drgnęła!

_-¯ Tego było zbyt wiele. Wziąłem wolne i zacząłem ją śledzić. Tak - słusznie się domyślacie. Miałem szaloną nadzieję, że moje domysły są jedynie produktem mojego chakierskiego mózgu zniszczonego promieniowanie elektromagnetycznym. Niestety, tzw. rzeczywistość już przy pierwszym podejściu rąbnęła mnie pięścią między oczy. Jadąc dyskretnie za Misią zauważyłem, że zatrzymuje się przy jakimś budynku. Zauważyłem, jak podchodzi do niej jakiś młody człowiek, pakuje się na przednie siedzenie obok. Zauważyłem, jak ona patrzy na niego... po czym oboje odjeżdżają. Niestety, w tym momencie przed maską wyrósł mi jakiś pajac ubrany w żółtą kamizelką, który stanął na przejściu dla pieszych trzymając w dłoniach znak ,,STOP'' osadzony na tyczce. Zanim zszedł z zebr, tamci zniknęli za najbliższym zakrętem. Nie dogoniłem ich.

_-¯ Siedziałem z kumplami w barze i wypranym z emocji głosem starałem się relacjonować efekty swojego dochodzenia. Pozwolono mi mówić. Nikt mi nie przerywał. Patrząc dokoła widziałem jedynie potakujące głowy i pełne współczucia twarze. Mając w pamięci swój nie tak dawny stosunek do takich jak moja historii przynosiło to efekt odwrotny do zamierzonego. Czułem się jeszcze bardziej parszywie.
- Po prostu bądź mężczyzną. Wyłóż karty na stół. Przerwij to. Powiedz jej, że wiesz - to wypowiedziane tego wieczora zdanie było najlepszą poradą, którą usłyszałem.

_-¯ W stanie który znacznie wykraczał poza określenie ,,lekki rausz'' dotarłem do domu. Wchodzą, rozejrzałem się uważniej niż zwykle. Bingo! W szafce na obuwie stała dodatkowa para... Nie zmieniając butów pognałem na górę, do sypialni. Drogę zastąpiła mi Misia, ubrana jedynie w nocną koszulę.
- Gdzie on jest! - wydarłem się.
- Śpi... - odpowiedziała spokojnie i wyminąwszy mnie zgrabnym ruchem skierowała się do łazienki. Złapałem ją za ramię w drzwiach, jednocześnie dostrzegając coś jeszcze.
- Co to jest? - spytałem, wskazując palcem jej bikini wiszące na krawędzi wanny.
- Wanna
- Co to jest to co tam wisi? - sprecyzowałem, nie dając się zbić z tropu.
- Mój kostium.
- Aha! A czemu jest mokry!?
- Bo byłam na basenie.
- Z kim!?
Spojrzała na mnie. Przyłożyła mi dłoń do czoła.
- Z Charrisonem, przecież... Piłeś coś?
Odgoniłem jej rękę, którą próbowała sprawdzić mi puls.
- Wiem o wszystkim! Od jak dawna zajmujesz się tym Charrisonem, co?! - spytałem, tym razem stawiając wykrzyknik po znaku zapytania.
- Od siedmiu lat - odparła. Zrobiła to z tak zimnym opanowaniem, że aż zadrżałem.
- Ja... Czemu? Jak to? - wydukałem.
Pogładziła mnie po głowie.
- Mój głuptasie. Przecież Charrison... Ech... Za dużo komputera, wiesz?
- Tak?
- Od września Charrison przecież chodzi do szkoły. Do tego basen. Karate. Angielski. Kółko teatrelne. I zebrania rady rodziców. Znowu zapomniałeś, prawda?
- Nie... Tak... O czym? - próbowałem się bronić.
Misia jednak nie dała się zbić z tropu.
- Zapomniałeś? Dziś ty go usypiasz.

_-¯ Charrison otworzył zaspane oczy. Spojrzał na mnie i wyszeptał.
- Tato, opowiesz mi bajkę o Kruku i Piórniku?
- Jasne - odparłem.

_-¯ Wszystkie kobiety są takie same. Myślą, że informacja o posiadaniu syna przetrwa w RAMie, nawet gdy większa porcja alkoholu rozłączy zasilanie.
 
Sprawa Romana P. 2009-10-02 20:20
 Oceń wpis
   
_-¯ Znany kalifornijski producent filmowy spoczął ciężko na okazałym, skórzanym fotelu. Zakończone właśnie spotkanie nieźle dało mu w kość. Sapiąc lekko nalał sobie hojną porcję whisky do kryształowej szklaneczki i sięgnął po cygaro.
- I co o tym sądzisz? - zapytał swojego gościa. Tamten przez chwilę się wahał, jakby ważył swoją odpowiedź. Wreszcie zrobił minę jak gdyby miał powiedzieć ,,beznadzieja'' i szybko z siebie wyrzucił:
- Do dupy.
- Tak sądzisz?
- Tak. ,,Barbarella versus Predator'' nie chwyci.
Producent tylko kiwnął głową. Miał takie same odczucia. Pociągnął łyk ze szklaneczki i zakręcił lekko bursztynowym płynem.
- Wszystko już, cholera, było. Spiderman, Batman, Superman, Indiana Jones, Alien, Predator, Star Wars, Przeminęło z wiatrem, Zabójcza broń, Martwe zło, Akademia Pana Kleksa... Kino zaczyna zżerać już własny ogon.
- To może sequel Terminatora?
Gospodarz prychnął i machnął ręką.
- Daj spokój, Arnold. Spójrz tylko na siebie.
- No, nie myślałem o sobie w roli głównej, ale jakby tak zakombinować trochę z jakimś... no wiesz. ,,Terminator - młode lata''. Albo: ,,Terminator - rewolucje''?
- Nawet mi nie mów o tych rewolucjach! Co mnie podkusiło, żeby zarzynać ,,Matriksa'' kontynuacjami?
- Kasa?
- Ja wiem, że kasa! To było pytanie retoryczne... Czego się tak wiercisz?
- Też bym się napił...
Producent sięgnął po kolejną szklaneczkę. Po chwili obaj mężczyźni delektowali się smakiem wypłukanych alkoholem dębowych desek. Chwilę trwali w milczeniu.
- Podobno w Europie jest taki jeden dobry reżyser... tylko jak on się nazywał? Drewieński? Drzewiecki? Mam to na końcu języka...
- Pypeć?
- Nie, nie Pypeć. Pypeć to ten scenarzysta. Słuchaj, jak się nazywa takie coś co się tym pali?
- Gazeta?
- Nie.
- Podpałka do grilla?
- Nie.
- Brykiet?
- Nie! W kominku się tym pali. Takie pocięte drzewo.
- Polano?
- Tak! Więc ten reżyser się nazywa Polanowski. Dlaczego jego nie weźmiesz do kolejnej produkcji?
- Znam Polanowskiego. Nie przyjedzie do Stanów.
- Dlaczego?
Producent nachylił się do gościa i szepnął mu parę słów do ucha. Twarz Arnolda wydłużyła się w niemym wyrazie zaskoczenia.
- Znaczy, i on ją... tego?
- Tego.
- Perwert.
- Może nie do końca, podobno tamta wyglądała na co najmniej pięć lat starszą...
- No i co z tego? Moja żona wygląda na dwadzieścia lat starszą, i to jest dla mnie żaden powód żeby ją... A zresztą, nieważne. To mówisz, że nie przyjedzie?
- Za żadne skarby...
- Słuchaj, a gdyby tak...

_-¯ Producent skończył wyjaśniać plan oficerowi.
- I myśli pan, że władze Szwajcarii wydadzą go nam na podstawie amerykańskiego nakazu?
- To już załatwione.
- Przecież on tam mieszka dobry kawał czasu!
- To nieistotne. Trzeba go sprowadzić do Stanów. Dla dobra amerykańskiej gospodarki i przemysłu filmowego...
- Aha! Rozumiem! Gubernator skorzysta z prawa łaski i uwolni go od zarzutów?
- Nic z tych rzeczy, drogi panie. To by się dopiero raban podniósł, że są równi i równiejsi. Zresztą - poniekąd słusznie. Przewiezie go się do Kaliforni i zorganizuje uczciwy proces. I uniewinni.
- Ale po co?
- Jak to po co? Żeby przestał się bać przyjeżdżać do USA!
 
Kiepska interpunkcja 2009-09-23 21:47
 Oceń wpis
   
_-¯ Lekarz zabronił mi pisać...

_-¯ - Przyszły wyniki z laboratorium - Misia wskazała głową stos korespondencji piętrzący się na stoliku w rogu kuchni. Przez chwilę głowiłem się, o jakie laboratorium chodzi. Ach, no tak... Przecież tydzień temu wysłała mnie na jakieś badania. Na nic zdały się moje tłumaczenia, że jestem zdrowy i że nic mnie nie boli. Musiałem iść i kropka.
Przeglądałem niespiesznie koperty. Rachunki, rachunki, rachunki. O... list z Kancelarii Prezydenta. Szybko zerknąłem do środka: ,,... drogi Charyzjuszu, muszę się włamać na konto pocztowe mojej żony. Od jakiegoś czasu czyści pocztę w swoim Thunderbirdzie i historię w Gaga-Dudu. Raz zauważyłem, że dostała SMSa od jakiegoś ,,Donka''. To dla mnie bardzo ważne...''. Odłożyłem list na bok, razem z rachunkami i innymi pismami ,,do załatwienia''. Następna koperta była z laboratorium medycznego. Wyciągnąłem ze środka jakiś świstek i pobieżnie przestudiowałem.
- I jak? - spytała Misia.
- Chyba wszystko dobrze...
Podałem jej kartkę, z której prawdę powiedziawszy niewiele zrozumiałem. Potrzyła na nią przez chwilę, po czym pokazała mi palcem któryś-tam rząd cyfr.
- Masz nieprawidłową interpunkcję - stwierdziła.
Spojrzałem na wskazane liczby. Rzeczywiście, wynik mojego badania sporo wykraczał poza zakres.
- Pewnie się pomylili - starałem się zbagatelizować sprawę.
- Charyzjusz!
No tak. Wiedziałem co oznaczał ten ton. Normalnie Misia mówiła do mnie Charry. Kiedy zwracała się per ,,Charyzjusz'' wiedziałem, że nie ma żartów.
- Masz się jutro umówić do lekarza!
- Oczywiście, skarbie - zgodziłem się z miejsca, bo i cóż było robić.

_-¯ - Słucham? - zagadnęła mnie pani w rejestracji.
- No więc... Chciałem się umówić do polonisty.
- Skierowanie poproszę.
Masz ci los! Jakie znowu skierowanie? Uśmiechnąłem się głupkowato.
- Nie mam - wyznałem szczerze.
- W takim razie nie mogę pana umówić do polonisty. Mogę zapisać pana do lekarza pierwszego kontaktu, on ewentualnie da skierowanie.
- Dobrze - zgodziłem się skwapliwie.
Pani stuknęła parę razy w klawisze komputera.
- Proszę przyjść za siedemnaście lat, trzeciego marca.
- SŁUCHAM?!
- Niestety, wcześniej nie mam terminów.
- Ale..
- Następny proszę!
Nie to nie. Usiadłem z powrotem na krzesełku i wyciągnąłem z kieszeni moją starą komórkę. Dzięki dodatkowej antenie z kawałka blachy z puszki od piwa udawało mi się przez nią łączyć nie tylko z sieciami GSM, ale także z Wi-fi czy też WiMax. Krótki skan ujawnił, że tak jak myślałem komputer rejestracji połączony był z serwerem gdzieś w budynku za pomocą sieci bezprzewodowej. Zdobycie hasła było kwestią kilku sekund: pani z rejestracji miała na imię Agnieszka (tak wyczytałem z plakietki na piersi), była tlenioną brunetką i nosiła srebrną bransoletką na przegubie lewej dłoni oraz niewielkie kolczyki z cyrkoniami. Taka osoba do bazy danych na pewno używała hasła ,,Madzia776''... Bingo! Po chwili wróciłem do okienka.
- Przepraszam panią, ale chyba znalazłby się jakiś wolny termin wcześniej...
- Proszę pana! Sprawdziłam w komputerze i najwcześniejszy wolny termin to...
Ze skrywaną satysfakcją obserwowałem jej zdziwioną minę.
- Och... faktycznie, musiałam przeoczyć.
- Nic się nie stało. Może komputer po prostu źle zadziałał? Wie pani, w takim miejscu nietrudno o wirusy i takie tam...
- Tak, oczywiście. Proszę przyjść jutro.
- Dziękuję. Do widzenia.

_-¯ Następnego dnia o wyznaczonej porze stawiłem się w gabinecie. Lekarz okazał się miłą panią doktor, która uważnie obejrzała wyniki testów, po czym podała mi kartkę, długopis i poleciła zapisać dyktowany tekst. To była inwokacja z ,,Pana Tadeusza''. Zacząłem pisać: ,,Litwo-ojczyzno. Moja ty jesteś. Jak zdrowie?...''
Po wszystkim podałem zapisaną kartkę lekarce. Rzuciła tylko na nią okiem po czym zanotowała coś na czerwono na marginesie.
- Wypiszę panu skierowanie do filologa. Ma pan poważną dysfunkcję na tle interpunkcji i kompulsywną kapitalizację.
- Że co? - spytałem inteligentnie.
- Proszę spojrzeć - zakreśliła na czerwono słowa ,,Dzięcielina Pała''.
- Nie rozumiem...
- Panie Charyzjuszu... Poprawny zapis tego fragmentu to: ,,Gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała, gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała''. Pan zaś napisał: ,,Gdzie bursztynowy świerzop? Gryka jak śnieg biała gdzie? Panie z kim? Rom jeńcem Dzięcielina Pała!''
- No niby fakt. Pał Dzięcielin nigdy nie brał jeńców, a poza tych on chyba sam był cyganem?
Niestety, nie doczekałem się polemiki. Pani doktor zanotowała tylko coś jeszcze, po czym zajęła się wypisywaniem mi skierowania.

_-¯ Specjalista-filolog okazał się być siwiejącym panem profesorem w staromodnych okularach. Długo przeglądał przyniesione przeze mnie papiery mrucząc do siebie pod nosem rozmaite ,,Hmmm'', ,,No no no'' oraz ,,Któż by pomyślał''. W końcu spojrzał na mnie wzrokiem, z jakim entomolog oglądałby niezwykle rzadki okaz motyla.
- Panie Phreaker...
- Chakier - poprawiłem.
- Taaaak. Przepraszam. Tak więc... panie Cracker. Jest pan chakierem, tak?
- Tak.
- A oprócz chakierowania... Ma pan jakieś hobby?
- Chodzi panu o chobby? - uściśliłem.
- Dokładnie.
- Prowadzę bloga.
- Rozumiem... Ma pan z tego jakieś pieniądze?
- Nooo... Nie. Robię to dla przyjemności.
- Uhm... Tak. Niestety, panie Sneaker, nie mam dla pana dobrych wiadomości. Mogę być z panem szczery?
Wykonałem głęboki wdech.
- Proszę - wystękałem i zamarłem.
Profesor wstał i zaczął przechadzać się w tę i z powrotem, założywszy ręce do tyłu.
- Cierpi pan na ostre grafomanis vulgaris, objawiające się nieustającą żądzą pisania. Nie powstrzymuje pana ani brak talentu, ani tematów które mógłby pan opisać. Kiepska interpunkcja to jeden z pierwszych objawów tej poważnej choroby, czy - jakby pan wolał - horoby. Krótko rzecz ujmując - nie ma pan nic do powiedzenia, a chce pan zadziwić świat elokwencją.
- Czym? - nie zrozumiałem ostatniego wyrazu.
- No właśnie. Na szczęście dla pana, pańska przypadłość nie jest śmiertelna, a jedynie uciążliwa dla otoczenia.
Odetchnąłem z ulgą, a widząc że filolog chwilowo skończył przemowę zapytałem nieśmiało:
- Czy to uleczalne?
Spojrzenie, które posłał mi profesor nie pozostawiało żadnych wątpliwości.
- W takim razie co mam robić? - spytałem błagalnie.
Oparł się o blat biurka.
- Proszę nie pisać. Tylko to może pana uratować.
- Tylko to?
- Tylko to.
Usiadł, uzupełnił dokumentację i przesunął teczkę z papierami w moją stronę. Zrozumiałem, że wizyta była skończona. Zgarnąłem papiery i powlokłem się do domu. Czułem się nieswojo. Usiadłem przed monitorem, włączyłem komputer i uruchomiłem swój ulubiony edytor tekstu.
,,Lekarz zabronił mi pisać...'' - rozpocząłem.
 
 Oceń wpis
   
_-¯ - Interesuje mnie jedynie zwycięstwo! - grzmiał Leo Beenhakker przechadzając się w tę i z powrotem przed grupką skupionych piłkarzy.
- Dobrze, powtórzę jeszcze raz. Żewłakow! Co to jest?
Wywołany wyprężył się na baczność i stuknął obcasami. To znaczy próbował, lecz gumowe korki stłumiły odgłos.
- To jest kura panie generale!
- Gówno tam! Bosacki! Co to jest?
Bartosz Bosacki przez chwilę z uwagą przyglądał się okazanemu przedmiotowi.
- To nie jest kura? - zaczął asekuracyjnie.
- Dobrze. To nie jest kura. A co to jest?
- Nie kura, panie gene... znaczy, panie trenerze.
- To już wiem. Pytałem, co to jest.
- To jest... to jest piii...
- Dobrze, dobrze, pi?
- Pinokio?
- Sam jesteś Pinokio! Dudka! Co to jest?
- To jest piłka, panie trenerze!
- Brawo! Świetnie! Reszta słyszała? No to wszyscy razem powtarzamy. Głośno! Żebym was słyszał!
- Toooojeeeeestpiiiiiiiłkaaaaaaa.
- Dobrze. Piłka do gry w piłkę nożną, zwaną też futbolem. Dlatego czasami nazywa się ją też futbolówką. Dudka! Czemu Gancarczyk się przewrócił?
Dariusz Dudka podbiegł do kolegi, który zsunął się z ławki i jęczał na podłodze w pozycji "ranek na weselu". Fachowo sprawdził puls i oddech, po czym zdał relację.
- Zwykłe omdlenie, panie trenerze.
- Omdlenie? A to czemu?
- Zwykle tak reaguje na natłok informacji. Po prostu układ nerwowy mu się wyłącza. Pan trener podał zbyt dużo informacji o piłce, kolega próbował to przyswoić i zapomniał oddychać. Niedotlenienie mózgu i omdlenie jako naturalna konsekwencja.
- Ale ja tylko powiedziałem, że piłka to futbolówka!
- No właśnie. Za dużo informacji na raz, proszę pana.
Leo przez chwilę milczał, po czym machnął ręką.
- Nieważne. Błaszczykowski! Co macie robić z piłką na meczu?
- Nie dotykać rękami!
- Dobrze. A do tego co? Tak, Boruc?
- Ja mogę rękami, trenerze?
- Możesz.
Ktoś nieśmiało zaprotestował.
- Dlaczego Boruc może rękami, a my nie?
- Bo Boruc jest bramkarzem.
- Ale to niesprawiedliwe. Dlaczego zawsze Boruc jest bramkarzem?
- Bo mam rękawice, złamasie!
- Sam jesteś złamasem, złamasie!
- Spokój!!! - Leo włożył w ten okrzyk tyle sił, ile miał - Boruc może dotykać piłki rękami, a wy nie. Jasne?
- Ale...
- Jasne?!!!
- Tak, trenerze.
- To dobrze. Nie zazdrośćcie mu, bo on będzie musiał cały mecz stać na bramce, a wy będziecie mogli strzelać gole. Ooo... widzę że Gancarczyk doszedł do siebie. Zuch chłopak. Tak, Lewandowski?
- Co to znaczy strzelać gole, trenerze?
- To znaczy musicie umieścić piłkę w bramce przeciwnika.
- Ale tylko Boruc może jej dotykać!
- Tak, ale piłka nożna polega na kopaniu piłki nogami. Trochę to zakrawa na pleonazm, bo niby nie można kopać rękami, ale... Czemu Gancarczyk znowu leży?
- Pleonazm, trenerze. Załatwił go pan tym chyba na cacy.
- Ups...
- Chyba trzeba będzie zadzwonić po erkę...
- Dobrze, niech ktoś zadzwoni. Na czym to ja... Acha. Trzeba wkopać piłkę do bramki przeciwnika.
Wśród zawodników zapanowało poruszenie. Wreszcie z ławki podniósł się Krzynówek.
- Ale to bardzo trudne, trenerze. Niech pan sam spojrzy - piłka jest okrągła i bardzo trudno jest ją tak kopnąć, żeby poleciała tam gdzie się chce. O, proszę...
Tu Krzynówek postawił przed sobą piłkę i spróbował kopnąć w stronę Beenhakkera. Guerreiro, trafiony centralnie w nos, dołączył stanami świadomości do Gancarczyka. Leo przeciągnął sobie wolno dłonią po twarzy. Zrobił kilka głębokich wdechów.
- Nie wiem, jak tego dokonacie, ale macie wygrać. Macie ich roznieść, rozgnieść i rozgromić! Macie być jak polska husaria pod Wiedniem! Jak szwoleżerowie pod Samosierrą! Jak Jagiełło pod Grunwaldem! Zrozumiano?
Brożek nieśmiało podniósł rękę.
- Na pewno jak Jagiełło pod Grunwaldem?
- Tak, do jasnej cholery!
- A skąd trener tak dobrze zna historię Polski?
- Nieważne! A teraz won! Na boisko!

_-¯ Piłkarze stali przy wyjściu do szatni. Lewandowski jeszcze raz przypominał słowa trenera.
- Pamiętacie, co nam powiedział? Mamy być jak Jagiełło!
- A co robił Jagiełło? - spytał Guerreiro, któremu dawna historia Polski nie była jeszcze dość bliska.
- Z tego co wiem, to trzeba stać na wzgórzu i po prostu patrzeć, co robią tamci...
- Ale na boisku nie ma wzgórza!
- No to po prostu będziemy stać i patrzeć. Trener na pewno będzie zadowolony.
 
Serwer, part XII 2009-09-03 22:22
 Oceń wpis
   
_-¯ Siedzieliśmy w karczmie, popijając piwem tanią whisky i gapiąc się przez okno na siąpiący deszcz. Pogoda była iście barowa, tak więc nie zamierzaliśmy się w ogóle ruszać z naszego suchego kącika, chociaż do piątego kufla Mroczne Pierogi przejawiał coś na kształt wyrzutów sumienia.
- Charyzjusz? Może powinniśmy jednak wracać? - zagajał co i raz.
- Popatrz, deszcz pada - odpowiadałem, on zaś potakiwał głową i wracaliśmy do picia.
Niestety, na mojego przyjaciela alkohol wpływał zgoła odmiennie niż na mnie. O ile w moim przypadku wyciszał wszelkie złe emocje i sprawiał, że świat zaczynał wydawać mi się przyjazny, kochany i poukładany, o tyle w Mrocznych Pierogach uwalniał do krwi hormon kozaczenia. Dlatego po piątym piwie wyrzuty sumienia zostały zastąpione poprzez wyzwanie, jakie padający deszcz rzucał mojemu koledze.
- Charyzjusz! Idziemy! - zakomenderował wreszcie stanowczym głosem, opróżniając do połowy siódmy kufel.
- Popatrz, deszcz pada - odpowiedziałem pogodnym tonem, spoglądając w okno i zachwycając się tym cudem natury... Deszcz był taki piękny! Właściwie - dochodziłem do wniosku, że było to jedno z najwspanialszych zjawisk. Ciemne chmury, mknące po niebie przecinanym zygzakami błyskawic. Huk gromu przewalający się w górskich dolinach i powracający po chwili echem. Korony świerków, kłaniające się wichrowi. Szarobure strugi wody, siekące z nieba i rozbryzgujące się w setkach kałuż... Postanowiłem, że w najbliższej wolnej chwili napiszę generator wierszy, a pierwszym zadaniem jakie mu wyznaczę będzie napisanie utworu o burzy. Tymczasem jednak Mroczne Pierogi podniósł się i szarpnął mnie za ramię.
- Idziemy!
- Deszcz pada - odparłem niewzruszony.
- To co z tego?
- Nie chcesz chyba opuszczać serwera podczas deszczu, co?
- Dlaczego? Nie boję się deszczu!
- To nie deszczu masz się bać.
- A czego? - zaciekawił się.
- Deszczwonic. Deszczydeł. Deszczowców i deszczułek - wyliczyłem - Poza tym transfer na zewnątrz w taką pogodę może grozić utratą spójności elektromagnetycznej, a tego byśmy chyba nie chcieli.
- Nie? - Mroczne Pierogi najwyraźniej mi nie dowierzał.
- Nie.
Niestety, nie uwierzył mi na słowo. Stężenie krwi w alkoholu spadło na tyle nisko, że Mroczne Pierogi czuł się kuloodporny. Sądzę, że wyskoczyłby na solo z ,,Diablo'' Włodarczykiem, gdyby tylko ów miał nieszczęście znaleźć się razem z nami w karczmie. Tak... substancja o chemicznym wzorze H2C5OH potrafiła wyprawiać z ludzkim mózgiem rzeczy, do których niekoniecznie chcielibyśmy wracać następnego dnia - pomyślałem filozoficznie i zamówiłem ósmą kolejkę. Whisky z piwem coraz bardziej mi smakowała, szkoda tylko że wziąłem ze sobą tylko pięć półlitrowych butelek. Spojrzałem znów w okno i zacząłem układać poemat o deszczu, którego szum wydawał mi się w tym momencie tak słodko kojący...

_-¯ -Charysjusz! Isiemy! - wybełkotał Mroczne Pierogi podnosząc z wysiłkiem głowę.
- Nie moszna. Desz - wymamrotałem.
- Ja nieboje deszu przesiesz...
- W deszu deszownisze i deszyła chodzooo... Nie moszna w desz...
Mój przyjaciel skinął głową w stronę okna, czego niemal nie przypłacił utratą równowagi i upadkiem pod stół.
- Jak nie moszna, jak moszna... Popasz. Tamsi ido w desz...
Spojrzałem we wskazanym kierunku. Początkowo niczego nie dostrzegałem, lecz w tym momencie seria błyskawic - jak lampa stroboskopowa - ukazała dwie sylwetki szybko podążające ku karczmie. Wydobywane co chwila z mroku błyskami wyładowań elektrycznych wyglądały jak kiepska poklatkowa animacja. Animacja Trolli.
- Trolle - skonstatowałem.
- Aha... Ido tu.
- Mosze chsą sie napiś?
- Trolle pszeciesz nie pi...
Ogłuszające uderzenie wyrwało drzwi z zawiasów i cisnęło pod przeciwległą ścianę. Dwie kamienne sylwetki wtargnęły do wnętrza, torując sobie drogę uderzeniami maczug. Postacie wydały mi się dziwnie znajome...
- Popasz, Mroszne Pierochi, to te Trolle z jaskini, co?
- No
Trolle również nas dostrzegły. Jeden z nich wyciągnął ku mnie kamienny paluch.
- Charyzjusz Chakier! Ty być mój!
Pokręciłem głową.
- O nie, kochasiu. Ja jusz jestem zajęty. Mam szonę i dziesko. Posatym interracial mnie nie kręci.
Oba Trolle mnie jednak już nie słuchały. Z głośnym rykiem, z wzniesionymi do góry maczugami runęły w moim kierunku.

_-¯ Sięgnąłem ręką do kieszeni, szukając czegoś. Nie znalazłem. Sięgnąłem ręką do drugiej kieszeni i wreszcie to wymacałem. MacGyver MultiTool. Ścisnąłem go lekko. Rozległ się cichy trzask i oba Trolle pozostawiły po sobie jedynie próżnię w kształcie Trolli, która za chwilę z cichym mlaśnięciem wypełniła się powietrzem.
- So to było? - spytał mój towarzysz.
- A, nic takiego. Wyłąszyłem je, bo mnie jusz zaszynały wkuszaś.
- Aha...
- No...
Przez chwilę kontemplowaliśmy zawartość swoich kufli.
- Charysjusz?
- Y?
- A mogłeś ich wyłąszyś wsześniej?
Zastanowiłem się.
- No...
- A szemu nie wyłąszyłeś?
- Wiesz, lubię szasami poszwendaś się po serwerach.
Objąłem głowę rękami. Stół wydawał się taki miękki i wygodny...

_-¯ Po pewnym czasie się obudziłem.

_-¯ Głowa bolała mnie tak, jak gdybym po tygodniowej podróży po pustyni, bez kropli wody przy duszy, ugasił wreszcie pragnienie pół litrą taniej whisky.
 
 Oceń wpis
   
_-¯ Dziś krótko i nie na temat, czyli o tym jak w końcu przekonałem się do fotografii cyfrowej. Stało się tak za sprawą dwóch wygoglanych linków. Pozwolę sobie je przytoczyć, choć argumenty ,,za'' przemówią głównie do męskiej części czytelników mojego bloga. Tak więc czas na (nomen-omen) gołe fakty:
Nie wiem jak wy, ale ja jutro z samego rana pędzę do sklepu dla idiotów po nowy aparat.
 
Serwer, part XI 2009-08-31 21:57
 Oceń wpis
   
_-¯ Lekko przymknąłem oczy - i, prawdę mówiąc - rozluźniłem się. Nastąpił ten moment, kiedy wszystkie karty były już odkryte. Napięcie zeszło ze mnie jak powietrze z przekłutego balonu. Adrenalina, do tej pory pompowana w dużych ilościach do mojego krwiobiegu, gdzieś się ulotniła, pozwalając wreszcie całemu ciału zamanifestować ogromne zmęczenie. Jak zza zasłony doleciały do mnie wreszcie słowa Trolla:
- Charyzjusz Chakier, ty mi powiedzieć co zrobić Kapelusznik, żeby jego zegarek chodzić?
Nie otwierając oczu uśmiechnąłem się blado.
- Ty mieć trzydzieści sekund - dodał Troll.
Zacząłem w myślach wolno odliczać. Jedna sekunda. Dwie sekundy. Trzy... Zastanowiłem się, czy kiedyś, ktoś, wydobędzie z serwera moje szczątki, by je pogrzebać? Czy zasłużę sobie na epitafium? W myślach wypróbowałem kilka:
Tu leży Chakier znamienity
Co całe życie przeliczał bity

lub:
Tutaj spoczywa Chakier wspaniały
Co padł pod ciosem trollowej pały

albo:
Charyzjusz Chakier - najlepszy na świecie
Dokonał żywota tu, w Internecie

a może:
Nie mogąc przeboleć Chakiera straty
Kupiliśmy nowy serwis do herbaty...

Nie... ta ostatnia rymowanka jakoś mi nie wyszła... Wróciłem do rzeczywistości - ile to już sekund mogło upłynąć? Ile życia mi zostało? Spojrzałem na Trolla, który bezgłośnie liczył. Jego kamienne usta właśnie ułożyły się w nieme ,,dwadzieścia dziewięć'', gdy nagle cały świat zwolnił. Oczywiście w rzeczywistości nic takiego się nie stało, ale znacie zapewne to zabawne uczucie gdy maszerujecie sobie przez tory tramwajowe z iPodem na uszach, obracacie głowę i właśnie widzicie rozszerzone strachem oczy motorniczego, który jest od was na wyciągnięcie ręki. Jeszcze bliżej, bo na grubość skorodowanej blachy są zderzaki tramwaju którym kieruje. I wtedy w ułamku sekundy jesteście w stanie dostrzec i przemyśleć mnóstwo rzeczy.

_-¯ To właśnie poczułem w tej chwili. Mój umysł wykrzesał z siebie dodatkowe 65536% mocy, zamiast zwyczajowych 1024. Rozbudzone szare komórki jakby dopiero teraz uświadomiły sobie powagę całej sytuacji i zaczęły szturchać się łokciami i pytać jedna drugiej o Kapelusznika. Fala szeptów i poszturchiwań przetoczyła się przez cały mózg, aż dotarła wreszcie do wielkiej ściany z napisem ,,Podświadomość, nie wchodzić''. Jedna, najodważniejsza z komórek, popychana przez całą resztę stanęła przed niedużymi drzwiami i cichutko zapukała.
- Nikogo nie ma - dobiegło ze środka.
- Tak tak, wiem - odparła komórka - ale, ekhm, czy szanowna Podświadomość nie wie czasem co zrobił Kapelusznik, by jego zegarek chodził?
- Wiem, ale nie powiem. Mam to wspomnienie, ale nie mogę się podzielić. Zostało wyparte przez Charyzjusza jeszcze w czasach jego młodości, gdy był studentem.
- Oczywiście, szanowna Podświadomości. Ale, tego... Jak Charyzjusz nie odpowie na pytanie o zegarek to... Jakby to powiedzieć... Oberwie w łeb.
- Nie moje zmartwienie.
- Ależ jak najbardziej panine... paniskie... panieńskie... Ależ jak najbardziej to pani zmartwienie, gdyż oberwanie w łeb ma bardzo poważne konsekwencje dla całego systemu nerwowego, tak więc i dla Podświadomości również.
- Czyżby?
- Tak. W szczególnym wypadku, a ten wypadek najwyraźniej będzie szczególny, może doprowadzić to tzw. zgonu.
- Brzmi poważnie.
- Bo to jest poważne.
- No dobra. To powiem... Ale muszę uprzedzić, że wiele z was - komórek nerwowych - przypłaci tę informację życiem.
Po zebranych przeszedł szmer, jednak stojąca u drzwi komórka uciszyła resztę gestem dendrytu.
- Jeżeli nie powiesz, zginiemy wszyscy... A tak z ciekawości, dlaczego mieliby umrzeć niektórzy?
- Bo po ostatnim razie z zegarkiem Kapelusznika Charyzjusz upił się do nieprzytomności tanią whisky, czym załatwił tak około jednego miliona szarych komórek. Hehe... to była impreza. No ale potem wyparł to wspomnienie, żeby nie wpaść w alkoholizm... Jak chcecie, mogę wam opowiedzieć całą historię, a było to tak: Pewnego wieczoru Charyzjusz, chakierując pewien system bankowy niechcący uruchomił alarmtrackery, zastawione tam przez uroczą administratorkę, Honoratę Hiperłączkę, która...
- Dobrze, może innym razem - przerwała komórka - chodzi o ten zegarek, bo zostało jeszcze tylko około trzystu milisekund na udzielenie odpowiedzi.
- No to przecież spokojnie zdążę i opowiedzieć i odpowiedzieć...
- No tak, ale potem Charyzjusz może nie zdążyć wyartykułować.
- Racja. Ech, to cielesna ślamazarność. Kiedyś będzie przyczyną jakichś kłopotów. Ja, Podświadomość wam to mówię.
- To można już prosić o odpowiedź?
- Można. Powiedzcie Charyzjuszowi: wrzucił zegarek do herbaty.
Szara komórka nie podziękowała nawet, tylko w te pędy pogalopowała do ośrodka Broki. Nie zdając sobie nawet z tego sprawy, powiedziałem:
- Wrzucił zegarek do herbaty.
- ...eści! - wymruczał Troll, a głoski zawisły przed nim niezdecydowane, spoglądając to na mnie, to na niego. Wreszcie zorientowały się, że pomimo bycia głoskami również podlegają prawu grawitacji, i z cichym grzechotem spadły na podłogę pomiędzy nami.
- Skąd... skąd ty wiedzieć? - wydukał stwór.
- Długo by opowiadać - odparłem niechętnie, gdyż nagle zalała mnie fala wspomnień z młodości. To było podczas jednego z pierwszych chakierowań... Uruchomiłem wtedy niechcący alamtrackera, a on ściągnął mi na kark administratorkę... Dokładnie ją pamiętałem - nazywała się Honorata Hiperłączka. Przez tyla lat udawało mi się nie myśleć o tamtym zdarzeniu, ale teraz wspomnienia jak gdyby zalały mi umysł wzburzoną falą. Poczułem, że muszę się napić.
- Masz tu coś do picia? - zagadnąłem.
Troll bezradnie rozłożył ramiona.
- Nie mieć.
- Zła odpowiedź - odrzekłem, wyciągając z plecaka butelkę taniej whisky. Nie wiem czemu, ale coś kazało mi ją zabrać na tę wyprawę. Czyżby to była Kobieca Intuicja? Nie miałem pojęcia, ale tymczasem...
- Zła odpowiedź, więc ja wygrywam - podsumowałem.
Wskazałem Mroczne Pierogi.
- Uwolnij go.
Troll nie poruszał się, oszołomiony. Przez chwilę czułem, że może zrobić coś głupiego, na wszelki wypadek więc błyskawicznie schyliłem się po MacGyver Multitool. Podniosłem go i wyciągnąłem nad głową.
- Nie rób głupstw, albo użyję tego. Graliśmy fair, ja wygrałem. Nie zabiję cię, ani twojego druha, ale będziesz musiał się wynieść z tego serwera i nigdy tu nie wracać. Zrozumiano?
Ostrzeżenie podziałało.
- To gdzie ja się podziać? - zajęczał żałośnie.
- Już nie przesadzaj. W Internecie jest pełno miejsca dla takich jak ty...
Tymczasem Mroczne Pierogi zwlókł się ze swojej ławy i chwiejnie stanął obok mnie.
- Macie czas do jutra - powiedziałem do Trolli i ruszyłem w kierunku wylotu jaskini.
- Gdzie idziemy? - spytał mój towarzysz.
- Wszystko mi jedno, byleby był tam alkohol. Nie wiem czemu, ale pierońsko muszę się napić.
 
1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 |


Najnowsze komentarze
 
2016-03-27 11:01
loan offer do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Dobry dzień, Jestem MR larryt, prywatnej pożyczki Pożyczkodawca oraz współpracy finansowej[...]
 
2016-03-12 03:02
Pani Tamara Tita do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Cześć, Nadchodzi Affordable kredytu, która zmieni twoje życie na zawsze, jestem Pani Tamara[...]
 
2016-03-11 18:49
Josephine Halalilo do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Cześć wszystkim, Gorąco polecam to wspaniałe świadectwo, że w moim życiu trzymałem miłości[...]
 
2016-02-23 21:39
pharoah do wpisu:
Wybory coraz bliżej...
Charyzjuszu! Na święte Kontinuum i Infundybułę Chronosynklastyczną - powiadam Ci: Wróć!
 
2016-02-23 18:03
janrski do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
HEJ POMOZESZ MI SIE WŁAMAC NA KONTO MOJEJ ZONY??MA TROJE DZIECI OD 10LAT DO 4 LAT MOGE JEJ[...]
 
2016-02-09 00:03
vektra es a do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Drodzy Użytkownicy, chcielibyśmy odnieść się do poruszanych na tej stronie kwestii jak i[...]
 
2016-02-04 02:07
Pani maris smith do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Zeznania w sprawie jak mam pożyczkę zmienić życie mojej rodziny Nazywam się Babara Curtney.[...]
 
2016-01-18 21:36
jolasia do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Witam czy ktoś by mógł włamać mi się na konto?
 



 
Chakier, Charyzjusz. Q2hhcnl6anVzeiBDaGFraWVyCg== chakier[at]vp.pl