Archiwum
czyli czego się możecie ode mnie nauczyć
Jak uratowałem Święta 2010-01-01 22:11
 Oceń wpis
   
_-¯ Śnieg prószył melancholijnie, ale wcale się tym nie przejmował. Wczesny, zimowy zmrok powoli wsączał się przez okna i podkradał w stronę choinki, która odpychała go co i raz rozbłyskami kolorowych światełek. Gałęzie świerków, pokryte grubymi czapami białego puchu...
- Jaki śnieg? - spytała Misia, zaglądając mi przez ramię - Gdzie ty tu widzisz śnieg? Plus osiem jest, wszystko co spadło już się roztopiło.
- No ale pada - wskazałem ręką za okno.
- Pada. Ale to deszcz pada, nie śnieg.
- Deszcz, śnieg, co za różnica. To i to woda, tylko w innym stanie skupienia.
- Właśnie na tym ta różnica polega. Zresztą, zamiast teraz siedzieć przy komputerze i klepać te swoje głupoty - pomógłbyś mi nakrywać do stołu. Za godzinę przyjdą rodzice.
Niechętnie, ale posłusznie zwlokłem się z krzesła i podreptałem za Misią do pokoju gdzie stał wigilijny stół i zacząłem rozstawiać talerze, rozmyślając o ciężkim losie chakiera któremu nawet w święta nie dane jest posiedzieć przy komputerze. Stawiałem właśnie szósty talerz, gdy coś za moimi plecami zachrobotało i zaszurało. Odwróciłem się akurat w momencie w którym z kominka, będącego źródłem tych hałasów, buchnął okazały kłąb sadzy i majestatycznie osiadł na śnieżnobiałym (do tego momentu) obrusie.
- Misia! - krzyknąłem - Trzeba zmienić obrus. Zapaskudził się sadzą z kominka - poinformowałem.
- Przecież my nie mamy kominka! - usłyszałem w odpowiedzi.
Spojrzałem na kominek i chwilkę się zastanowiłem, po czym doszedłem do wniosku, że rzeczywiście, Misia miała rację. Kominka nie mieliśmy. Mieliśmy mieć, oczywiście, ale plany te były odłożone na bliżej nieokreśloną przyszłość. Swego czasu wybraliśmy nawet przewód kominowy przy którym go zainstalujemy, ale to nie był ten przewód. Pogapiłem się zatem na kominek jeszcze chwilę po czym postanowiłem go zignorować i wróciłem do rozstawiania zastawy. Sadzę też postanowiłem zignorować, choć na talerzach wyraźnie widziałem jaśniejsze smugi w miejscach w których starłem ją palcami. I jak tu ufać zmysłom?

_-¯ W tym momencie ktoś postukał mnie w ramię.

_-¯ Byłem odwrócony twarzą w kierunku wejścia do pokoju, wiedziałem też że w pomieszczeniu - poza mną - nikogo nie ma. Nie widziałem również, by ktoś wchodził, tak więc nie mogło być tutaj nikogo kto mógłby mnie stukać w ramię. Mając na uwadze fatamorgany z kominkiem i sadzą doszedłem do wniosku że jest to kolejny omam. Kontynuowałem zatem pracę, choć stan mojego zdrowia zaczął mnie niepokoić. Nigdy wcześniej nie miewałem takich zaburzeń. Pukanie ponowiło się.
- Charyzjusz! - odezwał się omam za moimi plecami.
- Proszę mnie nie niepokoić - odpowiedziałem nie odwracając się i starając się nadać mojemu głosowi możliwie spokojny ton - Wiem że tutaj nikogo nie ma.
- No przecież ja jestem! - omam nie dawał za wygraną.
- Jest pan tylko wytworem mojej wyobraźni. Tak samo jak kominek i sadza. A teraz uprzejmie proszę by pan sobie poszedł.
- Charyzjusz! Odwróć się! To ja, Święty Mikołaj!
Zamknąłem oczy i zrobiłem kilka głębokich wdechów. Co prawda babcia ostrzegała mnie przed skutkami długiego siedzenia przed komputerem, ale słowem nie wspominała o możliwości złapania choroby psychicznej, a jedynie o zespole cieśni nadgarstka, pogorszeniu się wzroku i hemoroidach. Postanowiłem się nie odwracać i nie dyskutować więcej z wytworem mojej wyobraźni. Spróbowałem skupić się na rozstawianiu talerzy, lecz w tym momencie omam tytułujący się Świętym Mikołajem chwycił mnie za ramiona i brutalnie obrócił w swoim kierunku. Zanim zdążyłem zamknąć oczy zobaczyłem białą brodę i czerwony strój.
- Charyzjusz, otwórz oczy. Ja naprawdę jestem Świętym Mikołajem. Musimy porozmawiać.
- Nieprawda. Jestem chory, albo po prostu przemęczony. Ponawiam prośbę by przestał się pan mi zwidywać i nie wciągał w żadną dyskusję. Jestem zajęty i doprawdy nie wiem jakie traumatyczne zdarzenie musiałem przeżyć w dzieciństwie że teraz wyobraziłem sobie akurat pana. Poza tym Świętego Mikołaja nie ma.
- Doprawdy? - obruszył się omam - Jestem Świętym Mikołajem i znam wszystkie twoje dobre i złe uczynki. Pamiętasz, jak mając cztery lata zbiłeś wazon, a potem zwaliłeś winę na program pocztowy, że niby zawadził go dużym załącznikiem?
To była oczywiście prawda, jednak postanowiłem myśleć zdroworozsądkowo.
- Jest pan wytworem, mojego umysłu, zatem z definicji ma pan dostęp do wszystkich informacji w nim składowanych. Nie przekona mnie pan odkrywając znane mi fakty z mojego życia, bo to tak jakbym rozmawiał sam ze sobą.
- Niby racja... No to posłuchaj... Charysia, dwa tygodnie temu, w piątek, włamała się do systemu komputerowego przedszkola i zmieniła jadłospis. Usunęła ze środowego obiadu zielony groszek, którego nie lubi. Dostęp do terminala uzyskała posługując się lalką Barbie. Tysiącdwudziestoczterobitowy klucz RSA złamała wykorzystując książeczkę o małym słoniku, który szukał mamy. Czy cały czas będziesz miał zamknięte oczy?
- Charysiu! - zawołałem córkę. Po chwili usłyszałem tupot małych kroczków.
- Tatusiu! Święty Mikołaj!
Postanowiłem szybko przemyśleć sytuację. A co, jeżeli to nie Charysia, a jedynie kolejny wymysł mojego mózgu? Co, jeżeli wymyśliłem sobie właśnie Charysię wchodzącą do pokoju? Oczywiście taki fantom potwierdzi wersję drugiego. Z drugiej strony - uświadomiłem sobie - komuś muszę uwierzyć, inaczej za kilka sekund stanę się solipsystą. Postanowiłem, że Charysi uwierzę.
- Wykasowałaś zielony groszek ze środowego obiadu? - spytałem prosto z mostu i zerknąłem na córkę. Mała spojrzała na mnie, potem na Świętego Mikołaja, po czym się rozpłakała.
- Nie dostanę prezentuuuuuuuu? - załkała.
- Oczywiście, że dostaniesz, Charysiu - powiedział Święty Mikołaj - byłaś bardzo grzeczną dziewczynką.
Łkanie ustało.
- To jak było z tym groszkiem? - spytałem ponownie.
- Nie lubię groszku...
Nie zadowoliłem się tym wykrętem.
- Skasowałaś?
Nastąpiła dłuższa pauza, po które przyszło niechętne wyznanie.
- Skasowałam, ale tylko przy okazji. Chciałam empirycznie określić stopień przydatności czytanek o słonikach szukających mam w procesie łamania szyfrów asymetryczny. Zresztą inne dzieci też nie lubią groszku...
Cóż, sam nie lubiłem groszku. Ostrożnie spojrzałem na Świętego Mikołaja.
- Teraz mi wierzysz? - spytał.
- Kominek to twoja robota? - skontrowałem pytaniem.
- Ach! Kominek! A jak twoim zdaniem miałem się tu dostać?
- Drzwiami?
- Święty Mikołaj wchodzi przez komin! Wszyscy o tym wiedzą. Ale twój komin wiedzie do gazowego pieca CO, tak więc musiałem najpierw stworzyć ten.
- I on zostanie? - spytałem z nadzieją.
- Nie. Inaczej producenci kominków bardzo brzydko by się o mnie wyrażali. Jak tylko wyjdę - zniknie.
- Sadza też?
- Też.
Wyjaśnienia te lekko mnie uspokoiły.
- Czy już teraz dostanę prezent? - wtrąciła się do rozmowy Charysia, cały czas z uwagę obsługując Mikołaja.
- Nie, maleńka. Prezenty znajdziesz pod choinką gdy zaświeci pierwsza gwiazdka. A teraz idź pomóż mamie... - powiedział święty, a półgłosem dodał ni to do siebie, ni to do mnie - Znajdziesz prezenty, o ile tatuś mi pomoże...
Charysia wyszła, ja zaś ułożyłem oczy w znak zapytania, formując tzw. ,,pytające spojrzenie''.
- Chodzi o to, że zapomniałem hasła do komputera - wyjaśnił bez zwłoki Mikołaj wyciągając z worka laptopa.
- A co to ma wspólnego z prezentami?
- Listy prezentów mam w komputerze. Nie ma list - nie ma prezentów - nie ma gwiazdki - nie ma szczęśliwych dzieci.
Spojrzał na zegarek.
- Mamy czterdzieści pięć minut do gwiazdki.
Również spojrzałem na zegarek.
- A kiedy zdążysz te wszystkie zabawki wyprodukować?
- O to się nie martw. Jako Święty który musi odwiedzić w jednej chwili kilka milionów domów mam duże doświadczenie w pracy współbieżnej oraz w obchodzeniu się z czasem.
- To dlaczego mamy tylko czterdzieści pięć minut?
- Bo TY nie masz takiego doświadczenia. Przepraszam, że popędzam, ale... czy mógłbyś już zacząć?
Włączyłem komputer który zaczął się bootować.
- Linux? - skrzywiłem się.
- Linux. Windowsa mają w piekle, więc - sam rozumiesz że musieliśmy wybrać coś takiego by było w opozycji.
- W piekle mają Windows? - zdziwiłem się, jednocześnie wyciągając widelcem ze swapa hasło do zaszyfrowanych partycji.
- Tak, i wiesz co? - święty uśmiechnął się - w zeszłym miesiącu pewien chakier podrzucili im trojana. Komputer samego Lucyfera rozsyłał spam z generyczną Viagrą.
Po chwili skończyłem odwracałem skrót MD5 hasła. Zapisałem je na karteczce i podałem Świętemu Mikołajowi.
- Oczywiście! - wykrzyknął - Jak mogłem zapomnieć o tym drugim ,,r''! Dzięki, Charyzjuszu, dziękuję ci. Uratowałeś te święta!
- Cóż... trzeba, to pomagam - stwierdziłem skromnie.
- Jeszcze raz dziękuję. No to ja już lecę - I zniknął.

_-¯ Skończyłem rozstawiać talerze i uśmiechnąłem się do swoich myśli. W sumie nie musiałem odzyskiwać hasła do komputera Świętego Mikołaja. Trzy dni wcześniej włamałem się do pewnego linuksowego laptopa na login ,,santa'' i ściągnąłem z niego masę interesujących danych wśród których był wielgachny plik o nazwie lista_prezentów.txt...
 
 Oceń wpis
   
_-¯ Właśnie wróciłem z imprezy. Ponieważ byłem tzw. ,,kierowcą'', a w związku z tym musiałem ograniczyć się do nie więcej niż czterech piw - przy życiu utrzymywała mnie cola i muzyka. Teraz już chyba takiej nigdzie nie grają...

_-¯ Ja kieszenie pełne czereśni... Hej Hej...
 
 Oceń wpis
   
_-¯ - Interesuje mnie jedynie zwycięstwo! - grzmiał Leo Beenhakker przechadzając się w tę i z powrotem przed grupką skupionych piłkarzy.
- Dobrze, powtórzę jeszcze raz. Żewłakow! Co to jest?
Wywołany wyprężył się na baczność i stuknął obcasami. To znaczy próbował, lecz gumowe korki stłumiły odgłos.
- To jest kura panie generale!
- Gówno tam! Bosacki! Co to jest?
Bartosz Bosacki przez chwilę z uwagą przyglądał się okazanemu przedmiotowi.
- To nie jest kura? - zaczął asekuracyjnie.
- Dobrze. To nie jest kura. A co to jest?
- Nie kura, panie gene... znaczy, panie trenerze.
- To już wiem. Pytałem, co to jest.
- To jest... to jest piii...
- Dobrze, dobrze, pi?
- Pinokio?
- Sam jesteś Pinokio! Dudka! Co to jest?
- To jest piłka, panie trenerze!
- Brawo! Świetnie! Reszta słyszała? No to wszyscy razem powtarzamy. Głośno! Żebym was słyszał!
- Toooojeeeeestpiiiiiiiłkaaaaaaa.
- Dobrze. Piłka do gry w piłkę nożną, zwaną też futbolem. Dlatego czasami nazywa się ją też futbolówką. Dudka! Czemu Gancarczyk się przewrócił?
Dariusz Dudka podbiegł do kolegi, który zsunął się z ławki i jęczał na podłodze w pozycji "ranek na weselu". Fachowo sprawdził puls i oddech, po czym zdał relację.
- Zwykłe omdlenie, panie trenerze.
- Omdlenie? A to czemu?
- Zwykle tak reaguje na natłok informacji. Po prostu układ nerwowy mu się wyłącza. Pan trener podał zbyt dużo informacji o piłce, kolega próbował to przyswoić i zapomniał oddychać. Niedotlenienie mózgu i omdlenie jako naturalna konsekwencja.
- Ale ja tylko powiedziałem, że piłka to futbolówka!
- No właśnie. Za dużo informacji na raz, proszę pana.
Leo przez chwilę milczał, po czym machnął ręką.
- Nieważne. Błaszczykowski! Co macie robić z piłką na meczu?
- Nie dotykać rękami!
- Dobrze. A do tego co? Tak, Boruc?
- Ja mogę rękami, trenerze?
- Możesz.
Ktoś nieśmiało zaprotestował.
- Dlaczego Boruc może rękami, a my nie?
- Bo Boruc jest bramkarzem.
- Ale to niesprawiedliwe. Dlaczego zawsze Boruc jest bramkarzem?
- Bo mam rękawice, złamasie!
- Sam jesteś złamasem, złamasie!
- Spokój!!! - Leo włożył w ten okrzyk tyle sił, ile miał - Boruc może dotykać piłki rękami, a wy nie. Jasne?
- Ale...
- Jasne?!!!
- Tak, trenerze.
- To dobrze. Nie zazdrośćcie mu, bo on będzie musiał cały mecz stać na bramce, a wy będziecie mogli strzelać gole. Ooo... widzę że Gancarczyk doszedł do siebie. Zuch chłopak. Tak, Lewandowski?
- Co to znaczy strzelać gole, trenerze?
- To znaczy musicie umieścić piłkę w bramce przeciwnika.
- Ale tylko Boruc może jej dotykać!
- Tak, ale piłka nożna polega na kopaniu piłki nogami. Trochę to zakrawa na pleonazm, bo niby nie można kopać rękami, ale... Czemu Gancarczyk znowu leży?
- Pleonazm, trenerze. Załatwił go pan tym chyba na cacy.
- Ups...
- Chyba trzeba będzie zadzwonić po erkę...
- Dobrze, niech ktoś zadzwoni. Na czym to ja... Acha. Trzeba wkopać piłkę do bramki przeciwnika.
Wśród zawodników zapanowało poruszenie. Wreszcie z ławki podniósł się Krzynówek.
- Ale to bardzo trudne, trenerze. Niech pan sam spojrzy - piłka jest okrągła i bardzo trudno jest ją tak kopnąć, żeby poleciała tam gdzie się chce. O, proszę...
Tu Krzynówek postawił przed sobą piłkę i spróbował kopnąć w stronę Beenhakkera. Guerreiro, trafiony centralnie w nos, dołączył stanami świadomości do Gancarczyka. Leo przeciągnął sobie wolno dłonią po twarzy. Zrobił kilka głębokich wdechów.
- Nie wiem, jak tego dokonacie, ale macie wygrać. Macie ich roznieść, rozgnieść i rozgromić! Macie być jak polska husaria pod Wiedniem! Jak szwoleżerowie pod Samosierrą! Jak Jagiełło pod Grunwaldem! Zrozumiano?
Brożek nieśmiało podniósł rękę.
- Na pewno jak Jagiełło pod Grunwaldem?
- Tak, do jasnej cholery!
- A skąd trener tak dobrze zna historię Polski?
- Nieważne! A teraz won! Na boisko!

_-¯ Piłkarze stali przy wyjściu do szatni. Lewandowski jeszcze raz przypominał słowa trenera.
- Pamiętacie, co nam powiedział? Mamy być jak Jagiełło!
- A co robił Jagiełło? - spytał Guerreiro, któremu dawna historia Polski nie była jeszcze dość bliska.
- Z tego co wiem, to trzeba stać na wzgórzu i po prostu patrzeć, co robią tamci...
- Ale na boisku nie ma wzgórza!
- No to po prostu będziemy stać i patrzeć. Trener na pewno będzie zadowolony.
 
Jak zostać chakierem? 2009-05-19 21:52
 Oceń wpis
   
_-¯ Od zawsze byłem zasypywany listami z pytaniem o to, jak zostać prawdziwym chakierem. Tym wpisem chciałbym rozpocząć krótki cykl jak tego dokonać.
Na początek proszę zapoznać się z chakierskim FAQ dostępnym na stronach google: http://www.google.com/intl/xx-hacker/faq.html
Podana pod wskazanym adresem garść porad to niezbędne minimum każdego chakiera, a bez gruntownego zapoznania się z dostępną tam wiedzą nie ma sensu rozpoczynać dalszego ciągu nauki.
W celu uprzyjemnienia sobie czytania polecam odsłuchać poniższy kawałek. Tylko szybko, zanim ZAIKS/STOART/RIAA się zorientują że nikt im za to nie zapłacił.



A potem pobiegnijcie do najbliższego sklepu internetowego po płytę ,,Lekkie urojenie'' Transmisji.

Czuwaj!
 
Jak ukryć adres IP? 2009-04-05 12:47
 Oceń wpis
   

_-¯ Kwestia zachowania prywatności w internecie to temat-rzeka. Dla mnie jako chakiera jest to szczególnie zrozumiałe, gdyż częstokroć poruszam się ciemnych obszarach internetu i bardzo bym nie chciał by któregoś dnia dział finansowy jakiegoś banku podesłał do mnie e-mail ze słowami ,,Wiemy, k**wa, gdzie mieszkasz!''. Dziś chciałbym się zająć kwestią ukrywania swojego adresu IP.

_-¯ Próby i opisy ukrywania adresów IP znajdziemy już w literaturze antycznej (chociażby w ,,Iliadzie'' Homera), jak również w księgach religijnych, takich jak Biblia czy Koran. Tytuł jednego ze świętych pism hinduizmu - ,,Bharata Natjaśastra'' - to przecież w dowolnym tłumaczeniu nic innego niż ,,Metodyka skutecznego ukrywania adresów IP przy komunikacji z emanacjami Boga Śiwy przy użyciu niskich portów''. Pierwsi chrześcijanie właściwie nie istnieliby, gdyby nie potrafili ukrywać swojej komunikacji przed żołnierzami cesarstwa rzymskiego. Na marginesie - to właśnie zlekceważenie nadzorowania ruchu w sieci stało się przyczyną upadku Rzymu, gdyż Wandale po prostu zalali go spamem - etymologicznie bowiem ,,wandal'' znaczy ,,ten który wkłada reklamy do skrzynki na listy''.

_-¯ Porzućmy jednak historyczne rozważania i wróćmy do sedna tematu, czyli ukrywania adresu IP. Najczęściej powodem nie jest to, że nasza działalność w internecie jest legalnie niejednoznaczna. Po prostu - każdemu czasem zdarzy się niechcący zajrzeć na bluetube, więc dlaczego żona ma robić z tego aferę? Na tym polu dochodzi później do różnych animozji, dlatego też niektóre z programów do ukrywania IP nazywane są ananimozery (czyli zapobiegacze animozjom). Niestety, skuteczność ich jest wątpliwa, zaś po obejściu przez zainteresowaną stronę ananimozera możemy się spodziewać eskalacji konfliktu.

_-¯ Zatem najpierw przedstawię kilka przykładów jak tego *NIE* robić:
1. NIE zapisujemy adresów IP na karteczkach chowanych pod poduszką. To pierwsze miejsce gdy takich rzeczy się szuka.
2. NIE używamy ananimozerów. Stwarzane przez nie poczucie bezpieczeństwa jest równie złudne jak chęć sejmu do przegłosowania odcięcia się od koryta.
3. NIE używamy metody ,,emitters-off'', czyli użytkowania sieci z wyłączonym monitorem. Nie wiem kto to wymyślił, ale jest to równie głupie jak zamykanie oczu by stać się niewidzialnym.
4. NIE używamy łącz bezprzewodowych, licząc na to że fale elektromagnetyczne na razie ciężko złapać i dostarczyć jako dowód do sądu. Mylny ten pogląd zapewne spowodowany jest faktem że większość łapaczy-amatorów używa słoików z metalowymi pokrywkami. Zaręczam, że mam w piwnicy cały komplet plastikowo zamkniętych weków z kolekcją pakietów.
5. NIE używamy łącz przewodowych. Wystarczy wyciąć kawałek kabla wraz z pakietem w momencie transmisji - i nie potrzeba nawet słoika.
6. NIE używamy serwerów proxy w środy i soboty. Na skutek niezałatanej luki w protokole proxy transmisja we wszystkie dni tygodnia podzielne bez reszty przez 3 (licząc od 0 - niedzieli) idzie rozgłaszanym kanałem nieszyfrowanym.

_-¯ Aby naprawdę ukryć swój adres IP potrzebne będą: śrubokręt, kartka papieru A4, nożyczki do paznokci, lutownica, modelina, klej i okrągły pilnik-iglak o możliwie niedużej średnicy. Po połączeniu z internetem adres IP zostanie nam przydzielony przez naszego ISP i wyląduje w pamięci komputera, powiązany z adresem MAC karty sieciowej. Należy zidentyfikować kość pamięci w której przechowywana jest czwórka oktetów z adresem (np. programem ChipFinder lub MemoryLocatorPro) i delikatnie ją wylutować. To samo robimy z EEPROMem karty sieciowej - z tą różnicą że tu nie musimy zapuszczać żadnego oprogramowanie - EEPROM to ta niewielka, podłużna kość położona pomiędzy niebieskim kondensatorem a czarnym, owalnym rezystorem 10kOhm przy złączu sieciowym. Na obudowie ma napis EEPROM.
Po delikatnym odlutowaniu kości (lub wyjęciu z podstawek - jeżeli mamy szczęście) należy ułożyć je na kartce (pamiętajmy by co około 15ms podłączyć kość do zasilania i szyny procesora celem odświeżenia!). Teraz korzystając z informacji o lokalizacji interesujących nas adresów należy przechowujące je bramki wyciąć ze struktury krzemu. Jeżeli komuś wycinanie idzie słabo niech wcześniej poćwiczy na kartonowym modelu. Wycięte miejsca zalepiamy modeliną, formując z niej matrycę FPGA. Posłuży nam ona do dynamicznego wprogramowywania i usuwania adresów. Dla pewności modelinę możemy przytwierdzić klejem, a nadmiar zaschłego kleju usunąć pilnikiem.
Po przeprowadzeniu całej operacji umieszczamy kości na powrót w komputerze. Dowolnym narzędziem do programowania matryc FPGA umieszczamy we właśnie spreparowanych miejscach adresy IP - za dane wejściowe mogą nam posłużyć wycięte wcześniej bramki. W razie problemów z odczytaniem informacji możemy posłużyć się lupą, zaś zapominalskim przypominam - zero to lewa nóżka bramki na masie. Jeżeli cała operacja się udała - chowamy oryginalne struktury do torebki (nie wyrzucamy!) i umieszczamy w jakimś bezpiecznym miejscu. Voila!

_-¯ Mechanizm działa doskonale. Zapytany o identyfikację komputer nie zdradzi jej, gdyż informacja ta została z niego usunięta. Jednocześnie dane niezbędne do procesu komunikacji zostaną udostępnione przez programowalne przez nas matryce. Działa to doskonale i skutecznie było używane przeze mnie wiele, wiele razy. Najlepszą rekomendację może być fakt, że wciąż do Was piszę, i wciąż nie dostałem wspomnianego na wstępie e-maila... :)

 
 Oceń wpis
   
_-¯ Kupiłem sobie auto. Tak, drodzy Państwo - w Polsce nie wszędzie można dostać się tunelem SSH. Ba! Niekiedy przesłanie się zwykłym, nieszyfrowanym formularzem przez HTTP graniczy z cudem. Czara goryczy została przepełniona w momencie, kiedy właściciel sklepu warzywnego w mojej okolicy odmówił postawienia serwera RPC, bym mógł bezpiecznie i wygodnie kupować ogórki. W pierwszej chwili chciałem go splonkować, ale sami Państwo przyznacie - jak tu żyć bez ogórków? Próbowałem dwa dni, lecz gdy przy kompilacji drugiej bety Internet Exploitera system poinformował mnie, że nie znalazł ogórków, a co za tym idzie - nie da się skompilować kodu - dałem za wygraną. Kupiłem ogórki. A potem kupiłem auto. A, tam. Niech Blogomotive ma radochę. Ostatnio ożenił się, więc w sumie - czemu inni mieliby mieć lepiej od niego?

_-¯ Po dopełnienia morza formalności, które trwały całe wieki, sprzedawca z fałszywym uśmiechem wręczył mi kluczyki. Ja z fałszywym uśmiechem wziąłem je do ręki. Zastygliśmy obaj w pozie ,,spadaj już pan'' (z jego strony), oraz ,,dawaj resztę'' z mojej. Po trzydziestu sekundach zdecydowałem się przerwać milczenie.
- A co z resztą?
- Z jaką resztą? - wyraz zdziwienia był tak szczery, że nominowałbym go do Oscara.
- Nooo... z całą resztą. - Wykonałem dłonią nieokreślony gest, który w moim mniemaniu bardzo trafnie oddawał ,,całą resztę''.
- Ekhm... Koło zapasowe jest w bagażniku, pod wykładzinką. Gaśnica pod fotelem pasażera. Trójkąt jak odchyli Pan kanapę.
- Nie o to pytam - uściśliłem - W reklamie napisaliście Państwo, że auto jest doskonałe. Nie dostanę nic dodatkowego? W promocji? Jako bonus?
Tu muszę wtrącić, że nienawidzę zwracać się do kogoś per ,,Państwo'', oraz bacznie zwracam uwagę jeżeli ktoś tego zwrotu używa. No bo tak: siedzi za stołem trzech kolesi - to się mówi do nich ,,Panowie''. Siedzi dwóch kolesi i babeczka: ,,Państwo''. Siedzą same babeczki: ,,Panie''. A tu - koleś, sam jeden. Ale kto go wie, kto mu ulotki pisał? Więc żeby nie być posądzanym o seksizm, ,,Państwo'' jest najbezpieczniejsze.
Niestety, Pan sprzedawca który dla mojego bezpieczeństwa stał się ,,Państwem'' chyba nie chwytał o czym mówię. Zrobił minę, która w dla psychologów pierwszego roku oznaczałaby ,,zakłopotany'', a psychologowie ostatniego roku bezbłędnie odczytaliby ją jako ,,Mój Boże, co za upierdliwy koleś mi się trafił''.
- Auto jest dokładnie takie, jak Pan wybrał... - zaczął. Postanowiłem mu trochę pomóc.
- Proszę Pana. Ostatnio kupowałem koleżance Widnows. Zna Pan ten system?
- Oczywiście! Używamy go w firmie, na wszystkich komputerach!
- No właśnie. Jest bezpieczny?
- Jest!
- Wydajny?
- Tak!
- Wygodny?
- Oczywiście!
- Niedrogi?
- Jak na system tak doskonały - jak najbardziej!
- Dokładnie tak jak Wasze auta?
- Trafił Pan w sedno!
- No więc, proszę Pana, po zainstalowaniu u koleżanki system ten poinformował mnie, że mój komputer jest zagrożony. Nie chciałbym, żeby po wsiąściu... wsiądnięciu... usiąścieniu... Nie chciałbym, żeby po zajęciu miejsca za kierownicą auta zaatakowały mnie podobnie niepokojące komunikaty. Co dodajecie zatem, by Wasze auto było RZECZYWIŚCIE takie, jakim opisujecie je w reklamach?
Po zakończeniu tej przydługiej tyrady spojrzałem przed siebie. Zobaczyłem olbrzymie, okrągłe oczy. Przerażone. Nie chcąc zamordować człowieka szybko dodałem.
- Czy w aucie jest coś do usuwania spyware?
- Ale w naszym samochodzie nie instaluje się spyware... - wydukał sprzedawca słabo. Udałem, że w to wierzę.
- Usuwanie wirusów z paliwa?
- Nasze paliwo nie jest wrażliwe na wirusy...
Spojrzałem mu w oczy. Chociaż wiedziałem, że kłamał - wyglądały na szczere. Pomyślałem, że przynajmniej w tym względzie dobrze ich szkolą.
- Firewall? Znaczy, autoalarm?
- Wbudowany!
- No dobra, a gdzie instrukcja jak go włączyć?
- Włączony!
Udałem, że wierzę.
- A zestaw narzędzi antyspamowych?
- Wbudowany!
Tego było za wiele. Mogłem wyglądać na idiotę, ale w końcu nim nie byłem!
- Panie szanowny, instalował Pan kiedyś LookOuta?
- Eeeee....
Uznałem, że oznacza to ,,Nie'', zatem przystąpiłem do wyjaśnień.
- To taki znakomity program pocztowy. Najznakomitszy. I on nie ma wbudowanego antyspamu. A Pan próbuje mi wmówić, że wasze auto ma?
Nastąpiła chwila ciszy, po której nastąpiło krótkie bąknięcie:
- Ma.

_-¯ No tego było za wiele. Ja, Chakier, znawca rzeczywistych i wirtualnych systemów, pogromca wewnętrznych i zewnętrznych sieci, miałbym nabrać się na taką marketingową gadkę? Niedoczekanie! Przeczytałem na wszelki wypadek dokładnie umowę. Uśmiechając się krzywo odebrałem kluczyki. Za kilka dni umyśliłem sobie pozwać sprzedawcę do sądu i odebrać horrendalne odszkodowanie.

_-¯ No i kur*a, porażka. Jeżdżę nim już tydzień, i cały czas działa. Chyba jednak samochody nie są jak Widnows... Ale w końcu czego się spodziewać po aucie marki linusk...
 
 Oceń wpis
   
_-¯ Premiera Visty była... nie. Nie napiszę 'porażką'. No ale do kategorii sukcesów też zaliczać jej nie należy. Jednak mimo tego ,,potknięcia'' konkurencja MS wciąż ślamazarzy się daleko, daleko w tyle za gigantem. Jak to możliwe?

_-¯ Lepszy (?), bezpieczniejszy (??) i szybszy (???!) system okazał się być wręcz przeciwnie. Mimo to nikt nie zaobserwował odpływu niezadowolonych użytkowników do konkurencji. Rynkowy tort wciąż jest pokrojony po staremu. Zastanowiło mnie to, zaciekawiło i skłoniło do małego śledztwa. Jak ONI to robią?

_-¯ Chwyciłem za telefon i wykręciłem numer do Steve'a. Po sekundzie jednak rozłączyłem się. Telefon do Stanów o tej porze, na łączach miłościwie nam panującej *cji *skiej kosztowałaby mnie fortunę. Pogrzebałem trochę w folderze 'chakier-tools' i odszukałem TeleProxyFindera który wyszukiwał otwarte centrale telefoniczne. Po dwóch minutach miałem już cztery prefiksy, z pomocą których mogłem dzwonić w dowolne miejsce świata, płacąc jak za połączenie lokalne. Oszczędność - ważna rzecz.

_-¯ Ponownie wybrałem numer Steve'a, tym razem poprzedzając go prefiksem. Odebrał po trzech sygnałach. Nie dałem mu czasu nawet na przywitanie:
- Yo, Steven. Masz dla mnie chwilę czasu?
W słuchawce zaległa cisza, która się nieco przedłużyła...
- Kto mówi? - Steve brzmiał jakbym wyrwał go z głębokiego snu.
- Chakier.
- Ach... Chakier... Chakier, wiesz która jest godzina?
- Która?
- To przecież ja pytam, która.
- Aaaa... Nie, no, bo wiesz, bo chyba cię z łóżka wyrwałem. Zresztą na wszystkich amerykańskich filmach widziałem, że jak się dzwoni do Stanów z Europy to rozmówca w Stanach na bank śpi. No i jak się tego kogoś obudzi to ten ktoś mówi 'wiesz która jest godzina?' i wtedy się odpowiada 'która?' i on wtedy mówi 'późna!' no i się przeprasza, że sprawa pilna i przechodzi do rzeczy. Myślałem, że chcesz właśnie w ten sposób zacząć.
- Nie... Zegarek mi stanął po prostu. A z tymi filmami to masz rację - taka tajna uchwała Kongresu jest, żeby ludzi edukować podprogowo. W ten sposób uczymy o strefach czasowych. No, ale przejdź do rzeczy.
- Ej, nie zapytasz nawet, co u mnie słychać?
- No dobra. Co u Ciebie słychać?
- W porządku. A u Ciebie?
- Również. Możesz już powiedzieć o co chodzi?
Pokrótce wytłumaczyłem.
- Ha ha ha, więc to Cię gnębi. Wiesz, to nie jest do opowiedzenia przez telefon. Wpadnij do mnie pojutrze do biura. Dobranoc.
Jego tajemnicze rozbawienie tylko wzmogło moją ciekawość. Dwa dni później posłusznie zameldowałem się w jego biurze.

_-¯ Steven przyjął mnie jak zwykle, siedząc za swoim wielgachnym biurkiem, gryząc ciacho i grając w pasjansa na komputerze. Postanowiłem poczekać, aż skończy. Z podziwem patrzyłem na jego ośmiordzeniowe cacuszko, wyposażone w dwie wysokowydajne karty graficzne pracujące w trybie SLI i 16GB RAM. Wydawało się, że można prawie dotknąć emanującej z tego potwora mocy. Zerknąłem na ekran - ruch przekładanych kart był prawie idealnie płynny. Jedynie czasami system zatrzymywał się na sekundę by wysłać kolejne porcje danych na swapa. Cóż, w końcu pasjans był puszczony w trybie TrueColor, to i wymagania systemu wzrosły. Na szczęście rozdzielczość ekranu nie była zbyt wysoka, bo powyżej 1024x768 Vista mogłaby zarżnąć również demona prędkości który stał na biurku.

_-¯ Radosne 'TaDa!' oznajmiło że wszystkie karty znalazły się już na swoich miejscach. Steve odwrócił się w moim kierunku. Chyba dopiero teraz mnie spostrzegł, gdyż niezauważalnie się zdziwił. Po chwili jednak rozjaśnił się w uśmiechu.
- Yo! Charyzjusz. Nadal ciekawy? He he he...
- Hit me.
Zanim zdążyłem zareagować trzasnął mnie krzesłem.
- Dziwny jesteś - skonstatował.
Zebrałem się z podłogi i pomasowałem obolałe plecy
- Tak się tylko mówi, Steve. Taki staropolski zwrot 'wal, stary'. Znaczy tyle co 'mów'.
- To czemu nie powiesz 'mów'? Przecież krócej jest.
- Krócej niż co? - podpuściłem go, i dał się nabrać.
- 'Hit me.'
Teraz ja przyłożyłem mu taboretem. Był remis. Poczekałem aż wstanie.
- Nie słyszałeś apostrofów? - wystękał z wyrzutem w głosie.
- Nie. Ale dzięki że mnie informujesz, będę wiedział jak to zapisać. Możesz zatem już mi opowiedzieć o tej waszej tajnej broni? Skinął głową po czym nacisnął guzik interkomu.
- Przygotujcie mi windę T
- ??? - wyraziłem zdziwienie - nowy systemik?
- Nie. Tak będzie szybciej niż schodami.

_-¯ Nie wiem ile pięter zjechaliśmy, ale trochę to trwało. W końcu kabina zatrzymała się. Kiedy drzwi się rozsunęły moim oczom okazała się olbrzymia hala.
- Otóż to! - Steve tryumfalnie powiódł ręką dookoła.
- Co? - nie zrozumiałem - chciałeś mi pokazać waszą tłocznię płyt?
- Tak. To nasza tajna broń.
- Dobrze się czujesz, Steven?
Steve cichutko się zaśmiał. Pokazał ręką na ścianę, gdzie wisiał oprawiony w złote ramki wycinek artykułu z jakiejś gazety: ,,... poniosła wielomiliardowe straty z powodu piractwa'' udało mi się odczytać koniec tytułu. W głowie zapaliła mi się malutka żaróweczka, która po chwili eksplodowała oślepiającym światłem.

_-¯ Zrozumiałem.

_-¯ Steven śmiał się już na całe gardło, trzymając się za trzęsący się brzuch. Zrozumiałem, dlaczego MS nie obawia się konkurencji. W tej tłoczni nie wytwarzano płyt z ICH oprogramowaniem. Produkowano płyty z pirackim oprogramowaniem konkurencji. Przeniosłem wzrok spowrotem na artykuł w ramce. Zwrot ,,wielomiliardowe straty'' pył zaznaczony żółtym markerem i obwiedziony na czerwono. To tak hamowali rozwój innych!
- Jak rozprowadzacie płyty? - spytałem
- Nie rozprowadzamy ich, składujemy o tam, w kącie - przestał się śmiać i wzruszył ramionami - Zresztą, po co rozprowadzać? Cała sprawa by się wydała i mielibyśmy nieprzyjemności. A tak - jak tylko taki Novell zaczyna nam podskakiwać - dotłaczamy kilka milionów płyt z ich płatną wersją Suse i znów mają straty. Buahahahahaha.... Sam to wymyśliłem!
Pokiwałem głową. Nie na darmo to właśnie ten człowiek kierował tą korporacją. Z nim na czele MS skazany był na sukces.

_-¯ Wróciliśmy do windy. Droga powrotna przebiegła w milczeniu, gdyż ja wciąż trawiłem jeszcze otrzymane informacje. Odezwałem się dopiero, gdy mieliśmy wysiadać.
- Steven?
- Tak?
- Mógłbym o tym napisać na swoim blogu?
Zawahał się na chwilę, po czym się uśmiechnął.
- Jasne, stary. Ale i tak Ci nikt nie uwierzy ;)
 
 Oceń wpis
   
_-¯ Takim pytaniem rozpoczął ze mną rozmowę przy piwie mój przyjaciel - pingwiniarz.
- Nooo... normalnie. Bierzesz i instalujesz - wyjaśniłem rzeczowo. - Albo idziesz do syna sąsiada i on Ci zainstaluje. Instalowanie Windows to umiejętność którą posiada każdy syn sąsiada. Nawet przysłowie chyba jakieś na ten temat się ukuło.
- Tak? A jakie?
- Nie pamiętem. Było coś na początku o instalowaniu Windows, a kończyło się na ,,posiada każdy syn sąsiada''. Rymuje się, więc musiało to być przysłowie.
- Znam jedynie kilku sąsiadów, i oni na dodatek nie mają synów.
- Oj, daj spokój. Tak się tylko mówi, żeby zaznaczyć że instalacja Windows jest tak prosta, że poradzi sobie z nią nawet dziecko.
- No ja sobie chyba nie poradzę.
- Nie obraź się, ale Wy, wyznawcy Pingwina, jesteście genetycznie nieprzystosowani do Windows. Inaczej od dawna byście go z zadowoleniem używali, zamiast klepać tasiemcowe zaklęcia w czarną konsolę tekstową. Na czym utknąłeś?
- Na razie jeszcze nie zacząłem. Tak tylko pomyślałem, że mogą być problemy, to postanowiłem się zabezpieczyć zawczasu. No i przygotowałem parę pytań. Po pierwsze: skąd ściągnąć? Znaczy, z jakich serwerów najszybciej idzie?
- http://www.razorwire... hej! Ściąganie Windowsów jest nielegalne! Trzeba kupić!
- Kupić? Znaczy, z gazetą?
- Nie. Kupić w pudełku.
- A nie mogę płyty pożyczyć od kumpla?
- Możesz, ale taka instalacja będzie nielegalna. Musisz kupić licencję. Do licencji dodadzą Ci płytę.
- A dużo to kosztuje?
- Windows XP Professional, wersja Box, jakieś, bo ja wiem... Pewnie z kafla.
Tu musiałem przerwać i poklepać mojego kolegę po plecach, bo zachłysnął się piwem. Odzyskał oddech po kilku chwilach. Bałem się, że zacznie jak większość pingwiniarzy marudzić, ale w jego głosie usłyszałem entuzjazm.
- Łał (ang. wow)! To musi być mega full wypas wyczesany systemik. Pewnie dorzucają do tego pełen pakiet świetnego oprogramowania. Firewall?
- Yyyy... prawie.
- Antywirus?
- Nie całkiem.
- Pakiet biurowy?
- Niestety... nie.
- Komplet narzędzi developerskich? Wiesz... kompilatory, IDE... Tak?
- Obawiam się, że nie ma.
- Zaawansowane aplikacje multimedialne? Obróbka grafiki, dźwięku, video?
- Zaraz... niech się zastanowię... Chyba coś jest. MS Paint i Windows Media Player. Acha! I Notatnik jeszcze jest. I może edytować pliki większe niż 64KB!
Niestety, entuzjazm mojego przyjaciela chyba trochę przygasł. Wciąż jednak widać było, że jest pozytywnie nastawiony do nowego systemu.
- Słuchaj, Charyzjusz, a nie masz jakiejś wersji Live tych Windowsów? Wiesz, tak żebym zbootował, popatrzył co i jak...
Popatrzyłem tylko na niego wymownie. Ach, ci pingwiniarze. Czego to się zachciewa...
- A jest wersja polska? - zapytał po dłuższej chwili ciszy.
- Oczywiście!
- A niemiecka?
- Pewnie!
- To świetnie. Wiesz, tak z tymi Windowsami wyjechałem bo piszę pewien programik dla jednego Niemca, i on zażyczył sobie wersję na Windę. Nie będzie problemów żeby przełączyć język, jak przyjdzie obejrzeć?
- Nieee.... w ogóle. No, może trochę. Właściwie to mogą być problemy. Tak, będą problemy. Na 100% będzie z tym problem, a właściwie to nie da się tego zrobić. Chyba że sobie załatwisz MUI, ale tego nie można sobie, ot tak, kupić. Najlepiej będzie jak odżałujesz na niemieckie Windowsy, i będziesz się przebootowywał.
Kolega nie był zachwycony. Nasmarował tylko coś na kartce na której notował
- A jak ze sterownikami? Są? Bo pod Linuksem, to wiesz, różnie bywa.
- Pod Windows są wszystkie sterowniki na świecie. Nie powinieneś się o to martwić. Jedyny problem, gdy nie będziesz miał na płycie instalacyjnej sterownika do swojego kontrolera dysków. Wtedy jedynie będziesz musiał ściągnąć sterownik, nagrać na dyskietkę i poinformować o tym instalator.
- No dobra, ale w moim kompie nie ma stacji dyskietek...
- To też nie problem. Są odpowiednie narzędzie, takie jak np. nLite. Z ich pomocą przygotujesz odpowiednią płytę, a z obsługą poradzi sobie nawet syn sąsiada.
- Pójdzie to pod Linuksem?
- Eeeee... Nie. Wiesz co? Kup sobie jakiś tani komputer z preinstalowanym Windowsem, i na nim przygotujesz sobie instalkę na docelową maszynę. Nieźle to wymyśliłem, prawda?
- Tia... - odrzekł ale coś w jego głosie mówiło mi, że wcale tak nie myśli...
Ponieważ skończyło nam się piwo, zapłaciliśmy i każdy udał się w swoją stronę...

_-¯ Kilka dni temu jego nick znikł z kanału IRC na którym zwykł był przesiadywać i do dziś się nie pojawił. Wiem jednak, że chłopak sobie poradzi. W końcu nie trzeba być dużym chakierem by przywrócić linuksowy bootloader w miejsce tego wyciętego przez instalator Windows... bo chyba mu o tym wspominałem?
 
1 | 2 |


Najnowsze komentarze
 
2016-03-12 03:02
Pani Tamara Tita do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Cześć, Nadchodzi Affordable kredytu, która zmieni twoje życie na zawsze, jestem Pani Tamara[...]
 
2016-03-11 18:49
Josephine Halalilo do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Cześć wszystkim, Gorąco polecam to wspaniałe świadectwo, że w moim życiu trzymałem miłości[...]
 
2016-02-23 21:39
pharoah do wpisu:
Wybory coraz bliżej...
Charyzjuszu! Na święte Kontinuum i Infundybułę Chronosynklastyczną - powiadam Ci: Wróć!
 
2016-02-23 18:03
janrski do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
HEJ POMOZESZ MI SIE WŁAMAC NA KONTO MOJEJ ZONY??MA TROJE DZIECI OD 10LAT DO 4 LAT MOGE JEJ[...]
 
2016-02-09 00:03
vektra es a do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Drodzy Użytkownicy, chcielibyśmy odnieść się do poruszanych na tej stronie kwestii jak i[...]
 
2016-02-04 02:07
Pani maris smith do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Zeznania w sprawie jak mam pożyczkę zmienić życie mojej rodziny Nazywam się Babara Curtney.[...]
 
2016-01-18 21:36
jolasia do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Witam czy ktoś by mógł włamać mi się na konto?
 
2015-12-17 18:03
Maria Danuta do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Witam wszystkich jestem tutaj, aby zaświadczyć, jak dostałem pożyczkę od pani Laura Smith, po[...]
 



 
Chakier, Charyzjusz. Q2hhcnl6anVzeiBDaGFraWVyCg== chakier[at]vp.pl