_-¯ Siedziałem w załączniku i w notesie szkicowałem wszystkie możliwe przypadki rozwoju sytuacji. Jechałem Coldmailem, więc czasu miałem aż nadto. Trzynaście milionów dziewięćset osiemdziesiąt trzy tysiące osiemset siedemnaście możliwych scenariuszy rozwoju wydarzeń, ja zaś musiałem wybrać i przygotować się na ten jeden jedyny. Najmniejszy błąd oznaczał dla mnie w najlepszym wypadku śmierć. W najgorszym - dożywotnią utratę dostępu do sieci i koniec chakierskiej kariery...
_-¯ Załącznikiem zatrzęsło, gdy przechodziliśmy przez kolejny serwer pośredniczący. Tym razem jednak zamiast zwykłego zwolnienia i zmiany trasy poczułem, że cały e-mail się zatrzymuje. Złożyłem notes i schowałem do kieszeni, przygotowując się na kontrolę. Z oddali dał się słyszeć przybliżający się stuk otwieranych i zamykanych załączników. Po chwili otwarto i mój. W uchylonej szparze drzwi pojawiła się jakaś głowa.
- Dzień dobry, kontrola antyspamowa i antywirusowa. Proszę przygotować się do skanowania - poinformowała głowa i zniknęła. Wstałem i ściągnąłem z półek walizki. Zanim poukładałem je na siedzeniach drzwi otworzyły się ponownie. Tym razem do załącznika weszło dwóch szeregowych funkcjonariuszy służby ochrony poczty. Każdy z nich w rękach trzymał potężny skaner.
- Czy przewozi pan jakieś niedozwolone treści? Wirusy, trojany, spam? - wyrecytował jeden z nich beznamiętnym tonem, i nie czekając na moją odpowiedź jął przetrząsać skanerem mój bagaż. Przyglądałem się temu z pozorną, chłodną obojętnością. Żeby tylko nie zainteresowali się tą czarną teczką, której nie zdjąłem z półki...
- A co to za czarna teczka, której nie zdjął pan z półki? - zainteresował się jeden ze skanujących.
- Viagra - odparłem.
- Hehe... jasne... viagra - uśmiechnął się półgębkiem ten, który pytał - Proszę zdjąć i otworzyć.
- Czy to konieczne?
- Obawiam się, że tak - odpowiedział, a w jego tonie zabrzmiała czujność. Przekląłem w duchu swoją nieostrożność.
- Proszę - powiedziałem, podając funkcjonariuszom teczkę. Ciekawie zajrzeli do wnętrza, wciskając od razu do środka lufy skanerów. Po chwili na ich twarzach odmalowało się rozczarowanie.
- Przecież to viagra - skonstatował któryś z nich prawie że oskarżycielskim tonem.
- Przecież mówiłem - odparowałem.
Funkcjonariusze wyglądali na rozczarowanych. Jeden z nich oddał mi teczkę, po czym pożegnali się i wyszli. Poczekałem, aż wejdą do następnego załącznika, po czym klapnąłem na siedzenie i głośno odetchnąłem z ulgą. Powoli otworzyłem czarną teczkę i rozgarnąłem niebieskie tabletki. Odetchnąłem ponownie. Przesyłka, o którą tak się bałem, nadal tkwiła na swoim miejscu.
_-¯ Potężny transport e-maili ociężale wtoczył się przez port SMTP i zatrzymał z głośnym sapnięciem, wypuszczając kłęby pary. Procesy dystrybucyjne raźno przystąpiły do rozdzielania ładunku, przenosząc kolejne porcje danych do oczekujących kolejek. Zamieszanie trwało kilka milisekund, po czym przy rampie został jeden, ostatni załącznik.
Mężczyzna w czerni dał znak ręką. Nie wiadomo skąd pojawiło się dwunastu takich jak on, każdy z ciężkim miotaczem sygnałów. Sprawnie i cicho rozstawili się dokoła załącznika.
- Charyzjuszu Chakierze, jesteś otoczony! - krzyknął dowódca. Jego głos zadudnił lekkim echem. Siedziałem na swoim miejscu, tuląc do piersi czarną teczkę.
- Liczę do trzech... Jeden...
W sumie powinienem się spodziewać tego typu rozwoju wypadków. Co najmniej dwanaście tysięcy z rozważanych przeze mnie scenariuszy przewidywało zasadzkę na dworcu. Niby mniej niż jeden promil, ale jednak...
- Dwa...
Gorączkowo zastanawiałem się co nastąpi za chwilę. Sto trzydzieści ze wspomnianych wyżej przypadków przewidywało, że napastnicy naprawdę otworzą do mnie ognień.
- Trzy!
Czekałem. Chyba jednak mógłbym mieć tę odrobinę szczęścia w nieszczęściu...
.
.
.
Mężczyzna w czerni ponownie skinął ręką.
.
.
.
Pierwszy pocisk roztrzaskał nagłówek załącznika i wyleciał oknem, ciągnąc za sobą jęk tłuczonego szkła. Miałem nadzieję, że broń będzie nastawiona na ogłuszenie, jednak zamiast miękkiego, gumowego SigStop usłyszałem ciężki gwizd. SigTerm? Nie... dźwięk był dużo niższy. Strzelali tak, by zabić.
- SigKill SigKill SigKill SigKill SigKill SigKill - dochodziło ze wszystkich stron, a dokoła latały drzazgi. Załącznik wyglądał tak jak duma królewskiej floty w końcówce trzeciej części Piratów z Karaibów, kiedy dostała się pomiędzy działa Czarnej Perły i Latającego Holendra. Cóż - nie było jedynie eksplozji, gdyż zgodnie z zaleceniem numer 12893-3892-39874 Komisji Europejskiej załączniki od roku były wykonywane jedynie z niepalnej i samogasnącej informacji.
Kanonada trwała kilka chwil, po czym urwała się równie nagle jak zaczęła. Mężczyzna w czerni podszedł do zgliszczy które zostały w miejscu gdzie jeszcze do niedawna był załącznik. Roztrącał szczątki nogą, najpierw od niechcenia, potem coraz bardziej gorączkowo, z coraz mocniej uzewnętrzniającą się na twarzy złością i irytacją.
- Gdzie on do cholery jest! - wrzasnął wreszcie i dopadł do najbliższego żołnierza. Potrząsnął nim kilka razy.
- Pytałem, gdzie on jest!
- Dowódco... - zza pleców odezwał się inny mężczyzna biorący udział w ostrzale. Podnosił właśnie coś z ziemi.
- Dowódco, proszę spojrzeć - powiedział podając znaleziony przed chwilą przedmiot.
Mężczyzna przyglądał się przez chwilę gadżetowi, po czym zamknął palce i zmiażdżył go w dłoni. Pył zielonych zer i jedynek przecisnął mu się przez palce po czym rozwiał się w powietrzu.
- A to syn kobiety lekkich obyczajów - zmełł w zębach przekleństwo, po czym bez słowa odwrócił się i ruszył ku wyjściu systemu pocztowego. Reszta jego podkomendnych bez słowa podążyła za nim.
_-¯ ,,Dowódco, proszę spojrzeć'' - dobiegło mnie ze słuchawek. Rozległo się kilka stuków, odbiornik wydał z siebie głośny pisk, po czym zapadło milczenie. Spojrzałem na bargraf - wskazówka poziomu sygnału zadrgała i spadła na cyfrę zero. Cóż. Ponad sto z rozpatrzonych przypadków wskazywało na to, że nadajnik umieszczony przeze mnie w załączniku-przynęcie zostanie znaleziony i - w przypływie złości - zniszczony. W sumie teraz nie miało to takiego znaczenia. Wystawiłem głowę z załącznika i zaczepiłem przechodzącego obok postmastera.
- Przepraszam, kiedy dotrzemy do skrzynki?
Spojrzał na zegarek.
- Właśnie dojeżdżamy.
- Dziękuję.
Wróciłem do przedziału i schowałem czarną teczkę do walizki z bielizną, przykrywając ją z wierzchu majtkami. Zaczynało się robić naprawdę niebezpiecznie, a w takich wypadkach zawsze warto mieć pod ręką dodatkową parę na zmianę...