Archiwum
czyli czego się możecie ode mnie nauczyć
OSofobia 2008-01-30 23:52
 Oceń wpis
   
_-¯ - Charyzjusz! Gdzie jest Charyzjusz? Chaaaryyyzjuuusz! - donośny krzyk dochodzący z gabinetu oderwał mnie od wciągającej partyjki w ,,Call of Duty''. Ostatnio była to moja ulubiona gra. Co prawda mój służbowy 486SX, 33MHz nie radził sobie z grafiką, ale do rozgrywek sieciowych nie była mi ona potrzebna. Po prostu zrzucałem sobie cały ruch z interfejsu sieciowego na ekran, a rozgryzłszy wcześniej protokół potrafiłem w pamięci odtworzyć sobie sytuację która powinna się właśnie rozgrywać na ekranie. W odpowiedzi na nadchodzące ramki szybciutko wystukiwałem własne pakiety, dokładnie takie jakie generowałby program gry w odpowiedzi na ruchy myszą i naciśnięcia klawiszy. Miałem nawet przygotowane parę skrótów klawiszowych na szczególnie długie ramki, typu ,,rzuć granat, przeturlaj się pięć razy w lewo i strzel dwa razy z AK-47 celując lekko poniżej linii hełmu''. Muszę się też przyznać że czasami lekko oszukiwałem, gdyż nadchodzące dane pozwalały mi rozeznać się również w położeniu przeciwników których teoretycznie nie powinienem widzieć - tych znajdujących się za murami, w okopach lub w pomieszczeniach. No, ale przecież nikt moim przeciwnikom nie obiecywał, że wygrać ze mną będzie łatwo...
- Charyzjusz! Szybciorem do gabinetu! - usłyszałem znów wołanie. No tak. Donek - nie dość, że zwykle był niecierpliwy, to po spotkaniach z Prezydentem robił się dodatkowo nerwowy. Niechętnie powlokłem się ku dobrze mi znanym drzwiom. Wszedłem, zamknąłem je za sobą starannie i przyjąłem typową postawę usłużnego wyczekiwania. Premier spojrzał na mnie uważnie.
- Co tak długo? - spytał z naganą w głosie.
- Call of Duty, druga mapa z wysokim realizmem. Turniej z teamem ze Stanów - usprawiedliwiłem się.
- A jaki wynik?
- Jak zwykle, Panie Premierze.
- Znaczy, dostajemy w tyłek?
- Pan mnie źle zrozumiał. Miałem na myśli - jak zwykle, gdy ja gram, Panie Premierze.
Uśmiechnął się.
- Ech, Charyzjusz, Charyzjusz... Dobrze, że mam chociaż Ciebie w zespole... Popatrz, co ten... tam... mi przysłał znowu. - wskazał na ekran.
Zerknąłem.
- Standardowy e-mail z Outlooka, Panie Premierze. Formatowanie MS-HTML. Kodowanie - CP-1250. Załączniki w formacie winmail.dat.
- Charyzjusz, ja wcale nie prosiłem Cię byś mi opisał, co widzisz. To była figura retoryczna. Właściwą odpowiedzią byłoby ,,widzę'', lub ,,och''. Uszłoby też ,,no nie...''. A Ty gadasz jak jakiś reporter albo bohater Dostojewskiego, co to każdemu musi opowiedzieć co mu w duszy gra...
Spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Chyba nie zamierzasz wrzucać tego na swojego bloga?
- Nigdy bym nie śmiał, Panie Premierze - zaprzeczyłem żarliwie.
- To dobrze. I tak mam dość kłopotów. Z jednej strony górnicy, z drugiej strony ci... jak im tam... No! - zniecierpliwiony pstryknął palcami, próbując wydobyć z pamięci właściwe słowo - No szlag by to trafił... Mam na końcu języka... Nazywali się całkiem jak kryptonim tej akcji dywersyjnej przeciwko Najwyższej Izbie Kontroli.
- Cel 'NIK' - podpowiedziałem
- No właśnie! Celnicy... No i jeszcze muszę się użerać z e-mailami z Outlooka
- Pragnę zauważyć, że to ogólnoświatowy standard, przyjęty zarówno przez firmy jak i rządy wielu państw... - próbowałem oponować.
- Nie próbuj oponować! A ja to kto jestem? Pryszczaty Geek?
- Chciałbym zauważyć, że Pan Premier jest wyjątkiem od reguły. Większość szefów rządów sądzi, że BSD to substancja psychotropowa, Fedora to rodzaj nawozu azotowego, zaś OpenOffice to anarchistyczna organizacja założona przez urzędników średniego szczebla...
ŁUP!!! To Donek walnął pięścią w stół.
- I to się musi k..wa zmienić! Dość mam tego! Przez dwa tygodnie BOR szukał dla mnie laptopa na którym bez problemów pójdzie moje Ubuntu. Wysłałem do Kancelarii Prezydenta, w załączniku, plik tekstowy bez rozszerzenia '.txt' i nie umieli go otworzyć! Jakiś mądraliński z KP zakupił dwadzieścia licencji na Photoshopa, żeby móc oglądać TIFFy ze swojego aparatu, jakby nie mógł użyć GIMPa! Charyzjusz, dlaczego on nie użył GIMPa?
- Czy to pytanie retoryczne? - upewniłem się ostrożnie.
- Nie. Odpowiedz.
- Nie użył GIMPa, ponieważ w KP panuje przekonanie że GIMP to... - zarumieniłem się lekko, co było o tyle niezrozumiałe, że już mam swoje lata - no... to taki tutorial dla alfonsów.
I w tym momencie Donek eksplodował.
- Dość. Dość tego! DOŚĆ TEGO! Charyzjusz, mianuję Ciebie nadzwyczajnym pełnomocnikiem do spraw informatyzacji kraju. Od jutra zaczniesz. Masz instalować Ubuntu. Wszędzie. Z OpenOfficem i z GIMPem. Wszędzie! W każdym biurze, sekretariacie, urzędzie, szkole, przychodni, ministerstwie, magisteriacie, kancelarii. WSZĘDZIE! Rozumiesz! WSZĘDZIE!
Premier wpadł w szał. Jego oczy błyszczały, miotał się rozgorączkowany w jakimś niezrozumiałym amoku.
- Ależ tak nie można - wypiszczałem kuląc się odruchowo pod ścianą - to da gigantyczne oszczędności, miliony zostaną w budżecie, wzmoże to roszczenia - próbowałem kontynuować, ale chyba jedyną osobą która słyszała mój głos byłem ja sam.
,,Rozumiesz?! Wszędzie!'' dudniło w ścianach gabinetu jak w jakimś koszmarnym, olbrzymim tam-tamie. ,,Wszędzie! Rozumiesz?!'' powtarzało echo wzbudzone w szufladach biurka i szafach na akta. Sufit, podłoga, meble... odnosiłem wrażenie, że wszystko zbliża się ku mnie, by za chwilę zmiażdżyć w morderczym uścisku.

_-¯ - NIEEEE! - wykrzyknąłem, szeroko otwartymi oczyma patrząc w ciemność.
- Coś się stało? - Misia, śpiąca u mego boku uniosła się na łokciu i przyjrzała mi się z troską. Nie widziałem tego wprawdzie, ale wyczułem to w Jej głosie.
- Znowu miałeś ten sen? - spytała.
Chciałem odpowiedzieć, lecz nie zdołałem. Płuca jeszcze raz spazmatycznie wciągnęły powietrze. Zacisnąłem powieki, pragnąc wycisnąć z oczu koszmarne obrazy.
- Już nic - odpowiedziałem, nie będąc pewnym czy w ten sposób pragnę uspokoić Ją, czy siebie - Jakieś głupoty mi się śniły.
- No to śpij - odwróciła się na drugi bok i po chwili dobiegł mnie jej miarowy oddech.
- Tak - szepnąłem. Zanim jednak znów położyłem się spać, sprawdziłem czy w skrytce pod podłogą leży dobrze zabezpieczona, owinięta w naoliwione szmaty płyta instalacyjna z Windows XP. Niby żyjemy w państwie prawa, ale lepiej mieć coś w zanadrzu na czarną godzinę...
 
 Oceń wpis
   
_-¯ Ponieważ Horacjusz Hwast w ramach akcji odwetowej (pośrednio) zwandalizował mój wczesny wpis ,,Mais, où sont les bagage?'' - zamieszczam go ponownie. Nie wygrasz ze mną, Hwast!


PS: Dziękuję Jeżemu za szybką reakcję ;)
 
 Oceń wpis
   
_-¯ Temat, który zamierzam Państwu opisać pałętał się w moich notatkach już od dawna. Niestety, nieudana próba posegregowania materiałów zakończyła się fiaskiem. Jak większość (o ile nie wszystkie) nieudanych prób. Nieudane próby zwykle kończą się czymś przykrym, i jest to zadziwiająca zależność, którą zapewne należałoby zbadać. Nie jest to jednak temat którym zamierzałem się zająć dziś.

_-¯ Pikanterii temu wpisowi dodaje fakt, że sąsiad mój - Wielomysł Nigdziebądź - podzielił się ze mną swymi przemyśleniami na temat międzywymiarowych myszy dopiero przedwczoraj. Zastanawiający wobec tego wydaje się fakt że owe stworzenia znalazły się w moich zapisach już prawie trzy tygodnie temu. Niektórzy będą to tłumaczyć skomplikowaną warstwą czasoprzestrzeni. Inni - efektem zapętlenia czasu. Misia natomiast twierdzi, że po prostu mam burdel na biurku (przepraszam za wulgaryzm, ale to nie ja tak powiedziałem). Dość, że w miniony piątek Wielomysł zastukał do moich drzwi. Nie wiedząc, że nieznanym gościem jest on zastosowałem standardowy trzyminutowy timeout typu ,,nikogo nie ma w domu''. Kiedy jednak stukanie wciąż ponawiało się, dałem za wygraną. Niechętnie zwlokłem się sprzed komputera i otworzyłem drzwi.
- Prze... - chciałem wygłosić standardową formułkę usprawiedliwiającą ,,Przepraszam, spałem'', mającą dwojakie działanie. Usprawiedliwiające i wzbudzające w stukaczu poczucie winy. Rozpoznałem jednak Wielomysła.
- Witam. Proszę, wejdź - zachęciłem
- Nieeee... Nie będę przeszkadzał. Chciałem się tylko zapytać, czy masz może coś na myszy?
- Moja żona twierdzi, że mam kota. Hehehe. Ale to jest tylko kot na punkcie komputerów - zażartowałem.
- Może się przyda. Jaki ma spin?
Nie zrozumiałem.
- Jakie ma co? - zapytałem, kładąc nacisk by przy ostatniej sylabie moja żuchwa opadła szczególnie nisko, nadając mi wygląd wioskowego głupka. Zwykle zniechęcało to wszystkich dookoła do szukania u mnie pomocy i było wyjątkowo łatwe. Misia twierdziła, że to dlatego że po prostu wyglądam jak wioskowy głupek, ja jednak wolałem twierdzenie że po prostu mam luźną żuchwę.
- Spin - Wielomysł był zbyt inteligentny lub zbyt głupi by dać się zwieść - Jeżeli dajmy na to ma 1/2 to może uda nam się przemnożyć tego kota przez odpowiednią macierz obrotu i zrobimy z kota od komputerów kota na międzywymiarowe myszy...
Poddałem się.
- Żartowałem - wyznałem prawie szczerze - Znam się trochę na kotach i myszach. W końcu niby kota mam, a z myszami pracuję na co-dzień. Hehehe - zażartowałem znowu, ale nie doczekałem się reakcji. Wielomysł wyglądał mi na zanadto osadzonego w rzeczywistości jak na fizyka-teoretyka. Może był fizykiem-empirykiem? Rozmyślałem nad tym zakładając buty i kurtkę. Po chwili byłem gotowy.
- Chodźmy obejrzeć Twoje myszy - klepnąłem go po ramieniu i udaliśmy się do oddalonego o rzut beretem domostwa Wielomysła.

_-¯ W gabinecie panował półmrok. Biurko - zajmujące centralną część pomieszczenia - zawalone było stertą czasopism. Młody Fizyk, Playboy, Hustler... cały blat zasłany był stertami gazet. Zauważyłem, że niektóre karty były mocno postrzępione, jak gdyby jakieś malutkie stworzonka postanowiły poćwiczyć na nich ostrość swoich ząbków. Wziąłem do ręki pierwszy z brzegu numer Playboya...
- To te myszy? - spytałem wskazując na widoczne ślady zębów.
- To? Nie... To ja... Tak mnie jakoś naszło napięcie podczas... eee... eksperymentu jednego. Myszy są tam - wskazał palcem ciemny kąt.
Podeszłem powoli...
- Stop! Co robisz! - Wielomysł chwycił mnie za ramię w pół kroku.
- Podchodzę - wyjaśniłem.
- Źle. Źle. Popatrz co zrobiłeś!
Spojrzałem i zamarłem.
- Matko jedyna... Czy ja właśnie ,,podeszłem''?
- Na szczęście nie. Ale było blisko... Szczęście, że Cię powstrzymałem.
Oblał mnie zimny pot.
- Chciałem po prostu podejść. Och. Dobrze, że nikt się nie dowie.. Nie dowie się, prawda? - popatrzyłem znacząco na Nigdziebądzia.
- Będę milczał jak grób - zapewnił.
- Ja też - przytaknąłem, choć jakaś część mnie głośno krzyczała by nie dawać sobie wiary. Zignorowałem ją.

_-¯ Podszedłem zatem powoli do widniejącego w ścianie otworu. W momencie gdy byłem nie dalej niż metr coś małego, szarego i z długim ogonkiem wyprysnęło zeń, spojrzało na mnie, wydało przerażone ,,Pi!'' i zniknęło na powrót w norce.
- Widziałeś?! Widziałeś?! To jedna z nich! - Wielomysł wskazał palcem miejsce gdzie przed chwilą biegała mysz - Te międzywymiarowe dranie psują mi od niedawna wszystkie eksperymenty. I zżerają chleb! - dodał.
- Międzywymiarowe? - wyraziłem powątpiewanie - dla mnie wyglądała jak zwykła mysz.
- Taaak? - Nigdziebądź zaperzył się - I niby zwykłe myszy znają nazwy podstawowych stałych matematycznych?
- E? - zdziwiłem się inteligentnie.
- No... Liczby Eulera to może nie znają. Ale ludolfinę pewnie tak.
- Ludolfinę?
- No jasne. Co Powiedziała ta mysz jak Cię zobaczyła?
- Pisnęła
- Czyli? - Wielomysł naciskał
- No.. Powiedziała ,,Pi''
- Aha! No i to dowód!
- Ale myszy... - chciałem oponować, lecz przerwał mi w pół zdania.
- Nie będę się sprzeczał o znajomość matematyki. Zajrzyj - proszę - do dziury w której się skryła. Widzisz coś?
Posłusznie położyłem się na podłodze i zbliżyłem oko do szpary.
- Nic nie widzę - zaraportowałem
- Zatem widzisz - skonstatował Nigdziebądź - To międzywymiarowa mysz. Przegryza sobie norki między wymiarami. Włazi tu, a wyłazi niewiadomo gdzie. I gra nam na nosie, zżerając mój chleb!
Pomyślałem chwilę.
- A nie mógłbyś załatwić sobie kota? - zaproponowałem
- Ależ ja mam kota! I to najlepszego na takie... takie nieklasyczne fizycznie coś!
- A jakie koty najlepsze są na te... no... wielowymiarowe...
- Międzywymiarowe!
- Tak. Na międzywymiarowe myszy?
- Kwantowe koty. A mnie bardzo okazjonalnie udało się kupić kota Schrödingera!
- ... - pomilczałem chwilę by poukładać myśli, po czym się odezwałem - takiego kota co to jest żywy lub martwy w zależności od...
- Dokładnie - Wielomysł znów mi przerwał - ale ten drań jak przychodzi do łapania myszy to jest martwy, a żywy to jest tylko jak go wołam na żarcie. A tamte małe sk......ny cały czas mi zżarają chleb!
- Rozumiem - kiwnąłem głową, choć za cholerę tego nie rozumiałem - masz gdzieś tego kota?
- Jasne. Pewnie śpi nażarty na kanapie. Szreduś! Szredi! Chodź tu do mnie, dostaniesz tuńczyka!
Szredi nie kazał na siebie długo czekać. Pojawił się w polu widzenia po upływie jakichś ośmiu sekund. Zlustrował mnie swoim kocim wzrokiem, po czym z zadartym ogonem począł przechadzać się pomiędzy moimi nogami, ocierając się o nie i mrucząc z zadowolenia.
- I to jest właśnie to co głównie robi. A myszy nie łapie - stwierdził z rezygnacją Wielomysł.
- A prosiłeś go o to?
- Co?
- Czy go o to prosiłeś?
- Głupiego zwierzaka?
- No no no! - zaprotestowałem - Wiesz dlaczego na kwantową projekcję Schrödinger wybrał właśnie kota? Bo koty znają się na mechanice kwantowej! Wiesz, co by to było, gdyby przedmiotem jego teoretycznego eksperymentu był pies, kanarek albo złota rybka?
- Nie wiem - przyznał z rozbrajającą szczerością.
- Ja też nie wiem. Ale zgodzisz się, że byłoby to znacznie mnie medialne od kota. Prawda?
- Prawda - przyznał mi rację.
- Miał? - kot przypomniał o swojej obecności.
Spojrzałem w jego ślepki. Nie dostrzegłem w nich więcej niż mógłby pojąc mój wątły umysł, wiedziałem jednak że ten zwierzak wie więcej o otaczającym nas wszechświecie niż zdołamy pojąć przez następne tysiąc lat. Szredi zakręcił się dokoła na poduszce i przeciągnął, prężąc grzbiet. Wydało mi się, że nim zasnął wskazał łapką na stertę papierzysk w kącie biurka. Podszedłem tam.
- Międzywymiarowe pułapki na myszy. MultiDim MyszPol. Adres:... - odczytałem z trudem tekst, napisany jakby przez kogoś z trudem posługującego się długopisem...
- Słucham? - Wielomysł przechwycił ostatnią część anonsu, który czytałem na głos. Pokazałem mu pożółkłą, zabazgraną kartkę.
- Ależ to leży u mnie na biurku od paru lat! Niemożliwe, żebym to mógł przeoczyć! - zaprotestował.
- Ech. Wielomysł. Natura nie znosi próżni. Skoro zalęgły się u Ciebie międzymiarowe myszy, kwestią czasu pozostawało odkrycie międzywymiarowych kotów. Szredi miał ku temu wspaniałe predyspozycje. Sądzę, że wykorzystał jedną z nitek wymiarów i założył w przeszłości zyskowną firmę zajmującą się demyszyzacją. Prawda, Szredi?

_-¯ Kot tylko spojrzał na mnie swymi wąskimi, pionowymi źrenicami. Zamknął oczy i rozpoczął rozmyślania o tym, o czym my - ludzie - jeszcze przez wiele... wiele lat nie będziemy mieli zielonego pojęcia.
 
Przeproś Wacka. Epilog 2008-01-23 19:40
 Oceń wpis
   
_-¯ No i to jest właśnie najgorsze...

_-¯ Lubię chakierować. Stanowi to rodzaj intelektualnego pojedynku pomiędzy mną a zespołem umysłów który obmyślił zabezpieczenia. Albo oni, albo ja... Oczywiście wynik może być tylko jeden, gdyż lubię wygrywać. Głód sukcesu połączony z niechęcią do porażek powoduje że czasami mogę siedzieć i bity kwadrans, zanim nie zapewnię sobie panowania nad systemem jakiegoś popularnego portalu czy banku. Ale potem przychodzi coś, czego nie cierpię. Coś, co jest jak kac po upojnej nocy...

_-¯ Popularność.

_-¯ E-maile. Telefony. SMSy. Kartki z życzeniami. Zapewnienia o tym, że ktoś jest moim idolem - i vice versa - że to właśnie dla mnie idolem jest ten czy ów. Dziewczęta przesyłają swoje zdjęcia oraz części bielizny. Faceci przysyłają pogróżki - zresztą, zwykle są to byli faceci wcześniej wspomnianych dziewcząt. No i te niezliczone wywiady których - chcąc, nie chcąc - muszę udzielać, by nie wyjść na zarozumiałego ćwokoburaka.

_-¯ Drrrrrrrryń!
Znów telefon. Zrezygnowany podnoszę słuchawkę i automatycznie uśmiecham się ładnie. W zasadzie nie wiem czemu. W końcu nikt mnie nie widzi...
- Charyzjusz Chakier. Słucham.
- Dzień dobry. Jestem reporterem portalu ocet.pl. Dzwonię w związku z doniesieniami o Pańskim domniemanym ataku. Czy mógłby Pan odpowiedzieć na parę pytań?
- Oczywiście. Z przyjemnością - odpowiadam uprzejmie, a jakaś część mojego umysłu właśnie biegnie zwymiotować.
- Czy to Pan? - pada pierwsze pytanie.
- Tak, to ja.
- Jak udało się panu dokonać ataku?
- Jakiego ataku?
- No... tego o którym mówią wszyscy dookoła...
- Nic nie wiem jakobym miał dokonywać jakiegoś ataku.
- Jak to? - mój rozmówca dziwi się tak bardzo, że częstotliwość jego zdziwienia ledwie mieści się w pasmie przenoszenia linii telefonicznej - przecież Pan mówił, że to Pan zachakierował!
- Ja? - teraz ja się dziwię, ale w dopuszczalnym zakresie. Do 3.5kHz.
- Tak. Ja zapytałem, czy to Pan, a Pan odpowiedział, że to Pan!
- Ach... - potakuję głową i znów się łapię na tym, że niepotrzebnie, bo nikt mnie nie ogląda - Nie zrozumieliśmy się. Myślałem, że Pan pyta, czy ja to ja - wyjaśniam.
- ... ???
- Myślałem - tłumaczę dalej - że chciał Pan zadać pytanie czy jestem Charyzjusz Chakier. I użył Pan po prostu formy skróconej. Zamiast długaśnego ,,Czy to Charyzjusz Chakier?'' spytał Pan mnie, czy ja to Pan, znaczy czy Pan to Charyzjusz Chakier. Więc potwierdziłem, że tak.
- Ale ja nie jestem Charyzjusz Chakier!
- Ależ wiem. Przecież ja nim jestem.
- Wiem!
- Skoro Pan wie, to po co Pan pyta?
- Nie pytam, czy Pan to Pan! Przecież przedstawił się Pan na samym początku rozmowy!
- Doprawdy?
- Tak. Proszę spojrzeć kilkanaście linijek wyżej!
Sprawdziłem. Miał rację. Nie pozostało mi nic innego, jak przeprosić.
- Rzeczywiście. Ma Pan rację. Nie pozostaje mi nic innego, jak przeprosić. Więc o co Pan pytał?
- Pytałem, czy to Pan.
Westchnąłem.
- Wydawało mi się, że już to przerabialiśmy. Tak. To ja.
- A mówił Pan, że to nie Pan.
- Mówiąc, że to nie ja skłamałbym. Ja to ja.
- Jaki ,,Pan to Pan''?
- Dokładnie. Nieźle Pan to ujął.
- Ale czy Pan dokonał ataku?
- Nie.
- Ale przed chwilą Pan mówił, że zaprzeczając skłamałby Pan!
- Dlatego nie zaprzeczałem.
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! Bip bip bip bip... - rozłączył się.
Wzruszam ramionami. Czasami z prasą ciężko było się dogadać.

_-¯ Drrrrrrrryń!
- Charyzjusz Chakier. Słucham.
- Dzień dobry. Jestem reporterem portalu inercja.pl Mógłby Pan coś opowiedzieć o dokonanym właśnie przez siebie włamaniu?
- Oczywiście. To było dziecinnie łatwe.
- Mógłby Pan podać jakieś szczegóły?
- Już. Chwileczkę - jedną ręką nadal mruczę coś do słuchawki, a drugą otwieram goglarkę i wpisuję na chybił-trafił kilka terminów. Klikam pierwszy wynik. Otwiera się strona klubu miłośników VW Garbusa na jakiejś specyfikacji wyposażenia grzewczego...
- Tak więc kluczową rolę w moim ataku odegrał wadliwy... - szukam na stronie jakiegoś wystarczająco technicznego terminu - eee.... przełącznik termiczny... serwera. Dzięki niemu mogłem ominąć zabezpieczenia dostając się poprzez komorę dopalania nagrzewnicy.
- Nagrzewnicy?
- Tak. Nowoczesne komputery nie mogą pracować w byle-jakich warunkach. Zważywszy na obecną porę roku montaż nagrzewnicy nie powinien nikogo dziwić. Powinni ją tylko lepiej zabezpieczyć. Na ich miejscu dałbym dodatkową świecę żarową.
- Świecę żarową?
- Tak. Pojedyncza świeca żarowa jak widać nie sprawdziła się. No i jak wspomniałem przełącznik był wadliwy. Nie czyścili go i się zapiekł. Poza tym miał zepsuty rdzeń kwarcowy - a jak wiadomo to podstawa. Już Kevin Mitnick mawiał ,,dajcie mi punkt podparcia i uszkodźcie rdzeń kwarcowy, a cośtam''. Niestety nie pamiętam dokładnie cytatu.
- Rozumiem. Czy obawia się Pan jakichś konsekwencji prawnych?
- Ależ skąd. Słyszał Pan kiedyś, by złapano sprawcę włamania przez nagrzewnicę?
- Szczerze mówiąc - nie.
- Sam Pan widzi. Koronkowa robota.
- Tak. Dziękuję za rozmowę.
- Ja również dziękuję. I niech Pan nie zaniedba nagrzewnicy we własnym komputerze! - rzucam na pożegnanie i rozłączam się...

_-¯ Drrrrrrrryń!
- Słucham.
- Dzień dobry! Czy to prawda, że rozchodzisz się z Majdanem?
- Oczywiście. To było dziecinnie łatwe - odpowiadam automatycznie, nim dociera do mnie treść pytania.
- Świetnie! A kto jest Twoim nowym partnerem?
- Krwiożerczy potwór z marsa, który mieszka w mojej lodówce.
- Sensacja! I na koniec ostatnie pytanie. Podobno masz zamiar powiększyć sobie biust?
- Ja nie mam biustu.
- Jak to nie... Halo... Czy rozmawiam z Dodą? Dzwonię z portalu serdelek...
- Przykro mi. Pomyłka - odkładam słuchawkę, jednak nie jestem dość szybki by nie usłyszeć jęku żalu, że taki fantastyczny materiał poszedł się (CLICK - słuchawka ląduje na widełkach).

_-¯ Trwa to zwykle kilka dni, nim wszystko się uspokoi. I tak jak kac nie jest w stanie skutecznie odstraszyć nikogo od nadużywania alkoholu, tak tego typu napady popularności nie mogą odstręczyć mnie od chakierowania. Teraz krzywię się, zżymam i przyrzekam sobie, że to był ostatni raz. Wiem jednak, że złe wspomnienia szybko miną i niedługo znów usiądę by zagrać w chakierskie szachy...

Zatem - do następnego razu!
 
To nie ja! 2008-01-21 09:59
 Oceń wpis
   
_-¯ Chciałbym stanowczo zaprzeczyć plotkom, jakobym miał coś wspólnego z dokonanym w dniu dzisiejszym zachakierowaniem serwisu wykop.pl. O całym zajściu dowiedziałem się dopiero przed chwilą od podekscytowanej Stormlady, która poinformowała mnie, że ktoś podmienił w wyżej wspomnianym serwisie profil Horacjusza Hwasta, dopisując mu w opisie ,,Przyznaję, że jestem cieńki, zaś Charyzjusz Chakier jest najlepszym chakierem na świecie''.

_-¯ Aby uwiarygodnić wszystkim fakt, że nie miałem z wyżej wymienionymi zdarzeniami nic wspólnego, przygotowałem listę argumentów świadczących na mą korzyść:
1. Nie dostałem się do głównej serwerowni wykopu korzystając z nieuwagi administratora, który właśnie wyszedł sobie zrobić kawę. Tak na marginesie - pije on stanowczo za dużo kawy. Nie mijał mnie na korytarzu chyba ze cztery razy.
2. Nieprawdą jest, jakobym zyskał na czasie otwierając mu w przeglądarce kilkadziesiąt zakładek z fotogaleriami Pameli Anderson.
3. Nie wykorzystałem błędu w mechanizmie obsługi cache bazy danych i nie podmieniłem profilu Horacjusza Hwasta. Nie wysłałem w tym celu spreparowanego zapytania do bazy danych w celu przetworzenia rekordów Horacjusza i umieszczenia ich w pamięci podręcznej, gdzie nie dokonałem ich modyfikacji, serwer bazy danych zaś nie pobrał owych niezmodyfikowanych danych i nie zapisał ich na powrót w bazie.
4. Korzystając z chwili wolnego czasu (administrator był dopiero przy trzeciej galerii) nie dokonałem kilku moim zdaniem potrzebnych poprawek serwisu. Nie poprawiłem i nie odchudziłem jego wyglądu. Nie dodałem również żadnej nowej funkcjonalności, typu bezpośredniego odtwarzania video czy funkcji obserwacji dyskusji.
5. W celu opuszczenia serwerowni nie ukryłem się w formularzu zamówienia darmowego kalendarza z Pamelą (dostępnego w ostatniej galerii), który to formularz nie został przez administratora skrupulatnie wypełniony i wysłany wprost do oczekującego mnie komputera przesiadkowego, skąd nie wróciłem tunelem ssh do własnego laptopa.
6. Laptop ten nie był zaś nielegalnie wpięty do słabo abezpieczonej sieci bezprzewodowej jednego z hoteli.
7. A w ogóle to ja nie mam żadnego laptopa.

_-¯ Jak widać z przedstawionego przeze mnie zestawienia - nie mogłem mieć z faktem zachakierowania wspomnianego serwisu nic wspólnego. Proszę zatem nie dawać wiary plotkom i pomówieniom, mającym zapewne na celu zszarganie mojej nieposzlakowanej opinii.



PS. I kto się śmieje ostatni, Hwast?
 
Przeproś Wacka 4.0 2008-01-20 23:35
 Oceń wpis
   
_-¯ To było proste. W czasie kiedy systemy obronne zajęte były moim pozorowanym atakiem oraz walką z kopiami zapasowymi moich narzędzi - oryginalny TysiącStoDziesięć załatwiał mi konto w serwisie rów.pl. Mogłem zrobić to sam, ale chciałem nieco uwiarygodnić moje posunięcie. Wiedziałem, że Hwast będzie spodziewał się, że zechcę się do niego dobrać. Wiedziałem również, że obserwując moją porażkę nie odmówi sobie przyjemności pognębienia mnie jeszcze bardziej. Właśnie na to liczyłem. Osłabiłem jego czujność, a dodatkowo - monitorując kanał komunikacyjny przez który nawiązano połączenie - poznałem jego miejsce pobytu i numer profilu z którego korzystał. I to były ostatnie klocki których brakowało do mojej układanki...

_-¯ Większość sieciowych systemów ochrony nastawiona jest - poniekąd słusznie - na intruzów z zewnątrz. Firewalle, monitory połączeń, filtry zapytań. Wszystko to ma na celu wyeliminowanie potencjalnego napastnika, który będzie próbował dostać się do wnętrza systemu. Ale jeżeli już trafi się do środka... Przypomina to trochę jednostkę wojskową. Z zewnątrz - wartownicy, biuro przepustek, listy uprawnionych do wstępu osób. Lecz wystarczy tylko minąć wartownię i można robić dosłownie wszystko, oczywiście jeżeli tylko założy się odpowiedni mundur. Bo niewielu będzie odważnych, żeby zapytać np. pułkownika ,,Co Pan tu właściwie robi?''.

_-¯ Wychodząc z takiego założenia dostałem się do serca serwisu całkowicie legalnie - jako zwykły, szeregowy użytkownik. Pokręciłem się trochę po korytarzach, popatrzyłem na tablice z hiperłączami, potrollowałem w paru dyskusjach. Gdzieś podbiłem wskaźniki, ówdzie obniżyłem. I cały czas miarowo, niespiesznie przesuwałem się ku drzwiom z napisem ,,Serwerownia''. W międzyczasie zaś zmieniłem sobie identyfikator. Od tego momentu nie byłem już nikomu nie znanym Chenrykiem Chożym, użytkownikiem numer 187364. Nowy kawałek plastiku czynił ze mnie Chermana Cholendra, specjalistę d/s Chydroponicznego Przetwarzania Danych. Stanąłem przy drzwiach i w zamyśleniu zacząłem dłubać w nosie. Wiedziałem, że w ten sposób stanę się niewidzialny. Kulturalny człowiek nie przygląda się komuś, kto dłubie w nosie. Metoda była prosta i stuprocentowo skuteczna.

_-¯ Tak więc inni mnie nie widzieli, ja jednak uważnie obserwowałem wszystko dookoła. Najbaczniej - osoby, które wchodziły i wychodziły z interesującego mnie pomieszczenia. Szczególną uwagę poświęciłem ich identyfikatorom - imionom, nazwiskom i funkcjom, które pełnią. Przeczytanie ich było o tyle proste, że drzwi zabezpieczone były bardzo skomplikowanym i zaawansowanym zamkiem cyfrowo-biometrycznym. Skomplikowana procedura autoryzacji trwała tyle, że nie musiałem się spieszyć. Po godzinie wiedziałem już dostatecznie dużo, by zaryzykować. Właśnie ktoś wychodził. Sterczałem tam na tyle długo żeby bez czytania wiedzieć że owym kimś był ,,Abelard Abort, Głów. Adm. Serw. #1'' jak zapamiętałem z jego plakietki. Udał się, trzymając w ręku pusty kubek, w kierunku kuchni. Poczekałem aż zniknie za załomem korytarza i zająłem miejsce przy drzwiach. Pochyliłem się nad urządzeniem do autoryzacji i...

_-¯ Minęło pięć minut. W pewnej chwili drzwi uchyliły się - ktoś znów wychodził na zewnątrz. Uczyniłem gest jakbym klepał klawisz ENTER i uśmiechnąłem się promiennie do mijanego w drzwiach osobnika.
- Dziękuję - powiedziałem przytrzymując mu drzwi, po czym zgrabnie go wyminąłem. Jeżeli tylko drzwi zdołają się zamknąć zanim przyjdzie mu do głowy zapytać mnie czego tu właściwie szukam...
- Pan do kogo? - dobiegło mnie zza pleców. Pech. Byłem jednak na to przygotowany. Odwróciłem się na pięcie i gładko odparłem:
- Szukam Abelarda Aborta, głównego administratora serwera numer jeden. Nazywam się Cherman Cholender - postukałem palcem we własny identyfikator - podobno w serwerze szwankuje chydroponika. Mam zbadać co i jak.
- Abelard wyszedł do ku...
- Wiem - przerwałem - rozmówiłem się z nim w korytarzu. Nie będę go potrzebował. Dziękuję za pomoc.
Nim zdążył coś jeszcze powiedzieć ponownie się odwróciłem i ruszyłem przed siebie. Nie wiedziałem gdzie stoi serwer numer jeden, ale liczyłem na to że daleko od drzwi, jak również że mój wścibski rozmówca nie okaże się być bardziej wścibski. Choć po kimś kto nazywał się ,,Twardosław Kłopot, spec. d/s ochr.'' można było się spodziewać wszystkiego. Cichy trzask zamykanych drzwi który nastąpił trzy sekundy później utwierdził mnie jednak w przekonaniu, że Pan Kłopot dał sobie spokój.

_-¯ Miałem chwilę czasu by rozejrzeć się po wewnętrznym korytarzu. Szedłem wolno, studiując napisy na drzwiach. Wreszcie dotarłem do pomieszczenia z napisem ,,Serwer #1''. Nacisnąłem lekko klamkę - drzwi ustąpiły. Wsunąłem się do środka. Wewnątrz, hucząc mocą stał cel mojej wizyty, wraz z terminalem. Z ubolewaniem zauważyłem na terminalu otwartą sesję administratora. Zero higieny pracy. A tyle się mówi o tym, żeby odchodząc od stanowiska wylogować się bądź zablokować ekran... Ale nie... Wszyscy są mądrzejsi.

_-¯ Wylogowałem administratora, po czym zalogowałem się ponownie - ale już zgodnie ze sztuką, to znaczy obchodząc zabezpieczenia. Nie mógłbym pracować na koncie, którego własnoręcznie nie złamałem. Na leżącym zaś nieopodal laptoku włączyłem przeglądarkę wraz z żelaznym zestawem strony typu A-Must-C. Pod stolikiem szeleściły papiery - zajrzałem tam i oczom moim ukazała się sterta cache z bazy danych. Papier przesuwał się miarowo, wypluwany przez drukarkę, i niknął w szczelinie z napisem ,,Write-Back''. Czyżby to, czego miałem dokonać, miało być aż tak proste? Pokręciłem głową...

- Co Pan tu robi? - dobiegło mnie zza pleców, gdy właśnie długopisem wprowadzałem poprawki w bazie. To chyba Abelard wrócił. Wiedziałem, że nie da się nabrać na moją spreparowaną plakietkę, dlatego spróbowałem starej sztuczki, którą kiedyś widziałem na jednym filmie.
- Proszę pokazać mi identyfikator! - usłyszałem ponaglenie. Wolno odwróciłem głowę i spojrzałem mu w oczy.
- Nie potrzebujesz sprawdzać mojego identyfikatora - powiedziałem, wykonując drobny gest dłonią przed jego twarzą.
- Nie potrzebuję sprawdzać Pańskiego identyfikatora - powtórzył mechanicznie.
- To nie są roboty, których szukacie - dodałem.
- To nie są roboty, których szukamy...
- Możemy jechać.
- Możecie jechać. Proszę jechać! - dodał ostrzej. I uśmiechnął się. - Klasyczny cytat, prawda? No ale co Pan tu właściwie robi?
A niech to. A na filmie się udało! Spróbowałem zatem z innej beczki.
- Mnie tu nie ma. To, co Pan widzi, to tylko iluzja...
Wziął się pod boki.
- Tak? To bardzo ciekawe. Jak to Pan zatem wytłumaczy, że Pana tu nie ma, a ja Pana widzę?
Pomyślałem chwilę...
- Skomplikowany system luster? - zaryzykowałem.
- A... No chyba że tak. Gdzieś nawet o tym czytałem chyba. Niezła sztuczka. Zatem - nie przeszkadzam...
Miał zamiar podejść do konsoli, ale zauważył moją laptokową przynętę. Początkowo tylko klikał na stojąco, po chwili jednak usiadł i poświęcił jej całą uwagę. Wreszcie mogłem spokojnie popracować... Dokonanie założonych przeze mnie modyfikacji zajęło minutkę, a ponieważ do przewidywanego terminu ewakuacji zostało sporo czasu zacząłem bawić się w ,,niewidzialną rękę''. Wiedziałem, że nigdy się nie dowiedzą kto poprawił im tyle rzeczy w systemie, ale nie to było ważne. Po prostu lubiłem czasem przyczynić się, by ilość dobrego kodu na świecie wzrosła...

_-¯ Po trzydziestu minutach odgłosy Abelarda klikającego myszą zmieniły się w odgłosy Abelarda stukającego w klawisze. Przerwałem moją zabawę i zająłem pozycję ewakuacyjną. Na wszelki wypadek wyjąłem sobie jeszcze i przykleiłem na piersi atrybut ,,Hidden''. Nie potrzebowałem kłopotów przy wychodzeniu. Po chwili usłyszałem charakterystyczny stuk ENTERa i z dużą szybkością pomknąłem ku wyjściu.

_-¯ Wiedziałem, że gdyby odkryto całą sprawę będzie można wyśledzić trasę ucieczki, dlatego też niedługo zmieniłem gołe łącze na coś znacznie bezpieczniejszego. Bałem się jedynie zakłóceń elektromagnetycznych. Strach pomyśleć co by się stało, gdyby mój transfer został w połowie rozłączony! Wszystko przebiegło jednak bez komplikacji i po 4322 milisekundach byłem już u siebie. Korciło mnie by wysłać do Horacjusza jakąś anonimową złośliwostkę, opanowałem się jednak. Zrobiłem swoje. Teraz pozostawało tylko czekać na efekty.

C.D.N.?
 
Przeproś Wacka 111 2008-01-17 00:25
 Oceń wpis
   
_-¯ Pędziliśmy przez atramentową pustkę, z każdą sekundą zbliżając się do celu. Plan był prosty. Zero, Jeden, Dziesięć i Jedenaście lecą pierwsi i ściągają na siebie ewentualne zainteresowanie wysuniętych Guardianów. W tym czasie Sto i StoJeden będą mieli czas rozmontować pierwszy pasywny pierścień obronny. W powstałą lukę wchodzą StoDziesięć i StoJedenaście, a za nimi znowu Zero ze swoją grupą, która już powinna poradzić sobie ze swoim zadaniem. W tym miejscu powinniśmy napotkać bardzo silny opór, dlatego włączą się również Tysiąc i TysiącJeden. Ja wraz z TysiącDziesięć, TysiącJedenaście zajmujemy się w tym czasie drugim pasywnym pierścieniem. Gdy sobie z nim poradzimy do środka wlatują TysiącSto, TysiącStoJeden oraz TysiącStoDziesięć. TysiącStoJedenaście zostaje i pilnuje wejścia/wyjścia. Gdy teren będzie zabezpieczony znów włączam się ja. Robię, co do mnie należy i wszyscy bezpiecznie wracamy do domu. Łatwa, szybka, czysta robota...

_-¯ W dole widzieliśmy mieniące się różnokolorowo nitki sieci rozległych oraz tętniące światłem centra przetwarzania danych. To śmieszne, ale od kiedy nakręcono film ,,Matrix'' większość centrów zmieniła kolor na opalizująco zielony. Być może było to podyktowane chwilową modą, ja jednak skłonny byłem przypuszczać że w ten chytry sposób chciano zamaskować fakt że część udostępnianych danych była już mocno nieświeża i zielona sama z siebie... Oświetlone zielonym światłem miały szansę po prostu zniknąć w tłumie...

_-¯ - Do celu trzy minuty - poinformował mnie Zero.
- Zrozumiałem. Prędkość bojowa. Włączyć systemy uzbrojenia i w kolejności meldować gotowość...
Wszyscy potwierdzili. Lubiłem takie chwile, kiedy wszystko działało perfekcyjnie. Powtórzyłem sobie jeszcze raz w myślach plan działania. Jeżeli wszystko pójdzie gładko dostaniemy się na ten serwis bez najmniejszego problemu. Łatwizna.
- TysiącStoDziesięć, jak się ten serwis nazywał?
- rów.pl chyba
- Zrozumiałem. Bez odbioru.

...

- Szefie?
- Tak?
- Dlaczego numerujesz nas binarnie? Heksadecymalnie byłoby łatwiej. Wtedy nie trzeba byłoby pisać TysiącStoJeden, tylko E.
- A co to ja, na wsi mieszkam żeby wołać do kogoś 'E'?
- Ale krócej by było. No i nie musiałby szef stosować niemieckiego zapisu, żeby spójnie było.
- Wiesz co, TysiącStoDziesięć? Znałem kiedyś program którego autor nazwał heksadecymalnie. Nie był tym (ów program) zachwycony...
- Tak? A jak się nazywał?
- DEADBEEF
- No ale...
- Żadnych ale. Podyskutujemy po powrocie. Czas do celu?
- Półtorej minuty.
- Doskonale. Przygotować się.
Rów.pl. Czym się ten serwis zajmował? Poradnictwem melioracyjnym? Nie miałem pojęcia. Po głowie zaczęła mi natomiast chodzić jakaś stara piosenka...
- Pojedziemy na rów, na rów
Towarzyszu mój!

- Szefie? - odezwało się znów w głośniku - co to jest towarzysz?
- Taki przyjaciel, tylko lepszy. Młody jesteś, nie zrozumiesz tego.
Wróciłem do przerwanej piosenki.
Puszczaj charty ze smyczą
Niech zająca uchwycą...

- Szefie?
- Co znowu? - zaczynało mnie to irytować.
- Co to są charty?
- Takie tabele z zestawieniami! Googli nie masz? Ile do celu?
- Trzydzieści se...
Wydało mi się, że coś błysnęło. Głośnik zacharczał i umilkł. Uderzyłem w niego pięścią, sądząc że to jakiś niekontakt. W tej samej jednak chwili dało się odczuć lekkie kołysanie. Jakby od podmuchu... Ale podmuchu czego?
- Złamać szyk! To pułapka! - wydarłem się na całe gardło, jednocześnie wykonując karkołomny przewrót przez plecy. Wymierzony we mnie pocisk minął mnie o metry. Zapewne wyposażony był w zapalnik uderzeniowy - inaczej już by mnie nie było. Był tak blisko że zauważyłem manewrujące lotki, kiedy starał się zawrócić. Minąwszy mnie zgubił jednak ślad i pomknął z wyłączonym silnikiem w dół, na spotkanie nocy.
Pozostali zareagowali również błyskawicznie. Kątem świadomości zarejestrowałem jednak jeszcze dwa rozbłyski.
- Kto dostał!? Meldować!
- TysiącStoDziesięc, Dziesięć i Jedenaście.
Szlag
- Jakie odczyty?
- No... Prof. Jerzy Bralczyk ma wygłosić wykład pt. ,,Język Reklamy''
- Jakie odczyty z przyrządów!!!
- Aaa... Dwa Bulk-Mailery. Jeden Spamer z eskortą. Siedem systemów klasy Vista, w szyku bojowym. I coś dużego na krawędzi zasięgu... Nie widzę dobrze...
Rozważyłem gorączkowo otrzymane informacje. Bulk-Mailerom się wywiniemy. Mieliśmy filtry Bayesiańskie. Takoż Spamerowi z przybocznymi. Mógł oddać co najwyżej jeden celny strzał, zanim systemy obronne nie nauczą się go neutralizować. Siedem Vist mogło być niebezpiecznych. Tego typu klaster działał jak wysokiej jakości Spowalniatron: wampir wysysający powoli z sieci wszystkie zasoby. Jednak i z nimi moglibyśmy sobie poradzić, pod warunkiem że zrobilibyśmy to szybko.
- Lecę na rozpoznanie - zameldował StoDziesięć.
- Dobra, tylko bądź ostrożny - zgodziłem się, gapiąc się wciąż w ekran. Leciał właśnie fenomenalny film z Jenną Jameson. Jednocześnie w brulionie rozrysowywałem sobie sygnały nieznanego intruza. Z żalem odwracając wzrok od podwójnego 'D' uroczej Jenny rzuciłem okiem na wynik obliczeń.
- Och, tak! - powiedział jakiś aktor z ekranu.
- Och, NIE! - wydusiłem z siebie, choć może użyłem liter nieodpowiedniej wielkości, gdyż słowa uwięzły mi w gardle. Przełknąłem je by móc znów oddychać.
- StoDziesięć! Wracaj! To...
Błyskawica i kołyszący podmuch. I trzaski w głośniku.
- To Top-Poster - dokończyłem sam do siebie. Nie zdążyłem go ostrzec.
Top-Poster. Okrutna broń. Potężna broń. Przechwytywał każdą paczkę danych którą wysłałeś w jego kierunku i zwracał ją jako cytat z dopisanym na początku ,,Oczywiście'' albo ,,Potwierdzam'' lub ,,Zgadzam się''. Ktoś, kto miał wystarczające osłony był w stanie odbić piłeczkę, jednak najczęściej był to daremny trud, gdyż ładunek wracał jeszcze potężniejszy. Zwykle Top-Poster niszczył cel w maksymalnie dwóch iteracjach. Nie mieliśmy szans.
- Odwrót. Spotykamy się... - nagłym manewrem stylistycznym uniknąłem kolejnego trafienia - ...w bazie. Od tej pory każdy liczy sam na siebie. Bez odbioru.
Nie czekałem na potwierdzenia. Wykonałem zwrot i na maksymalnej prędkości na jaką pozwalało łącze pomknąłem przed siebie. Wyłączyłem wszystkie, poza jednym, kanały komunikacji. Wrzuciłem sobie podgląd na główny ekran. Czekałem. Nie czekałem długo.
Twarz Horacjusza Hwasta pojawiła się po siedemnastu sekundach.
- Witaj. Charyzjusz. Ile to już lat?
- Zbyt mało dla mnie. Zbyt dużo dla Ciebie.
- Jak tam Twoja mała krucjata?
- Doskonale
Zaśmiał się.
- Śmiem wątpić. Widzisz. Za cieńki dla mnie jesteś...
- Za cienki, chciałeś powiedzieć.
- Nie. Chciałem powiedzieć ,,za cieńki''. Cieńki to taki cienki, tylko jeszcze bardziej. A Ty właśnie jesteś bardziej. I to bardzo bardziej.
- Jesteś bardzo pewny siebie, Horacjusz...
- Owszem, Charyzjuszku. Nie możesz mi nić zrobić. Ani Ty, ani Twoje pożałowania godne programiki. Nie powiem nawet, że walka z Tobą to była przyjemność. To było po prostu nudne...
- Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni!
- To śmiej się. Będziesz ostatnim ze swojej menażerii, który się będzie śmiał. Już ja o to zadbam.
Rozłączył się.

_-¯ Ci, którzy wracali, gromadzili się w porcie wlotowym w oczekiwaniu na innych. Pod koniec dnia zamknęliśmy śluzę. Ostatni przybył TysiącStoJedenaście. W sumie - wróciło sześć programów.
- Panowie... - chciałem coś powiedzieć, ale wiedziałem że nie ma to sensu. Machnąłem więc tylko ręką, by sobie poszli. Czekali jednak na coś więcej. Ja jednak nie miałem siły.
- Odmaszerować. Odmaszerować! - dodałem ostrzej, gdy nie zereagowali. Powlekli się do swoich pomieszczeń.

_-¯ Ja zaś wyjąłem z kieszeni mały, prosty komunikator. Przycisnąłem czerwony przycisk. Na ekranie prawie natychmiast pojawił się TysiącStoDziesięc.
- I jak? - spytałem
- Udało się. Wszystko przygotowane - poinformował z uśmiechem.
- Coś... domyślają się?
- Nic a nic. To będzie blitzkrieg.
- Dobrze - również i ja się uśmiechnąłem. Lubiłem takie chwile, kiedy wszystko działało perfekcyjnie...

C.D.N.
Tagi: przeproś, wacka, 111
 
 Oceń wpis
   
_-¯ - Kolejno! Odlicz! - krzyknąłem rozkaz.
- Zero! Jeden! Dziesięć! Jedenaście! Sto! Sto jeden! - rozległy się kolejne szczeknięcia - Tysiąc sto jeden! Tysiąc sto dziesięć! ...

Cisza.

- Gdzie jest tysiąc sto jedenaście!? - ryknąłem. Programy popatrzyły po sobie bezradnie. To znaczy - popatrzyłyby, gdyby nie stały przede mną w szeregu, wyprężone na baczność. Uczyniły jednak ledwo uchwytne coś, co można by uznać za sugestię bezradnego rozglądania się dookoła, rozkładania ramion i mówienia ,,nie mam pojęcia''. To wszystko oczywiście bez najmniejszego poruszenia.
Zajrzałem do toolkita. No tak. Tysiąc sto jedenaście chrapał, rozwalony niedbale w swoim klastrze. Podkradłem się po cichu, zbliżyłem twarz do miejsca gdzie zwykle programy mają ucho, nabrałem w płuca powietrza i...
- Tysiąc sto jedenaście! - rozległo się za moimi plecami. No tak. Dałem się nabrać. Uśmiechnąłem się pod nosem, ale gdy się odwróciłem moja twarz znów była poważna. Podszedłem do marudera...
- Co to miało być, kobieta lekkich obyczajów! Jak jest komenda, to wykonać, do męskiego organu płciowego! Jutro karne 24 godziny czytania forum onetowego! Na głos, tak, żebym słyszał! A Ty, Korektor, nie podmieniaj moich przekleństw!
Po szeregu rozszedł się cichy jęk, bo i kara była straszliwa. Podobno mózg każdego kto czytał dłużej niż dwadzieścia godzin zaczynał przypominać /dev/urandom... Trochę się zmitygowałem.
- Jednak za to, Phisher, że udało Wam się mnie podejść - zarządzam nadzwyczajne złagodzenia kary do godzin ośmiu. A teraz baczność!

_-¯ Odstąpiłem dwa kroki w tył, by znów im się przyjrzeć. Komplet. Dziesięć tysięcy najlepszych chakierskich programów, jakie stworzyłem. Czyli dziesięć tysięcy najlepszych chakierskich programów na świecie.
Ostatni - Phisher - był najmłodszy z nich. Potrafił przedstawiać użytkownikowi dowolne iluzje, sam pozostając w ukryciu. Zresztą - tak mnie zmylił. Stworzył iluzję śpiącego siebie, gdy tymczasem od dawna - niewidoczny - stał w szeregu. Czasami nachodziły mnie koszmarne myśli co by się stało, gdyby Phisher dostał się w niepowołane ręce. Mógłby wtedy zacząć udawać np. strony banków i wyłudzać od nieostrożnych dane ich kont... Na szczęście nikomu go nie pokazywałem. No... Prawie. Raz chwaliłem się nim przed Hwastem. O raz za dużo. Strach pomyśleć co by było gdyby Hwastowi udało się go skopiować... Brrrr...

_-¯ - Spocznij. Można palić - lekko zluzowałem atmosferę.
- Panowie. Sowiem krótko. Co mówi Wam nazwisko Hwast?
Nic im nie mówiło, poza jednym wyjątkiem. Trojan. Pracował kiedyś dla Horacjusza, gdy ten poprosił mnie dawno, dawno temu po poprawienie średniej na studiach, by dostać stypendium. Stare, dobre czasy... Trojan swą nazwę zawdzięczał właśnie tamtemu wydarzeniu. Większość Szanownych Czytelników sądzi zapewne, że nazwa ta pochodzi od podstępu z koniem, wymyślonego przez Odyseusza w czasie oblężenia Troi. Nic bardziej błędnego - Trojan miał tyle wspólnego z Troją i koniem trojańskim co, dajmy na to, Vista z wydajną pracą. Nawet wyglądem nie przypominał ani miasta, ani konia, ani Trojanina czy też Trojanki. W swej pierwotnej formie Trojan wyglądał jak... elektroniczna wersja szkolnego dziennika, takiego samego jakiego używano w dziekanacie w latach gdy studiowaliśmy z Hwastem. Hwast miał same tróje, tak więc napisałem program który w warstwie wizualnej transformował wprowadzone do profilu Hwasta trójczyny na bazodanowe czwórki, i vice-versa. Czyli był to program do poprawiania trój - Trójan. W tamtych czasach jednak do dobrego tonu należało nieużywanie polskich liter. Tak więc Trójan został Trojanem.
Miałem jeszcze kilka wersji, m.in. Dwójan i Czwóran (ten ostatni właściwie nie wiem dla kogo) oraz wersję extreme - Palanta (podmieniał jedynki). Palant był o tyle ciekawych wynalazkiem, że potrafił również zamieniać jedynki na dwójki w warstwie binarnej. Pamiętam szok na twarzach zebranych gdy na konferencji w Seattle pokazałem, że potraktowany Palantem bajt z wartością 255 przy następnym odczycie zwraca 6560...
Otrząsnąłem się ze wspomnień. Trojan tymczasem wystąpił na krok z szeregu:
- Melduję posłusznie Panie Chakierze, że pracowałem dla Horacjusza Hwasta!
- Dobrze... Co możecie mi o nim powiedzieć, programie?
- Średniego wzrostu. Szczupły. Nosi okulary z okrągłymi szkłami. Znak zodiaku: Baran. Chakierski przydomek: Wacek. Lubi ciasto drożdżowe. Ulubiony kolor: brązowy. Ulubiony system operacyjny: Vista. Ulubiony zespół: Groove Coverage. Ulubiony portal internetowy...
- Stop! Jakieś słabe punkty?
Trojan zastanowił się przez chwilę...
- Ulubiony kolor? - zaryzykował - moglibyśmy zmodyfikować mu komputer tak, by nie wyświetlał brązowego. Świat stanie się wtedy dla niego brzydszy, wpadnie w depresję i popełni samobójstwo...
- Dziękuję. Wróć do szeregu. Wszyscy słyszeli? - zwróciłem się do pozostałych - Czy może są jeszcze jakieś pomysły?
Widziałem, że BulkMailer się waha. Wreszcie jednak się odezwał:
- Ja bym poszedł po tym znaku zodiaku. Moglibyśmy przysyłać mu dziennie tak ze sto tysięcy e-maili z tytułem ,,Hwast! Jesteś Baran!''. No i potem to co Trojan wspominał. Depresja... i kaput.
- Albo zjeść całe ciasto drożdżowe!
- Albo ściągnąć z sieci całą muzykę, tę jego ulubioną, i odegrać wszystko do /dev/null. Buahahaha!
Rozkręcali się powolutku i zaczęli rzucać coraz ciekawszymi pomysłami. Ja jednak od pewnego czasu ich nie słuchałem. Przecież nie chciałem Hwasta zabić. Chciałem mu tylko dać do zrozumienia, żeby nie podskakiwał Charyzjuszowi Chakierowi... Podniosłem w górę rękę, uciszając towarzystwo.
- Panowie, nie będziemy używać przemocy. Ani bezpośrednio, ani pośrednio. Chciałbym dać tylko Hwastowi nauczkę. Bolesną, ale nieingerującą w jego fizyczną spójność i funkcjonalność. Postarajcie się myśleć takimi kategoriami.
Zamilkli. Krótką chwilę trwała cisza, którą przerwał Lol-Generator. Lol-Generator był programem który potrafił aranżować bądź samemu tworzyć zabawne dialogi, które potem wrzucał na basha. Niestety, ostatnimi czasy nieco chorował, co w widoczny sposób odbijało się na poziomie zamieszczanych na owym portalu tekstów. Teraz jednak Lol-Generator wpadł na pomysł:
- Ja bym go ośmieszył. A potem zadbał o to, by wszyscy się o tym dowiedzieli. By na słowa ,,Horacjusz Hwast'' reagowali ,,A! Wiem! To ten koleś co się tak zbłaźnił!''
Pokiwałem w zamyśleniu głową. To był bardzo dobry plan. Plan, którego wcale bym się po Lol-Generatorze nie spodziewał, szczególnie po jego ostatnich ,,działach'' z basha...

_-¯ Przywołałem gestem Trojana
- Słuchaj. Mówiłeś, że jaki jest był ten jego ulubiony portal?
Poskrobał się w głowę i lekko zmieszał.
- Właściwie to nie pamiętam dokładnie. fosa.pl? Nie, coś związanego z górnictwem chyba. wyrobisko.pl? rów.pl? A może to była archeologia? Mam gdzieś chyba zapisane... - zaczął nerwowo przetrząsać kieszenie. Wreszcie znalazł pomięty kawałek papieru i podetkał mi go pod nos. Przeczytałem.
- To jest jego ulubiony portal? - nie kryłem zdziwienia - A co on tam robi?
- Kreuje się na eksperta. No i głównie denerwuje innych.
Przez chwilę trawiłem otrzymane informacje, po czym powziąłem decyzję.
- No dobra. Zaczaimy się na niego tam...

C.D.N.
 
1 | 2 |


Najnowsze komentarze
 
2016-03-27 11:01
loan offer do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Dobry dzień, Jestem MR larryt, prywatnej pożyczki Pożyczkodawca oraz współpracy finansowej[...]
 
2016-03-12 03:02
Pani Tamara Tita do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Cześć, Nadchodzi Affordable kredytu, która zmieni twoje życie na zawsze, jestem Pani Tamara[...]
 
2016-03-11 18:49
Josephine Halalilo do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Cześć wszystkim, Gorąco polecam to wspaniałe świadectwo, że w moim życiu trzymałem miłości[...]
 
2016-02-23 21:39
pharoah do wpisu:
Wybory coraz bliżej...
Charyzjuszu! Na święte Kontinuum i Infundybułę Chronosynklastyczną - powiadam Ci: Wróć!
 
2016-02-23 18:03
janrski do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
HEJ POMOZESZ MI SIE WŁAMAC NA KONTO MOJEJ ZONY??MA TROJE DZIECI OD 10LAT DO 4 LAT MOGE JEJ[...]
 
2016-02-09 00:03
vektra es a do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Drodzy Użytkownicy, chcielibyśmy odnieść się do poruszanych na tej stronie kwestii jak i[...]
 
2016-02-04 02:07
Pani maris smith do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Zeznania w sprawie jak mam pożyczkę zmienić życie mojej rodziny Nazywam się Babara Curtney.[...]
 
2016-01-18 21:36
jolasia do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Witam czy ktoś by mógł włamać mi się na konto?
 



 
Chakier, Charyzjusz. Q2hhcnl6anVzeiBDaGFraWVyCg== chakier[at]vp.pl