Archiwum
czyli czego się możecie ode mnie nauczyć
Przeproś Wacka. Epilog 2008-01-23 19:40
 Oceń wpis
   
_-¯ No i to jest właśnie najgorsze...

_-¯ Lubię chakierować. Stanowi to rodzaj intelektualnego pojedynku pomiędzy mną a zespołem umysłów który obmyślił zabezpieczenia. Albo oni, albo ja... Oczywiście wynik może być tylko jeden, gdyż lubię wygrywać. Głód sukcesu połączony z niechęcią do porażek powoduje że czasami mogę siedzieć i bity kwadrans, zanim nie zapewnię sobie panowania nad systemem jakiegoś popularnego portalu czy banku. Ale potem przychodzi coś, czego nie cierpię. Coś, co jest jak kac po upojnej nocy...

_-¯ Popularność.

_-¯ E-maile. Telefony. SMSy. Kartki z życzeniami. Zapewnienia o tym, że ktoś jest moim idolem - i vice versa - że to właśnie dla mnie idolem jest ten czy ów. Dziewczęta przesyłają swoje zdjęcia oraz części bielizny. Faceci przysyłają pogróżki - zresztą, zwykle są to byli faceci wcześniej wspomnianych dziewcząt. No i te niezliczone wywiady których - chcąc, nie chcąc - muszę udzielać, by nie wyjść na zarozumiałego ćwokoburaka.

_-¯ Drrrrrrrryń!
Znów telefon. Zrezygnowany podnoszę słuchawkę i automatycznie uśmiecham się ładnie. W zasadzie nie wiem czemu. W końcu nikt mnie nie widzi...
- Charyzjusz Chakier. Słucham.
- Dzień dobry. Jestem reporterem portalu ocet.pl. Dzwonię w związku z doniesieniami o Pańskim domniemanym ataku. Czy mógłby Pan odpowiedzieć na parę pytań?
- Oczywiście. Z przyjemnością - odpowiadam uprzejmie, a jakaś część mojego umysłu właśnie biegnie zwymiotować.
- Czy to Pan? - pada pierwsze pytanie.
- Tak, to ja.
- Jak udało się panu dokonać ataku?
- Jakiego ataku?
- No... tego o którym mówią wszyscy dookoła...
- Nic nie wiem jakobym miał dokonywać jakiegoś ataku.
- Jak to? - mój rozmówca dziwi się tak bardzo, że częstotliwość jego zdziwienia ledwie mieści się w pasmie przenoszenia linii telefonicznej - przecież Pan mówił, że to Pan zachakierował!
- Ja? - teraz ja się dziwię, ale w dopuszczalnym zakresie. Do 3.5kHz.
- Tak. Ja zapytałem, czy to Pan, a Pan odpowiedział, że to Pan!
- Ach... - potakuję głową i znów się łapię na tym, że niepotrzebnie, bo nikt mnie nie ogląda - Nie zrozumieliśmy się. Myślałem, że Pan pyta, czy ja to ja - wyjaśniam.
- ... ???
- Myślałem - tłumaczę dalej - że chciał Pan zadać pytanie czy jestem Charyzjusz Chakier. I użył Pan po prostu formy skróconej. Zamiast długaśnego ,,Czy to Charyzjusz Chakier?'' spytał Pan mnie, czy ja to Pan, znaczy czy Pan to Charyzjusz Chakier. Więc potwierdziłem, że tak.
- Ale ja nie jestem Charyzjusz Chakier!
- Ależ wiem. Przecież ja nim jestem.
- Wiem!
- Skoro Pan wie, to po co Pan pyta?
- Nie pytam, czy Pan to Pan! Przecież przedstawił się Pan na samym początku rozmowy!
- Doprawdy?
- Tak. Proszę spojrzeć kilkanaście linijek wyżej!
Sprawdziłem. Miał rację. Nie pozostało mi nic innego, jak przeprosić.
- Rzeczywiście. Ma Pan rację. Nie pozostaje mi nic innego, jak przeprosić. Więc o co Pan pytał?
- Pytałem, czy to Pan.
Westchnąłem.
- Wydawało mi się, że już to przerabialiśmy. Tak. To ja.
- A mówił Pan, że to nie Pan.
- Mówiąc, że to nie ja skłamałbym. Ja to ja.
- Jaki ,,Pan to Pan''?
- Dokładnie. Nieźle Pan to ujął.
- Ale czy Pan dokonał ataku?
- Nie.
- Ale przed chwilą Pan mówił, że zaprzeczając skłamałby Pan!
- Dlatego nie zaprzeczałem.
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! Bip bip bip bip... - rozłączył się.
Wzruszam ramionami. Czasami z prasą ciężko było się dogadać.

_-¯ Drrrrrrrryń!
- Charyzjusz Chakier. Słucham.
- Dzień dobry. Jestem reporterem portalu inercja.pl Mógłby Pan coś opowiedzieć o dokonanym właśnie przez siebie włamaniu?
- Oczywiście. To było dziecinnie łatwe.
- Mógłby Pan podać jakieś szczegóły?
- Już. Chwileczkę - jedną ręką nadal mruczę coś do słuchawki, a drugą otwieram goglarkę i wpisuję na chybił-trafił kilka terminów. Klikam pierwszy wynik. Otwiera się strona klubu miłośników VW Garbusa na jakiejś specyfikacji wyposażenia grzewczego...
- Tak więc kluczową rolę w moim ataku odegrał wadliwy... - szukam na stronie jakiegoś wystarczająco technicznego terminu - eee.... przełącznik termiczny... serwera. Dzięki niemu mogłem ominąć zabezpieczenia dostając się poprzez komorę dopalania nagrzewnicy.
- Nagrzewnicy?
- Tak. Nowoczesne komputery nie mogą pracować w byle-jakich warunkach. Zważywszy na obecną porę roku montaż nagrzewnicy nie powinien nikogo dziwić. Powinni ją tylko lepiej zabezpieczyć. Na ich miejscu dałbym dodatkową świecę żarową.
- Świecę żarową?
- Tak. Pojedyncza świeca żarowa jak widać nie sprawdziła się. No i jak wspomniałem przełącznik był wadliwy. Nie czyścili go i się zapiekł. Poza tym miał zepsuty rdzeń kwarcowy - a jak wiadomo to podstawa. Już Kevin Mitnick mawiał ,,dajcie mi punkt podparcia i uszkodźcie rdzeń kwarcowy, a cośtam''. Niestety nie pamiętam dokładnie cytatu.
- Rozumiem. Czy obawia się Pan jakichś konsekwencji prawnych?
- Ależ skąd. Słyszał Pan kiedyś, by złapano sprawcę włamania przez nagrzewnicę?
- Szczerze mówiąc - nie.
- Sam Pan widzi. Koronkowa robota.
- Tak. Dziękuję za rozmowę.
- Ja również dziękuję. I niech Pan nie zaniedba nagrzewnicy we własnym komputerze! - rzucam na pożegnanie i rozłączam się...

_-¯ Drrrrrrrryń!
- Słucham.
- Dzień dobry! Czy to prawda, że rozchodzisz się z Majdanem?
- Oczywiście. To było dziecinnie łatwe - odpowiadam automatycznie, nim dociera do mnie treść pytania.
- Świetnie! A kto jest Twoim nowym partnerem?
- Krwiożerczy potwór z marsa, który mieszka w mojej lodówce.
- Sensacja! I na koniec ostatnie pytanie. Podobno masz zamiar powiększyć sobie biust?
- Ja nie mam biustu.
- Jak to nie... Halo... Czy rozmawiam z Dodą? Dzwonię z portalu serdelek...
- Przykro mi. Pomyłka - odkładam słuchawkę, jednak nie jestem dość szybki by nie usłyszeć jęku żalu, że taki fantastyczny materiał poszedł się (CLICK - słuchawka ląduje na widełkach).

_-¯ Trwa to zwykle kilka dni, nim wszystko się uspokoi. I tak jak kac nie jest w stanie skutecznie odstraszyć nikogo od nadużywania alkoholu, tak tego typu napady popularności nie mogą odstręczyć mnie od chakierowania. Teraz krzywię się, zżymam i przyrzekam sobie, że to był ostatni raz. Wiem jednak, że złe wspomnienia szybko miną i niedługo znów usiądę by zagrać w chakierskie szachy...

Zatem - do następnego razu!
 
Przeproś Wacka 4.0 2008-01-20 23:35
 Oceń wpis
   
_-¯ To było proste. W czasie kiedy systemy obronne zajęte były moim pozorowanym atakiem oraz walką z kopiami zapasowymi moich narzędzi - oryginalny TysiącStoDziesięć załatwiał mi konto w serwisie rów.pl. Mogłem zrobić to sam, ale chciałem nieco uwiarygodnić moje posunięcie. Wiedziałem, że Hwast będzie spodziewał się, że zechcę się do niego dobrać. Wiedziałem również, że obserwując moją porażkę nie odmówi sobie przyjemności pognębienia mnie jeszcze bardziej. Właśnie na to liczyłem. Osłabiłem jego czujność, a dodatkowo - monitorując kanał komunikacyjny przez który nawiązano połączenie - poznałem jego miejsce pobytu i numer profilu z którego korzystał. I to były ostatnie klocki których brakowało do mojej układanki...

_-¯ Większość sieciowych systemów ochrony nastawiona jest - poniekąd słusznie - na intruzów z zewnątrz. Firewalle, monitory połączeń, filtry zapytań. Wszystko to ma na celu wyeliminowanie potencjalnego napastnika, który będzie próbował dostać się do wnętrza systemu. Ale jeżeli już trafi się do środka... Przypomina to trochę jednostkę wojskową. Z zewnątrz - wartownicy, biuro przepustek, listy uprawnionych do wstępu osób. Lecz wystarczy tylko minąć wartownię i można robić dosłownie wszystko, oczywiście jeżeli tylko założy się odpowiedni mundur. Bo niewielu będzie odważnych, żeby zapytać np. pułkownika ,,Co Pan tu właściwie robi?''.

_-¯ Wychodząc z takiego założenia dostałem się do serca serwisu całkowicie legalnie - jako zwykły, szeregowy użytkownik. Pokręciłem się trochę po korytarzach, popatrzyłem na tablice z hiperłączami, potrollowałem w paru dyskusjach. Gdzieś podbiłem wskaźniki, ówdzie obniżyłem. I cały czas miarowo, niespiesznie przesuwałem się ku drzwiom z napisem ,,Serwerownia''. W międzyczasie zaś zmieniłem sobie identyfikator. Od tego momentu nie byłem już nikomu nie znanym Chenrykiem Chożym, użytkownikiem numer 187364. Nowy kawałek plastiku czynił ze mnie Chermana Cholendra, specjalistę d/s Chydroponicznego Przetwarzania Danych. Stanąłem przy drzwiach i w zamyśleniu zacząłem dłubać w nosie. Wiedziałem, że w ten sposób stanę się niewidzialny. Kulturalny człowiek nie przygląda się komuś, kto dłubie w nosie. Metoda była prosta i stuprocentowo skuteczna.

_-¯ Tak więc inni mnie nie widzieli, ja jednak uważnie obserwowałem wszystko dookoła. Najbaczniej - osoby, które wchodziły i wychodziły z interesującego mnie pomieszczenia. Szczególną uwagę poświęciłem ich identyfikatorom - imionom, nazwiskom i funkcjom, które pełnią. Przeczytanie ich było o tyle proste, że drzwi zabezpieczone były bardzo skomplikowanym i zaawansowanym zamkiem cyfrowo-biometrycznym. Skomplikowana procedura autoryzacji trwała tyle, że nie musiałem się spieszyć. Po godzinie wiedziałem już dostatecznie dużo, by zaryzykować. Właśnie ktoś wychodził. Sterczałem tam na tyle długo żeby bez czytania wiedzieć że owym kimś był ,,Abelard Abort, Głów. Adm. Serw. #1'' jak zapamiętałem z jego plakietki. Udał się, trzymając w ręku pusty kubek, w kierunku kuchni. Poczekałem aż zniknie za załomem korytarza i zająłem miejsce przy drzwiach. Pochyliłem się nad urządzeniem do autoryzacji i...

_-¯ Minęło pięć minut. W pewnej chwili drzwi uchyliły się - ktoś znów wychodził na zewnątrz. Uczyniłem gest jakbym klepał klawisz ENTER i uśmiechnąłem się promiennie do mijanego w drzwiach osobnika.
- Dziękuję - powiedziałem przytrzymując mu drzwi, po czym zgrabnie go wyminąłem. Jeżeli tylko drzwi zdołają się zamknąć zanim przyjdzie mu do głowy zapytać mnie czego tu właściwie szukam...
- Pan do kogo? - dobiegło mnie zza pleców. Pech. Byłem jednak na to przygotowany. Odwróciłem się na pięcie i gładko odparłem:
- Szukam Abelarda Aborta, głównego administratora serwera numer jeden. Nazywam się Cherman Cholender - postukałem palcem we własny identyfikator - podobno w serwerze szwankuje chydroponika. Mam zbadać co i jak.
- Abelard wyszedł do ku...
- Wiem - przerwałem - rozmówiłem się z nim w korytarzu. Nie będę go potrzebował. Dziękuję za pomoc.
Nim zdążył coś jeszcze powiedzieć ponownie się odwróciłem i ruszyłem przed siebie. Nie wiedziałem gdzie stoi serwer numer jeden, ale liczyłem na to że daleko od drzwi, jak również że mój wścibski rozmówca nie okaże się być bardziej wścibski. Choć po kimś kto nazywał się ,,Twardosław Kłopot, spec. d/s ochr.'' można było się spodziewać wszystkiego. Cichy trzask zamykanych drzwi który nastąpił trzy sekundy później utwierdził mnie jednak w przekonaniu, że Pan Kłopot dał sobie spokój.

_-¯ Miałem chwilę czasu by rozejrzeć się po wewnętrznym korytarzu. Szedłem wolno, studiując napisy na drzwiach. Wreszcie dotarłem do pomieszczenia z napisem ,,Serwer #1''. Nacisnąłem lekko klamkę - drzwi ustąpiły. Wsunąłem się do środka. Wewnątrz, hucząc mocą stał cel mojej wizyty, wraz z terminalem. Z ubolewaniem zauważyłem na terminalu otwartą sesję administratora. Zero higieny pracy. A tyle się mówi o tym, żeby odchodząc od stanowiska wylogować się bądź zablokować ekran... Ale nie... Wszyscy są mądrzejsi.

_-¯ Wylogowałem administratora, po czym zalogowałem się ponownie - ale już zgodnie ze sztuką, to znaczy obchodząc zabezpieczenia. Nie mógłbym pracować na koncie, którego własnoręcznie nie złamałem. Na leżącym zaś nieopodal laptoku włączyłem przeglądarkę wraz z żelaznym zestawem strony typu A-Must-C. Pod stolikiem szeleściły papiery - zajrzałem tam i oczom moim ukazała się sterta cache z bazy danych. Papier przesuwał się miarowo, wypluwany przez drukarkę, i niknął w szczelinie z napisem ,,Write-Back''. Czyżby to, czego miałem dokonać, miało być aż tak proste? Pokręciłem głową...

- Co Pan tu robi? - dobiegło mnie zza pleców, gdy właśnie długopisem wprowadzałem poprawki w bazie. To chyba Abelard wrócił. Wiedziałem, że nie da się nabrać na moją spreparowaną plakietkę, dlatego spróbowałem starej sztuczki, którą kiedyś widziałem na jednym filmie.
- Proszę pokazać mi identyfikator! - usłyszałem ponaglenie. Wolno odwróciłem głowę i spojrzałem mu w oczy.
- Nie potrzebujesz sprawdzać mojego identyfikatora - powiedziałem, wykonując drobny gest dłonią przed jego twarzą.
- Nie potrzebuję sprawdzać Pańskiego identyfikatora - powtórzył mechanicznie.
- To nie są roboty, których szukacie - dodałem.
- To nie są roboty, których szukamy...
- Możemy jechać.
- Możecie jechać. Proszę jechać! - dodał ostrzej. I uśmiechnął się. - Klasyczny cytat, prawda? No ale co Pan tu właściwie robi?
A niech to. A na filmie się udało! Spróbowałem zatem z innej beczki.
- Mnie tu nie ma. To, co Pan widzi, to tylko iluzja...
Wziął się pod boki.
- Tak? To bardzo ciekawe. Jak to Pan zatem wytłumaczy, że Pana tu nie ma, a ja Pana widzę?
Pomyślałem chwilę...
- Skomplikowany system luster? - zaryzykowałem.
- A... No chyba że tak. Gdzieś nawet o tym czytałem chyba. Niezła sztuczka. Zatem - nie przeszkadzam...
Miał zamiar podejść do konsoli, ale zauważył moją laptokową przynętę. Początkowo tylko klikał na stojąco, po chwili jednak usiadł i poświęcił jej całą uwagę. Wreszcie mogłem spokojnie popracować... Dokonanie założonych przeze mnie modyfikacji zajęło minutkę, a ponieważ do przewidywanego terminu ewakuacji zostało sporo czasu zacząłem bawić się w ,,niewidzialną rękę''. Wiedziałem, że nigdy się nie dowiedzą kto poprawił im tyle rzeczy w systemie, ale nie to było ważne. Po prostu lubiłem czasem przyczynić się, by ilość dobrego kodu na świecie wzrosła...

_-¯ Po trzydziestu minutach odgłosy Abelarda klikającego myszą zmieniły się w odgłosy Abelarda stukającego w klawisze. Przerwałem moją zabawę i zająłem pozycję ewakuacyjną. Na wszelki wypadek wyjąłem sobie jeszcze i przykleiłem na piersi atrybut ,,Hidden''. Nie potrzebowałem kłopotów przy wychodzeniu. Po chwili usłyszałem charakterystyczny stuk ENTERa i z dużą szybkością pomknąłem ku wyjściu.

_-¯ Wiedziałem, że gdyby odkryto całą sprawę będzie można wyśledzić trasę ucieczki, dlatego też niedługo zmieniłem gołe łącze na coś znacznie bezpieczniejszego. Bałem się jedynie zakłóceń elektromagnetycznych. Strach pomyśleć co by się stało, gdyby mój transfer został w połowie rozłączony! Wszystko przebiegło jednak bez komplikacji i po 4322 milisekundach byłem już u siebie. Korciło mnie by wysłać do Horacjusza jakąś anonimową złośliwostkę, opanowałem się jednak. Zrobiłem swoje. Teraz pozostawało tylko czekać na efekty.

C.D.N.?
 
Przeproś Wacka 111 2008-01-17 00:25
 Oceń wpis
   
_-¯ Pędziliśmy przez atramentową pustkę, z każdą sekundą zbliżając się do celu. Plan był prosty. Zero, Jeden, Dziesięć i Jedenaście lecą pierwsi i ściągają na siebie ewentualne zainteresowanie wysuniętych Guardianów. W tym czasie Sto i StoJeden będą mieli czas rozmontować pierwszy pasywny pierścień obronny. W powstałą lukę wchodzą StoDziesięć i StoJedenaście, a za nimi znowu Zero ze swoją grupą, która już powinna poradzić sobie ze swoim zadaniem. W tym miejscu powinniśmy napotkać bardzo silny opór, dlatego włączą się również Tysiąc i TysiącJeden. Ja wraz z TysiącDziesięć, TysiącJedenaście zajmujemy się w tym czasie drugim pasywnym pierścieniem. Gdy sobie z nim poradzimy do środka wlatują TysiącSto, TysiącStoJeden oraz TysiącStoDziesięć. TysiącStoJedenaście zostaje i pilnuje wejścia/wyjścia. Gdy teren będzie zabezpieczony znów włączam się ja. Robię, co do mnie należy i wszyscy bezpiecznie wracamy do domu. Łatwa, szybka, czysta robota...

_-¯ W dole widzieliśmy mieniące się różnokolorowo nitki sieci rozległych oraz tętniące światłem centra przetwarzania danych. To śmieszne, ale od kiedy nakręcono film ,,Matrix'' większość centrów zmieniła kolor na opalizująco zielony. Być może było to podyktowane chwilową modą, ja jednak skłonny byłem przypuszczać że w ten chytry sposób chciano zamaskować fakt że część udostępnianych danych była już mocno nieświeża i zielona sama z siebie... Oświetlone zielonym światłem miały szansę po prostu zniknąć w tłumie...

_-¯ - Do celu trzy minuty - poinformował mnie Zero.
- Zrozumiałem. Prędkość bojowa. Włączyć systemy uzbrojenia i w kolejności meldować gotowość...
Wszyscy potwierdzili. Lubiłem takie chwile, kiedy wszystko działało perfekcyjnie. Powtórzyłem sobie jeszcze raz w myślach plan działania. Jeżeli wszystko pójdzie gładko dostaniemy się na ten serwis bez najmniejszego problemu. Łatwizna.
- TysiącStoDziesięć, jak się ten serwis nazywał?
- rów.pl chyba
- Zrozumiałem. Bez odbioru.

...

- Szefie?
- Tak?
- Dlaczego numerujesz nas binarnie? Heksadecymalnie byłoby łatwiej. Wtedy nie trzeba byłoby pisać TysiącStoJeden, tylko E.
- A co to ja, na wsi mieszkam żeby wołać do kogoś 'E'?
- Ale krócej by było. No i nie musiałby szef stosować niemieckiego zapisu, żeby spójnie było.
- Wiesz co, TysiącStoDziesięć? Znałem kiedyś program którego autor nazwał heksadecymalnie. Nie był tym (ów program) zachwycony...
- Tak? A jak się nazywał?
- DEADBEEF
- No ale...
- Żadnych ale. Podyskutujemy po powrocie. Czas do celu?
- Półtorej minuty.
- Doskonale. Przygotować się.
Rów.pl. Czym się ten serwis zajmował? Poradnictwem melioracyjnym? Nie miałem pojęcia. Po głowie zaczęła mi natomiast chodzić jakaś stara piosenka...
- Pojedziemy na rów, na rów
Towarzyszu mój!

- Szefie? - odezwało się znów w głośniku - co to jest towarzysz?
- Taki przyjaciel, tylko lepszy. Młody jesteś, nie zrozumiesz tego.
Wróciłem do przerwanej piosenki.
Puszczaj charty ze smyczą
Niech zająca uchwycą...

- Szefie?
- Co znowu? - zaczynało mnie to irytować.
- Co to są charty?
- Takie tabele z zestawieniami! Googli nie masz? Ile do celu?
- Trzydzieści se...
Wydało mi się, że coś błysnęło. Głośnik zacharczał i umilkł. Uderzyłem w niego pięścią, sądząc że to jakiś niekontakt. W tej samej jednak chwili dało się odczuć lekkie kołysanie. Jakby od podmuchu... Ale podmuchu czego?
- Złamać szyk! To pułapka! - wydarłem się na całe gardło, jednocześnie wykonując karkołomny przewrót przez plecy. Wymierzony we mnie pocisk minął mnie o metry. Zapewne wyposażony był w zapalnik uderzeniowy - inaczej już by mnie nie było. Był tak blisko że zauważyłem manewrujące lotki, kiedy starał się zawrócić. Minąwszy mnie zgubił jednak ślad i pomknął z wyłączonym silnikiem w dół, na spotkanie nocy.
Pozostali zareagowali również błyskawicznie. Kątem świadomości zarejestrowałem jednak jeszcze dwa rozbłyski.
- Kto dostał!? Meldować!
- TysiącStoDziesięc, Dziesięć i Jedenaście.
Szlag
- Jakie odczyty?
- No... Prof. Jerzy Bralczyk ma wygłosić wykład pt. ,,Język Reklamy''
- Jakie odczyty z przyrządów!!!
- Aaa... Dwa Bulk-Mailery. Jeden Spamer z eskortą. Siedem systemów klasy Vista, w szyku bojowym. I coś dużego na krawędzi zasięgu... Nie widzę dobrze...
Rozważyłem gorączkowo otrzymane informacje. Bulk-Mailerom się wywiniemy. Mieliśmy filtry Bayesiańskie. Takoż Spamerowi z przybocznymi. Mógł oddać co najwyżej jeden celny strzał, zanim systemy obronne nie nauczą się go neutralizować. Siedem Vist mogło być niebezpiecznych. Tego typu klaster działał jak wysokiej jakości Spowalniatron: wampir wysysający powoli z sieci wszystkie zasoby. Jednak i z nimi moglibyśmy sobie poradzić, pod warunkiem że zrobilibyśmy to szybko.
- Lecę na rozpoznanie - zameldował StoDziesięć.
- Dobra, tylko bądź ostrożny - zgodziłem się, gapiąc się wciąż w ekran. Leciał właśnie fenomenalny film z Jenną Jameson. Jednocześnie w brulionie rozrysowywałem sobie sygnały nieznanego intruza. Z żalem odwracając wzrok od podwójnego 'D' uroczej Jenny rzuciłem okiem na wynik obliczeń.
- Och, tak! - powiedział jakiś aktor z ekranu.
- Och, NIE! - wydusiłem z siebie, choć może użyłem liter nieodpowiedniej wielkości, gdyż słowa uwięzły mi w gardle. Przełknąłem je by móc znów oddychać.
- StoDziesięć! Wracaj! To...
Błyskawica i kołyszący podmuch. I trzaski w głośniku.
- To Top-Poster - dokończyłem sam do siebie. Nie zdążyłem go ostrzec.
Top-Poster. Okrutna broń. Potężna broń. Przechwytywał każdą paczkę danych którą wysłałeś w jego kierunku i zwracał ją jako cytat z dopisanym na początku ,,Oczywiście'' albo ,,Potwierdzam'' lub ,,Zgadzam się''. Ktoś, kto miał wystarczające osłony był w stanie odbić piłeczkę, jednak najczęściej był to daremny trud, gdyż ładunek wracał jeszcze potężniejszy. Zwykle Top-Poster niszczył cel w maksymalnie dwóch iteracjach. Nie mieliśmy szans.
- Odwrót. Spotykamy się... - nagłym manewrem stylistycznym uniknąłem kolejnego trafienia - ...w bazie. Od tej pory każdy liczy sam na siebie. Bez odbioru.
Nie czekałem na potwierdzenia. Wykonałem zwrot i na maksymalnej prędkości na jaką pozwalało łącze pomknąłem przed siebie. Wyłączyłem wszystkie, poza jednym, kanały komunikacji. Wrzuciłem sobie podgląd na główny ekran. Czekałem. Nie czekałem długo.
Twarz Horacjusza Hwasta pojawiła się po siedemnastu sekundach.
- Witaj. Charyzjusz. Ile to już lat?
- Zbyt mało dla mnie. Zbyt dużo dla Ciebie.
- Jak tam Twoja mała krucjata?
- Doskonale
Zaśmiał się.
- Śmiem wątpić. Widzisz. Za cieńki dla mnie jesteś...
- Za cienki, chciałeś powiedzieć.
- Nie. Chciałem powiedzieć ,,za cieńki''. Cieńki to taki cienki, tylko jeszcze bardziej. A Ty właśnie jesteś bardziej. I to bardzo bardziej.
- Jesteś bardzo pewny siebie, Horacjusz...
- Owszem, Charyzjuszku. Nie możesz mi nić zrobić. Ani Ty, ani Twoje pożałowania godne programiki. Nie powiem nawet, że walka z Tobą to była przyjemność. To było po prostu nudne...
- Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni!
- To śmiej się. Będziesz ostatnim ze swojej menażerii, który się będzie śmiał. Już ja o to zadbam.
Rozłączył się.

_-¯ Ci, którzy wracali, gromadzili się w porcie wlotowym w oczekiwaniu na innych. Pod koniec dnia zamknęliśmy śluzę. Ostatni przybył TysiącStoJedenaście. W sumie - wróciło sześć programów.
- Panowie... - chciałem coś powiedzieć, ale wiedziałem że nie ma to sensu. Machnąłem więc tylko ręką, by sobie poszli. Czekali jednak na coś więcej. Ja jednak nie miałem siły.
- Odmaszerować. Odmaszerować! - dodałem ostrzej, gdy nie zereagowali. Powlekli się do swoich pomieszczeń.

_-¯ Ja zaś wyjąłem z kieszeni mały, prosty komunikator. Przycisnąłem czerwony przycisk. Na ekranie prawie natychmiast pojawił się TysiącStoDziesięc.
- I jak? - spytałem
- Udało się. Wszystko przygotowane - poinformował z uśmiechem.
- Coś... domyślają się?
- Nic a nic. To będzie blitzkrieg.
- Dobrze - również i ja się uśmiechnąłem. Lubiłem takie chwile, kiedy wszystko działało perfekcyjnie...

C.D.N.
Tagi: przeproś, wacka, 111
 
 Oceń wpis
   
_-¯ - Kolejno! Odlicz! - krzyknąłem rozkaz.
- Zero! Jeden! Dziesięć! Jedenaście! Sto! Sto jeden! - rozległy się kolejne szczeknięcia - Tysiąc sto jeden! Tysiąc sto dziesięć! ...

Cisza.

- Gdzie jest tysiąc sto jedenaście!? - ryknąłem. Programy popatrzyły po sobie bezradnie. To znaczy - popatrzyłyby, gdyby nie stały przede mną w szeregu, wyprężone na baczność. Uczyniły jednak ledwo uchwytne coś, co można by uznać za sugestię bezradnego rozglądania się dookoła, rozkładania ramion i mówienia ,,nie mam pojęcia''. To wszystko oczywiście bez najmniejszego poruszenia.
Zajrzałem do toolkita. No tak. Tysiąc sto jedenaście chrapał, rozwalony niedbale w swoim klastrze. Podkradłem się po cichu, zbliżyłem twarz do miejsca gdzie zwykle programy mają ucho, nabrałem w płuca powietrza i...
- Tysiąc sto jedenaście! - rozległo się za moimi plecami. No tak. Dałem się nabrać. Uśmiechnąłem się pod nosem, ale gdy się odwróciłem moja twarz znów była poważna. Podszedłem do marudera...
- Co to miało być, kobieta lekkich obyczajów! Jak jest komenda, to wykonać, do męskiego organu płciowego! Jutro karne 24 godziny czytania forum onetowego! Na głos, tak, żebym słyszał! A Ty, Korektor, nie podmieniaj moich przekleństw!
Po szeregu rozszedł się cichy jęk, bo i kara była straszliwa. Podobno mózg każdego kto czytał dłużej niż dwadzieścia godzin zaczynał przypominać /dev/urandom... Trochę się zmitygowałem.
- Jednak za to, Phisher, że udało Wam się mnie podejść - zarządzam nadzwyczajne złagodzenia kary do godzin ośmiu. A teraz baczność!

_-¯ Odstąpiłem dwa kroki w tył, by znów im się przyjrzeć. Komplet. Dziesięć tysięcy najlepszych chakierskich programów, jakie stworzyłem. Czyli dziesięć tysięcy najlepszych chakierskich programów na świecie.
Ostatni - Phisher - był najmłodszy z nich. Potrafił przedstawiać użytkownikowi dowolne iluzje, sam pozostając w ukryciu. Zresztą - tak mnie zmylił. Stworzył iluzję śpiącego siebie, gdy tymczasem od dawna - niewidoczny - stał w szeregu. Czasami nachodziły mnie koszmarne myśli co by się stało, gdyby Phisher dostał się w niepowołane ręce. Mógłby wtedy zacząć udawać np. strony banków i wyłudzać od nieostrożnych dane ich kont... Na szczęście nikomu go nie pokazywałem. No... Prawie. Raz chwaliłem się nim przed Hwastem. O raz za dużo. Strach pomyśleć co by było gdyby Hwastowi udało się go skopiować... Brrrr...

_-¯ - Spocznij. Można palić - lekko zluzowałem atmosferę.
- Panowie. Sowiem krótko. Co mówi Wam nazwisko Hwast?
Nic im nie mówiło, poza jednym wyjątkiem. Trojan. Pracował kiedyś dla Horacjusza, gdy ten poprosił mnie dawno, dawno temu po poprawienie średniej na studiach, by dostać stypendium. Stare, dobre czasy... Trojan swą nazwę zawdzięczał właśnie tamtemu wydarzeniu. Większość Szanownych Czytelników sądzi zapewne, że nazwa ta pochodzi od podstępu z koniem, wymyślonego przez Odyseusza w czasie oblężenia Troi. Nic bardziej błędnego - Trojan miał tyle wspólnego z Troją i koniem trojańskim co, dajmy na to, Vista z wydajną pracą. Nawet wyglądem nie przypominał ani miasta, ani konia, ani Trojanina czy też Trojanki. W swej pierwotnej formie Trojan wyglądał jak... elektroniczna wersja szkolnego dziennika, takiego samego jakiego używano w dziekanacie w latach gdy studiowaliśmy z Hwastem. Hwast miał same tróje, tak więc napisałem program który w warstwie wizualnej transformował wprowadzone do profilu Hwasta trójczyny na bazodanowe czwórki, i vice-versa. Czyli był to program do poprawiania trój - Trójan. W tamtych czasach jednak do dobrego tonu należało nieużywanie polskich liter. Tak więc Trójan został Trojanem.
Miałem jeszcze kilka wersji, m.in. Dwójan i Czwóran (ten ostatni właściwie nie wiem dla kogo) oraz wersję extreme - Palanta (podmieniał jedynki). Palant był o tyle ciekawych wynalazkiem, że potrafił również zamieniać jedynki na dwójki w warstwie binarnej. Pamiętam szok na twarzach zebranych gdy na konferencji w Seattle pokazałem, że potraktowany Palantem bajt z wartością 255 przy następnym odczycie zwraca 6560...
Otrząsnąłem się ze wspomnień. Trojan tymczasem wystąpił na krok z szeregu:
- Melduję posłusznie Panie Chakierze, że pracowałem dla Horacjusza Hwasta!
- Dobrze... Co możecie mi o nim powiedzieć, programie?
- Średniego wzrostu. Szczupły. Nosi okulary z okrągłymi szkłami. Znak zodiaku: Baran. Chakierski przydomek: Wacek. Lubi ciasto drożdżowe. Ulubiony kolor: brązowy. Ulubiony system operacyjny: Vista. Ulubiony zespół: Groove Coverage. Ulubiony portal internetowy...
- Stop! Jakieś słabe punkty?
Trojan zastanowił się przez chwilę...
- Ulubiony kolor? - zaryzykował - moglibyśmy zmodyfikować mu komputer tak, by nie wyświetlał brązowego. Świat stanie się wtedy dla niego brzydszy, wpadnie w depresję i popełni samobójstwo...
- Dziękuję. Wróć do szeregu. Wszyscy słyszeli? - zwróciłem się do pozostałych - Czy może są jeszcze jakieś pomysły?
Widziałem, że BulkMailer się waha. Wreszcie jednak się odezwał:
- Ja bym poszedł po tym znaku zodiaku. Moglibyśmy przysyłać mu dziennie tak ze sto tysięcy e-maili z tytułem ,,Hwast! Jesteś Baran!''. No i potem to co Trojan wspominał. Depresja... i kaput.
- Albo zjeść całe ciasto drożdżowe!
- Albo ściągnąć z sieci całą muzykę, tę jego ulubioną, i odegrać wszystko do /dev/null. Buahahaha!
Rozkręcali się powolutku i zaczęli rzucać coraz ciekawszymi pomysłami. Ja jednak od pewnego czasu ich nie słuchałem. Przecież nie chciałem Hwasta zabić. Chciałem mu tylko dać do zrozumienia, żeby nie podskakiwał Charyzjuszowi Chakierowi... Podniosłem w górę rękę, uciszając towarzystwo.
- Panowie, nie będziemy używać przemocy. Ani bezpośrednio, ani pośrednio. Chciałbym dać tylko Hwastowi nauczkę. Bolesną, ale nieingerującą w jego fizyczną spójność i funkcjonalność. Postarajcie się myśleć takimi kategoriami.
Zamilkli. Krótką chwilę trwała cisza, którą przerwał Lol-Generator. Lol-Generator był programem który potrafił aranżować bądź samemu tworzyć zabawne dialogi, które potem wrzucał na basha. Niestety, ostatnimi czasy nieco chorował, co w widoczny sposób odbijało się na poziomie zamieszczanych na owym portalu tekstów. Teraz jednak Lol-Generator wpadł na pomysł:
- Ja bym go ośmieszył. A potem zadbał o to, by wszyscy się o tym dowiedzieli. By na słowa ,,Horacjusz Hwast'' reagowali ,,A! Wiem! To ten koleś co się tak zbłaźnił!''
Pokiwałem w zamyśleniu głową. To był bardzo dobry plan. Plan, którego wcale bym się po Lol-Generatorze nie spodziewał, szczególnie po jego ostatnich ,,działach'' z basha...

_-¯ Przywołałem gestem Trojana
- Słuchaj. Mówiłeś, że jaki jest był ten jego ulubiony portal?
Poskrobał się w głowę i lekko zmieszał.
- Właściwie to nie pamiętam dokładnie. fosa.pl? Nie, coś związanego z górnictwem chyba. wyrobisko.pl? rów.pl? A może to była archeologia? Mam gdzieś chyba zapisane... - zaczął nerwowo przetrząsać kieszenie. Wreszcie znalazł pomięty kawałek papieru i podetkał mi go pod nos. Przeczytałem.
- To jest jego ulubiony portal? - nie kryłem zdziwienia - A co on tam robi?
- Kreuje się na eksperta. No i głównie denerwuje innych.
Przez chwilę trawiłem otrzymane informacje, po czym powziąłem decyzję.
- No dobra. Zaczaimy się na niego tam...

C.D.N.
 
Przeproś Wacka 2008-01-09 21:22
 Oceń wpis
   
_-¯ A to mógł być taki piękny dzień...

_-¯ Siedziałem w pracy przy swoim komputerze i rozkoszowałem się smakiem porannej kawy, gdy rozległo się wycie. Jestem przyzwyczajony do wycia. Kolega obok mnie ma Pentium IV na starym rdzeniu i Vistę na dysku. Kiedy otwiera więcej niż dwa okna - wiatrak zamontowany w jego obudowie zaczyna wyć jak potępieniec. Kiedyś, z nudów obliczyliśmy, że gdyby zamontować go w odpowiedniej obudowie potrafiłby wytworzyć około dziesięciu kN ciągu. Z miesiąc temu umieściliśmy go pod dywanem w gabinecie prezesa i gdy tylko przechodziła jakaś fajna koleżanka generowaliśmy MME (efekt Marilyn Monroe) otwierając dodatkowe okienko notatnika. Był ubaw po pachy :D Niestety za którymś razem kolega przez przypadek otworzył dwa okienka notatnika. Skończyło się wydmuchaniem dywanu z gabinetu. Razem z prezesem i jego biurkiem.

_-¯ Rozejrzałem się dookoła. Właściciel Pentium IV drzemał, zaś jego komputer był wyłączony. Coś jednak wciąż wyło. Wyszedłem z pokoju... Czyżby dźwięk dochodził z biur zarządu? Zaciekawiony zajrzałem...

_-¯ Wszyscy siedzieli przed swoimi komputerami i krzyczeli. Łkali. Płakali. Darli się. Walili pięściami w klawiatury, ekrany monitorów oraz własne i cudze głowy. Niektórzy obłąkańczo chichotali, inni popadli w odrętwienie i tępo patrzyli się przed siebie w martwe ekrany. Wszystko wyglądało więc normalnie. Poszedłem dalej...

_-¯ Natężenie dźwięku narastało w miarę jak zbliżałem się do działu marketingu. Dochodziło zza zamkniętych drzwi. Uchyliłem je ostrożnie...

_-¯ Marketing brzmiał i wyglądał jak coś co w języku potocznym określa się terminem ,,Czarna Rozpacz''. Poczucie beznadziei które emanowało z pomieszczenia było tak silne, że odruchowo zacząłem rozglądać się za sznurem na którym mógłbym się powiesić. Na szczęście przemogłem to. Chwyciłem za ramię pierwszego z brzegu marketingowca i obróciłem go twarzą w moją stronę. Potrząsnąłem nim energicznie - bez rezultatu. Cóż - nie chciałem tego robić, ale sytuacja tego wymagała. Trzasnąłem go z otwartej...

_-¯ Bez rezultatu.

_-¯ Dałem spokój. Zamiast tego nabrałem głęboko powietrza i wydarłem się na całe gardło:
- Co się tu dzieje!!!
Dla wzmocnienia efektu pomiędzy 'tu' a 'dzieje' wstawiłem kilka popularnych zwrotów młodzieżowych. Gdy już myślałem że nie doczekam się odzewu - usłyszałem cichy głos:
- Charyzjusz... tutaj...
W kącie, przy biurku siedział mój znajomy marketingowiec. Z lekko błędnym wzrokiem, podkrążonymi oczami i ziemistą cerą. Oczy miał przytomne ale czułem, że tylko krok dzieli go od zbiorowego szaleństwa.
- Co się dzieje? - spytałem szybko, bo każda sekunda była cenna.
- Wacek. To Wa..cek. Khe khe khe... - zakaszlał się. Zauważyłem, że w kąciku ust zaczyna pojawiać mu się piana.
- Jaki Wacek? O czym Ty mówisz, człowieku!
Wskazał na monitor, na którym otwarta była przeglądarka internetowa z pustą stroną. Nie. Poprawka. Strona nie była pusta. W pasku adresu wpisany był URL: nasza-kalsa. Na środku ekranu zaś, małą, ciemną czcionką umieszczono napis wyglądający jak nekrolog:
,,Portal Nieczynny Od Godziny 15:00. Przeproś Wacka''
Zmroziło mnie. Ktoś, przedstawiający się jako Wacek zachakierował naszą-kalsę! Czułem jak zaraz za falą lodowatego chłodu napłynęło uderzenie gorąca. Któż mógłby być tak bezmyślny, żeby to zrobić? Jakież krzywdy wymagały działania, którego konsekwencje mogły unieruchomić setki firm, biur i urzędów w całej Polsce? Co za chory umysł zdecydował się zamienić tysiące Polaków w bezmyślnych zombie, tępo klikających co kilka sekund ,,odśwież''? Kim był ów diaboliczny Wacek?

_-¯ Oparłem się o biurko i zbliżyłem twarz do monitora, starając się wyczytać ze śnieżnej bieli strony jakieś dodatkowe wskazówki. Może sprawca zostawił choć włos, choć odcisk palca, kroplę śliny... Nagle uświadomiłem sobie że moje ręce zanurzone są w czymś ciepłym i lepkim. Podniosłem je do oczu - to była krew. Spojrzałem znów na biurko - krew pokrywała cały jego blat, a ciemnoczerwona kałuża rozlewała się aż poza krawędź widzenia. Obróciłem się w tamtym kierunku i napotkałem szkliste, ciemne oczy osadzone w trupiobladej twarzy. To był mój znajomy marketingowiec. Podciął sobie żyły...

_-¯ Zacisnąłem oczy, lecz nie zdołałem zatrzymać dwóch gorących łez które stoczyły mi się po policzkach. A przecież jutro miał pojechać do Kalkuty na targi...
- O nie, draniu! Nie wywiniesz się tak łatwo! - rzuciłem do niego choć wiedziałem, że pewnie mnie już nie słyszy. Cwaniaczek. Myślał, że pójdzie sobie na chorobowe, a prezes do Kalkuty pośle mnie zamiast niego. Żebym odwalał jego robotę! Niedoczekanie!

_-¯ Zarzuciłem go sobie na plecy i pogalopowałem na portiernię, jednocześnie wystukując w komórce numer pogotowia. Zdziwionemu portierowi wytłumaczyłem, że kolega zapił, żeby uciskał tu i tu, i że zaraz zjawi się pogotowie, sam zaś zawróciłem znowu do marketingu. We wszystkich komputerach ustawiłem przekierowanie z naszej-kalsy do frotki.pl. Nie powinni zauważyć różnicy...

_-¯ Wróciłem do siebie. Zapadłem w fotel i - teraz już na chłodno - zacząłem rozważać niedawne zajścia. Zaś im dłużej myślałem tym bardziej byłem pewny swoich wniosków. Przerażających wniosków.
Tylko jedna osoba mogła być zdolna do takiego okrucieństwa.
Tylko jeden człowiek uważał, że kiedyś śmiertelnie go obraziłem.
Tylko jeden chakier podpisywał się ,,Wacek''

_-¯ Horacjusz Hwast.

_-¯ Horacjusz Hwast - tym hasłem zabezpieczyłem najbardziej mroczny z moich chakierskich toolkitów. Teraz patrzyłem jak skuwające go łańcuchy opadają, z wnętrza zaś wypełzają najbardziej zaawansowane, najpotężniejsze i najbardziej przerażające programy. Stanęły w szeregu i spojrzały na mnie w oczekiwaniu na rozkazy. Uśmiechnąłem się paskudnie do swoich myśli. Właśnie przygotowałem dla Wacka wspaniałe przeprosiny...

C.D.N.
 


Najnowsze komentarze
 
2016-03-27 11:01
loan offer do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Dobry dzień, Jestem MR larryt, prywatnej pożyczki Pożyczkodawca oraz współpracy finansowej[...]
 
2016-03-12 03:02
Pani Tamara Tita do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Cześć, Nadchodzi Affordable kredytu, która zmieni twoje życie na zawsze, jestem Pani Tamara[...]
 
2016-03-11 18:49
Josephine Halalilo do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Cześć wszystkim, Gorąco polecam to wspaniałe świadectwo, że w moim życiu trzymałem miłości[...]
 
2016-02-23 21:39
pharoah do wpisu:
Wybory coraz bliżej...
Charyzjuszu! Na święte Kontinuum i Infundybułę Chronosynklastyczną - powiadam Ci: Wróć!
 
2016-02-23 18:03
janrski do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
HEJ POMOZESZ MI SIE WŁAMAC NA KONTO MOJEJ ZONY??MA TROJE DZIECI OD 10LAT DO 4 LAT MOGE JEJ[...]
 
2016-02-09 00:03
vektra es a do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Drodzy Użytkownicy, chcielibyśmy odnieść się do poruszanych na tej stronie kwestii jak i[...]
 
2016-02-04 02:07
Pani maris smith do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Zeznania w sprawie jak mam pożyczkę zmienić życie mojej rodziny Nazywam się Babara Curtney.[...]
 
2016-01-18 21:36
jolasia do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Witam czy ktoś by mógł włamać mi się na konto?
 



 
Chakier, Charyzjusz. Q2hhcnl6anVzeiBDaGFraWVyCg== chakier[at]vp.pl