Archiwum
czyli czego się możecie ode mnie nauczyć
Serwer 2009-07-11 20:29
 Oceń wpis
   

_-¯ Siedziałem przy kompie i rozkoszowałem się kolejnymi poziomami World of Goo. Podziwiałem każdą klatkę animacji, każdy piksel i każdy takt muzyki. Znów czułem się jak za starych dobrych czasów, gdy grałem na Amidze lub małym Atari. Wydawałoby się, że te czasy już minęły bezpowrotnie - a jednak okazało się, że istnieje jeszcze na świecie kilku komputerowych artystów. Przeprowadzałem goolki przez kolejne poziomy, a one opowiadały mi swoją historię... Historię World of Goo.

_-¯ Zadzwonił telefon.

_-¯ Niechętnie sięgnąłem po słuchawkę.
- ...lo? - postarałem się by mój głos zabrzmiał wyjątkowo odpychająco. Tak, by osoba po drugiej stronie zdała sobie sprawę że zachowała się bardzo nierozsądnie zakłócając mój spokój.
- Eeee... - najwyraźniej ładunek emocjonalny który włożyłem w powitanie zadziałał i zbił rozmówcę z pantałyku. Swoją drogą - zawsze zastanawiałem się jak wyglądają pantałyki, i czemu nieświadomie wchodzimy na nie kiedy podejmujemy jakiś wątek w rozmowie. Wielomysł twierdził, że pantałyki to wielowymiarowe stworzenia żerujące na skupiskach informacyjnych, i to nie tyle my wchodzimy na nie, co one wpełzają pod nas. Oczywiście w sensie metaforycznym. Kiedy zaś chmura informacyjna się rozproszy, pantałyki znikają razem z nią.
- Eeee... Charyzjusz? - rozmówca pozbierał się po krótkiej chwili. Rozpoznałem po głosie Mroczne Pierogi.
- Syn/ack, Mroczne - odezwałem się, bo mój Słuszny Gniew trochę osłabł kiedy usłyszałem przyjaciela.
- Ack, Charyzjusz. Jest problem z moim serwerem. Miałbyś czas rzucić okiem?
Cóż. Dla przyjaciół trzeba zawsze mieć czas.
- True. Jesteś u się?
- U się.
- Będę za trzydzieści milisekund. Ack/fin.
- Ack.
Rozłączył się, ja zaś podreptałem do komputera transportowego.
Dygresja: W poprzednim wpisie pewien czytelnik którego nick pominę miłosiernym milczeniem (tak tak, kwolkan, to do ciebie) publicznie przyznał się do swej ignorancji w temacie dotyczącym chakierskiego bezpieczeństwa komputerowego. Wierząc, że tego typu niedoinformowanych osobników jest niewielu (lecz jednak zbyt dużo) chciałbym oficjalnie stwierdzić, że mam więcej niż jeden komputer. A nawet więcej niż dwa. Tak jak każdy porządny człowiek ma kilka par krawatów na różne okazje, tak każdy chakier ma kilka komputerów. Jeden do pisania. Jeden do czytania. Kilka do chakierowania. Parę do transportu. I jeszcze kilka, na różne okazje. Jasne?
Mam nadzieję że odpowiednio naświetliłem temat, i od tej pory zdanie ,,chakierowałem, ale przestałem na chwilę i włączyłem komputer'' przestanie się spotykać ze zdziwieniem wyrażonym otwartą paszczą. Koniec dygresji.

_-¯ U Mrocznych byłem trzy milisekundy przed czasem. Poczekałem w buforze, bo być punktualnie oznacza nie tylko się nie spóźnić, ale i nie przyjść zbyt wcześnie. Dokładnie o wyznaczonej porze wychynąłem z gniazda. Nauczyłem się tego niedawno, ale nie żałowałem godzin poświęconych na naukę. Inni wysuwali się, wypełzali bądź byli wypluwani. Co lepsi po prostu się pojawiali. Moja umiejętność wychynywania nieodmiennie robiła mocne wrażenie. Z tego, co się orientowałem, wychynywać umiałem tylko ja.
- Och, Charyzjusz! - Mroczne Pierogi wyglądał na zaskoczonego - Aleś niespodziewanie... - szukał w pamięci odpowiedniego słowa - ...wychynął?
- Tak jak się umawialiśmy. Gdzie serwer? - postanowiłem przystąpić do rzeczy, gdyż pilno mi było wracać do mojego ukochanego World of Goo.
- W kojcu. - wskazał palcem kąt pokoju.
Poszedłem we wskazanym kierunku. Od razu rozpoznałem ten, który był chory. Mroczne Pierogi dostał swoje serwery dopiero niedawno, większość z nich była jeszcze szczeniakami. Wszystkie, z wyjątkiem jednego bawiły się wesoło, mrugały lampkami połączeń, ciągnęły się za uszy i przewracały. Ten, który nie dokazywał leżał skulony samotnie w najciemniejszym kącie i cichutko popiskiwał. Gdy zbliżyłem się, spojrzał nieufnie i niezdarnie spróbował wcisnąć się jeszcze głębiej w swój kąt. Wyciągnąłem powoli rękę i delikatnie pogładziłem go po łbie.
- Nie bój się, mały. Charyzjusz nie zrobi ci krzywdy. - przemówiłem łagodnie.
- Kiedy to się stało? - spytałem Mrocznego.
Poskrobał się po głowie.
- Bo ja wiem? Zrobił się osowiały jakieś dwa, trzy dni temu, ale tak poważnie się zaniepokoiłem dopiero dzisiaj, kiedy w ogóle przestał się bawić. Wcześniej baraszkował z innymi. Trochę był wolniejszy, bardziej ociężały, ale wiesz - sądziłem że on po prostu taki jest trochę ciapek. A dziś zaszył się w kącie i tylko popiskuje. Jak to zauważyłem od razu zadzwoniłem po ciebie.
- Dobrze zrobiłeś - pochwaliłem. - Robiłeś jakieś badania?
- Pingi w normie. Obciążenie netu też. Przepustowość standardowa.
- Gorączka?
- Nie, 38 na procesorze. Dla tej odmiany to normalne.
- Kaszel? Gwizdy albo przesłuchy w dysku?
- Nic. Czysto.
- Co hostuje?
- Nieduże forum.
- Exploity?
- Nie, odrobaczałem go zaraz po pierwszym bootowaniu.
- Hmmmm... Ciekawa sprawa. - Zasępiłem się. Nie lubiłem ciekawych spraw. Ciekawa sprawa oznaczała zwykle problem. Wyjąłem z kieszeni swój chakierski zestaw diagnostyczny i przygotowałem kilka narzędzi. Delikatnie podrapałem serwer za uszkiem, jednocześnie zapuszczając mu głęboki skan i profiler. Mroczne Pierogi skrzywił się, patrząc jak przerwania profilera penetrują wszystkie procesy.
- Nie wiedziałem że on ma coś takiego w środku - stwierdził pokazując palcem wyświetlające się na moim ekranie obrazy wyglądające jak wybrane sceny z wyjątkowo niskobudżetowego slashera.
- To sterowniki SASa, a to tutaj to od huba usb. Najlepsze są z cebulką - uśmiechnąłem się i pokazałem fragment który równie dobrze mógłby wisieć na haku w masarni. Mroczne Pierogi pozieleniał trochę na twarzy.
Skan się skończył. Przejrzałem pobieżnie wyniki.
- I co?
- I nic. Według odczytów jest zdrów jak ryba.
- Czyli?
- Czyli wyeliminowaliśmy, wydaje mi się, chorobę ciała. Zostaje nam choroba duszy.
- Eeee? - Mroczne Pierogi zrobił minę jak zdeklarowany racjonalista który właśnie zobaczył diabła. - Duszy?
- Psychiką. Twój serwer coś trapi. Powiedziałeś, że pędzisz na nim forum?
- Aha.
- Daj logi.
Podał mi parę spakowanych plików. Po chwili studiowania moją twarz rozjaśnił uśmiech. Puknąłem palcem w kilka linijek tekstu.
- Patrz tu.
- Nooooo... i co? - Najwyraźniej nie dostrzegał tego, co moje wyrobione zmysły wychwyciły od razu. Nie miałem czasu ani ochoty tłumaczyć co i jak, więc po prostu poinformowałem.
- Twój serwer złapał Trolla, chłopie.

c.d.n.

 
Bierwiona 2009-07-06 22:14
 Oceń wpis
   

_-¯ No dobra. Złamałem się. Pod olbrzymim naporem katalog w którym przechowywany był pokemonowy spam pękł, a wraz z nim pękła moja silna wola. Wygraliście. Przeszło pięć miliardów e-maili p.t. ,,jak się włamać na Bierwiona'' zrobiło swoje. Oto podaję przepis...
ALE! zanim zaczniecie z radością hasać po cudzych kontach, podaję odnośnik do Tabeli Kar. Proszę w niego kliknąć i zapoznać się z punktem G.

_-¯ Ja nie żartowałem. Proszę kliknąć i przeczytać punkt G!

_-¯ Napisać większymi literami? Klinąć!. Ale już!

_-¯ No dobrze. Nie będę się bawił przecież w kanara. Kto kliknął - dobrze. Kto nie kliknął - ten będzie żałował. Jak widać zabawa nie jest całkiem bezpieczna, no chyba że ma się - jak ja - konto premium. Po zalogowaniu się na konto premium - tak jak u Robocopa - punkt G ujawnia dodatkową, niewidoczną do tej pory dyrektywę. Dyrektywę 3. Ponieważ zwykły użytkownik zobaczy jedynie punkty 1, 2 oraz 4 - dla nieposiadających kont premium zamieszczam zrzut ekranu, jak to powinno wyglądać:

pl3

Zostaliście ostrzeżeni.

_-¯ Do chakierowania w Bierwionach potrzebne jest wam tajne, jednorazowe, unikatowe, szybkozmienne, wysokooktanowe, studwudziestoośmiobitowe hasło z takiejż głębokości buforem Z. Dziś, do godziny 24 obowiązuje hasło 34rt0nF1nk. Kto zdąży - się załapie. Kto nie zdąży - niech żałuje. Po zalogowaniu się należy wpisać hasło, po czym się wylogować. W tym momencie uzyskacie dostęp do panelu jak na zrzucie poniżej:

pl1

Ale uwaga: po odblokowaniu panelu hasłem administracja zwykła odpalać pelengatory. Bądź zatem szybki.

_-¯ Jeżeli jednak nie chcemy bawić się w brzydkie chakierowanie, a jedynie nieco pomóc sobie w grze - proponuję kod St0rm-3r1ngR. Ważny dziś do godziny 23. Spowoduje on na jedną dobę niewielki boost surowcowy, w ilości 1000/2000/3000 sztuk drewna, gliny i żelaza na godzinę - zamiast normalnych kilkunastu. Efekt - jak zwykle - poniżej:

pl2

Jednak zanim zaczniecie oszukiwać, odpowiedzcie sobie na jedno pytanie: jaki sens będzie miała ta gra, gdy wszyscy zaczną grać nieuczciwie?

Wasz Chakier - moralizator

P.S. I proszę do mnie nie pisać jeżeli na skutek opisanych działań potracicie konta!

 
Wpis o deszczu. 2009-06-27 21:45
 Oceń wpis
   

_-¯ Padał deszcz. Od kilku dni ciągle, nieubłaganie lał się z nieba tą samą monotonną strugą szarych kropel. Niebo wciąż zasnute było jednolitą, grubą warstwą chmur ołowianego koloru. Odwróciłem się w stronę kuchni:
- Misia! Piszę się ,,ołowianego'' czy ,,ołowiowego''?
- A w jakim kontekście? Bo np. żołnierzyk może być ołowiany, a akumulator kwasowo-ołowiowy. Więc możesz pisać tak i siak.
- W kontekście chmur. Że ołowianego koloru. Czy ołowiowego?
- Ołowianego.
- Dlaczego?
- Bo jakby były w kolorze cyny, to by były cynowego koloru, a nie cynowianego.
- Ale gdyby były w kolorze róż, to by były różanego, a nie różowiowego.
- A są w kolorze róż?
- Nie.
- To pisz ołowianego.
Cóż, to był jakiś argument.
- Dobra - zgodziłem się.
Uwaga: Wszystkim czytelnikom którzy zwrócili uwagę na to, że w tekście sprytnie przemyciłem seksistowski samczy stereotyp p.t. ,,miejsce kobiety jest w kuchni'' przyznaję jeden punkt za spostrzegawczość.
Wróciłem do pisania. Deszcz - jest. Chmury - są. Co by tu jeszcze? Może jakaś błyskawica? E, nie. Błyskawica oznacza, że coś się dzieje. Burza. Ulewa. Wichura. A mnie chodziło raczej o to, by wytworzyć atmosferę jednostajności, szarówki, nudy i ogólnej beznadziei. Tak więc błyskawica nie. Co można by jednak dopisać, żeby było jeszcze bardziej nudno i beznadziejnie? Przemówienie polityka w telewizorze? Rachunki w skrzynce? Brak internetu?
- Napisz, że rynny chlupocą - odezwał się głos koło mnie.
Rozejrzałem się dookoła. Misia była w kuchni (teraz brak punktów, bo teraz to już każdy wie). Ja przy komputerze. Charysia bawiła się na górze nowym debuggerem. Kto zatem się odezwał?
- Ja - powiedział niewidzialny ktoś.
Zastanowiłem się przez chwilę. Nie przypominałem sobie, bym wypowiadał swoje myśli na głos, ktoś jednak odpowiadał na moje niewypowiedziane pytania.
- Tu popatrz, na biurko po lewej. Tu jestem!
Spojrzałem. Na kartce papieru siedziała mała czarna mrówka.
- Zdziwiony? - powiedziała mrówka.
- Nie - skłamałem.
- Skłamałeś.
Zaniemówiłem. Wpatrywałem się w małego owada kilka dobrych chwil i odniosłem wrażenie, że on robi to samo.
- Mrówki nie mówią - wykrztusiłem wreszcie.
- Nikt nie twierdzi, że mówią. To byłoby niewykonalne już chociażby ze względu na to, że nie posiadamy żadnych - jak wy to określacie - narządów mowy.
- Ale ja cię słyszę!
- Ech, Charyzjusz. Taki duży, a taki głupi. To, że mnie słyszysz wcale nie oznacza, że muszę mówić.
- Znaczy, masz syntezator jakiś, tak?
- Nie, cymbale! Jak się upijesz i widzisz białe myszki to myślisz że twoi znajomi puszczają je z holoprojektora?
- Ale wtedy to są urojenia takie.
- No właśnie. Wtedy twój otumaniony alkoholem mózg sam je sobie roi.
Nieufnie spojrzałem na stojącą obok mnie szklankę. Czyżbym się czymś zatruł?
- Niczym się nie zatrułeś głąbie.
- Wypraszam sobie! - burknąłem, bo cała sytuacja coraz bardziej przestawała mi się podobać.
- No dobra. Przepraszam. Już ci to wszystko wytłumaczę, choć nie sądziłam że będzie to potrzebne. Ale OK, po kolei, jak dziecku. Jak ktoś do ciebie mówi, to wytwarza falę dźwiękową. Dociera ona do twojego ucha i jest przekształcana w ciąg impulsów nerwowych, które docierają do twojego mózgu. To sprawia, że słyszysz. No więc ja robię to samo, tyle że bez tych wszystkich komplikacji na początku.
- Znaczy, mówisz bezpośrednio w moim mózgu?
- Bingo, przyjacielu.
- Ale jakim cudem?
- Jakim cudem, jakim cudem. Najzupełniej normalnie. Każda mrówka tak umie.
Musiałem wyglądać komicznie: facet siedzący przed komputerem i gadający do kartki papieru.
- Chwila. Jak to ,,każda mrówka tak umie''?
- Słuchaj, Chakier. Byłeś kiedyś w lesie?
Wytężyłem pamięć i przywołałem niewyraźnie obrazy z dzieciństwa. Las. Coś się mi kołatało... Las. Zbiór... drzew. Co to jest drzewo? To spójny graf bez cykli...
- Nie spójny graf bez cykli, geeku, tylko taka duża roślina. Wygląda jak... jak drzewo - podpowiedziała mrówka.
No tak. Wakacje u babci, rzeka, i to coś za rzeką. Las. Chodziłem tam i zbierałem patyki, z których potem zbudowałem na polanie nieduży komputer i grałem na nim w Counter Strike'a. Niestety, potem ktoś z mojego komputera zrobił ognisko.
- Byłem w lesie. I co? - podsumowałem rozmyślania.
- Widziałeś kiedyś mrowisko?
Tak. Pamiętałem mrowisko. Spory kopiec pełen niedużych pracowitych owadów. Bardzo lubiłem je oglądać.
- Widziałem.
- Były w nim mrówki?
- Były.
- Mocno hałasowały?
- Słucham?
- Pytam, czy hałasowały.
- Nie rozumiem...
- Mój Boże... A koleżanki mówiły, że podobno taki inteligentny człowiek z ciebie. Pytam, czy w tym mrowisku szumiało, huczało, brzęczało?
- Nooo... Nie.
- No to już rozumiesz?
- Eeeee... Nie.
Przez chwilę wydawało mi się, że mrówka załamuje ręce w geście ,,ale mi się debil trafił''. Na szczęście uświadomiłem sobie, że to niemożliwe. Mrówki przecież nie mają rąk.
- Widzisz, chłopcze, w mrowisku żyją tysiące mrówek. Wyobrażasz sobie ten harmider który by powstał gdybyśmy musiały komunikować się werbalnie? Dlatego u nas mechanizmy komunikacji wyewoluował w coś lepszego. I porozumiewamy się bezpośrednio, bez tej całej zabawy w drgania powietrza. Musisz się tego nauczyć. Ma to całą masę zalet, włącznie z tą, że można prowadzić uprzejmą konwersację przy stole bez przerywania żucia. Rozumiesz już?
Wolno pokiwałem głową. Więc to... stworzenie mówi bezpośrednio do moich myśli? Zaraz, a skąd ono...
- Zaraz, a skąd wiedziałaś co wtedy, wcześniej pomyślałem? Skąd wiedziałaś wtedy, że skłamałem? Umiesz czytać w myślach?
- Nie. Umiem tylko pisać w myślach.
- To skąd wiedziałaś?
- Bo napisałeś to w komputerze! Przeczytałam na ekranie!
Przeniosłem wzrok na monitor. Rzeczywiście. Siedziałem, pisałem o deszczu, chmurach, a potem zacząłem pisać o mrówce. Uśmiechnąłem się. Cwana z niej była bestia, z tej mrówki.
- Dzięki - powiedziała.
Już miałem spytać, za co dziękuje, ale na szczęście się powstrzymałem. Przecież to, że jest cwana, też napisałem. Spróbowałem pozbierać myśli.
- Właściwie, to skąd się tu wzięłaś?
- Pada na dworze, to pomyślałam że przeczekam u ciebie. Zresztą - interes mam. Konto mi buchnęli w ,,Plemionach''. Mógłbyś je odzyskać?
- Spoko. Jaki login?
- ,,Mrufka''
- Spoko.
Włączyłem komputer, zapuściłem program. Po chwili konto było moje.
- Tylko nie pisz tego tam! Bo mi znowu przejmą. Tu, na kartce mi napisz. Ołówkiem. A potem zetrzyj.
Napisałem. Poczekałem. Starłem.
- Dzięki. Dobra, to ja już nie przeszkadzam. Chyba się przejaśnia, to sobie pójdę. Jakbyś miał kiedyś jakieś większe przetwarzanie równoległe, to daj znać. Kilka milionów nas jest, każda wrzuci kawałek na swojego pececika to pójdzie jak burza.
- OK
- Z kim rozmawiasz? - dobiegło mnie z kuchni.
- Z nikim - spróbowałem się wykręcić.
- Przecież słyszę.
- Z mrówką - przyznałem niechętnie.
Misia wyjrzała przez drzwi i popatrzyła na mnie podejrzliwie. Po chwili podeszła i zabrała stojące przede mną piwo.
- Na dzisiaj masz już dość - zakomenderowała.
- Ale ja naprawdę! Tu siedziała. Stała. Na kartce.
Misia przyłożyła mi rękę do czoła, po czym zajrzała w oczy.
- Dobrze, jasne. Idź się już połóż spać.
Wiedziałem, że dyskusje i przekonywania nie mają sensu, więc potulnie zwlokłem się z krzesła i pomaszerowałem do sypialni. Ach, te kobiety. A wpis o deszczu zrobię później...

 
Nilux 2009-06-17 23:31
 Oceń wpis
   
-¯ Richard Ironnman nie dawał się łatwo spławić. Uczepił się Nilusa jak menel żebrzący by dorzucić mu ,,na bułkę''. Zresztą - wyglądał niewiele lepiej. Długie, tłuste włosy okalały nalaną twarz, tuż przy policzkach łącząc się z nie lepiej wyglądającą skołtunioną brodą. Nie pierwszej młodości (i świeżości) powyciągany sweter wpuszczony był w zbyt ciasne i zbyt krótkie spodnie. Całości dopełniał brak butów. Nilus Valdorts z niesmakiem zauważył, że w lewej skarpecie grubasa zieje dziura, przez którą z ciekawością wygląda duży palec stopy. Palec ze zrogowaciałym, zakończonym czarno zielonkawo-żółtym paznokciem.
- Nilus, zrozum. Wszystko czego nam potrzeba to jądro. To nad którym pracujemy nie będzie gotowe jeszcze przez kilka lat. Niestety, architektura mikrojądra okazała się mniej wydajna niż zakładaliśmy.
- Jak ono się nazywa? - wtrącił Valdorts, poprawiając ze znudzeniem okulary na nosie. Gdyby nie to, że siedzieli w przyuczelnianej kawiarence, a on właśnie zamówił sobie kawę oraz szarlotkę z szynką, już dawno uciekłby wymawiając się jakimiś obowiązkami. A tak - musiał czekać.
- Nazywa się ,,Sztach''.
- ,,Sztach''? A czemu?
- Bo główny programista ciągle jara. Tak więc jak mówiłem jego prędkość...
- Wolne jest, bo durnie się nazywa. Jak byście mu nadali nazwę kojarzącą się z prędkością, to i szybciej by działało. Bo ja wiem... na przykład ,,c''
- ,,c''? To taki język programowania chyba.
- No właśnie. I symbol prędkości światła. I język jest szybki jak piorun.
- No tak, ale w takim razie ,,c'' jest już zajęte. Hmmm... To może ,,prędkość dźwięku''?
- Za długo. Musicie wymyślić coś innego.
- No dobra. Pokombinujemy. Ale wracając do głównego wątku...
Ironnman przerwał na chwilę i zagłębił palce w gąszcz włosów, drapiąc się po podbródku. Coś stuknęło i na blat kawiarnianego stolika wypadło kilka precelków. Richard przyjrzał się im z zainteresowaniem, po czym zgarnął je w dłoń i jednym ruchem wrzucił do ust.
- Zabawne - powiedział z pełnymi ustami, wypuszczając deszcz lepkich okruchów prosto na okulary Nilusa - precelki jadłem tydzień temu...
Skończył przeżuwać.
- Tak więc, Nilus, chciałbym cię prosić być przekazał nam swoje jądro. Znaczy, hehehe, nie że ten. Żart, nie? Chodzi o kernel. O ten system operacyjny, co piszesz.
- Nilux?
- Tak. Przekaż go naszej organizacji. Przekaż go ludziom. Społeczności.
W tym momencie na stoliku pojawiła się kawa i szarlotka. Valdorts nie poprosił, by Richard się poczęstował. Nie dlatego, że był niegrzeczny czy poirytowany całą sytuacją. Ironnman bez pytania wziął sobie kawałek i właśnie z zapałem pakował sobie do ust. ,,Mam nadzieję, że tam gdzieś są usta'' - pomyślał z przekąsem Nilus, gdyż z jego perspektywy wyglądało to tak jak gdyby Ironnman z zapałem wpychał sobie ciasto w gęstwinę włosów poniżej nosa. Po chwili zniknęło, i tylko okruchy i wilgotne ślady jabłkowego nadzienia uwięzłe tu i ówdzie w zaroście świadczyły o miejscu w którym się znajdowało.
- Chcesz więc, bym projekt mojego systemu operacyjnego - dzieła, nad którym pracuję prawie pół roku - odstąpił, ot tak, za darmo?
Richard ucieszył się.
- No nareszcie złapałeś. O to chodzi. Udostępnij go za darmo.
Gdyby nie to, że właśnie upił łyk kawy, Valdorts wybuchnąłby głośnym śmiechem. Przeczekał krytyczny moment.
- Słuchaj, Richard. Trzy dni temu napisali do mnie z Ratmount. Zaoferowałem im swój projekt Niluksa w zamian za dobrą pracę w ich firmie. Zgodzili się. Jak dobrze pójdzie, może uda mi się rozwinąć mój projekt w jakiś większy system operacyjny. Mówili, że planują coś wielkiego. Nową generację OS, która ma zastąpić DOSa na pecetach. Sorry, Richard - nie mogę przepuścić takiej okazji. Jeżeli wyprodukują dobry system operacyjny to chcę być jednym z jego twórców. Nie mogę oddać ci Niluksa. Tobie, ani nikomu innemu. Jest mój.
Ironnman zaniemówił. Być może nawet otworzył usta, lecz nie było tego widać przez plątaninę włosów. Jego broda jednak w widoczny sposób obniżyła się, gdyż jeszcze przed chwilą nie dotykała stolika, a teraz... Teraz jej koniec nurzał się w niedopitej kawie Valdortsa. Oczy najpierw wyrażały zdziwienie, potem niedowierzanie, a teraz... Czyżby determinację? Valdorts postanowił zakończyć tę rozmowę.
- Sorry, Richard - powtórzył jeszcze raz i wstał od stolika. To znaczy - spróbował wstać, gdyż świat zakołysał się, zatańczył dookoła po czym podłoga stanęła do pionu i uderzyła Nilusa w twarz. Padając, ściągnął na siebie kubek z kawą. Gorąca płynu parzącego mu policzek już nie poczuł.
- Sorry, Nilus - szepnął Ironnman. Poszukał wzrokiem kelnerki która podała kawę z szarlotką i ledwo dostrzegalnie skinął głową. Odpowiedziała mu tym samym delikatnym skinieniem.
- Szybko! Lekarza! On ma atak serca! - Wydarła się i podbiegła do leżącego ciała. Z wprawą przystąpiła do reanimacji. Nikt nie zauważył że robiąc masaż serca jednocześnie wysunęła nieprzytomnemu z kieszonki na piersi dyskietkę i schowała w fartuchu...

_-¯ - Wyjdzie z tego? - Richard z zatroskanym wyrazem twarzy szedł obok noszy na których Valdorts niesiony był do karetki. Pielęgniarz spojrzał na niego ze znudzeniem.
- Nie widzi pan? Ten czarny worek ma suwak zapinany na zewnątrz. Sam nie wyjdzie. Zresztą, musiałby też otworzyć od środka drzwi chłodni...

_-¯ Ironnman wrócił do swojego pokoju. Podniósł słuchawkę telefonu
- Mam to. Niestety, obiekt dostał sygnał 9. Tak. Wrzucam na sieć. Spraw, żeby wyglądało tak jakby to sam udostępnił.
Był wieczór 25 sierpnia 1991 roku.
 
Stopka 2009-06-14 20:11
 Oceń wpis
   
_-¯ Charysia napisała list do babci. Własnoręcznie. Był to mój osobisty sukces, gdyż wreszcie udało mi się przekonać małą by nie robiła (jak do tej pory) wszystkiego w LaTeXu. Teraz, po skończonej pracy krytycznie przyglądała się nieco koślawym literkom i porównywała je z wydrukowanym wcześniej szablonem.
- Jesteś pewien, że babci się spodoba? To serduszko trochę krzywo wyszło... Może lepiej by było opisać je formułą matematyczną i wydrukować? I tę biedronkę może też? Znasz wzór na biedronkę, bo nie chce mi się wyprowadzać...
- Charysiu, odręczne listy naprawdę się bardziej spodobają - uspokoiłem ją - Zresztą, takie pisanie to dobre ćwiczenie dla paluszków. Nie możesz wszystkiego robić na komputerze. Na przykład takie wycinanki...
- Pani powiedziała że mój wycinankowy jeżyk był najładniejszy!
- Tak, oczywiście. Ale obiecałaś że nie będziesz więcej włamywać się do sieci montażowej fabryki i przeprogramowywać wycinarek do blachy na produkcję jeżyków. Następnym razem weźmiemy nożyczki i kolorowy papier, dobrze?
Charysia zrobiła nadąsaną minkę, ale w końcu skinęła główką.
- Dobrze.
Złożyła list na pół i przygryzając koniuszek wysuniętego języka zaczęła wkładać do koperty. Łagodnie złapałem ją za rękę.
- Jeszcze momencik, Charysiu. Zapomniałaś o stopce.
Mała spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.
- Musimy dopisać do listu, na końcu, kilka informacji. Tak się robi. Tatuś widział w Internecie, to wie.
Wziąłem list i szybko dopisałem kilka linijek.
Wiadomość ta oraz wszelkie załączone do niej rysunki są poufne. Jeżeli nie jest Pan/Pani babcią Charysi, jej ujawnianie (wiadomości, nie babci), kopiowanie,dystrybuowanie, udostępnianie w jakikolwiek inny sposób lub wykorzystywanie jest niedozwolone. O błędnym zaadresowaniu wiadomości prosimy niezwłocznie poinformować Charysię lub jej tatę (czyli mnie) a następnie odesłać wiadomość. Nadawca nie może zagwarantować, że przesłanie wiadomości przebiegnie w sposób bezpieczny i bez błędów, gdyż wiadomość może zostać przechwycona, zmieniona, utracona lub zniszczona, może przyjść z opóźnieniem, być niepełna lub zawierać wirus (Charysia trochę kicha od kilku dni, np. nie wszystkie kropki na biedronce zostały narysowane. Dwie są nakichane.). Nadawca nie jest zatem odpowiedzialny za jakiekolwiek błędy lub luki w tej wiadomości, które mogą powstać w wyniku jej przesyłu.
Charysia zajrzała mi przez ramię i przebiegła wzrokiem tekst. Chwilę rozważała coś intensywnie, po czym pociągnęła mnie za rękaw.
- Tato, nie wiem jak ci to powiedzieć, ale to jest debilne. U nas w przedszkolu tylko mały Horaś dopisuje takie rzeczy do swoich e-maili, ale on ma dopiero sześć miesięcy i jest jeszcze głupiutki. Wydaje mi się że jedynie osoby inteligentne inaczej mogą po przeczytaniu tego steku bzdur poczuć coś więcej niż jedynie zażenowanie.
Poczułem się jakby mnie ktoś walnął w brzuch. Jak to?

_-¯ Horaś, syn Hwasta, chodził z moją córką do tego samego przedszkola?
 
QDOS 2009-06-01 22:33
 Oceń wpis
   
_-¯ Tim Mutterson z zapałem klepał w klawiaturę. Jeszcze tylko kilka instrukcji, kilka komend. Już! Z rozmachem wcisnął ,,Enter'' i z zadowoleniem przyglądał się efektowi swojej pracy. Tak. Zawsze chciał stworzyć swój własny system operacyjny, a ten tutaj właśnie był skończony. Z zadowoleniem wyciągnął się na fotelu i z założonymi za głowę rękami kontemplował swoje dzieło.
- Niech to pingwin!
Tim obrócił się niechętnie w kierunku z którego dobiegał głos. Przy sąsiednim biurku, klnąc pod nosem z wyrazem zaciętego uporu na twarzy, jego akademicki współlokator Gilliam Wates również kończył swój program. A właściwie próbował. Kilka tygodni temu Wates podobno wyszarpał duży projekt od korporacji HAL. Niestety, jak się okazało - zbyt duży. Terminy goniły a projekt wciąż znajdował się w stadium wczesnego rozgrzebania.
- Niech to p*******ne stado pingwinów!

_-¯ Muttersone skrzywił się z niesmakiem. Nigdy nie lubił cholerycznego charakteru swojego współspacza, ale cóż. Sąsiadów się nie wybiera. Jednak bardziej od tego, że Wates klął irytowała go sama forma przekleństw. Wg. Gilliama wszystkiemu winne były pingwiny. Kiedyś Tim nieopatrznie zapytał, dlaczego właśnie pingwiny, i potem spędził kwadrans wysłuchując spiskowej teorii na temat jak to pingwiny próbują zawładnąć światem.
- Tylko się im przyjrzyj - dowodził Wates - popatrz. Pingwiny to ptaki, prawda? Mają dzioby, mają skrzydła. Ale, cholera, czemu one nie latają? Kogo chcą zmylić? Kiedyś spojrzałem takiemu jednemu w te jego chytre, małe oczka. Nawet nie mrugnął. Miałem ze sobą torebkę śniadaniową, nadmuchałem i BUM! I wiesz co? Prawie go miałem! Już, już zbierał się do lotu, już rozkładał skrzydła, ale opanował się w ostatnim momencie. Nieźle je wyszkolili, nie ma co. Tylko kto? Pewnie komuniści. Te małe dranie są szkolone, by w odpowiednim momencie wtargnąć do amerykańskich domów i zamordować nasz styl życia. A ja, cholera, mam prawo do amerykańskiego stylu życia! Słyszysz, Mutterson? Ja się pytam, kto dał tym małym draniom decydować o tym, w jaki sposób mam żyć!
Tim pamiętał, że wtedy, zamiast z miejsca rozpoznać wariata i wziąć go na przeczekanie wdał się z nim w głupią dyskusję. Jednak Wates, jak każdy fanatyk, miał zawsze odpowiedź. Niedorzeczną, ale w jego mniemaniu słuszną.
- Ty nic nie rozumiesz! - chrypiał, a krople śliny zbierały mu się w kącikach ust i błyszczały na dolnej wardze - popatrz jakie z nich chimeryczne organizmy. Ryby żrą! Przecież ptaki powinny dziobać ziarenka, a te żrą ryby, i cholera wie co jeszcze. Pewnie na foki polują, jak orki, ale tak żeby nikt nie widział. Komuniści je tego nauczyli. I pływają jak torpedy! Założę się, że kiedyś te złośliwe dranie zgotują nam kolejne Pearl Harbour. Ale po moim trupie, Mutterson, słyszysz?! Po moim trupie!!!

_-¯ Od tamtej pory i tak nie za ciepłe stosunki między Timem a Gilliamem jeszcze się ochłodziły. Mutterson uważał Watesa za niebezpiecznego szaleńca, zaś ten ostatni miał towarzysza za tępaka nieświadomego zagrożeń. A teraz zaczęły się jeszcze te problemy z projektem. Prywatnie Tim uważał że Wates nie powinien brać samodzielnie tak dużego zlecenia. Kodu do napisania było sporo, a do tego dochodził fakt że Gilliam był raczej marnym programistą. On miał jednak swoje wytłumaczenie... Mianowicie w nocy pingwiny zakradały się do jego komputera i psuły mu z mozołem napisane kawałki.
- Małe czarno-biała dziobate wredoty! Już ja was dorwę!
Mutterson westchnął. Wyjął dyskietkę ze swojego komputera i schował do koperty. Na wierzchu przykleił nalepkę, na której z namaszczeniem wykaligrafował: QDOS.
- Rybożerne śmierdziele!
Cierpliwość Tima zaczynała się kończyć.
- Daj spokój Wates. Idź się wydzierać gdzie indziej.
- Co? Jak śmiesz wyrzucać mnie z mojego pokoju! Płacę za niego tak samo jak ty!
- Po pierwsze nie wyrzucam cię, tylko proszę żebyś się uspokoił. Pod drugie - ty tylko ,,płacę'', ,,kupuję'', ,,wydaję''. Zachowujesz się nie jak inżynier tylko jakiś cholerny bankier. I ta twoja obsesja...
- To nie żadna obsesja! Zobaczysz, pingwiny chcą mnie zamordować! Psują moje programy! Szlag, na jutro mam dostarczyć do biura HALa zamówiony przez nich system operacyjny, a nie działa mi nawet system plików!
Tim złośliwie się uśmiechnął i niedbałym ruchem uniósł w górę dyskietkę. Nie mógł sobie odmówić tej małej chwili triumfu.
- A mój system jest gotowy. Hehe. I chyba sam zaniosę go do HALa. Tak się składa że miałem okoliczność zaznajomić się ze specyfikacją i chyba mój QDOS idealnie będzie odpowiadał ich wymaganiom. Hehe.

_-¯ Twarz Watesa zmieniła kolor. Zbladł, jakby cała krew odpłynęła mu z twarzy. Tylko jego oczy... te płonęły trawione gorączką, a w samym jej jądrze błyszczały iskry szaleństwa. Wstał i mechanicznie postąpił krok do przodu.
- Daj mi tę dyskietkę, Tim.
Mutterson był zbyt zaskoczony, by zareagować. Czy ten facet do reszty zwariował?
- Wsadź łeb pod kran, Gilliam.
- Daj mi tę dyskietkę! Daj mi to!

_-¯ Tego było już za wiele. Mutterson wstał i ruszył do wyjścia, kiedy jednak mijał Watesa ten z szybkością której nie można było się po nim spodziewać odwinął się i wyprowadził cios ciężką, obitą blachą klawiaturą, którą do tej pory trzymał w ręce skrywanej za plecami. Kant trafił idealnie w skroń, która wgłębiła się z nieprzyjemnym chrupnięciem. Mutterson westchnął i miękko opadł z powrotem na fotel. Z kącika oka pociekła mu krew.
Gilliam Wates chwilę kiwał się na nogach, jakby czekał na jakiś kontratak ze strony przeciwnika. Nie doczekał się. Podszedł powoli i wyłuskał z palców denata kopertę z dyskietką. Pogładził ją czule.
- Mój sssskarb. Teraz już nikt mi ciebie nie odbierze, mój ssssskarbie. Gill zapiekuje się tobą lepiej niż ten brzydki Tim. Gill pokaże cię panom z HALa. Zobaczysz, polubisz ich.
Podniósł wzrok na leżące ciało. W źrenicach przez chwilę mignęło mu przerażenie, które po chwili jednak zostało stłumione przez kojący ogień szaleństwa. Wyjął z kieszeni mały przedmiot i włożył trupowi w rękę.
- Zły Tim nie słuchał nas ssssskarbie. Nie słuchał, i co? I pingwiny go dopadły. Dopadły Tima. Niedobre pingwiny. Ale nie bój się... Gill nie da cię skrzywdzić złym pingwinom. Mój sssskarbie.
Schował dyskietkę do kieszeni i wyszedł. Na fotelu, patrząc pustymi źrenicami w zgaszony monitor Tim Mutterson stygł trzymając w dłoni niedużą, pluszową figurkę pingwina.
 
Pear Inc. 2009-05-27 23:09
 Oceń wpis
   

_-¯ - Pan Works pana przyjmie.

_-¯ Młody człowiek, siedzący w wyczekującej pozycji na kanapie obok stolika ze stosem czasopism drgnął i uśmiechnął się niepewnie w kierunku sekretarki, która odpowiedziała służbowym, uprzejmym grymasem. Sama wstała i podeszła do okazałych, dwuskrzydłowych drzwi prowadzących do gabinetu Człowieka Numer Jeden. Otworzyła oba skrzydła, obróciła się zgrabnie i gestem zaprosiła gościa by podążał za nią. Weszła do środka. Zdenerwowany młodzieniec wstał, wygładził nerwowym ruchem pomiętą flanelową koszulę, zrobił krok do przodu i... wyłożył się jak długi zahaczając stopą o stołową nogę. Upadając rozpaczliwym gestem chwycił leżący na stoliku obrus i pociągnał na siebie, grzebiąc się pod stosem gazet. Głuchy łomot ciała walącego się na wykładzinę przykryły swym szelestem kartki opadających ulotek.
- Może w czymś panu pomóc? - sekretarka stała znów w drzwiach.
- Nie nie, nic. Dziękuję. Taki... ehm... taki zwyczaj mam. Przesąd. Żeby nie zapeszać przed rozmową trzeba zrzucić ze stołu gazetę.
- Oh, proszę się nie martwić. Pan Works to wyjątkowo miły człowiek.
- Tak, dziękuję, tylko posprzątam może...
- Proszę się nie kłopotać. Szef oczekuje.
- Jasne, oczekuje...
Chłopak ostrożnie obszedł stolik, starając się jeszcze szurnąć butem kilka czasopism pod kanapę. Przestąpił próg.
- Pan Works jest u siebie. Proszę, to tamte drzwi.

_-¯ Sekretarka wycofała się dyskretnie. Po chwili cicho szczęknęła klamka. Młody człowiek znalazł się sam za dwuskrzydłowymi drzwiami w pomieszczeniu, wzdłuż którego stał długi, czarny stół. Po drugiej stronie stołu widniały drzwi identyczne jak te którymi tu wszedł. Prawie identyczne. Na tamtych wisiała dodatkowo tabliczka z informacją: ,,Steve Works''.

_-¯ Rozległ się klik interkomu.
- Śmiało, śmiało. Zapraszam - męski głos po drugiej stronie brzmiał jakby jego właściciel nosił siwy, kilkudniowy zarost i bezoprawkowe okulary o okrągłych szkłach.
Młodzieniec ruszył przed siebie, pokonał szybkim krokiem dzielącą go od drzwi odległość, położył rękę na klamce i zawahał się. Klik interkomu.
- Proszę się nie wahać. Pańska przyszłość leży w pańskich rękach.
Młody mężczyzna bezgłośnie poruszył wargami. Musiał to przecież powiedzieć! Zdecydowanym ruchem nacisnął klamkę i wkroczył do gabinetu.
- Panie Works, chciałbym żeby pan wiedział, że...
Siedzący za okazałym biurkiem człowiek przerwał mu zniecierpliwionym gestem.
- Tak. Oczywiście, kwestie finansowe omówimy później. Masz to?
- Ale musi pan wiedzieć...
- Masz?
- ... Mam

_-¯ Steve Works wstał i obszedł biurko. Starał się iść powoli, jednak z trudem maskował podekscytowanie. Okrągłe szkła okularów zdawały się dodatkowo powiększać błyski podniecenia w jego oczach.
- Pokaż go! - zażądał.
Chłopka pogmerał w fałdach swojej flanelowej koszuli i po chwili wyciągnął z nich nieduże, tekturowe pudełko po jakichś tabletkach. Otworzył je i wyjął z niego nieduży, płaski przedmiot zawinięty w bąbelkową folię, zlepioną taśmą samoprzylepną. Kilkoma ruchami rozerwał zabezpieczenie i oczom obydwu ludzi ukazało się skrywane do tej pory w folii urządzenie.
Steve Works, prezes Pear Inc. wyciągnął drżącą dłoń.
- Mogę... dotknąć?
- Proszę - chłopak podał lśniący przedmiot. Works delikatnie wziął go do lewej ręki, prawą zaś począł gładzić pieszczotliwie.
- Jest... piękny! Och!
- Co się stało?
- To się rusza!
Chłopak po raz pierwszy uśmiechnął się i nieco rozluźnił. Wrażenie, jakie jego dzieło zrobiło na prezesie jednej z największych technologicznych korporacji świata dodało mu pewności siebie.
- Ma ekran dotykowy. Wystarczy przeciągnąć palcem, lub kilkoma palcami. Multitouch. - wyjaśnił.
- Wspaniałe! Cudowne! Fenomenalne! - prezes zapalał się coraz bardziej badając kolejne funkcje urządzenia - Jak to nazwałeś?
- EarPhone
- Fantastycznie! Tak jest - telefon dla ucha. Oczywiście, chcę kupić ten prototyp.
Zapadła kłopotliwa cisza. Steve Works przestał bawić się gadżetem i spojrzał badawczo na młodego człowieka. Temperatura w pomieszczeniu momentalnie obniżyła się o kilka stopni.
- Jakiś problem?
- Eeeeee... Bo widzi pan, panie Works. Chciałem o tym powiedzieć na samym początku, ale...
- Półtora miliona dolarów za transfer technologii.
- Tak panie Works, ale niestety... Pan był niedostępny, a ja potrzebowałem szybko pieniędzy... Kiedy zdecydował się pan umówić na spotkanie, to ja... Znaczy...
- Znaczy co?!
- Znaczy - młodzieniec zamknął oczy, nabrał powietrza w płuca, sprężył się - Sprzedał to komu innemu. Na wyłączność! - wyrzucił z siebie, prawie wykrzykując ostatni wyraz.
- Co!?
- Sprze...dałem. Za piętnaście tysięcy dolarów.
- Komu?
- Chyba nie mogę powiedzieć.
- Komu!!!
- Kiedy naprawdę...
Steve Works przyjacielskim gestem położył dłoń na ramieniu rozmówcy.
- Daj spokój. Mnie możesz powiedzieć. Przecież i tak pewnie go znam. No? Komu?
- Więc... Gill Bates z Macrohard złożył mi propozycję... Proszę mnie zrozumieć, potrzebowałem pieniędzy, a pan był niedostępny...

_-¯ Balon z emocjami pękł, hormony wystrzeliły do żył, zagotowały system nerwowy i momentalnie zniknęły zostawiając uczucie zmęczenia. Starszy mężczyzna zgarbił się i oklapł, w jednej chwili zestarzał o kilkanaście lat.
- Nasza ostatnia szansa - powiedział jak gdyby do siebie - ostatnia szansa by uchronić Pear Inc. przed zniknięciem z rynku. Macrohard prawie nas pokonał, a teraz... mając EarPhone przejedzie po nas jak walec.
Works podszedł do biurka, cały czas trzymając chłopaka za ramię i ciągnąc go za sobą. Pokazał palcem kilka wyliczeń i wykresów.
- Widzisz, tam są symulacje i analizy rynku. Prognozy rozwoju firmy gdybyśmy mieli coś takiego jak EarPhone. Ale teraz - zgarnął papiery jednym ruchem i nadział na stojący obok monitora szpikulec na papiery.
- Przepraszam, panie Works, ale czy mogę już iść? - gość delikatnie próbował wyswobodzić swoje ramię. Bez skutku. Poczuł, jak przez ciało prezesa przebiega nagły skurcz. Uścisk na chwilę zelżał.
- Tak. Oczywiście. Ale wiesz co? Muszę ci jeszcze coś powiedzieć. Spójrz tutaj.
Chłopka podążył wzrokiem we wskazanym kierunku. Works zatrzymał palec na jednym z wykresów.
- To była prognoza wyjścia z kryzysu. Przetrwalibyśmy mając EarPhone, a to oznacza...
W ułamku sekundy Steve Works poderwał leżący na biurku kolec i z rozmachem wbił gościowi w oko, przytrzymując ramieniem miotające się ciało.
- To oznacza - cedził przez zęby wciskając metal coraz głębiej w mózg dygocącej w konwulsjach ofiary - to oznacza że ja muszę mieć EarPhone. Przykro mi.
Rozluźnił uścisk. Ciało runęło na ziemię. Nie było łomotu - odgłos upadku pochłonął miękki wyściełający gabinet dywan, teraz barwiący się ciemną czerwienią.
Works odetchnął kilka razy i wrócił za biurko. Sięgnął po telefon.

- Proszę połączyć mnie z dyrektorem technologiczny. Tak. Tak, mamy ten gadżet. Tak. Telefon. Bardzo... nowatorski. Nazwiemy go Ear...
Spojrzał na leżący na dywanie szpikulec, na końcu którego tkwiła jeszcze wyrwana z oczodołu gałka oczna.
- Nazwiemy go EyePhone.

 
Jak zostać chakierem? 2009-05-19 21:52
 Oceń wpis
   
_-¯ Od zawsze byłem zasypywany listami z pytaniem o to, jak zostać prawdziwym chakierem. Tym wpisem chciałbym rozpocząć krótki cykl jak tego dokonać.
Na początek proszę zapoznać się z chakierskim FAQ dostępnym na stronach google: http://www.google.com/intl/xx-hacker/faq.html
Podana pod wskazanym adresem garść porad to niezbędne minimum każdego chakiera, a bez gruntownego zapoznania się z dostępną tam wiedzą nie ma sensu rozpoczynać dalszego ciągu nauki.
W celu uprzyjemnienia sobie czytania polecam odsłuchać poniższy kawałek. Tylko szybko, zanim ZAIKS/STOART/RIAA się zorientują że nikt im za to nie zapłacił.



A potem pobiegnijcie do najbliższego sklepu internetowego po płytę ,,Lekkie urojenie'' Transmisji.

Czuwaj!
 
6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 |


Najnowsze komentarze
 
2016-03-27 11:01
loan offer do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Dobry dzień, Jestem MR larryt, prywatnej pożyczki Pożyczkodawca oraz współpracy finansowej[...]
 
2016-03-12 03:02
Pani Tamara Tita do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Cześć, Nadchodzi Affordable kredytu, która zmieni twoje życie na zawsze, jestem Pani Tamara[...]
 
2016-03-11 18:49
Josephine Halalilo do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Cześć wszystkim, Gorąco polecam to wspaniałe świadectwo, że w moim życiu trzymałem miłości[...]
 
2016-02-23 21:39
pharoah do wpisu:
Wybory coraz bliżej...
Charyzjuszu! Na święte Kontinuum i Infundybułę Chronosynklastyczną - powiadam Ci: Wróć!
 
2016-02-23 18:03
janrski do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
HEJ POMOZESZ MI SIE WŁAMAC NA KONTO MOJEJ ZONY??MA TROJE DZIECI OD 10LAT DO 4 LAT MOGE JEJ[...]
 
2016-02-09 00:03
vektra es a do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Drodzy Użytkownicy, chcielibyśmy odnieść się do poruszanych na tej stronie kwestii jak i[...]
 
2016-02-04 02:07
Pani maris smith do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Zeznania w sprawie jak mam pożyczkę zmienić życie mojej rodziny Nazywam się Babara Curtney.[...]
 
2016-01-18 21:36
jolasia do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Witam czy ktoś by mógł włamać mi się na konto?
 



 
Chakier, Charyzjusz. Q2hhcnl6anVzeiBDaGFraWVyCg== chakier[at]vp.pl