Archiwum
czyli czego się możecie ode mnie nauczyć
Feerie, cz. VI 2010-03-10 21:53
 Oceń wpis
   
_-¯ Siedzieliśmy z Wielomysłem w pubie, stopniowo zmniejszając zawartość krwi w alkoholu.
- I co dalej? - spytał, bacznie przyglądając się kropli wody spływającej po ściance swojego kufla.
- Dalej to już normalnie. Zostaliśmy odhibernowani, uciekliśmy z jaskini...
- Z jakiej znowu jaskini?
- Z jakiej? Nie wiem. Nie znam się na jaskiniach. Może to była grota? Albo jama? Taka była... hmmm... skalno-ziemna. I na podłodze było dużo liści, przywalonych niedźwiedziem.
- Aha... Czyli z normalnej - Wielomysł skinął głową i pociągnął długi łyk. Po chwili jednak zakrztusił się, prychnął, po czym - gdy skończył się atak kaszlu - spytał:
- Z jakim znowu niedźwiedziem?
- No dałbyś już spokój z tymi pytaniami. Jakbym nie z fizykiem rozmawiał, tylko z grotołazem albo zoologiem... ,,z jakiej jaskini?'', ,,z jakim niedźwiedziem?''. Na niedźwiedziach też się nie znam, ale w Polsce chyba żyje tylko jeden gatunek: niedźwiedzie brunatne. Tak więc odpowiedź na twoje pytanie brzmi: niedźwiedziem brunatnym.
- Ale co ty robiłeś w jaskini z niedźwiedziem?
- Nic z nim nie robiłem. Za to on miał pewnie konkretne plany co do mnie.
- Chciał cię pożreć?
- Gdzie tam... - żachnąłem się, co przyszło mi z niejakim trudem, gdyż dawno temu się nie żachałem i wyszedłem z wpraw - To był jeden z tych, wiesz, niedźwiedzi-ekologów.
- ??? - Wielomysł zamienił się w trzy znaki zapytania - Mógłbyś opowiedzieć po kolei?
- No dobrze - westchnąłem, dopiłem swoje piwo, zamówiłem następną kolejkę i przystąpiłem do wyjaśnień.
- Leżeliśmy zahibernowani w komputerze na ścieżce do następnego ranka. Zgodnie z moimi przypuszczeniami niedługo na szlaku pojawił się ktoś, kto mógł nas odhibernować. Pech chciał, że był to właśnie niedźwiedź-ekolog.
- Dlaczego ekolog?
- Bo najwyraźniej uwierzył w globalne ocieplenie i pałętał się zimą po górach, zamiast - jak wszystkie grzeczne misie - spać. Zabrał laptopa i zatargał do swojej jaskini. Tam go włączył. Na szczęście dla nas akurat nadszedł czas sprawdzania systemu plików, tak więc misiek - nie doczekawszy się na start systemu - uderzył w kimono. Po kilku minutach sprzęt skończył się bootować, my zaś znaleźliśmy się w jaskini z liśćmi i niedźwiedziem na podłodze.
- Zaraz zaraz, coś mi tu nie pasuje - zaprotestował Wielomysł - Coś tu nie gra... Po cholerę niedźwiedź zabierał laptopa do jaskini, i po co go włączał?
- Kto by tam zrozumiał ekologów - wzruszyłem ramionami - A wiesz, że ta cała zima to właśnie przez takie niedźwiedzie?
- Jak to?
- Tak to. Przypomnij sobie pewien fakt z jesieni zeszłego roku. Podpowiem ci, że chodziło o oświetlenie...
- Zakaz produkcji żarówek żarowych o mocy większej lub równej stu watom?
- Bingo.
- No i niby ta zima to właśnie przez te żarówki? Charyzjusz, nie bądź śmieszny...
- Pomyśl, przyjacielu. Do tej pory zimy były łagodne. Wiesz dlaczego? Bo ludzie używali stuwatówek!
- Ale...
- Żadne ale. Wszystko to dokładnie wyliczyłem - zanurzyłem palec w piwie i zacząłem kreślić na blacie moje wyliczenia - Zima. Zmrok zapada szybko, więc ludzie zapalają światła. Kilkanaście milionów gospodarstw, w każdym kilka żarówek o dużej mocy, ale małej sprawności. Większość energii, zamiast w światło, zamieniają w?
- W ciepło.
- Właśnie. Więc wyobraź sobie że przez całą zimę kilkanaście milionów gospodarstw noc w noc podgrzewa terytorium Polski mocą kilku milionów kilowatów. Każdej nocy odpychano zimę energią kilku gigadżuli. I teraz wyobraź sobie, że na mocy urzędniczego dekretu każdy musi zastąpić przepaloną setkę żarówką kilku- lub kilkunastowatową. Ilość ciepła zmniejsza się drastycznie, zimne, arktyczne fronty nie mają problemu z dotarciem aż pod Tatry i voila. Mamy zimę tysiąclecia.
- Tysiąclecia?
- A w tym tysiącleciu zdarzyła się surowsza i bardziej śnieżna zima?
- Noooo... nie - przyznał mi rację.
- Sam widzisz. A wszystko przez niedźwiedzie.
Wielomysł jednak nadal nie był do końca przekonany.
- Nie możesz wszystkiego zwalać na misie...
- Mogę, mogę... Wszyscy w internecie od dawna tak robią. Jak jakiś serwis nie działa to albo przez MiSIE albo przez brak MiSIE.
- Dobra, dobra. Ale wracając do tego co opowiadałeś - jak wydostałeś się z jaskini?
- Normalnie, wejściem.
- A nie wyjściem?
Poskrobałem się po głowie.
- Możliwe. Tak więc misiek kimał, a my z Misią i dzieciakami - w nogi. Tak żeśmy wiali, że nawet laptopa zapomniałem.
- Ale dlaczego? Może to był niegroźny miś. Wegetarianin.
- Wegetarianie nie piszą na ścianach swoich domostw ,,Kill all humans''. A tam takich napisów było pełno...
- Może to jacyś chuligani napisali... albo kibice?
- No co ty? To napisał ten zwierzak. Poznałem po charakterze pisma.
- Uhm... - Wielomysł pokiwał głową, po czym się zamyślił nad czymś głęboko - A jak trafiliście z powrotem do siebie?
- Misia przypomniała sobie że spakowała Charrisonowi trochę internetu do plecaka. Z jego pomocą ustaliliśmy swoje położenie...
- Jak?
- Stopiłem trochę śniegu do kubka od termosu. Internet, położony na wodzie, zawsze obraca się niebieskim końcem w stronę najbliższego nadajnika Wi-Fi. Zrobiliśmy ten pomiar z kilku punktów, potem prosta triangulacja...
- Ale musiałeś znać położenie nadajnika... A właściwie co najmniej dwóch, a najlepiej trzech, bo dwa nadajniki dawałyby...
- Oj, daj spokój szczegółom. Mam w portfelu zapisane położenia wszystkich nadajników w kraju, więc to nie był problem... Tak więc dostaliśmy się w zasięg nadajnika, połączyłem się z siecią...
- Przecież nie miałeś laptopa...
Spojrzałem na kolegę wymownie, tak że po chwili zorientował się, że palnął głupstwo. Od kiedy to ja, Chakier, potrzebowałem do połączenia z siecią laptopa? Dopiłem swoje piwo.
- No i tak żeśmy wrócili... - zakończyłem, podnosząc się niechętnie z barowego stołka - No, muszę lecieć, Misia się będzie niepokoić...

_-¯ Po cichu wśliznąłem się do sypialni. Miło było znów spędzić noc we własnym łóżku. Misia nie spała. Przyświecając sobie nocną lampką przeglądała jakieś foldery. Na jednym z nich dostrzegłem napis ,,Wymarzone Wakacje''.
- A może byśmy pojechali do Krynicy Morskiej? - spytała, gdy układałem się obok na poduszce.
- Oczywiście, Skarbie - odpowiedziałem machinalnie, zaś mój Intuicyjny Detektor Zagrożeń, taszcząc swoje walizki, wymknął się kuchennymi drzwiami.
 
Feerie, cz. V 2010-03-02 22:47
 Oceń wpis
   
_-¯ Pomimo całej grozy sytuacji starałem się nie wpadać w panikę. Niestety, po trzech sekundach doszedłem do wniosku że starań już dość.
- Nie ma internetu! Wszyscy zginiemy! - rozszlochałem się, ukrywając twarz w dłoniach. Dzieci oraz Misia spojrzały na mnie z lekką niechęcią. Niestety, nic nie mogłem poradzić na to, że brak sieci powodował u mnie psychozę maniakalno-depresyjną. Pamiętam jak dziś, kiedy ładnych parę(naście) lat temu, jeszcze będąc narzeczeństwem, wybraliśmy się do rodziców Misi, na wieś. Po całkiem niezłym początku (chwaleniu zdolności kulinarnych przyszłej teściowej i ,,zrobieniu'' flaszki z przyszłym teściem) zapragnąłem sprawdzić e-mail. I wtedy okazało się, że tam nie ma zasięgu!
- Nie ma internetu! Wszyscy zginiemy! - darłem się, latając bez celu po pokoju gościnnym i machając rękami. Szczęściem, potknąłem się o róg dywanu i przewróciłem, zaś upadając rąbnąłem głową o solidną dębową ławę, co z kolei spowodowało utratę przytomności. Dzięki temu uchroniłem się przed dalszą kompromitacją, oraz - po przewiezieniu do najbliższego szpitala - mogłem się wreszcie połączyć z netem.
Niestety - tutaj, w górach, nie było ani dywanu, ani ławy.
Skuliłem się, objąłem rękami kolana i wsunąwszy kciuk do ust zacząłem się miarowo kiwać. To uspokoiło mnie na tyle, że ponura wizja ratowników TOPRu odnajdujących po kilku dniach nasze zamarznięte ciała ustąpiła miejsca wizji moich nekrologów w chakierskich czasopismach. Co o mnie napiszą? Wyobraźnia podsunęła mi kilka tekstów, które jednak nie bardzo mi się spodobały. Postanowiłem zatem - póki me ciało jeszcze nie wystygło - sam napisać swoje pożegnanie. W sumie komputer powinien przetrzymać kilka dni...

_-¯ I w tym momencie mnie olśniło.

- Kochanie, musimy się zahibernować - zakomenderowałem.
Tak jak się spodziewałem, moja propozycja spotkała się z jękiem niezadowolenia. Najgłośniej narzekała Misia.
- Daj spokój, Charyzjusz. Pamiętasz, co się stało ostatnim razem, jak jechaliśmy do Grecji? Całe dwa tygodnie - zamiast na plaży i na basenie - spędziliśmy w łóżku!
- Och, kochanie, daj spokój. Przecież to był nasz miesiąc miodowy... - próbowałem się usprawiedliwić z trudem ukrywając pąs wykwitający mi na twarzy. Ech, czego myśmy wtedy nie robili!?
- Nie mówię o tym wyjeździe. Mówię o tym następnym, pięć lat później. Kiedy stwierdziłeś, że nie chce ci się tłuc dwa dni autokarem, że lepiej się zahibernować i wznowić po dotarciu na miejsce.
- A... o tym wyjeździe mówisz - przypomniałem sobie. Rzeczywiście, nie wyszło najlepiej. Dwie godziny po odhibernowaniu oboje dostaliśmy wysokiej gorączki i wylądowaliśmy w łóżku. Chorzy.
- Nie mamy wyjścia, skarbie. Nie wiem, gdzie jesteśmy, nie wiem, którędy wracać. Jest już ciemno, wszyscy turyści na pewno już zeszli ze szlaków, tak więc widoki na spotkanie kogoś kto nam pomoże, wskaże drogę, bądź zawiadomi TOPR są marne. Dodatkowo - w nocy temperatura ma sięgnąć minus kilkudziesięciu stopni.
- No to wymyśl coś. Zbuduj, nie wiem... wigwam, szałas, namiot, cokolwiek. Rozpal ognisko. Jakoś do rana wytrzymamy.
- Przykro mi, skarbie, ale jesteśmy w Tatrzańskim Parku Narodowym. Możemy się poruszać tylko po wyznaczonych szlakach, nie wolno nam nic zbierać, ścinać, rozpalać, ani dokarmiać zwierzyny.

_-¯ Wilcze wycie powtórzyło się, tym razem bliżej.

- Dodatkowo, zwierzyna nie ma zabronione dokarmiać się nami. Ale jak to zrobi, to jeszcze nam dowalą mandat za to, że ją dokarmiamy sobą... Musimy się zahibernować.
- Ale co dalej?
- Napiszę na laptopie informację o tym że bardzo uprzejmie proszę o przeniesienie sprzętu do najbliższego schroniska i uruchomienia. Ktoś będzie jutro szedł, znajdzie laptop, zabierze ze sobą, włączy i już. Będziemy bezpieczni.
- Jakoś mi się to nie uśmiecha...
- Obawiam się, że to nasze jedyne wyjście...
- No dobrze.
- Świetnie.
_-¯ Przygotowałem oprogramowanie i zawołałem dzieci.
- Charrison! Charysia! Chodźcie tutaj. Charysia, ty pierwsza.
Mała posłusznie stanęła obok portu dataskanera w wyuczonej pozycji, po czym zamigotała na błękitno i zniknęła. Po chwili to samo stało się z Charrisonem. W ich ślady poszła Misia, której zdążyłem jeszcze dać pożegnalnego całusa. Gdy upewniłem się że cała trójka bezpiecznie spoczywa w swapie sam wyjąłem mazak i na pokrywie laptopa zamieściłem kilka słów do znalazcy komputera. Nastawiłem zegarek na sześćdziesiąt sekund - po tym czasie system miał zahibernować mnie, po czym się wyłączyć. Zamknąłem komputer i położyłem widocznym miejscu na ścieżce, sam zaś usiadłem obok niego. Płatki śniegu wirowały obok mnie i łagodnie siadały na ziemi. Tylko dwa z nich trwały w powietrzu, lekko kiwając się na boki.

_-¯ Coś mi to nie grało.

_-¯ Płatki śniegu powoli przybliżały się. Do pierwszej pary po chwili dołączyła druga, potem trzecia. Wytężyłem wzrok i dostrzegłem, że każda z nich unosi się nad lekko rozwartą wilczą szczęką. Najbliższy komplet oczu i zębów zatrzymał się w odległości paru metrów. Przypatrywaliśmy się sobie kilkanaście sekund, po czym właściciel żółtych ślepi sprężył się i skoczył.

_-¯ Komputer piknął cicho i się wyłączył.

_-¯ Zobaczyłem jeszcze jak wilcze oczy zrobiły się okrągłe ze zdumienia, kiedy przelatywał kłapiąc pyskiem przez rozwiewającą się błękitną poświatę.
 
Feerie, cz. IV 2010-02-25 22:03
 Oceń wpis
   
_-¯ Powoli pięliśmy się w górę po zaśnieżonym szlaku, podziwiając surowe widoki ośnieżonych szczytów gór. No dobrze - lekko przesadziłem. Jedyne, co było widać to drzewa. Drzewa przed nami, drzewa za nami. I drzewa po bokach.
- Czyż nie jest pięknie? - szepnęła Misia.
- Oczywiście, skarbie - odparłem, choć - między nami mówiąc - jakoś nie podzielałem jej opinii. Z lasów nie lubiłem nawet tych w domenie Active Directory. Zresztą, czym jest las jak nie zbiorem drzew, i czymże jest drzewo jak nie spójnym grafem bez cykli? Więc - czym tu się zachwycać?

_-¯ Rozważania z dziedziny teorii grafów przerwała mi Charysia, wieszając się na mojej nodze.
- Tatusiu, nóżki mnie już bolą...
- Już niedaleko - pocieszyłem małą, choć w gruncie rzeczy miałem blade pojęcie o przebytym dystansie. Według moich obliczeń szliśmy jakieś dwa kwadranse, zaś droga na Czerwoną przełęcz powinna nam zająć czterdzieści pięć minut. Nie wiedziałem tylko, czy czas pokonywania szlaku uwzględniał to, że idzie się z dwójką małych dzieci, parą jabłuszek i sankami. Obawiałem się, że nie.
- Ja już dalej nie mogę - zawtórował siostrze Charrison.
- Nie jęcz! - ofuknąłem syna, ale zaraz dodałem łagodniej - Jak będziesz dzielnie szedł, to po powrocie policzymy sobie pierwiastki jakiegoś fajnego wielomianu. Dwudziestego stopnia!
- O! Ale fajnie! Ale, tato...?
- Tak?
- Na płaszczyźnie zespolonej?
Udałem, że się zastanawiam.
- No dobrze, niech ci będzie - uśmiechnąłem się - a teraz - marsz!

_-¯ Niestety, Charysi nie udało się przekupić nawet pozwoleniem przekształcania macierzy hermitowskich w ortogonalne (po wieczorynce). Chcąc-nie chcąc (a bardziej to drugie) musiałem ją wziąć na barana (czyli na siebie). Dalsza droga, czyli stąpanie po ośnieżonych i oblodzonych kamieniach z dzieckiem na barkach nabrała od tej pory nowego wymiaru. Powiem szczerze - zacząłem nawet odczuwać pewną przyjemność z tego, że każdy kolejny krok nie kończył się upadkiem. Misia tymczasem delikatnie asekurowała Charrisona ciągnącego za sobą sanki, które nie wiedzieć czemu zjeżdżały ze ścieżki i koniecznie chciały się zsunąć w dół stromego stoku. W ten sposób przebyliśmy następne pół godziny (nota bene przy pomocy czasowych oznaczeń odległości w przestrzeni bardzo łatwo wyjaśnić młodzieży czym jest czasoprzestrzeń, i to nieposługując się oklepanym żartem o kopaniu rowu od drzewa do obiadu).

_-¯ Tymczasem zaczęło się ściemniać.

_-¯ - Charry, gdzie my właściwie jesteśmy? - spytała Misia kwadrans później.
- Według moich obliczeń powinniśmy właśnie mijać Polanę Białego i Ścieżką Nad Reglami kierować się do wyjścia Doliny Białego.
- Ale przecież jeszcze nie doszliśmy do Czerwonej Przełęczy!
- No właśnie, takie tu to wszystko niedoorganizowane - westchnąłem, a automatyczny korektor machinalnie pokolorował mi słowo ,,niedoorganizowane'' na czerwono. Niezrażony tym ciągnąłem:
- Szlaki mają złe oznaczenia, w poprzek ścieżek co i rusz leżą jakieś drzewa, droga wyboista, nie odśnieżona...
- Śnieg zaczyna padać.
- I jeszcze śnieg zaczyna padać. Przecież w takich warunkach nie sposób delektować się świeżym górskim powietrzem i wypoczynkiem na łonie natury.
- Charyzjusz, wracajmy...
Prychnąłem.
- Uciekać? Kiedy zwyciężamy? - odparłem zasłyszanym skądś filmowym cytatem (przy czym nie wiadomo dlaczego podświadomość podsunęła mi przed oczy obraz eksplodującej Gwiazdy Śmierci), po czym sięgnąłem do plecaka.
- Nie martw się, skarbie. Zaraz się dowiem gdzie jesteśmy, ile nam zostało drogi oraz którędy do domu.
Zręcznym ruchem wyciągnąłem laptoka i uruchomiłem. Zanim skończył się bootować system operacyjny miałem już narychtowany modem GSM. Kliknąłem w przycisk połączenia, jednocześnie wyciągając z drugiej kieszeni odbiornik GPS.
- Mamy w końcu dwudziesty pierwszy wiek - podsumowałem błyskające wesoło zielone lampki obu urządzeń.

_-¯ Po kolejnych pięciu minutach wydało mi się, że lampki wcale nie błyskają tak wesoło jak mi się na początku wydawało. Animacja anteny poszukującej sygnału przestała być również taka zabawna jak wcześniej, kiedy po paru chwilach zamieniała się we wskaźnik nawiązanego połączenia. Sprawdziłem raz, drugi i trzeci łącze telefonu z komputerem - co było o tyle trudne że było bezprzewodowe. Na szczęście zapadł już zmrok, więc po ciemku mogłem dostrzec również tę długość fali elektromagnetycznej którą wytwarzał bluetooth. Było to dosyć trudne i wymagało zmrużenia oczu, ale miałem za sobą lata chakierskiej praktyki. Połączenie między urządzeniami działało bez zarzutu, a to oznaczało tylko jedno...

_-¯ Uświadomiłem to sobie i poczułem jak po plecach ścieka mi strużka zimnego potu.
1. Byliśmy sami
2. W nieznanym miejscu w górach
3. Po ciemku
4. Z dala od cywilizacji
oraz
5. BEZ INTERNETU!

_-¯ W oddali rozległo się ponure wilcze wycie.
 
Feerie, cz. III 2010-02-17 22:36
 Oceń wpis
   
_-¯ Do wyprawy na szlak przygotowałem się profesjonalnie, zresztą - jak do wszystkiego co robię. W niewielkim, ale pojemnym plecaku znalazło się wszystko, czego mógłbym potrzebować w górach. Był więc:
- Stary ale jary ,,analogowy'' aparat fotograficzny załadowany prawdziwym trzydziestosześcioklatkowym filmem i potrafiący robić fenomenalne zdjęcia. Niestety, pomimo długich namów aparat sam zdjęć robić nie chciał, a moje umiejętności w tym zakresie pozostawiały wiele do życzenia. Brałem go jednak ze sobą, między innymi z tego względu że niedawno zakupiłem do niego komplet nowych baterii, kosztujących tyle co średniej klasy kilkunastomegapikselowy kompakt.
- Średniej klasy kilkunastomegapikselowy kompakt, posiadający nad swym analogowym starszym bratem niewątpliwą przewagę pojemnej karty pamięci, pozwalającą ilość przekuć w jakość. O ile w przypadku poprzedniego aparatu starannie wybierałem każde ujęcie, to ten maluch po prostu przestawiałem w tryb zdjęć seryjnych i ,,cykałem'' fotki non-stop przez kilkanaście sekund w nadziei, że spośród tych napstrykanych kilkudziesięciu jedna czy dwie się do czegoś nadadzą.
- Stara kamera video z którą trochę wstyd było mi się pokazywać gdyż nie posiadała trybu HD. Na szczęście posiadała twardy dysk (hard disk drive) o czym dumnie informował producent literami HDD wytłoczonymi z boku wyświetlacza. Zakleiłem zatem ostatnie D ciemną taśmą i mogłem filmować bez zażenowania. Kamera mogła też służyć oczywiście jako aparat fotograficzny, z czego od czasu do czasu skwapliwie korzystałem.
- Laptop. Laptopa biorę ze sobą absolutnie wszędzie, gdyż nigdy nie wiadomo gdzie można znaleźć szybką, słabo zabezpieczoną sieć Wi-Fi. Poza tym można czasami wykorzystywać jego obracaną, wbudowaną kamerę do rejestrowania ciekawych rzeczy dookoła oraz jako aparat fotograficzny.
- Pięć telefonów komórkowych. Jeden mój. Jeden Misi. Jeden Charrisona. Jeden Charysi. I jeden do łączenia się z internetem przez sieć GSM w dzikich miejscach, do których nie dotarła cywilizacja oraz szerokopasmowy dostęp do sieci. Oczywiście - każdy miał wbudowany aparat.
- Komplet ładowarek. W sumie osiem. Aparat analogowy, jak już wspomniałem, wymagał pierońsko drogich bateryjek.
- Sanki (na co nalegały dzieci).
- Jabłuszka, czyli niewielkie okrągłe kawałki plastiku z uchwytem pod tyłek. To znaczy uchwyt nie był pod tyłek, tylko te kawałki plastiku. Siadało się na nich, łapało za uchwyt i ziuuuuuuu! Zjeżdżało na własnym siedzeniu ciągnąc ów kawałek plastiku za uchwyt za sobą, gdyż z nieznanych mi bliżej przyczyn wykazywały one znacznie mniejsze tarcie po stronie spodni niż po stronie śniegu.
- Około osiemdziesięciu stron kserówek Misi. To znaczy nie jej kserówek, w sensie Misi jako osoby, tylko kserówek jej wykładów. To znaczy Misia niczego jeszcze nie wykładała, ale jej wykładano. I to właśnie było na owych kserówkach, gdyż Misia obiecała przygotowywać się do egzaminu, w czym miały jej pomóc cisza i spokój naszych pięknych Tatr.
- ,,Pamiątkowa'' ciupaga z plastikowym ostrzem, w którą Charrison zaopatrzył się nie wiedzieć kiedy i z którą się od tamtej pory nie rozstawał.
- Takiejż (w słowniku nie ma takiego słowa) proweniencji szmacianego pieska na druciku na którego towarzystwo uparła się Charysia.
- I jeszcze kilka nieistotnych rzeczy.
Po skompletowaniu plecaka zajęliśmy się ubieraniem, co niestety okazało się dosyć trudne. W pierwszym wpisie o feeriach wspomniałem o złożoności algorytmicznej kobiecego umysłu i właśnie w starciu z nim poległem. Konkretnie - poległem starając się dostosować do damskiego modułu doboru kolorów. Dla mężczyzn, a w szczególności chakierów świat jest prosty: są trzy podstawowe kolory (czerwony, zielony, niebieski), a wszystkie pozostałe da się z ich pomocą opisać. Faceci z wykształceniem plastycznym lub pracujący w poligrafii potrafią sobie wyobrazić również żółty, cyjanowy i magentę. Ale weźcie mi powiedzcie co to może być karminowa fuksja wpadająca w turkusowy amarant z domieszką marengo? No oszaleć można.
- Nie zakładaj jej niebieskiej kurtki do zielonego kombinezonu! - ofuknęła mnie Misia gdy wkładałem Charysi (ubranej w szary kombinezon) szarą kurtkę. Nauczony doświadczeniem nie próbowałem oponować, tylko posłusznie sięgnąłem po kolejny komplet ubrań. Dwunasty z kolei okazał się kolorystycznie odpowiedni na aktualne warunki pogodowe.

_-¯ Gdy wreszcie byliśmy gotowi słońce stało już wysoko.

siklawica

_-¯ Do wodospadu Siklawica dotarliśmy koło piętnastej. Co prawda dzieci nie tak wyobrażały sobie wodospad, ale przynajmniej mogły go sobie obejrzeć z bliska. Pomimo usilnych namów Charrisona zdecydowałem się nie wybijać dziury w lodzie tak by mógł się przekonać że pod spodem rzeczywiście płynie woda. Pstryknąłem kilka zdjęć każdym z posiadanych przeze mnie aparatów i zawróciliśmy. W myślach już układałem sobie miłe plany spędzenia wieczoru, gdy nagle Misia stwierdziła niewinnie:
- A może byśmy poszli na Czerwoną Przełęcz?
- Cóż... - zacząłem rozpaczliwie poszukiwać wymówki, jednak nie dane mi było skończyć.
- Taaaak! - wrzasnęły dzieciaki, którym trasa spod Siklawicy szczególnie przypadła do gustu. Pokonały ją jadąc na sankach (było z górki), a Charrison czerpał szczególną radość kiedy ich pojazd zbliżał się do krawędzi szlaku i ryzykownie zbliżał się do brzegu potoku, czym wywoływał pełne przerażenia okrzyki rodzicielki.
- Przecież nie będziesz do nocy siedział w pokoju - stwierdziła Misia.
Szczerze powiedziawszy miałem ogromną ochotę posiedzieć w pokoju. Niestety, zamiast wyrazić stanowczy sprzeciw kiwnąłem tylko potulnie głową.

_-¯ Skręciliśmy na czarny szlak.
 
Feerie, cz. II 2010-02-10 21:56
 Oceń wpis
   
_-¯ Zgodnie z Pierwszym Prawem Rowerzysty, brzmiącym ,,Do celu jedzie się zawsze pod górę i pod wiatr. Z powrotem tak samo'' do Zakopanego miałem pod górę. Pod wiatr pewnie też, gdyż większość padającego śniegu przyklejała się do przedniej szyby mojego auta. Dodatkowo cały czas dogryzała mi moja nawigacja samochodowa, począwszy od samego początku trasy.
- To co, jedziemy do Sopotu? - spytała zaraz po tym gdy spakowawszy około miliona przygotowanych przez Misię ubrań zimowych dla Charrisona i Charysi zająłem miejsce za kierownicą.
- Nie. Jedziemy do Zakopanego - sprostowałem.
- Oooo..., a to czemu? Przecież miał być Sopot.
- Miał, ale zmieniłem zdanie.
- Ahaaaa... jassssne... Zmieniłeś zdanie. Taaaak - podsumowała, jednak coś w jej głosie mówiło mi, że wcale nie przyjęła tego do wiadomości.
- Pantofel - dodała po chwili. Udałem, że tego nie słyszałem. Niestety, docinki na tym się nie skończyły.
- Jedziemy jedynką czy ósemką? - spytała nawigacja, gdy dojeżdżaliśmy do kolejnego skrzyżowania dróg krajowych.
- Ósemką - odparłem.
- To jaka decyzja?
- Ósemką - powtórzyłem.
Nawigacja spojrzała na mnie, jakby mnie pierwszy raz w życiu widziała na oczy.
- A pan tu od kiedy podejmuje decyzje?
Zawrzało we mnie, jednak znalazłem w sobie dość siły by nie wyrzucić z siebie ,,ciętej riposty''. W końcu z tyłu jechały dzieci, które niekoniecznie (miałem taką nadzieję!) znały dowcip o Wujku Zenku i Klaunie Prześmiewcy. Nawigacja jednak świetnie się bawiła.
- Żart, Charyzjusz, hahahaha! - zaśmiała się złośliwie przez samo 'h', choć już wcześniej zwracałem jej uwagę, że mnie to drażni. Przez chwilę panowała cisza. Już miałem nadzieję, że reszta drogi upłynie we względnym spokoju, ale gdzie tam...
- Dalej już nie możemy jechać - poinformowało mnie po pięciu minutach złośliwe pudełko.
- A to czemu?
- Popatrz, ograniczenie do siedmiu i pół tony.
- No i co z tego? Przecież osobowym jadę...
- Ale nosiłeś walizy całe rano, to musisz mieć w bagażniku ze trzynaście ton ładunku. Hahahaha! O! Uważaj, krokodyle! Hahahaha! Eh, Charyzjusz, ubaw po pachy, co nie?
- Nie! - warknąłem i wyrwałem jej wtyczkę z gniazda zapalniczki. Nawigacja lekko westchnęła, po czym jej ekran pociemniał i zgasł. Wreszcie miałem chwilę spokoju.
- STAĆ! POLICJA! - rozległo się w tym momencie. Rzuciłem okiem we wsteczne lusterko, zerknąłem na boki...
- Hahahaha! Bateryjkę mam, Charyzjusz, bateryjkę! - nawigacja znów świeciła ekranem i zaśmiewała się do rozpuku - Ale miałeś minę, mówię ci... Boki zrywać...
Obiecałem sobie, że jak tylko wrócę do domu wymienię jej firmware...

_-¯ Co do jednego nawigacja miała jednak rację. Misia przygotowała na wyprawę tyle rzeczy, że wydawało mi się że ich masa zaczyna zaginać przestrzeń wokół auta. Zresztą, nie powinno mnie to dziwić. Już jadąc na letnie wakacje przekroczyłem ładowność mojego samochodu około trzy tysiące razy. Teraz zaś każda para kąpielówek i lekkich podkoszulków została zastąpiona przez kilka zestawów ocieplanych kombinezonów, swetrów, golfów, rękawiczek, szalików, ciężkich zimowych butów, kapturów, mufek (zawsze sądziłem że mufka to zwierzę podobne do chomika), nauszników i kalesonów. Sądziłem, że gdzieś w środku mojego kufra gęstość wełnianych skarpet zbliżyłaby się do gęstości białych karłów, gdyby tylko białe karły były zbudowane ze skarpet właśnie. Kto je tam zresztą wie? Skoro według jednej z licznych teorii Wielomysła czarne dziury były zbudowane z chusteczek higienicznych, to białe karły mogły być z wełny albo włóczki. Będę to musiał z Wielomysłem przedyskutować, jak tylko wrócę do domu...

_-¯ Trzymając się Zasady Pareto przebycie ostatnich 20% zakopianki zajęło nam 80% czasu. Wlekliśmy się w ślimaczym tempie w sznurze innych samochodów, zaś jedynej rozrywki dostarczało nam liczenie aut które znalazły się w rowie. No, prawie... Było jeszcze przecież CB Radio.
- Uwaga mobile, przed Nowym Targiem najmniejsze gospodarstwo rolne.
- Najmniejsze gospodarstwo? - nie zrozumiała Misia.
- Kogut i dwa psy - wyjaśniłem.
Gratulowałem sobie w duchu, że przed wyjazdem zaopatrzyłem się w łańcuchy na koła. Dzięki temu w miarę pewnie mogłem pokonywać kolejne wzniesienia i zakręty, na co nie wszyscy niestety mieli dość odwagi.
- Koledzy, mógłby ktoś przedłużyć gdzie te misiaki stoją? Bo nie wiem czy mam zjechać, piwko sobie wypiłem...
- To po co żeś kolego w ogóle za kierownicą siadał? - zbeształa nieostrożnego jakaś koleżanka.
- Tak ślisko, że na trzeźwo strach...

_-¯ Do celu dotarliśmy późnym wieczorem. Rozpakowałem auto, łyknąłem kubek herbaty po góralsku (cherbaty niestety gospodarz nie miał) i położyłem się do łóżka. Musiałem się wyspać, gdyż następnego dnia mieliśmy zaplanowaną ciekawą wyprawę w góry...
C.D.N.
 
Chasłologia, cz. III 2009-03-02 23:26
 Oceń wpis
   
_-¯ Witam Państwa. W tej części początkowo chciałem zająć się hasłami związanymi z geografią, historią, czy ontogenetyczną homeostazą, lecz po wstępnym przejrzeniu wyników doszedłem do wniosku że zanudzę tym wszystkich śmiertelnie. Wszyscy użytkownicy, których hasła podpadały pod jedną z wymienionych wyżej kategorii, koniec-końców okazali się być łysiejącym księgowym w średnim wieku, cierpiącym na zapalenie spojówek. Na szczęście całkiem interesująca okazała się kategoria do której początkowo nie przywiązywałem należytej uwagi - mianowicie rejestracje samochodowe.

_-¯ Może się to wydać dziwne, ale dziewięciu na dziesięciu użytkowników internetu używa jako hasła numeru rejestracyjnego auta. Pozostałych siedmiu używa rejestracji motocykli. Rozróżnienie to - pozornie nieistotne - przy bliższym zbadaniu doprowadziło mnie do kilku interesujących wniosków. Dla tych z Państwa którzy lubią zagadki intelektualne przedstawię poniżej listę różnic. Proszę na jej podstawie odpowiedzieć na pytanie która z grup stanowi trzon wyborczy jednej z wiodących w sondażach partii politycznych.

_-¯ W pierwszej kolumnie przedstawię odsetek hasłowych automobilistów, w drugiej - motocyklistów podpadających pod daną kategorię.
  1. Motocykliści: 0%/100%
  2. Depresjonaci: 0%/72%
  3. Defibrylanci: 2%/64%
  4. Legaliści: 5%/41%
  5. Unilateraliści: 12%/32%
  6. Bilateraliści: 13%/30%
  7. Multilateraliści: 28%/12%
  8. Multilateraliści behawioralni: 36%/7%
  9. Parafiliści: 44%/2%
  10. Parafiliści awersyjni: 59%/0.5%
  11. Automobiliści: 100%/0%
  12. Gimnazjaliści: 107%/-23% (sic!)
_-¯ Każdy średnio inteligentny człowiek bez trudu zauważy tu pewien schemat. Mianowicie - im więcej *liści, tym mniej procent wśród użytkowników haseł motocyklowych. Wynika to bezpośrednio z faktu że motocykliści stanowią 100% w drugiej grupie, odwrotnie niż automobiliści, którzy stanowią 100% w grupie pierwszej. Ta pozorna sprzeczność zniknie jednak gdy uświadomimy sobie że znaczną próbkę w moim badaniu stanowili mieszkańcy Zabrza.

_-¯ Na koniec mam niemiłą informację dla wszystkich zwolenników tzw. ,,silnych haseł''. Z przeprowadzonych przeze mnie badań wynika że 99.7% z nich da się złamać poprzez wygenerowanie wielokrotnie powtarzanego ciągu ,,sezamieotwórzsię''. Dla przykładu ci z Państwa, którzy używają hasła o hashu MD5 kodowanego do postaci $1$$Rm6wkwfu7sm0y9rG2iCHW0 mogą już zacząć się bać, gdyż dokładnie identyczny hash ma ,,sezamieotwórzsię'' powtórzone dziesięciokrotnie. Piętnastokrotne powtórzenie hashuje się do $1$$CD7goD3lQPWnqYr/MzN/./ tym samym przyprawiając o bezsenność kolejną znaczną grupę ludzi. I tak dalej, i tak dalej. Tak więc wystarczy ktoś o szybkich palcach i wytrzymałej klawiaturze by uzyskać dostęp do każdego, *każdego*, nawet najlepiej zabezpieczonego systemu.
Dobranoc.
 
Chasłologia, cz. II 2009-02-27 00:36
 Oceń wpis
   
_-¯ W poprzedniej części chasłologii omówiłem hasła zawierające imiona. Dzisiejszy wpis dotyczyć będzie wybierania haseł w oparciu o osoby - zarówno realne jak i wymyślone. Zapraszam do lektury.

_-¯ Przykładowe hasła z tej kategorii to ,,Krzyś_to_ibis'', ,,DonekDonek'', ,,dominator300'', ,,CKN7.62mm'', ,,batman1robin'' czy ,,JamJestB0nd''. Generalna zasada klasyfikacji jest taka jak w przypadku imion, jednak dochodzą tutaj dodatkowe czynniki. Po pierwsze - posiadacz takiego hasła ma niewątpliwie rozbudowane ego. Nie wystarcza mu samo imię, o nie! Czuje się lepszy od innych użytkowników, które swoje hasła tworzą jedynie w oparciu o imiona. Postawię dolary przeciwko orzechom, że 95% uczestników programów typu ,,Taniec z gwoździami'' czy ,,Na koniu śpiewają'' używa takiego schematu. Pierwsze rozpoznanie zatem to egocentryzm, ekstrawertyzm i megalomania. Jedyny wyjątek od schematu stanowi wspomniane w poprzedniej części ,,CharyzjuszChakier''.

_-¯ Od ogółów przejdę do szczegółów i dokładnie omówię podane wcześniej przykłady rzeczywistych haseł. Co się rzuca w pierwszym to oczywiście użycie podkreśleń. Abstrahując od samej treści - podkreślenia świadczą o zaawansowanej grzybicy, łojotokowym zapaleniu skóry i drożdżakach. Sama postać, do której hasło nawiązuje - jest tylko podświadomie postawionym wykrzyknikiem i kropką nad ,,i'' - i dobitnie świadczy o tym że użytkownik ma łupież.

_-¯ Drugi z przykładów jest czytelną diagnozą uszkodzenia płata czołowego, w którym - jak wiadomo - umiejscowiony jest ośrodek mowy. Powtarzanie zwrotów w pisaniu jest niczym innym jak psychomotorycznym jąkaniem się. Powtarzanie zwrotów w pisaniu jest niczym innym jak psychomotorycznym jąkaniem się. Dodatkowo - jak wiadomo - osobnik w środowisku znany jako ,,Donek'' sam ma problemy z mową i jak do tej pory niepoprawnie artykułuje niektóre głoski, co jest niejako znakiem rozpoznawczym partii do której należy. Powtarzanie zwrotów w pisaniu jest niczym innym jak psychomotorycznym jąkaniem się.

_-¯ Identycznie jest w kolejnym przypadku, jednak tu dochodzą jeszcze problemy z własną osobowością oraz niespłacalnym kredytem. Tego typu hasła zwykle są wynikiem błędnie wpisanych zwrotów typu ,,domator'', ,,miłośnik kotów'' czy ,,hodowca pelargonii''. Szczególnie w tym ostatnim przypadku często jako hasło używane jest słowo ,,Pudzian''. Jeżeli hasło zakończone jest liczbą - oznacza ona liczbę lat przez które udałoby się spłacić kredyt, gdyby przeznaczać na to dochody wszystkich mieszkańców bloku.

_-¯ ,,CKN7.62mm'' to czytelny podpis romantyka-awangardzisty (w odróżnieniu od romantyka-konserwatysty, który użyłby raczej ,,10:20AM''). Liczby orientacyjnie pozwalają określić kiedy nastąpi kolejna próba samobójcza lub śmierć na suchoty. Miłośnicy Cypriana Kamila Norwida określają ją precyzyjnie jako liczbę zmiennoprzecinkową w miesiącach, licząc od daty ustawienia hasła. Zwolennicy Adama Mickiewicza zadowalają się określeniem godziny, jednak bez podania konkretnej daty. Być może ma to związek z faktem, że konserwatysta nigdy nie będzie romantykiem.

_-¯ Od osób rzeczywistych i historycznych przejdźmy do postaci fantastycznych. ,,batman1robin'' to przykład zagubienia w otaczającej rzeczywistości. Z jednej strony ,,batman'' - milioner otoczony nowoczesną technologią. Z drugiej - ,,robin'' - banita z lasu Sherwood, posługujący się drewnianym łukiem i żyjący w mrokach średniowiecza. Mają oni jednak cechę wspólną - obaj walczyli z niesprawiedliwym i złym światem, w którym przyszło im żyć. Posiadacza hasła opartego o podany schemat tylko krok dzieli od chwycenia za siekierę i rozpoczęcia krótkotrwałej (acz spektakularnej) walki z systemem, z której - jeżeli szczęście dopisze - można będzie obejrzeć migawki w popularnych serwisach informacyjnych, włącznie z momentem zasuwania worka na zwłoki.
Ciekawostką w omawianym przykładzie jest fakt użycia jedynki w środku. Ze stuprocentową pewnością można na tej podstawie stwierdzić, że użytkownik jest somnambulikiem lubiącym pierogi z grzybami.

_-¯ Ostatnie hasło wygląda dosyć ciekawie, gdyż stanowi alfanumeryczną twincase'ową wariację na temat osoby George'a Roberta Lazenby'ego. Już sam fakt że do napisania poprzedniego zdania trzeba było użyć trzech pojedynczych apostrofów świadczy o tym, że mamy do czynienia z dewiantem co najmniej średniego szczebla, psychopatą, seryjnym mordercą bądź zamachowcem-samobójcą. Lub wszystkimi tymi osobami na raz. Tylko osobnicy tego pokroju używają zmanglowanej nazwy karabinu AK-47 jako hasła. Na szczęście w tym przypadku algorytm był bardzo prosty i sprowadzał się do następujących kroków:
1. AK-47
2. Zachodni ,,konkurent'' AK-47? MK16.
3. W obu nazwach powtarza się ,,K''. Po wyrzuceniu otrzymujemy M16
4. 1 jest podobne do I. Otrzymujemy MI6
5. MI6 to oczywiście wywiad brytyjski, którego najbardziej znanym agentem jest...
6. James Bond.
7. Dodatkowa gra literowo-cyfrowa i mamy wynik. AK-47 -> JamJestB0nd.

_-¯ W następnym odcinku przedstawię kolejne schematy haseł, jak również postaram się odpowiedzieć na pytania p.t. Czytelników, n.p. w jaki sposób bezpiecznie używać hasła ,,CharyzjuszChakier'' - tak, by nikt go nie odgadł.
 


Najnowsze komentarze
 
2016-03-27 11:01
loan offer do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Dobry dzień, Jestem MR larryt, prywatnej pożyczki Pożyczkodawca oraz współpracy finansowej[...]
 
2016-03-12 03:02
Pani Tamara Tita do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Cześć, Nadchodzi Affordable kredytu, która zmieni twoje życie na zawsze, jestem Pani Tamara[...]
 
2016-03-11 18:49
Josephine Halalilo do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Cześć wszystkim, Gorąco polecam to wspaniałe świadectwo, że w moim życiu trzymałem miłości[...]
 
2016-02-23 21:39
pharoah do wpisu:
Wybory coraz bliżej...
Charyzjuszu! Na święte Kontinuum i Infundybułę Chronosynklastyczną - powiadam Ci: Wróć!
 
2016-02-23 18:03
janrski do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
HEJ POMOZESZ MI SIE WŁAMAC NA KONTO MOJEJ ZONY??MA TROJE DZIECI OD 10LAT DO 4 LAT MOGE JEJ[...]
 
2016-02-09 00:03
vektra es a do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Drodzy Użytkownicy, chcielibyśmy odnieść się do poruszanych na tej stronie kwestii jak i[...]
 
2016-02-04 02:07
Pani maris smith do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Zeznania w sprawie jak mam pożyczkę zmienić życie mojej rodziny Nazywam się Babara Curtney.[...]
 
2016-01-18 21:36
jolasia do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Witam czy ktoś by mógł włamać mi się na konto?
 



 
Chakier, Charyzjusz. Q2hhcnl6anVzeiBDaGFraWVyCg== chakier[at]vp.pl