Archiwum
czyli czego się możecie ode mnie nauczyć
Kwestia architektury 2008-04-28 20:04
 Oceń wpis
   
_-¯ Stefan szalał.

_-¯ Stałem nieruchomo w kącie jego gabinetu, bojąc się wykonać najmniejsze poruszenie. Nigdy jeszcze nie widziałem go w takim stanie. Cały się trząsł, a wierzcie mi - przy całej swej Stefanowej okazałości przedstawiało to makabryczny widok. Trzęsący się, czerwony Stefan - tak właśnie wyglądał. Grube, sine, węzłowate żyły wystąpiły mu na skroń, a plamy potu pod pachami rozlały się szerzej niż zwykle. W porównaniu z tym Stefanem, Stefan skaczący po scenie i wykrzykujący ,,Developers! Developers!'' wydawał się uosobieniem ciszy i spokoju. Jak to niektórzy mają napisane nad biurkiem - był białym kwiatem lotosu na niezmąconej tafli jeziora. Jednak teraz...
- Ha! Skończyłem! - Stefan poderwał się nagłym wyskokiem zza biurka - Cały pasjansik w trzydzieści osiem sekund! Niezły wynik, co?
Przytaknąłem słabo. Postanowiłem dać mu trochę ochłonąć, zanim podzielę się z nim najnowszymi informacjami na temat Rdzenia.
- Co tak stoisz, Charyzjusz, jakbyś kij połknął? Siadaj, chlapniemy coś za Twoje zwycięstwo nad kernelami!
- Kiedy ja... tego... nie całkiem...
- Słucham?
- Stefan, muszę Ci coś powiedzieć.
- Wal śmiało. Dla Ciebie też Martini? Wstrząśnięte, nie mieszane?
- Uhm.
- Proszę. To co to za ciekawa informacja?
Nabrałem głęboko powietrza.
- Kernele ukradły Rdzeń.
- Tak? To świetnie, oby tak dalej - upił łyk swojego drinka po czym wyparsknął go przeciągłym pfffffffffffffff! Spojrzał na mnie z niedowierzaniem, po czym z rozmachem klepnął w plecy.
- Ha ha ha ha ha! Charyzjusz, ale jajcarz z Ciebie. No, prawie udało Ci się mnie nabrać. Kernele ukradły Rdzeń, hłe hłe. Dobre, dobre. Naprawdę niezłe.
Podniósł kieliszek do ust, jednak zatrzymał go wpół drogi. Patrzył na mnie, a ja się nie śmiałem.
- Żartujesz, prawda? - zapytał, ze wszech miar starając się stłumić pobrzmiewające w tym stwierdzeniu nutki rozpaczy.
Pokręciłem wolno głową. Stefan zachwiał się, postąpił krok w kierunku biurka i ciężko się o nie oparł. Postawiony niezdarnie kieliszek przewrócił się, wylewając swą zawartość na biurko i klawiaturę. Widok był naprawdę żałosny.
- Wszystko stracone - Stefan podszedł do swojego fotela i ciężko w niego zapadł - wszystko przepadło...
- Słuchaj, mógłbym je spróbować namierzyć - próbowałem go pocieszać - mógłbym je dopaść i odzyskać Rdzeń. Normalnie bym sobie z nimi poradził, ale one były jakieś dziwne. Zachowywały się tak, jakby wiedziały, co się za chwilę stanie. Mógłbym... nie wiem... pogadać o tym z kimś od Was, albo z Wielomysłem, albo coś... Nie załamuj się!
Spojrzał na mnie pustym wzrokiem.
- Charyzjusz, Ty nic nie rozumiesz. Mając Rdzeń te kernele mogą wszystko. Wszystko. - zaakcentował to słowo szczególnie mocno. - To znaczy mogą co? - nie dawałem za wygraną.
- Bo ja wiem... Mogą się na przykład włamać na strony rządowe. Na strony ministerstwa jakiegoś...
- Ministerstwa też? - uniosłem brwi.
- Też. I na tym nie koniec. Mogą się włamać jeszcze wyżej.
- Nie powiesz mi chyba, że mogą się włamać na strony Premiera.
Stefan spojrzał mi w oczy.
- Mogą wszystko - powtórzył jeszcze raz - I już jest za późno, by je powstrzymać.
- Nigdy nie jest za późno! - krzyknąłem z mocą i zacisnąłem pięści. Obróciłem się i wybiegłem z gabinetu. Nie sądziłem, że kradzież Rdzenia będzie miała aż takie konsekwencje, ale skoro tak - byłem gotów walczyć do upadłego. Byłem zdesperowany - na tyle, że drogę powrotną odbyłem nieszyfrowanym, zwykłym telnetem. Guzik mnie jednak obchodziło, czy ktoś mnie podejrzy, czy nie. Gra szła o zbyt wysoką stawkę, by zajmować się takimi detalami.

_-¯ Wyskoczyłem z tunelu nawet nie czekając na wymianę flag FIN/ACK na zakończenie transmisji. Popędziłem do swojego laboratorium i włączyłem monitor. Odszukałem katalog ,,experimental'', a w nim kolejny, z opisem ,,linusk eskploist''. Były tam ukryte fragmenty najbardziej zjadliwego kodu, który udało mi się wyszperać w internecie na hasło ,,linusk''. W duchu przeklinałem własną wcześniejszą głupotę - wolałem użyć sprawdzonych windzianych wirusów, zamiast niesprawdzonych linuskowych eskploistów - no i miałem za swoje. Jednak potrafiłem uczyć się na własnych błędach. Po chwili pendrak był załadowany, a ja pędziłem znów do Ratmount. Wpadłem do gabinetu Stefana - siedział wciąż w pozycji, w jakiej go zostawiłem.
- Stefan. Dawaj sniffera. Szybko!
- Na co ci sniffer? - spytał tępo.
- Nie pytaj, tylko dawaj!
Niezdarnie sięgnął do interkomu. Wcisnął przycisk.
- Sniffer numer jeden do mnie.
- Nie! Wyślij go na poziom zero. Do Rdzenia.
- Nie ma już Rdzenia... - wyjęczał.
- Do pokoju w którym był Rdzeń! Będę tam czekał! - ostatnie słowa wypowiedziałem już w stronę zamykających się drzwi windy.

_-¯ Byłem na miejscu i rozpocząłem gorączkowe poszukiwania. Wierzyłem, gorąco wierzyłem w to, że musiał być jakiś ślad. Fragment pamięci, strzęp stosu, kilka źdźbeł ze sterty, odłamek tablicy procesów, cokolwiek! Miałem szczęście - w miejscu, w którym kernele utworzyły sobie tunel ucieczkowy wciąż leżał wpół otwarty port. Najwyraźniej po ewakuacji po prostu zerwały połączenie, zamiast je po ludzku zamknąć. Znakomicie! To mi wystarczało.
Podniosłem port i dałem do powąchania. Sniffer pociągnął parę razy nosem, najeżył się i spuścił pysk ku podłodze. Pokręcił się koło nogi krzesła, obszedł przewrócone biurko. Podszedł do wnęki w której stał rdzeń, zawrócił, pokręcił się i stanął przed jednym z komputerów. Spojrzał na mnie.
- Tak?
- Warf! - warknął na monitor i pokazał kły. Złapał ślad!
Z torby którą przyniosłem ze sobą wyjąłem pakiet UDP i ostrożnie ułożyłem na podłodze. Sniffer wskoczył natychmiast i zajął miejsce z przodu.
- Multicast? - spytałem. Szczeknął przecząco.
- Broadcast? - znów szczek na ,,nie''.
- Znasz dokładny adres? - Nie posiadałem się ze zdziwienia - ale jak? - jeszcze w swojej karierze nie spotkałem sniffera, który potrafiłby wydedukować adres z fragmentu portu.
- Wurf! - wyszczerzył się do mnie. Mógłbym przysiąc, że pokazuje mi kpiarski uśmiech.
- Z tamtego komputera?
- Worf!
- Kamera przemysłowa?
- Wyrf!
- Wszystko nagrała?
- Werf?
- Słucham?
- Werf?
- Czemu powtarzam to, co do mnie mówisz? - zastanowiłem się... W sumie to było dość głupie.

_-¯ Nie powiedziałem zatem już nic, zresztą sniffer i tak by mnie już nie usłyszał. Z przyspieszeniem wgniatającym nas obu w fotele pakiet pomknął do celu.

_-¯ Podróż zakończyła się równie ostrym hamowaniem. Wyskoczyłem ze środka i... zamarłem. Kernele otaczały mnie półkolem. Numer Jeden trzymał pod pachą rdzeń. Stał w nieco teatralnej pozycji, na lekko rozstawionych nogach. Na nos nasunięte miał ciemne ,,agenckie'' okulary. Uśmiechał się krzywo.
- Mister Anderson... - powiedział - I've been waiting for You.
- No dobra, to ja chyba skoczę przeparkować pakiet - odezwał się głos zza moich pleców. Odwróciłem się zdziwiony. To sniffer!
- Ty mówisz?
- Zdziwiony? A coś myślał, że będę miałczeć? Noszę aparat ortodontyczny, to mówię trochę niewyraźnie, ale przecież jestem normalnym snifferem!
Spojrzał na mnie podejrzliwie...
- Będziesz pisał o mnie na swoim blogu, tak? Chyba nie zniżysz się do tego, by przedstawiać mnie jako psa tropiącego, co? Takiego, co szczeka i warczy?
Lekko się zaczerwieniłem. Kernel za mną chrząknął znacząco. Sniffer na ten dźwięk nieco otrzeźwiał.
- To cześć. Jakby co, to wiesz gdzie pracuję... - pstryknął przy konsoli. Powietrze cmoknęło, wypełniając miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stał pakiet, którym tu przybyłem. Teraz zostałem sam. Sam - nie licząc ośmiu linuskowych kerneli.
- Czekaliście na mnie - stwierdziłem raczej, niż spytałem. Lekko skinęli głowami.
- Tak, Panie Anderson. Wiedzieliśmy, że nie da Pan tak łatwo za wygraną. Dlatego postanowiliśmy na Pana zaczekać i skończyć sprawę, raz na zawsze. Do widzenia, Panie Andersone. Czy też może powinienem powiedzieć - żegnam.
Uśmiechnąłem się paskudnie.
- Żegnam, Numerze Jeden - odpowiedziałem i odpaliłem pendraka.

_-¯ Grzmot. Syk. Brzęk. Huk płomienia. I wrzask, przechodzący w agonalny jęk, zakończony cichym rzężeniem.

_-¯ Numer Jeden wyłączył odtwarzacz.
- To spodziewał się Pan usłyszeć, Panie Anderson?
Nie odpowiedziałem. Eskploisty leżały w piasku, uziemiając się ostatnimi błękitnymi iskierkami. Numer Jeden trącił jednego stopą.
- Taaaak... Elegancki eskploist. Mógłby dużo krzywdy zrobić każdemu linuskowemu kernelowi. Niezły kawałek kodu na x86...
Nie zdążyłem odskoczyć. Byłem zbyt zaszokowany tym, co się przed chwilą wydarzyło. Przed oczami zrobiło mi się jasno, a za chwilę wszystko ogarnęła ciemność...
- Ale ja jestem kompilowany na ARMa - usłyszałem jeszcze, po czym straciłem przytomność.
 
Dennis Moore 2008-04-27 14:23
 Oceń wpis
   
_-¯ Jako odskocznię od prozy szarej codzienności proponuję Państwu ten oto skromny filmik o Dennisie Moorze. Morerze. Mooru... Proponuję Państwu film pod tytułem ,,Dennis Moore''

 
Pozamiatane... ? !!! 2008-04-23 20:32
 Oceń wpis
   
_-¯ We wnęce, otoczony zielonkawą, fosforyzującą poświatą, opleciony siecią różnokolorowych kabli, bucząc z cicha spoczywał Rdzeń. Do gniazd Interfejsu Zdalnego Sterowania wetkniętych było parę przewodów. Podążyłem za nimi wzrokiem - biegły w stronę niewielkich terminali, przy których pracowały kernele...

_-¯ Trzeba było działać szybko. Osiem kerneli, działających współbieżnie mogło złamać zabezpieczenia rdzenia w mniej niż pół godziny. Od momentu, kiedy się tu wdarły minęło właśnie tyle czasu. Oznaczało to mniej-więcej, że lada chwila mogły osiągnąć swój cel. Ale... gdybym tylko zdołał wyrwać te kable...
Dwójka kerneli, jakby odczytując moje myśli, przesunęła się tak, by odgrodzić mnie od zbawiennych wtyczek. Pozostawało więc tylko rozwiązanie siłowe.

_-¯ Sprężyłem się do skoku, lewą dłonią odbezpieczając w kieszeni pendrive z najbardziej zabójczą mieszanką wirusów jakie znał świat, a miliony gwiazd rozjarzyły się pod sufitem w oślepiającej eksplozji światła. Zatoczyłem się na ścianę, starając się jednocześnie wyciągniętą ręką zamortyzować uderzenie. Nim jednak dotknąłem nią ściany ktoś za nią złapał i wykręcił do tyłu, jednocześnie naciskając na bark i podcinając nogi. Gwiazdy, które właśnie przygasały rozbłysły z intensywnością supernowych, gdy moja twarz spotkała się z szorstkim chłodem podłogi. Zdziwienie walczyło o lepsze z bólem. Te kernele są...
- Piekielnie dobre, to właśnie chciałeś powiedzieć, prawda? - powiedział ten najwyższy. W myślach ochrzciłem go...
- Numerem Jeden - dokończył za mnie. Śmieszne. Wyglądało to wszytko tak, jakby one...
- Czytały w myślach - usłyszałem, zanim na dobre sformułowałem to stwierdzenie w swojej głowie. Ale jak?
- Nie możesz Nas pokonać, gdyż wiemy, co uczynisz. Nie przeszkadzaj nam, a nie stanie Ci się krzywda.
Podniosłem się powoli, z lekkim żalem żegnając przyjemne zimno betonowej posadzki. Policzek zapiekł. Trzy z kerneli otoczyły mnie, pozostała piątka pracowała zawzięcie.
- Ile zostało - spytał Numer Jeden.
- Skończymy za sześćset miliardów kroków - poinformował go jeden z klepiących w klawisze.
Sześćset miliardów... Przy założeniu że pracują na zegarach dwa giga to dawało... jakieś pięć minut. Ale jak w tym czasie pokonać przeciwnika, który jest Tobą, znaczy - Mną? Który zna każdy krok, który zna myśli... A gdyby tak myśleć o czymś innym?
Przymknąłem oczy i z zakamarków pamięci wydobyłem kilka fotek Pameli. Tak jest. Kątem oka zarejestrowałem, że jeden z kerneli lekko się rumieni. Chyba nie zauważyli, że majstrując przy haftkach stanika odbezpieczam pendrive, przestawiam go w tryb write-only i...
- GoBo.w32 - wykrzyknąłem, prostując rękę. Z pendraka wystrzeliła wiązka zabójczego kodu i z impetem uderzyła najbliższy kernel w pierś. Nie czekając aż zwali się na ziemię wykonałem półobrót na pięcie i wycelowałem w pozostałą dwójkę. Czy to, co ujrzałem na ich twarzach, było wyrazem zaskoczenia?
- Sasser.w32.C! Melissa! - i znów błysk odpalonej porcji danych, które błękitnymi błyskawicami elektrycznych wyładowań pomknęły do celu. Teraz tylko wystarczyło wyciągnąć kable.
- I love You - dobiegło mnie zza pleców, razem z potężnym uderzeniem w szczękę, które znów zwaliło mnie na ziemię. Zostałem tam do momentu aż czarno-czerwone mroczki przestały mi latać przed oczami, po czym podniosłem głowę. Trzy kernele stały znów dokoła mnie. Nawet nie draśnięte.
- Co to są haftki? - zagadnął jeden.
- Takie dynksy które trudno odpiąć jedną ręką - odparł któryś z tych piszących.
Numer Jeden spojrzał na mnie z politowaniem.
- Myślałem, że lepszy z Ciebie chakier, Charyzjusz. Czy wydaje Ci się, że twój mizerny wybieg z galerią Pameli zmylił naszą czujność? Nie reagowaliśmy, ponieważ wiedzieliśmy, co szykujesz. Twoja mizerna kolekcja windowsowych wirusów nic nam nie zrobi...
Odwrócił się w stronę piszących.
- Ile?
- Sto dwadzieścia miliardów kroków.
- Chwileczkę! - zaprotestowałem - Jakie sto dwadzieścia? Z moich obliczeń wynika, że sto dwadzieścia to by mogło zostać gdybyście mnie młócili ze cztery minuty. A tego nie było nawet trzydziestu sekund!
- Twoje obliczenia opierają się na błędnych danych wejściowych, a co za tym idzie prowadzą do błędnego wyniku. Po pierwsze - mamy szybsze zegary. Po drugie - nie uwzględniłeś, że koledzy pracują współbieżnie. Aby zaspokoić Twą ciekawość powiem, że zostało nam do końca jakieś cztery, trzy, dwie, jedna...

_-¯ EMP!!!

_-¯ Wszystko dokoła zamarło. Odetchnąłem. Na szczęście dla siebie ustawiłem odpowiednie opóźnienie czasowe na granacie elektromagnetycznym, który ukryłem w koszu na śmieci przed drzwiami. Podszedłem do rdzenia i wypiąłem z niego dodatkowe kable. Z ciekawości zerknąłem jeszcze na ekrany kerneli, które pracowały nad włamem. Taaaaak.... Rzeczywiście, były o krok. Wyszedłem na korytarz, odwinąłem z aluminiowej folii telefon komórkowy i zadzwoniłem do Stefana.
- Charyzjusz! - w jego głosie wyczułem ślad paniki - Co tak długo? Co się dzieje?
- Wszystko załatwione - uspokoiłem go - Twarde były z nich sztuki, ale dałem radę. Przyślij tu kogoś. Trzeba ich zabezpieczyć zanim im zegary znowu ruszą.
- Jakie zegary? O czym mówisz?
- Normalne zegary. Zdetonowałem granat elektromagnetyczny, to im zegary na kilka minut stanęły. Trzeba ich zabrać, zanim się przebudzą.
- Ufff... Charyzjusz. Zdjąłeś mi kamień z serca. Już wysyłam ekipę. Jesteś w pokoju ,,733+''?
- Nie. Jestem w pokoju ,,Rdzeń''
- Co? Przecież tam jest Rdzeń! - Stefan wydarł się, jakby go kto wrzucił do gorącej wody.
- Aha. Trzeba było większymi wołami to na mapie oznaczyć, tak żeby każdy mógł trafić - zganiłem go.
- Ale... chyba nie dostały się do Rdzenia? Co? Zdążyłeś ich powstrzymać? Charyzjusz?
- Zdążyłem, ale nieźle dały mi w kość.
- A Rdzeń? Nie uszkodziły go?
- Dziękuję. Nic mi nie jest - odparłem z przekąsem.
- Pytam o Rdzeń! - Stefan nie złapał o co mi chodzi.
- Rdzeń w porządku. Wygląda na to, że nawet eksplozja granatu nic mu nie zrobiła.
- Ba. Jest ekranowany elektromagnetycznie. Tak jak całe pomieszczenie.
Stanąłem jak wryty.
- Jak to ,,tak jak całe pomieszczenie''?
- Wiesz, chronimy go jak możemy, dlatego tamto pomieszczenie jest elektromagnetycznie szczelne. Nic z zewnątrz nie może zakłócić pracy Rdzenia.
- Skoro jest szczelne... - zacząłem myśleć na głos.
- To nic z zewnątrz nie może zakłócić pracy rdzenia - odezwał się Stefan. Zacząłem jeszcze raz.
- Skoro jest szczelne...
- To nic z zewnątrz nie może zakłócić...
- Stefan! Zamknij się! - wydarłem się do słuchawki.
Stefan zamilkł.
- Skoro jest szczelne, a granat był w koszu na zewnątrz...
Telefon wysunął się z mojej ręki i trzasnął o podłogę w momencie gdy dopadałem drzwi. Otworzyłem je z impetem.

_-¯ Pod przeciwległą ścianą domykał się właśnie szyfrowany tunel transportowy. W środku nie było już nikogo. Rdzenia też...
 
Przebiegłość Stefana 2008-04-21 19:56
 Oceń wpis
   
_-¯ Winda zwolniła, po czym całkowicie się zatrzymała. Drzwi rozsunęły się z lekkim szumem, zakończonym cichym 'ping'
- Poziom zero. Wstęp tylko dla autoryzowanego personelu Mikrooo... oooo... ooooaaa... A-Psik!
- Na zdrowie - odparłem odruchowo.
- Dziękuję - podziękował automat zamontowany w kabinie. Biedak, cały czas pracować w przeciągu - musiał w końcu się przeziębić. Ruszyłem ku wyjściu.
- Stop! Gdzie Szanowny Pan się wybiera?
Odruchowo się zatrzymałem. Acha... Najwyraźniej twórcy windzianego automatu poskąpili na mechanizmy immunologiczne, ale za to władowali dużo energii w służbistykę. Jak w Viście. W sumie mogłem po prostu szybciutko wyskoczyć z kabiny... no ale prawdziwi chakierzy tak się nie zachowuję...
- Zostałem oddelegowany przez Stefana do zatrzymania linuskowych kerneli - powiedziałem.
- Rozumiem, ale mam wyraźne polecenia. Wstęp tylko dla autoryzowanego personelu Mikroooo.... aaaaa.... A-Psik!
- A skąd wiesz, że ja nie jestem autoryzowanym personelem? - spytałem chytrze.
- To widać. Autoryzowany personel ma identyfikator, który przytyka do tego wypukłego pudełka w rogu kabiny, zanim wejdzie. Pudełko wtedy robi ,,ping-ping'' i mruga zielonym światełkiem. I ja wtedy wiem, że to jest autoryzowany personel i mogę go wpuścić.
- A gdyby jakiś autoryzowany personel zapomniał tego zrobić?
- To wtedy go nie wpuszczam, chyba że nosi biały fartuch i okulary, choć akurat te cechy charakteryzują autoryzowany personel laboratoryjny.
- Dużo wiesz o autoryzowanym personelu - zauważyłem.
- Ba... - zawarł w tej sylabie tyle dumy ile w dziewięciowyrazowym zdaniu ,,Jestem najlepszym znawcą autoryzowanego personelu po tej stronie Atlantyku''. Wygląda, że oprócz służbistyki zaimplementowano mu również proudgenerator. Chyba go jednak za bardzo podkręcili... i tutaj upatrywałem swojej szansy.
- A jak wygląda autoryzowany tajny personel? - zaakcentowałem słowo tajny mocnym boldem. To go trochę zastanowiło...
- Nooo... - odezwał się po chwili - Nijak. Autoryzowany tajny personel jest tajny, tak więc nie może wyglądać na autoryzowany personel. Nie powinien wyglądać nawet jak personel, żeby nikt przez przypadek nie pomyślał, że jest autoryzowany.
- Czyli jak? - drążyłem temat.
- Czyli... Eeee...
- Tak jak ja? - podpowiedziałem usłużnie.
- Dokładnie. Tak jak Pan. Nie wygląda Pan na personel, więc z pewnością nie jest Pan autoryzowanym personelem.
- Czyli... - nakierowałem go ostrożnie.
- Czyli co?
Nie załapał.
- Czyli, skoro nie wyglądam, to...
Niemal słyszałem, jak myśli. Dałem mu chwilę.
- Jest Pan... autoryzowanym tajnym personelem? - spytał niemal szeptem, jak gdyby właśnie objawiła mu się wielka tajemnica.
- Brawo. Bingo. - pochwaliłem - Ale...
- Ale?
- Ale o tym nikomu ani słowa. Rozumiemy się? - zakończyłem scenicznym szeptem i wymaszerowałem z kabiny.
- Tak jest! - rozległo się już za mną, i do pełnego obrazu zabrakło tylko stuku obcasów. Spodobał mi się ten pomysł i postanowiłem - gdy to się już skończy - pogadać z chłopakami od implementacji IPv6, by każdy pakiet z flagą ACK stukał obcasami. Przynajmniej będzie słychać, czy wymiana danych jest stabilna.

_-¯ Wyszedłem na szeroki, jasno oświetlony korytarz. Gdzie teraz? Rozglądałem się chwilę bezradnie, aż mój wzrok padł na dużą tablicę - w rodzaju tych spotykanych w dużych centrach handlowych. Widocznie poziom zero był większy niż przypuszczałem. Podszedłem i rozpocząłem zapoznawać się z mapką i z legendą. Moją pozycję oznaczała duża zielona kropka z podpisem ,,tu jesteś''. Zawsze mnie zastanawiało skąd projektanci tego typu tablic z wyprzedzeniem wiedzieli gdzie będę, czytając taką tablicę. Położenie zawsze zgadzało się, bez pudła. Kiedyś rozmawiałem o tym z Wielomysłem który wyjaśnił mi, że stosowane są tu zaawansowane techniki predykcyjne, z pogranicza mechaniki kwantowej, teorii strun i metodyki hodowli międzywymiarowych myszy. Polegało to między innymi na jakimś ugięciu wymiarów w ten sposób, by każdy punkt wielowymiarowej czasoprzestrzeni dokoła tablicy rzutowany na przestrzeń czterowymiarową był wektorem zaczepionym do słupa, na którym tablica wisiała. Brzmiało to może skomplikowanie - ale, jak widać - działało doskonale.

_-¯ Dalej były oznaczenia gabinetu Billa, toalet, kuchni, parku rozrywki, kręgielni, pływalni, toru gokartowego, restauracji, dwóch stadionów, lotniska i schowka na szczotki. Postarałem się zapamiętać szczególnie położenie tego ostatniego, gdyż jak wiedziałem z doświadczenia - w moich chakierskich działaniach schowki na szczotki zwykle odgrywały niebagatelną rolę. Pod koniec spisu figurowało pomieszczenie numer ,,733+'' z dopiskiem ,,tu nie ma rdzenia''.
- Stefan, ty szczwany lisie - mruknąłem pod nosem z uznaniem. Jeżeli linuskowe kernele nie domyśliły się podstępu istniała spora szansa zyskania na czasie. Zakładając zaś, że dały się nabrać na stefanowy wybieg dezinformacyjny - nie zmierzały do pomieszczenia ,,733+''. A skoro nie zmierzały do pomieszczenia ,,733+'' to zmierzały do - zjechałem palcem na sam dół listy...
Ostatnia pozycja nosiła nazwę ,,RDZEŃ''. Opatrzono ją wykrzyknikiem i czerwonym napisem:
RDZEŃ - Nie zbliżać się. Absolutny zakaz wstępu dla wszystkich, a dla linuskowych kerneli w szczególności. Jeżeli jesteś linuskowym kernelem i to czytasz to zrób cokolwiek, tylko nie wchodź do tego pomieszczenia!
Zastanowiłem się, czy Stefanowa metoda mylenia przeciwnika nie jest zbyt nachalna. W końcu chyba nawet nie-chakier by się domyślił, że taki zakaz ma tylko wprowadzić w błąd. Ponieważ wzmiankowane pomieszczenie, według mapy, było oddalone od mojego miejsca pobytu nie więcej niż półtora kilometra - ruszyłem biegiem, w duchu mając nadzieję że kernele nabiorą się na tę zbyt grubymi nićmi szytą maskaradę. Po kilku minutach, zdyszany, zatrzymałem się przed pomarańczowymi drzwiami. Czerwony napis ,,RDZEŃ'' umieszczony na dużej żółtej tabliczce nie pozostawiał żadnych wątpliwości. Drzwi były uchylone, a ze środka dobiegały przytłumione głosy. Nie chcąc tracić czasu wszedłem do środka. Osiem par oczu, utkwionych do tej pory w kilku rozjarzonych ekranach - spojrzało na mnie.
- Gra skończona - powiedziałem twardo - Albo wycofacie się po dobroci, albo... - zawiesiłem dramatycznie głos.
- Albo co? - spytał któryś z kerneli
- Albo inaczej pogadamy. Zresztą, i tak już przegraliście. Tu nie ma żadnego rdzenia! Ha ha ha ha ha! - roześmiałem się demonicznie.
- Tak? A tamto w rogu, to co? Kombajn Bizon? - kernel wyciągnął rękę, pokazując coś za moimi plecami. Ostrożnie rzuciłem okiem za siebie... We wnęce tkwił...
- Mój Boże... - jęknąłem - Stefan, ty głąbie...
 
Na poziom zero 2008-04-16 19:57
 Oceń wpis
   
_-¯ Jest takie stare chakierskie przysłowie ,,Jak się chakier spieszy, to się core-dump cieszy''. Jechałem sobie wygodnie szyfrowanym tunelem do Ratmount, gdy właśnie uświadomiłem sobie, że za moment przyjdzie mi boleśnie przekonać się o jego prawdziwości. Dlaczego? Ano dlatego...

_-¯ ŁUBUDU!!!

_-¯ No właśnie. Na śmierć zapomniałem że w Ratmount Stefan kazał pozamykać wszystkie porty do SSH, odkąd przez jeden z takich portów uciekła od niego żona wraz z kochankiem. A ja właśnie używałem tunelu SSH. Pakiet ze mną w środku grzmotnął w zamknięty port z dużą prędkością, aż mi świeczki stanęły w oczach. Na szczęście drzwi nie zablokowały się na skutek uderzenia, tak więc nie miałem większych problemów z wysią... wysiądzeniem. Wysiąściem. Z opuszczeniem miejsca. Nieco chwiejnym krokiem (wciąż dzwoniło mi w uszach od zderzenia) ruszyłem wzdłuż ściany zamkniętych portów, od czasu do czasu niektóre opukując. Znów miałem fart - już osiemdziesiątka była otwarta. Drzwi uchyliły się lekko i przywitało mnie lekko poirytowane spojrzenie jakiegoś niedogolonego osobnika. Na szyi dyndała mu plastikowa plakietka z napisem ,,IIS8 (uczę się)''.
- Ja do Stefana - przedstawiłem sprawę.
- 404 - odwarknął osobnik i zatrzasnął port. Zapukałem jeszcze raz.
- Muszę się zobaczyć ze Stefanem.
- 404 - i znów głuchy odgłos zamykanego połączenia. Przyznam szczerze, że koleś zaczynał mnie irytować. Postanowiłem spróbować z nim po chakiersku. Zapukałem ponownie.
- GET /download.asp?item=charyzjusz_chakier&destination=gabinet_stefana
Osobnik spojrzał na mnie trochę innym wzrokiem. Zniknął w głębi portu i po chwili wrócił z naręczem kwitów, które zaczął niespiesznie kartkować. Trwało to chwilę. Wreszcie znów podniósł na mnie wzrok.
- 403 - poinformował mnie flegmatycznie, trzaskając drzwiami. Tego było już za wiele. Jestem spokojnym chakierem, ale nie cierpię kiedy mam do czynienia ze zbiurokratyzowanymi urzędasami nie rozumiejącymi powagi sytuacji. Wziąłem dwa głębokie oddechy i z czarującym uśmiechem na ustach stuknąłem krótkim angielskim pukiem (nauczyłem się go będąc na seminarium w Londynie, gdzie prowadziłem wykłady z chakierowania kontynentalnego)
- Knock Knock. Knock.
Port otworzył się. Osobnik ponownie wyjrzał z wewnątrz. Moja lewa pięść huknęła go w jego prawą skroń. Zatoczył się do tyłu, a ja korzystając z okazji wszedłem do środka, pomagając mu jednocześnie miękko usiąść pod ścianą. Spojrzałem mu w oczy i doszedłem do wniosku, że minie trochę nim odzyska przytomność. Cóż. Wziąłem jedną z jego list dostępu i nabazgrawszy na czystej stronie ,,500'' powiesiłem na zewnątrz - przynajmniej dadzą mu w spokoju dojść do siebie. Sam zaś ruszyłem do gabinetu Stefana.

_-¯ Dotarłem tam po kwadransie. Stefan jak zwykle siedział przy swoim kompie i grał w pasjansa. Na mój widok poderwał się na równe nogi.
- Charyzjusz! Co tak długo! Czekam i czekam, przecież wiesz że każda chwila jest bezcenna!
- Było nie zamykać dwudziestki dwójki. Wiesz, że zawsze nią jeżdżę.
- Wiem, wiem. Przepraszam. Ale myślałem że przyjedziesz dwudziestką trójką.
- Telnetem?
- Pewnie. Ja tak zawsze dojeżdżam do pracy.
- I nie boisz się?
- Czego?
- Nooo... że Cię podsłuchają...
- No coś Ty, Charyzjusz. Przecież i tak wszyscy wiedzą, że jestem Stefanem.
- No niby racja. No ale widzisz Stefan, ja nie mogę sobie pozwolić na taki komfort. Nikt nie wie, że jestem Charyzjuszem. I niech tak zostanie.
Skinął głową w zamyśleniu...
- Chwila, Charyzjusz. Jak to nikt nie wie. Przecież ja wiem.
- No dobra. Nikt nie wie, oprócz nas dwóch.
- I Bill wie.
- Oprócz nas trzech, chciałem powiedzieć.
- I Horacjusz.
- Oprócz nas trzech i Horacjusza nie wie nikt. I niech tak zostanie.
- I Irek.
- Stefan, czy Ty chcesz mnie zdenerwować? Powiedz lepiej gdzie te kernele i jak się tu dostały.
- Na poziomie 0 są. A jak się dostały... no nie wiem...
- Jak to ,,nie wiem''? Chcesz mi powiedzieć że byle kernel może wleźć na poziom zero, a Ty nie wiesz jak się tam dostał?
- No bo... one... tak jakby...
No tak. Mogłem się tego domyślić. Rozejrzałem się po gabinecie Stefana, w poszukiwaniu ostatecznego dowodu, i wkrótce go znalazłem. Z kosza na śmieci wystawało kilka zgniecionych puszek po piwie.
- Znowu ściągałeś filmiki i oglądałeś pornografię - bardziej stwierdziłem niż spytałem.
- Charyzjusz, to nie tak jak myślisz. To było niechcący. Znalazłem takiego torrenta i tam było napisane że to przyspieszy mój komputer. Więc ściągnąłem, rozpakowałem i ze środka wylazły te... te stwory.
- A jak się wydostały na zewnątrz? Przecież nie powinny wydostać się poza konto z ograniczeniami.
Stefan tylko spuścił wzrok. Był to surrealistyczny widok - szef największej na świecie firmy komputerowej stojący w pozycji karconego ucznia.
- Nie pracowałeś chyba na koncie administratora?
Stefan mocniej wbił wzrok w podłogę, jednocześnie nakręcając na palec róg swojej marynarki.
- Zapomniałem się przelogować - wybąkał w końcu.
- Aha - udałem, że mu wierzę. Ech... Wszyscy użyszkodnicy są tacy sami, niezależnie od wieku, płci i zajmowanego stanowiska. Na posługiwanie się komputerem powinno wydawać się prawo jazdy. Nie był to jednak czas na takie przemyślenia - mleko się wylało, a Charyzjusz Chakier jest tu po to, żeby to posprzątać.
- Nie martw się. Mleko się wylało, ale Charyzjusz Chakier jest tu po to, żeby to posprzątać - powiedziałem na głos, gdyż bardzo spodobała mi się utworzona właśnie złota myśl.
- E? - Stefan nie zrozumiał
- Powiedziałem, że mleko się wylało, i że Charyzjusz Chakier jest tu po to, żeby to posprzątać - powtórzyłem.
- Jakie mleko?
- metafora, Stefan.
- Nie trzymam mleka w metaforach.
- metafora to taka... taka... takie powiedzenie czegoś w inny sposób.
- Myślałem że to takie naczynie.
- To amfora.
- Aha. To co mówiłeś?
- Użyłem metafory do opisania czynu skutkującego nieprzyjemnymi konsekwencjami i przedstawiłem siebie jako czynnik usuwający je.
- Znaczy, dasz kernelom w ryj?
- No.
- To czemu nie powiedziałeś tak od razu?
Pomyślałem chwilę.
- Nie mogę używać takich wyrażeń. Pewnie gdy będę to opisywał na blogu będę musiał zamiast ,,w ryj'' napisać ,,w ryj''. To nieco miękcej. I krócej. Twoje ,,w ryj'' ma osiem liter i tak naprawdę do końca nie wiem, czy pisze się to razem, czy osobno.
- No dobrze... To... Czyli... Może... Może mógłbyś już zacząć?
- Mógłbym.

_-¯ Obaj podeszliśmy do drzwi prywatnej Stefanowej windy, której drzwi rozsunęły się z lekkim szmerem.
- Jedziesz ze mną? - spytałem, jednocześnie łowiąc jego spłoszone spojrzenie.
- Eeeee...
- W porządku. Zresztą i tak pewnie byś się nie przydał. Tam pewnie będą potrzebne specjalne umiejętności.
- Układam pasjansa poniżej minuty - żachnął się
- Chodziło mi o umiejętności innego typu. Gdybym nie wrócił za pół godziny wiesz, co robić.
- Wiem.

_-¯ Wcisnąłem przycisk oznaczony cyfrą ,,0''. Po chwili poczułem lekki ucisk w żołądku gdy winda, wciąż przyspieszając, pomknęła w górę.
Na poziom zero.
 
Linusk GUI 2008-04-13 00:06
 Oceń wpis
   
_-¯ Wpisałem podane przez Irka polecenie. Linusk zaszmerał dyskiem, wypluł na ekran tonę komunikatów i... no właśnie. Patrzyłem na ekran, nie wiedząc czy mój komputer już całkiem umarł, czy tylko dogorywa.
orbazek

- Charyzjusz? Wpisałeś? - Irek przerwał ciszę w słuchawce.
- Wpisałem, ale chyba coś się popsuło.
- Jakiś błąd? Komunikat? Co widzisz?
- Śnieg z asfaltem.
- Słucham?
- Taką sieczkę jakby się telewizor popsuł, tyle tylko że się nie rusza. Chyba się komp zawiesił. Zresetuję.
- Nie! Nie ruszaj tego. To są iksy. Właśnie wszedłeś do trybu graficznego. No... powinieneś czuć się jak u siebie w domu!
- Nie ma kursora - zauważyłem
- Jest. Poruszaj myszką. To ten czarny znak X.
- A którym jego ramieniem klikam? I gdzie mam klikać?
- Żadnym. Klikasz środkiem. Dobra, Charyzjusz, ja muszę już lecieć. Za pół godziny mam spotkanie grupy odwykowej. Jesteś dobrym chakierem, poradzisz sobie. Cześć!
Rozłączył się, a ja zostałem przed szarym ekranem. Sięgnąłem po myszkę i nacisnąłem klawisz...

orbazek

_-¯ Alleluja! Wywołałem menu! To był fantastyczny zbieg okoliczności, gdyż mając do dyspozycji wszystkie punkty ekranu kliknąłem akurat w ten pokazujący menu. Nie wiem dlaczego linuskowi projektanci nie oznaczyli tego w żaden sposób, ale może to był kolejny test który miał trzymać przy tym systemie jedynie ludzi prawdziwej wiary. Haha! Z marszu uruchomiłem icon managera i trzy terminale. Ekran z kilkoma oknami był prawie łudząco podobny do tego znanego z Windows. Co prawda z Windows 1.1, ale zawsze...
orbazek


_-¯ Po kolejnej godzinie udało mi się udać graficzną (graficzną!) przeglądarkę, graficzny (graficzny!) system pomocy oraz bardzo śmieszną aplikację ,,xeyes''. Linusk zaczynał mnie wciągać...
orbazek


_-¯ Wciąż eksperymentowałem z nowym systemem. Nauczyłem się minimalizować okna - dokonywało się tego klikając w pasek okna w miejscu gdzie zwykle wywołuje się menu kontekstowe, ale już przyzwyczaiłem się do linuskowej logiki. Ikony nie były oszałamiające graficznie, ale za to posiadały czytelne napisy.
orbazek


_-¯ Kolejnym krokiem była próba odpalenia kilku gier. Udało mi się ściągnąć wiele programów w wersji ,,serwer'', ale jedyne co robiły to wyświetlanie tekstowych komunikatów. Wydaje mi się, że użytkownicy linuska posiedli umiejętność dekodowania danych wizualnych z czystego binarnego kodu (tak jak na filmie ,,Matrix''). Zainstalowałem Counter Strike Server, i spróbowałem grać czytając komunikaty z terminala. Było fajnie! Potem jednak zapragnąłem zwykłej rozrywki, bez zastanawiania się czy BF 87 AC 9C 0C oznacza przeciwnika za plecami czy raczej przyjaciela który właśnie przeładowuje snajperkę (bez skojarzeń! Snajperka to broń snajpera, a nie kobieta!). Na szczęście okazało się, że linusk posiada cały wachlarz doskonałych gier, których tytuły można by wymieniać bardzo długo. XBill. XGalaga. Eeee... I tak dalej.
orbazek


_-¯ Na zakończenie postanowiłem zrobić drobne podsumowanie. Okazało się, że w linusku występuje całe mnóstwo aplikacji które pozwalają mu zyskać funkcjonalność zbliżoną do Windows. xlogo - wyświetla koślawe X - ,,a must have'' jak mawiają Czesi. Do tego doskonały zegar (xclock), i kalkulator (xcalc). Funkcje schowka pełni xclipboard, monitor klawiatury to xkbw. Właściwie doszedłem do wniosku że mogę już wywalić Windows - Linusk potrafił zapewnić mi pełną potrzebną funkcjonalność. W dodatku - za free!
orbazek


*RRRRRING! *RRRRRING! - dzwonek telefonu wyrwał mnie z zamyślenia
- Charyzjusz? Mówi Stefan. Chciałem się zapytać jak Ci idzie chakierowanie linuska
- EEEe... Świetnie - skłamałem
- To fajnie, bo właśnie potrzebujemy Twojej pomocy. Osiem linuskowych kerneli właśnie wdarło się do naszego budynku na poziom 0.
Przysiadłem z wrażenia.
- Na zerówkę? Przecież jak dojdą do rdzenia...
- No właśnie, Charyzjusz. Jak dojdą do rdzenia...
- Przybywam.
Zanim słuchawka na dobre wcisnęła widełki już tunelowałem się do Ratmount...
 
Już naprawiłem 2008-04-11 11:06
 Oceń wpis
   
_-¯ Przepraszam Państwa za problemy z dostępem do bbloga. E-mule uciekł mi z zagrody i wypłoszył z kurnika wszystkie ACKi (w tym nioski!), które schroniły się w dolnym routerze i kompletnie go zatkały pierzem. Na szczęście już naprawiłem.
 
Linusk? OMG! 2008-04-09 21:59
 Oceń wpis
   
_-¯ Nadszedł czas pierwszego uruchomienia nowego systemu. Co ciekawe - okazało się że tak naprawdę linusk zainstalował mi się na komputerze dwa razy. Jeden ,,zwykły'', i drugi ,,single-user-mode''. Ponieważ zamierzałem korzystać z systemu sam - wybrałem tę drugą opcję i wcisnąłem ,,Enter''.


Co prawda napis na ekranie informował, by wcisnąć ,,enter'' (przez małe 'e') ale już nauczyłem się, by wszystkie linuskowe porady traktować z pewną rezerwą. Rozpoczął się proces bootowania, który był dość ekstrawagancki, gdyż rolę paska postępu pełniło całe mnóstwo literek przewijających się przez ekran. W końcu wszystko znieruchomiało....


No i co? Nie za bardzo rozumiałem, co się stało, więc na wszelki wypadek wcisnąłem reset. W Windows to zawsze pomagało...

_-¯ Za drugim razem niestety spóźniłem się z wyborem jednoużytkownikowej wersji systemu, co - okazuje się - zadziałało na moją korzyść. Powitał mnie zdawkowy monit z prośbą o zalogowanie się do systemu, co też niezwłocznie uczyniłem.


Yes Yes Yes! Byłem w środku!

_-¯ Wiedziałem, że linusk to system w którym większość rzeczy wykonuje się wpisując polecenia z klawiatury, więc z marszu spróbowałem odpalić Internet Exprolela. Niestety - nie zainstalował się. Nie zrażony próbowałem dalej. Lookout? Nie było. Word? Brak. Gaga-dudu? Ani śladu... Opera? Byłem pewny, że Opera powinna być, w końcu wszyscy wiedzieli że tak jak linusk była oprogramowaniem Open Source, jednak opery też nie było... Ki diabeł? Nie było również Painta, Notepada, Wordpada, linii komend... To ostatnie zdziwiło mnie jeszcze bardziej niż brak Opery, gdyż wszak z linią komend właśnie pracowałem. Przez głowę przemknęła mi myśl, że z pewnością coś źle zainstalowałem. Postanowiłem zatem usunąć starą instalację...


...ale okazało się, że linusk nie ma nawet polecenia del!

_-¯ W geście rozpaczy spróbowałem wywołać help, ale to co ukazało się moim oczom raczej nie rozjaśniło mi w głowie.



_-¯ Po czterech godzinach walki i rozmaitych prób, podczas których trzy razy bez wyraźnej poprawy reinstalowałem system postanowiłem skorzystać z pomocy Irka, który w czasach, gdy ze mną pracował, zajmował się również linuskiem. Po dwóch kolejnych godzinach wiszenia na telefonie znałem już podstawowe aplikacje dostępne w systemie, które postaram się poniżej pokrótce scharakteryzować.

_-¯ Podstawowym edytorem tekstu w linusku jest vi, co jest skrótem od angielskiego ,,very impressive''. Rzeczywiście, byłem pod wrażeniem. W mniej niż trzy kwadranse Irek nauczył mnie, jak wpisać prosty tekst, a także jak opuścić tę aplikację:



_-¯ Pogłoski o tym, że każda aplikacja w linusku ma kilka odpowiedników znalazły swoje potwierdzenie kiedy chciałem sprawdzić pocztę. Out-of-box dostępne były dwie aplikacje, a Irek zapewniał mnie że można sobie doinstalować jeszcze kilka.


Jeden z wielu programów do przeglądania poczty



Inny z wielu programów do przeglądania poczty

_-¯ Gdy sprawdziłem pocztę przyszła kolej na surfowanie po necie. Tutaj również miałem dostępnych kilka programów:


Lynx - linuskowa przeglądarka WWW



links - WWW przeglądarka linuskowa

_-¯ Z marszu dostępny był również program do ftp:



_-¯ Na deser zostawiłem sobie najbardziej potrzebną chakierowi aplikację, czyli gaga-dudu. Byłem pewien, że skoro nie znalazłem go samodzielnie to coś takiego po prostu nie istnieje... Ku mojemu zaskoczeniu Irek nakierował mnie na bardzo dobry program, który umożliwiał wygodne korzystanie z sieci gaga-dudu. I nie pokazywał reklam!



_-¯ Ten system zaczynał mnie wciągać (szczególnie zjednał mnie jednolity interfejs użytkownika), jednak stare chakierskie przyzwyczajenia dawały znać o sobie. Ręka wciąż sięgała w stronę myszki, a palce chciały klikać. Zapytałem o to Irka. - Oczywiście, że jest graficzny interfejs użytkownika. Uruchamiasz go tak...
Wpisałem podane polecenie i zanurzyłem się w zupełnie nowy świat...
 
1 | 2 |


Najnowsze komentarze
 
2016-03-27 11:01
loan offer do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Dobry dzień, Jestem MR larryt, prywatnej pożyczki Pożyczkodawca oraz współpracy finansowej[...]
 
2016-03-12 03:02
Pani Tamara Tita do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Cześć, Nadchodzi Affordable kredytu, która zmieni twoje życie na zawsze, jestem Pani Tamara[...]
 
2016-03-11 18:49
Josephine Halalilo do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Cześć wszystkim, Gorąco polecam to wspaniałe świadectwo, że w moim życiu trzymałem miłości[...]
 
2016-02-23 21:39
pharoah do wpisu:
Wybory coraz bliżej...
Charyzjuszu! Na święte Kontinuum i Infundybułę Chronosynklastyczną - powiadam Ci: Wróć!
 
2016-02-23 18:03
janrski do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
HEJ POMOZESZ MI SIE WŁAMAC NA KONTO MOJEJ ZONY??MA TROJE DZIECI OD 10LAT DO 4 LAT MOGE JEJ[...]
 
2016-02-09 00:03
vektra es a do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Drodzy Użytkownicy, chcielibyśmy odnieść się do poruszanych na tej stronie kwestii jak i[...]
 
2016-02-04 02:07
Pani maris smith do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Zeznania w sprawie jak mam pożyczkę zmienić życie mojej rodziny Nazywam się Babara Curtney.[...]
 
2016-01-18 21:36
jolasia do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Witam czy ktoś by mógł włamać mi się na konto?
 



 
Chakier, Charyzjusz. Q2hhcnl6anVzeiBDaGFraWVyCg== chakier[at]vp.pl