Archiwum
czyli czego się możecie ode mnie nauczyć
 Oceń wpis
   
_-¯ Odrzuciłem bezużytecznego już pendraka i zacisnąłem pięści. Skoro Bad Sectory chciały się napić chakierskiej krwi - drogo za nią zapłacą. Nie miałem co prawda dużego doświadczenia w walce wręcz, lecz na dysku mojego domowego komputera spoczywała kompletna kolekcja filmów z Brucem Lee. To musiało wystarczyć...
Cofnąłem się kilka kroków i przyjąłem klasyczną pozycję ,,Małego Smoka'', jaką zapamiętałem z filmu ,,Wściekłe Pięści''. W tym momencie napastnicy zatrzymali się. Cień lekkiego zdziwienia przemknął przez mój umysł - czyżbym nie doceniał swojego Fu? W tej samej sekundzie jednak moje wątpliwości rozwiały się, gdy usłyszałem kroki...

_-¯ Głuche, dudniące kroki. Takie, jakie wydawać mógłby pełnowymiarowy Transformers kroczący po stalowym parkiecie w butach do stepowania. Wielki, metalowy kolos w pancernej, najeżonej ćwiekami zbroi. Zapewne w prawej ręce trzymałby olbrzymich rozmiarów miecz, lewe przedramię miałby zaś zamienione w wylot lufy działa o obłędnym kalibrze. Prawie widziałem czerwone, fosforyzujące źrenice które lśniły w czarnej szczelinie przyłbicy... Ale... Po cóż robotom przyłbica?
Nie zdążyłem sobie odpowiedzieć na to pytanie, gdyż zza zakrętu wyłoniła się sylwetka. Z satysfakcją skonstatowałem, że wyglądała dokładnie tak jak wnioskowałem na podstawie odgłosów kroków. Zgadzało się wszystko, z wyjątkiem butów do stepowania. Pośród rozstępujących się Bad Sectorów (miażdżąc te, które nie zdążyły uskoczyć) szedł ku mnie wielki, metalowy kolos w pancernej, najeżonej ćwiekami zbroi. W prawej ręce trzymał olbrzymich rozmiarów miecz, lewe przedramię miał zaś zamienione w wylot lufy działa o obłędnym kalibrze. Spojrzałem w czerwone, fosforyzujące źrenice, lśniące w czarnej szczelinie przyłbicy... No tak, mogłem się tego spodziewać.
- General Failure... - przywitałem kolosa, gdy ten zatrzymał się kilka kroków przede mną.
- Nieprawda! - zahuczało w odpowiedzi - To ja jestem General Failure!
- Właśnie to powiedziałem.
- Nie! Powiedziałeś tylko ,,General Failure''. I to takim tonem, jakim Jan Kowalski mówi o sobie ,,Jan Kowalski''.
- A Ty skąd możesz wiedzieć jakim tonem Janowie Kowalscy mówią o sobie ,,Janowie Kowalscy''?
- Nie zmieniaj tematu, Charyzjuszu Chakierze.
- Znasz mnie?
- Oczywiście, Hora... yyy... Znam.
- Hora?
- Chciałem tylko powiedzieć, że Twoja godzina nadeszła. A ,,hora'', to po łacinie godzina. Przygotuj się na śmierć - czerwone oczy błysnęły złowrogo.
- A czemu nie załatwisz mnie swoimi Bad Sectorami? Niepotrzebnie się fatygowałeś, Generale...
- Chcę na własne oczy zobaczyć Twoją śmierć. Ale skoro chcesz, moje Bad Sectory mogą Cię najpierw trochę zmiękczyć...
Wykonał niezauważalny gest dłonią. Było to o tyle dziwne, że choć sam gest był niezauważalny ja go jednak zauważyłem. Zauważyły go również Bad Sectory, jednak akurat to mnie specjalnie nie zdziwiło. W końcu był to gest skierowany do nich, i gdyby to one miałyby go nie zauważyć wykonywanie go nie miałoby sensu. W tym samym momencie wydarzyło się kilka rzeczy jednocześnie:
1. Pierwsze szeregi Bad Sectorów sprężyły się i wystartowały do skoku.
2. General Failure uśmiechnął się z przekąsem. Oczywiście na tyle, na ile pozwalała jego wykuta w metalu twarz, skryta pod centymetrowej grubości blachą przyłbicy.
3. Ja dokonałem przemyśleń na temat niezauważalności gestów oraz wyrazu twarzy Generala, jednocześnie cofając się o pół kroku.
4. Walkie-talkie szczęknęło krótkim ,,Gotowe'' - to Kontroler zameldował o wykonaniu zadania...

_-¯ Czas zwolnił. Podziękowałem mu za to w myślach, gdyż pozwoliło mi to na dokładniejsze opisanie rozgrywających się dokoła zdarzeń, które trwały raptem ułamki sekund. W czasie który potrzebny jest na powiedzenie pierwszej sylaby zdania ,,Fourth disk of second RAID1 array set as faulty'' lecące ku mnie Bad Sectory zblady i zamigotały, jak żarówka która za chwilę ma się przepalić. W następnej chwili zprzeźroczyściały (wiem, że nie ma takiego słowa, ale one to właśnie zrobiły) i nim zdążyłem pomyśleć ,,disk removed from array'' zmieniły się w obłoki szybko niknącego, zielonkawego dymu.

_-¯ ,,Teraz albo nigdy'' pomyślałem i skoczyłem.

_-¯ General Failure ryknął i podniósł lufę ramienia, która już rozjarzała się błękitnym światłem.

_-¯ Ciąłem jednym ruchem, płynnie wydobywając template zza pleców i wykorzystując ten zamach do wzmocnienia impetu uderzenia. Wylądowałem tuż przed stopami Generała, amortyzując upadek przewrotem przez bark. Przeturlałem się pomiędzy jego szeroko rozstawionymi nogami, zatrzymując się w przyklęku. Obróciłem template szybkim ruchem i pchnąłem. W górę, za siebie. Puściłem rękojeść. Template zawisło w powietrzu, chwiejąc się lekko.

_-¯ Minęły trzy nieznośnie długie oddechy. Wreszcie wstałem.
- I... didn't expect that - wyrzęził General Failure.
- Fatal exception - powiedziałem głośno, a mój głos zabrzmiał tak, jakby Shao Kahn oznajmiał właśnie kolejne ,,Flawless Victory'' w turnieju Mortal Kombat. Odwróciłem się. General Failure chwiał się jeszcze przez moment, by za chwilę runąć z łoskotem przed siebie. Poczekałem, aż jego wentylatory przestaną się kręcić, po czym wyszarpnąłem template z martwego ciała.

_-¯ Gdy to uczyniłem korytarze rozświetliły się nitkami nowych połączeń. Wyglądało więc na to, że to mój były przeciwnik pochłaniał zaginioną moc trójki. Jak się jednak tu znalazł? Kto go tu przysłał? I czy rzeczywiście pragnął podszkolić mnie w łacinie?

_-¯ W drodze na górę wpadłem jedynie do Kontrolera, złożyć mu gratulacje. Oczywiście - znowu wszedł w swoją rolę i nawet mnie nie zauważył. Napisałem mu więc podziękowanie na żółtej karteczce i przykleiłem na wewnętrznej stronie drzwi jego gabinetu - może zauważy, gdy będzie wychodził, kończąc zmianę? Tylko czy Kontrolerzy Przerwań pracują w systemie zmianowym? Nim zdążyłem się dobrze nad tym zastanowić wychodziłem już z włazu. 10pth podał mi dłoń.
- Co tak długo? Nie było Cię cały kwadrans. Zaczynaliśmy się już martwić. I co tam ciekawego było?
- W sumie... nic. Takie tam, rutynowe sprzątanie.
- No to fajnie, bo w szóstce i dziewiątce właśnie zrobiło się to samo. Załatwimy to od razu?
Nie myślałem nawet chwili.
- Jasne. Czemu nie?

_-¯ Template tkwił na swoim miejscu...
 
 Oceń wpis
   
_-¯ Ostrożnie wyjrzałem ze schowka na szczotki - ni żywego ducha. Bad Sectory musiały minąć naszą kryjówkę i rozpierzchnąć się w rozlicznych korytarzach tej części serwera. ,,Dobra nasza'' pomyślałem, po czym dałem reszcie znak ręką, że możemy ruszać. Kolejne postacie powoli opuszczały pomieszczenie. Kontroler wraz z Przerwaniami skierowali się z powrotem do swojej dyżurki, ja zaś podążyłem w przeciwnym kierunku - w stronę dalszych banków pamięci. Szedłem niespiesznie, przygotowując się do nadchodzącej konfrontacji. To dziwne, ale zamiast lęku odczuwałem coś w rodzaju lekkiego podniecenia - jakbym za chwilę miał zagrać w fascynującą grę komputerową. Tyle, że tym razem miałem do stracenia tylko jedno życie.

_-¯ Obejrzałem się za siebie - ostatnie przerwania znikały właśnie za załomem korytarza, a to oznaczało, że najwyższy czas skupić na sobie uwagę intruzów. Lewą rękę wsunąłem do kieszeni bluzy i zacisnąłem na trzymanym tam pendraku - po brzegi swej niewielkiej, czterogigabajtowej pojemności wypełniony był filmami i zdjęciami o tematyce... informatycznej. Te cztery giga musiały mi wystarczyć do momentu w którym Kontroler nie dotrze do dyżurki, nie zamaskuje przerwania i nie rozpocznie - zgodnie z otrzymanymi przeze mnie instrukcjami - odłączania czwartego dysku drugiej macierzy RAID1. Nie myślałem o tym, co by się ze mną stało gdyby Kontroler nie zdążył - i całe szczęście, gdyż obrazy których dostarczyłaby mi moja wyobraźnia z pewnością nie należały do kategorii tych najprzyjemniejszych. Nie wyobraziłem sobie zatem momentu, w którym dane z mojego pendraka kończą się, a jego złącze - do tej pory rozgrzane i świecące, rażące bijącym z niego promieniem kolejne hordy wrogów - stygnie i gaśnie, zmieniając się w moich dłoniach w bezużyteczną, pustą skorupę. Nie wyobraziłem sobie również, jak zachęcone ciemnością Bad Sectory ruszają na mnie ze zdwojoną siłą, jak dopadają mnie, przewracają na ziemię i zaczynają rozszarpywać na sztuki. W końcu oszczędziłem sobie również imaginowania sobie, jak całe moje ciało przykrywa czarna, połyskująca, ruchliwa masa karaluszopodobnych odwłoków intruzów. Jak przechodzą je ostatnie, agonalne drgawki. I jak wreszcie owa masa rozbiega się, pozostawiając w załomie korytarza jedynie bielejący szkielet...
Nigdy nie myślałem o takich rzeczach, gdy czekało mnie zadanie do wykonania.

_-¯ Przystanąłem i jeszcze raz obejrzałem się za siebie. Nie zobaczyłem nic, i nikogo. W takich momentach w kinie reżyser nakazuje wykonać zbliżenie na pełną wyczekującego napięcia twarz głównego bohatera - tylko po to, by jakaś paskud mogła na niego wyskoczyć zza kadru, zza miejsca w którym - gdy plan był jeszcze szeroki - nie było nikogo. Ale to nie był film, tak więc nikt nie wykonał zbliżenia, jak również nic na mnie nie wyskoczyło. Wiedziałem też, że istniała jeszcze jedna subtelna różnica w rozgrywającej się właśnie fabule - tym razem to ja byłem tą wyskakującą paskudą.

_-¯ Prawą ręką sięgnąłem do kieszeni na piersiach, gdzie wcześniej umieściłem walkie-talkie. Drugie radio wcześniej wręczyłem Kontrolerowi. Wcisnąłem przycisk PTT.
- Zaczynam - szepnąłem do mikrofonu, choć nie było potrzeby szeptać. Wyłączyłem nadawanie.
- Zaczynam! - krzyknąłem, ile sił w płucach w stronę mroku korytarza.
- czynam... ynam... ynam... nam... - poniosło echo. W tym samym momencie zaszurała krótkofalówka.
- Zrozumiałem. Trzymaj się, Chakier. Powodzenia. Bez odbioru.
Rozłączył się. Ja zaś stałem w dalszym ciągu w korytarzu.
- Hej! Małe paskudy! Jestem tu!
Podszedłem do najbliższej ściany - był to długi kontener układu Static RAM (tego, którego nie wypada określać pełnym skrótem). Chwilę szedłem wzdłuż, aż do najbliższej skrzynki z bitami ECC. Zerwałem przerdzewiałą kłódkę kopnięciem i wyjąłem ze środka parę bitów. Skrzyżowałem je nad głową - zaiskrzyło, aż całe otoczenie stanęło w trupim, bladym świetle elektrycznego wyładowania. Pod skrzynką stał kaloryfer. Zabębniłem w żeberka, aż mi zadzwoniło w uszach.
- Bad Sectory! Gdzie jesteście! Pokażcie się łamagi!
Tym razem doczekałem się odpowiedzi. Na ciszy, która powróciła gdy tylko odleciało echo moich okrzyków pojawiły się delikatne zmarszczki, które rychło zmieniły się w falę zapowiedzi dźwięku. Dźwięku, który wkrótce nadpłynął z jednej z odległych odnóg korytarza. Szmer setek małych nóżek, podążających w moim kierunku. Bad Sectory zlokalizowały mnie.
- Namierzyły mnie - szepnąłem w mikrofon walkie-talkie. Za odległym zakrętem widziałem już czerwoną poświatę... Właściwie to nikt mi nigdy nie wytłumaczył, dlaczego Bad Sectory miały czerwone oczy. Najbardziej przekonująca wydawała się teoria, że to od koloru którym zwykle oznaczało się status elementu który uległ awarii. Ale Bad Sectory przecież nie były awaryjne...
No właśnie. Właściwie to niewielu zwykłych użytkowników, ba! - niewielu chakierów wiedziało czym naprawdę były Bad Sectory. Tą nazwą zwykle - całkowicie błędnie - określano brak sektora na dysku, czyli stan jak najbardziej poprawny z fizycznego - nazwijmy to ,, naturalnego'' punktu widzenia. Użytkownicy traktowali sektor za coś zgodnego z naturą, zaś Bad Sector jako coś tej naturze przeciwnego. Nic bardziej błędnego! Oba te byty były jak najbardziej naturalne - lub, jak kto woli - nienaturalne. W fabrykach dysków twardych wytwarzano zarówno (sic!) sektory jak i Bad Sectory. Wynikało to z prostej fizycznej zależności, że suma sektorów i Bad Sectorów w przyrodzie musi być stała i wynosić dokładnie zero! Na gładkiej, metalowej powierzchni dysku wytwarzano sektor, a jego pojawieniu się towarzyszyło powstanie Bad Sectora - takie samo jest dobrze znane fizykom powstawanie par cząstka-antycząstka (Wielomysł Nigdziebądź pokazywał mi kiedyś jak ze zwykłych kelwinów (K) zrobić antyki (anty-K)). Sektor i Bad Sector utrzymywano następnie w bezpiecznej od siebie odległości za pomocą pola magnetycznego. W droższych modelach dysków po procesie wytwarzania sektorów warstwa Bad Sectorów była zbierana np. do słoika i utylizowana (za koszmarne pieniądze) lub zatapiana na dnie oceanu. Krążą pogłoski, że pewna duża firma zatopiła ogromne ilości pojemników z Bad Sectorami w rejonie Trójkąta Bermudzkiego - niektóre jednak pojemniki rozpadają się ze starości, wypuszczając na powierzchnię swą zawartość w ogromnym, anihilującym wszystko dokoła bąblu. Jakkolwiek teoria ta jest dość mocno naciągana - doskonale tłumaczyłaby przypadki znikania w tym rejonie statków czy samolotów - po prostu miały nieszczęście wpaść na uwolniony właśnie bąbel Bad Sectorów.
Jednak tanie dyski do codziennego użytku mają w sobie komplet sektorów i Bad Sectorów, co oznacza że w przypadku zaburzenia pola magnetycznego niektóre z nich mogą się do siebie zbliżyć na tyle, by ulec anihilacji. W tym właśnie momencie pojawiał się brak pary sektor-Bad Sector - i tę właśnie naturalną próżnię po wytworzonej wcześniej sztucznie anomalii błędnie nazywa się Bad Sectorem.

_-¯ Tymczasem zza zakrętu wychynęły pierwsze szeregi tych prawdziwych Bad Sectorów. Małe, czarne, obłe, płaskie i paskudne. Sunęły w moją stronę stałym tempem, powiększającym się wciąż, połyskującym strumieniem. Odbezpieczyłem pendraka i uformowawszy kontrolną, kilkunastokilobajtową kulę danych wyćwiczonym ruchem posłałem ją ku napastnikom.
BUM! Rozległa się bezgłośna implozja, gdy duże zdjęcie Pameli Anderson zmieniło się w okrągłą, wypełnioną niczym pustkę - wraz w jakąś setką intruzów. Jednak za nimi była kolejna setka, i kolejna, i kolejna. Ja jednak nie miałem w tym momencie innego wyjścia jak coraz szybciej formować kolejne kule i ciskać je przed siebie, by trzymać Bad Sectory w bezpiecznej od siebie odległości.
- Pospieszcie się - nadałem przez radio. Odpowiedź przyszła po chwili.
- Zaraz będziemy maskować. Przestawiamy czwórkę w stan ,,failed''. Daj nam jakieś trzy minuty.
- Dobra - ucieszyłem się - bez odbioru.
Trzy minuty dawałem radę wytrzymać. Jeżeli by dobrze poszło to nawet nie musiałbym sięgać do co cenniejszych filmów... instruktażowych - a nie chciałem tego robić, gdyż ściągnięcie ich zajęło mi dużo czasu.
Mając na względzie szybkie rozłączenie felernego dysku przestałem oszczędzać dane. Tworzyłem kule po kilkaset kilo, które unicestwiały również kilkuset napastników. Nie były co prawda tak ekonomiczne jak te mniejsze, gdyż część impulsu szła w ściany, ale co mi tam. Stać mnie przecież było.

_-¯ Cisnąłem kolejną kulę. Była nieduża. Powiedziałbym, że była wręcz mała - zbyt mała, biorąc pod uwagę czas przez który ją formowałem. Zerknąłem na trzymanego w rękach pendraka i zlodowaciałem.
,,General Failure Reading Disk'' oznajmił mi napis na pasku stanu.
,,Kim do cholery jest ten Generał Failure, i czemu czyta mój dysk?'' przemknęło mi przez głowę. Tymczasem złącze pendraka - do tej pory rozgrzane i świecące, rażące bijącym z niego promieniem kolejne hordy wrogów - stygło i gasło, zmieniając się w moich dłoniach w bezużyteczną, pustą skorupę. Zachęcone ciemnością Bad Sectory ruszyły na mnie ze zdwojoną siłą...
 
 Oceń wpis
   
_-¯ - W nogi! - wrzasnąłem, gdy pierwsze Bad Sectory pojawiły się w progu, i rzuciłem się do ucieczki. Biegłem przed siebie ile sił. Za sobą słyszałem przyspieszony oddech Kontrolera i kilku przerwań. Chyba wszystkim się udało uciec...

_-¯ Wrzask. Głośniejszy wrzask. I cichnący jęk.

_-¯ Chyba nie wszystkim udało się uciec - poprawiłem się w myślach. Zaryzykowałem szybki rzut okiem za siebie - biegliśmy szybciej od Bad Sectorów. To była ta lepsza część obrazu sytuacji. Gorszą było zaś, że Bad Sectory wciąż podążały za nami, a konkretnie - za mną. Moi kompani mogliby tak biegać obwodami póki był prąd. Ja jednak zaczynałem się męczyć. Zwolniłem trochę tempo, by zrównać się z Kontrolerem.
- Musimy znaleźć jakieś pomieszczenie, w którym moglibyśmy się schować. Nie dam rady długo tak biegać.
- A to czemu? - zdziwił się. No tak, kłamstwo ma krótkie nogi. Pewnie już wszyscy dookoła myśleli, że jestem Hypervisorem. Hypervisorzy są procesami, jak wszyscy. Z nieco wyższymi uprawnieniami, to fakt, ale jednak tylko procesami. A procesy się nie męczą.
- Sockety mnie obcierają w pięty.
Skinął głową. Przez chwilę biegliśmy w milczeniu, jednak narastający ból w piersiach nie pozwolił mi odłożyć na później kwestii pozyskania dla mnie kryjówki.
- Mu-szę od-po-cząć - wysapałem w rytm kroków.
- Teraz nie możemy się zatrzymać. Niedługo dobiegniemy do banków pamięci - będziemy mogli ukryć się w schowku na szczotki. Ale teraz - proszę biec!
Nic nie odpowiedziałem. Przed oczami zaczynały latać mi już czarne i czerwone mroczki. Każda noga była wielkim, bolącym kawałem betonu, który - wiedziałem - z kolejnym krokiem zrobi się jeszcze cięższy i jeszcze bardziej bolący. Łapałem powietrze spazmatycznymi haustami, ale biegłem - choć coraz wolniej. Pozostali, widząc moje słabnące tempo wyminęli mnie i teraz byłem dobre kilkanaście kroków za najwolniejszym przerwaniem.
- Już niedaleko - dobiegł mnie z przodu głos Kontrolera. To dodało mi trochę sił, gdyż w myślach zacząłem wybierać już między tytułami które ukazałyby się w jutrzejszej prasie, gdybym nie dobiegł. ,,Znany chakier znaleziony martwy w serwerze'' (za suchy), ,,Tragiczne skutki komputerowego nidebalstwa'' (ten wcale mi się nie podobał), ,,Charyzjusz Chakier pożarty przez Bad Sectory'' (chyba zbyt sensacyjny)...
- Tutaj! - jakaś ręka chwyciła mnie za ramię i wciągnęła w ciemny otwór. No tak - byłem już tak otępiały, że nawet nie uważałem gdzie biegnę. Pobiegłbym dalej, minąwszy kryjówkę, i najdalej za kilkaset cykli procesora byłbym już ex-chakierem. I chyba daliby ten ostatni tytuł...

_-¯ Osunąłem się na podłogę, dysząc głośno.
- Ciiiiichoooo! - Kontroler wysyczał w moim kierunku ostrzeżenie, jednocześnie wymownym gestem kładąc palec na ustach. Pomimo mojego osłabienia zauważyłem że na końcu użył wykrzyknika, co - skonstatowałem - było dosyć zabawnym zestawieniem z poleceniem, by być cicho, w szczególności gdy ta cisza miała dotyczyć wszystkich. Nie czas był jednak na takie jałowe rozważania. Wstałem z trudem, po czym osunąłem się na podłogę, dysząc cicho. Kontroler skinął głową z uznaniem. Przez chwilę nasłuchiwał, po czym odetchnął z wyraźną ulgą.
- Wygląda na to, że chwilowo mamy je z z głowy, a to daje nam chwilę czasu na ustalenie paru szczegółów. Po coś Pan odmaskowywał to przerwanie? - wyciągnął w moją stronę palec w oskarżycielskim geście.
- Wydawało mi się, że chce mi coś powiedzieć.
- Bzdura! Przecież przerwania nie mówią!
- Nie? - uniosłem w górę obie brwi w najszczerszym zdziwieniu.
- Prawda. Nie mówimy - odezwało się spod ściany jakieś przerwanie.
- Nic a nic? Ani trochę?
- Nooo... Przynajmniej ja nic mówię. Nie umiem. Nie wiem jak inni.
- Ja też nie umiem... Ja też. I ja. Ja chciałem raz spróbować, ale mi nie wyszło - dobiegły mnie przytaknięcia całej reszty.
- Tak więc ustaliliśmy, że przerwania nie mówią - i wszyscy o tym wiedzą. A Pan? Kim Pan jest? Nie jest Pan zwykłym procesem, bo procesy się nie męczą, a z Pana pot aż kapie!
- Mam drugi wątek, który bardzo mnie obciąża - spróbowałem kolejnego kłamstwa, choć wiedziałem że ta maskarada nie ma już sensu. Wstałem.
- Jestem Charyzjusz Chakier.
Wśród zebranych rozszedł się szmer.
- TEN Charyzjusz Chakier? - upewnił się kontroler.
- ONE Charyzjusz Chakier - poprawiłem.
- To... To dla nas zaszczyt... Panie Charyzjuszu... Nie wiedzieliśmy...
No właśnie. Dlatego wolałem pracę inco-blanco. Gdy zachowywałem in flagranti - traktowano mnie normalnie. Lecz gdy wychodziło na jaw me prawdziwe alter ego - zaczynały się dukania, ukłony, ą, ę i tak dalej.
- Panowie, zapomnijmy na chwilę jak znaczną osobą jestem i pomyślmy jak się stąd wyplątać - zaproponowałem - Sytuacja jest następująca. Jesteśmy w?
- W banku pamięci numer osiem - podpowiedział ktoś usłużnie.
- W banku pamięci numer osiem. Na karku siedzi nam stado Bad Sectorów. Musimy:
a. Wydostać się stąd i powtórnie zamaskować przerwanie od czwartego dysku drugiej macierzy RAID1.
b. Zneutralizować Bad Sectory.
c. Przeżyć.
Są jakieś pytania, wnioski?
W górę uniosło się nieśmiało kilka rąk.
- Proszę - Pan. - wybrałem pierwszą z brzegu.
- Ja proponuję podzielić nasz zespół na kilka grup operacyjnych, tak żeby każda zajęła się swoim punktem planu. Zgłaszam się od razu na ochotnika do wykonania punktu ,,c''.
- Ktoś jeszcze? Pan?
- Proponowałbym rozbić punkt ,,a'' na dwa podpunkty, gdyż w chwili obecnej zawarte są tam de-facto dwie czynności. Primo: wydostać się. Secundo: powtórnie zamaskować przerwanie. Wydostawanie się można by ująć w podpunkcie ,,a.a'', zaś maskowanie w ,,a.b''. Daje to nam... - przestałem słuchać. Nachyliłem się dyskretnie w stronę kontrolera przerwań.
- Oni tak zawsze? - szepnąłem.
- Tak. Całe szczęście, że nie mówią. Inaczej cholery by człowiek dostał od tego bezsensownego paplania.
- Jasne. Czyli musimy to załatwić we dwóch.
Uniosłem w górę ręce i klasnąłem, by skupić na sobie uwagę. - Panowie Przerwania - przedyskutujcie podniesione problemy we własnym gronie, a ja tymczasem naradzę się z Panem Kontrolerem. Dobrze? - zrobiłem przepisową pauzę i dokończyłem - No to fajnie.
Odeszliśmy nieco w kąt, by nie przeszkadzał na hałas zażartej dyskusji.
- Da Pan radę zamaskować powtórnie tamto przerwanie? - spytałem.
- Dam. Ale nie wiem jak przedostanę się przez Bad Sectory. Można je jakoś zlikwidować? I w ogóle skąd one się tam wzięły w takiej ilości?
Pomyślałem chwilę.
- Kwestia pochodzenia Bad Sectorów również dla mnie jest zastanawiająca. Wygląda mi to na jakieś celowe działanie. A co do ich likwidacji - można się ich pozbyć. Bad Secotry anihilują w zetknięciu z danymi - wynika to bezpośrednio z samej ich natury. Bad Sectory biorę na siebie.
- Czyli?
- Czyli Pan wykonuje punkt ,,a'', ja wykonuję punkt ,,b'' i być może razem uda nam się wykonać ,,c''. Zrobimy tak...

_-¯ Nie zważając na harmider od strony Przerwań, gdzie podczas omawiania sposobu przeprowadzenia głosowania wstępnego w celu zatwierdzenia zarysu szkicu do podstaw Projektu Wyjścia z Sytuacji doszło właśnie do rękoczynów - cierpliwie tłumaczyłem szczegóły operacji.
- ... i będzie po nich, a nowe nie przylecą bo przerwanie będzie zamaskowane. - zakończyłem.
- To doskonały plan. Naprawdę, jest Pan pierwszorzędnym chakierem.
- Wiem - przyznałem skromnie - A teraz - do roboty!
 
 Oceń wpis
   
_-¯ Ruszyłem po śladach, jakie zostawił Martwy Kod. Nie było to trudne, bo niczym olbrzymi ślimak znaczył drogę swego przejścia warstwą cuchnącego śluzu. Wziąłem odrobinę na palec i polizałem - tak, jak się spodziewałem były to pozostałości po Borland C w wersji chyba 3.1, zmieszane z Turbo Assemblerem. Dało się wyczuć niewyraźny posmak kolorowanej składni z czasów, gdy była jeszcze fanaberią. Martwy Kod był nie tylko martwy, ale i stary. Właściwie, był tak stary że mógłby umrzeć ze starości. A może właśnie dlatego był martwy?

_-¯ Te filozoficzne rozważania przerwała mi ciężka klapa w podłodze, przy której urywał się ślad. A właściwie - pod którą wpełzał. Właz na poziom -1 wyglądał na dawno nie używany, jeżeli nie liczyć wydarzeń ostatnich kilku minut. Oddzielał przestrzeń jądra systemu trójki od przestrzeni użytkownika. Ująłem w dłoń pokrętło rygla i szarpnąłem do siebie - ku mojemu zdziwieniu właz nie ustąpił. Nie podejrzewałem Martwego Kodu by dbał o to by zamykać za sobą drzwi - a więc był ktoś jeszcze... Chwilę analizowałem tę myśl, po czym szybkim ruchem odblokowałem zamek i odskoczyłem po ścianę.

_-¯ Nic się nie stało.

_-¯ Odczekałem kilka chwil, i trzymając wzniesiony nad głową zdobyczny template podszedłem do włazu. Zacisnąłem lewą rękę na uchwycie i znów szarpnąłem. Łoskot upadającej żeliwnej klapy rozległ się donośnym echem. W kilku miejscach z kostropatych szaroburych nitów odskoczyła skorupa rdzy... I to było wszystko.

_-¯ Zajrzałem ostrożnie w ciemny otwór, lecz jedyne co dostrzegłem to słabo oświetloną, biegnącą w dół drabinkę. Zadając sobie pytanie, po co to do cholery robię, spuściłem nogi w dół i zacząłem ostrożnie schodzić.

_-¯ Większości użytkowników wydaje się, że wnętrza systemów operacyjnych to prawdziwe cuda. State-of-the-art inżynierii programowania. Kod, który jest doskonale przemyślany i zoptymalizowany, który w wyglądzie przypomina zaawansowane laboratorium skrzyżowane z nowoczesnym szpitalem i wysokiej klasy hotelem. Nic bardziej błędnego. To, co zobaczylibyście, gdybyście się odważyli zajrzeć na najniższe poziomy Waszych komputerów bardziej przypomina skrzyżowanie meliny z pokojem w akademiku po imprezie. Podstawowe funkcje zarządzania pamięcią czy obsługi przerwań wyglądają jakby były tworzone nawet nie pod wpływem alkoholu (bo wtedy czasami może wyjść coś ciekawego), ale na drańskim kacu. Błędy w ich działaniu starają się maskować kolejne, jeszcze gorzej napisane funkcje, i tak dalej, aż do momentu gdy sami twórcy zaczynali się w tym gubić. Wtedy nastawał czas by zacząć pisać kolejną wersję - jeszcze gorszą i jeszcze wolniejszą...

_-¯ Gdy znalazłem się wreszcie na dole zdałem sobie sprawę, że nie jest jednak tak źle jak to sobie wyobrażałem. System trójki musiał być bardzo stary, gdyż rozglądając się dokoła dostrzegłem pewne ślady logiki. Musiał powstawać w czasach, gdy kompilator do spółki z IDE nie zdejmowały z twórcy obowiązku myślenia... W polu widzenia zauważyłem również cienie poruszających się szybko sylwetek. Na ułamek sekundy sprężyłem się, lecz momentalnie przyszło opanowanie. Na tym poziomie mój chakierski umysł po prostu zaczynał wizualizować procesy jądra - była to jedna z cech, które czyniły ze mnie tak doskonałego chakiera. Ja po prostu widziałem dziury, nie musiałem ich szukać.

_-¯ W celu zasięgnięcia informacji podszedłem do najokazalej prezentującego się procesu, który - wydawało mi się - dyrygował kilkoma pomocnikami zwijającymi się przy zachodniej ścianie tunelu. Zbliżając się coraz wyraźniej słyszałem wykrzykiwane przez niego polecenia.
- Żwawo, lenie! Już, mieszaj i cementuj. I cementuj! Hej! Ty tam, gdzie leziesz do swapa! Już ja Was znam, cwaniaki. Niby sleep, a tylko byście się forkowali po kątach, cholera jasna, a tu tymczasem robota jest do zrobienia.
- Witam - zacząłem stanąwszy mu parę kroków za plecami - jak idzie?
- Ach, szkoda słów, obijają się, lenie patentowane. To nie to, co było na starym ABI, kiedy... - w tym momencie uświadomił sobie chyba, że nie wie z kim rozmawia. Obejrzał się, a gdy mnie spostrzegł - odwrócił się całkiem w moją stronę.
- Przepraszam bardzo. Uświadomiłem sobie chyba, że nie wiem z kim rozmawiam. Pańska godność?
- Supervisor - zablefowałem.
- Przykro mi, nie ma Pan tu czego szukać. Pomylił Pan poziomy.
- Hypervisor - spróbowałem oczko wyżej. Zmiękł.
- Ale... O co chodzi?
- Gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o wydajność - odparłem filozoficznie. - Co tu robicie? - poszedłem od razu za ciosem.
- Aaaa... to. Mamy wyciek pamięci, próbujemy to jakoś okiełznać.
- O! Wyciek pamięci w jądrze?
- Uhm... Sterownik alokuje sobie nowe strony przy przesyłaniu kolejnych danych, a starych nie oddaje, drań. Zawsze się wykręca sianem. Że dziś nie może, że niby jutro odda z procentem, że miał oddać ale żona akurat przez pomyłkę wzięła i poszła do koleżanki. I taka z tym robota.
- Hmmm... I to pewnie dlatego trójka muli - powiedziałem sam do siebie.
- Słucham?
- A dużo już tych stron zabrał? - spytałem pragnąc potwierdzić swoje podejrzenia.
- Dwie.
- ILE!?
- Też mu mówiłem, że tyle nie można...
- Znaczy, takie po 4KB?
- Uhm...
Byłem rozczarowany. Więc to jednak nie to... Szkoda. Robota byłaby załatwiona. No, ale nic to.
- Którędy do Kontrolera Przerwań? - spytałem na odchodnym.
- Tym korytarzem, drugie drzwi po lewej za schowkiem na szczotki.
Skinąłem głową i poszedłem we skazanym kierunku, jednocześnie uświadamiając sobie że nie podjąłem dalszej części tropu zostawionego przez Martwy Kod.

_-¯ Ten błąd miał mnie drogo kosztować...

_-¯ Tymczasem dotarłem pod wskazany adres. Zapukałem kurtuazyjnie, i nie czekając na zaproszenie wszedłem do środka. Za okazałym biurkiem siedział postawny koleś o wyglądzie księgowego. Specjalnie mnie to nie zdziwiło - wszystkie kontrolery przerwań wyglądają w ten sposób. A obok... - popatrzyłem w lewo, gdzie zwykle projektanci umieszczają dalszą część systemu (z wyjątkiem Mac OSa Apple'a) - obok na stołeczkach siedziały przerwania. Co chwila któreś z nich podrywało się, wybiegało przez obrotowe drzwi i wracało z flagą statusu bądź paczką danych. Jedno z przerwań zaś podskakiwało na stołeczku, coś odmierzając - domyśliłem się, że to przerwanie od zegara...
Postałem chwilę przy wejściu, czekając aż zostanę zauważony. Czyniłem tak raczej z przyzwyczajenia, gdyż rzadko kiedy kontrolery przerwań projektowane są tak by zauważały więcej niż czubek własnego nosa. Oczywiście nie doczekałem się. Przerwanie obok mnie wydawało się nadzwyczaj spokojne - siedziało w kowbojskiej chuście na twarzy (takiej jaką naciągali sobie na westernach ci źli). Nachyliłem się ku niemu:
- Zauważyłeś coś dziwnego może ostatnio?
Zero reakcji. Szturchnąłem go (ją? ono?) lekko łokciem...
- Hej! Słyszysz mnie?
Tym razem wydawało mi się, że słyszę coś, co mogłoby być odpowiedzią. Przerwanie jednak wydawało się mieć wyraźne trudności z mówieniem przez chustę. Sięgnąłem ku niej i ściągnąłem w dół.
- No, mów, mały, bo nic Cię nie rozumiem.
- STOP! Co Pan robi?
Odwróciłem się w stronę głosu. Aha - to szanowny Pan Kontroler raczył mnie wreszcie zauważyć. Otworzyłem usta, by powiedzieć kilka cierpkich słów, ale Kontroler wszedł mi w słowo.
- Dlaczego odmaskował Pan to przerwanie! - z tonu i interpunkcji wynikało, że nie było to pytanie.
- Ja...
- Proszę natychmiast je zamaskować! Już! Bo jak nie to... już za późno...
Zanim zdołałem zapytać ,,za późno na co?'' przerwanie wyprysnęło przez obrotowe drzwi. Spodziewałem się, że wróci za moment, jednak tak się nie stało. Powoli zacząłem sobie uświadamiać jak kolosalne głupstwo zrobiłem.
- To nie było przerwanie od dysku? - spytałem, choć nie wiem po co. Wiedziałem, że to było przerwanie od dysku.
- To przerwanie od dysku - wyjęczał Kontroler.
- Ale nie od czwartego dysku drugiej macierzy RAID1? - spytałem znów. To było jak wiercenie palcem w ranie.
- Od czwartego dysku drugiej macierzy RAID1.
- A ten narastający szum to nie jest...?
- Jest.

_-¯ Jak zahipnotyzowany wpatrywałem się w obrotowe drzwi, przez które napływał potęgujący się hałas. Po kilku sekundach szum zmienił się w stuk, jakby w taflę uderzały kulki gradu. I tak było w istocie, gdyż szkło momentalnie zmatowiało od pajęczynek pęknięć. Chwilę trzymało się ram, by po chwili wyprysnąć do wnętrza kaskadą odłamków. Za nim zaś wlało się zło, które uwolniłem.

Bad Sectory
 
 Oceń wpis
   
_-¯ A potem nie było już nic. Kompletnie nic. Absolutnie nic. Nic, co mogłoby mnie powstrzymać przed wpadnięciem w chakierską furię. Nicość owa była tak doskonale obecna, że aż mogłem jej dotknąć. Uformowała się obok mnie w kompletny obłok braku czegokolwiek. Spojrzałem w tę chmurę, pragnąc wyszukać choć ułamek argumentu contra-furiowego. Nic takiego tam jednak nie było...
Krzywiąc twarz w najlepszym grymasie, podpatrzonym w filmach z serii ,,Rambo'' (zauważyliście, że pitch żuchwy Sylvestra Stallone nie jest równy szerokości jego górnej szczęki, co powoduje zabawny efekt ,,mówienia bokiem''?) chwyciłem template lewą ręką. Zamknąłem oczy, przygotowując się na potworny ból.
- AAAAAAAA!!! - od mojego jęku zatrzęsły się ściany. Na większości oglądanych przeze mnie filmów bohater mógł się przynajmniej znieczulić butelką whisky (lub whiskey, jeżeli się jest Irlandczykiem), a ja co? Musiałem rwać na żywca. Ból, piekielny ból, porażający, paraliżujący, przeszywający ból zmaterializował się jasną błyskawicą w moim umyśle.
- Ups... Sorki, pospieszyłem się - powiedział i rozpłynął się, jakby nigdy go nie było.
Zamrugałem oczami (głupie, prawda? Bo niby czym innym można zamrugać. Łokciem?) i spojrzałem w miejsce gdzie przed chwilą tkwił template. Spodziewałem się, że zobaczę broczącą krwią, poszarpaną ranę. Tymczasem dostrzegłem jedynie parę nitek wyszarpniętych z mojej flanelowej koszuli... No tak...

_-¯ Template chybił, wbijając się w ścianę studzienki tuż pod moją pachą. Nie wiem, czy sprawiło to szczęście, czy moje chakierskie doświadczenie, dzięki któremu instynktownie usuwałem się z drogi wysokopoziomowemu kodowi. Byłem jak żuczek na sawannie, po której biegają słonie w typie SQL. Nawet jeżeli któryś nadepnął mnie swoją nogą, z naciskiem kilkudziesięciu kilogramów na centymetr kwadratowy - okazywało się że jedynie lekko upaciałem się rozmiękłą glebą. Byłem jak pchła, której nie da się pozbyć uporczywym drapaniem. Byłem chakierem. Po prostu.
Martwy Kod poniżej rozwarł paszczę w oczekiwaniu na kolejną ofiarę. Sądził, że rana którą mi zadał będzie śmiertelna, postanowił więc poczekać aż osłabnę, puszczę drabinkę i spadnę po prostu w jego gardziel. I tak się stało.
Puściłem się drabinki i wykonując kilka akrobacji, za które w konkursie skoków do wody zdobyłbym co najmniej mistrzostwo Europy, zanurkowałem w paszczękę. Spadając spojrzałem w żółte ślepia, których źrenice skurczyły się już w wąskie szparki, manifestując fakt że Martwy Kod w myślach przeszedł w stan błogiego nicnierobienia, gdy żołądek jest pełny a popołudnie słoneczne. Tak patrzą koty, kiedy się je drapie za uszkiem.

Spojrzałem w te ślepia i pokazałem najgorszy ze swoich uśmiechów. Uśmiech numer 1, który w całym internecie znany jest pod nazwą OWN3D. Nie mogłem sobie odmówić tej przyjemności. Spadając, liczyłem mikrosekundy metodą Boba Budowniczego. Bob mówił ,,jeden mały słoń'' by odmierzyć czas mijającej sekundy. Ja adaptowałem jego metodę do wyliczania jednostek dowolnej dokładności.
- Jeden mały mikrosłoń.
- Dwa małe mikrosłonie.
- Trzy małe mikro...
Żółte ślepia wypełniła czerń powiększających się źrenic. Źrenic, powiększających się w strachu.
- ...słonie. - dokończyłem wyszarpując zza pleców trzymany tam do tej pory template. Jak kot wygiąłem ciało w niemożliwej pozycji, i całym impetem upadku wbiłem moje ostrze w szare cielsko.

_-¯ Konwulsyjny spazm odrzucił mnie pod ścianę. Zamortyzowałem uderzenie, jak mogłem, ale i tak świeczki stanęły mi w oczach, a w płucach zabrakło tchu. Tymczasem Martwy Kod miotał się wyjąc potępieńczo z templatem wbitym w oko. Wyglądał jak olbrzymi pędrak (i nie mam tu na myśli pamięci USB), którego ktoś przeciął na pół. Nie potrafię opisać jęków, wizgów, zgrzytów i charczeń, które wydawał. Podciągnąłem się na łokciu i oparłszy się o ścianę przyglądałem się tej agonii. Wielkie cielsko rzucało się, zataczało, biło łbem o ściany przez dobre kilkanaście sekund, pragnąc pozbyć się tkwiącego o oczodole ciernia. Jednak każdy kolejny spazm był coraz słabszy, aż w końcu Marty Kod przewrócił się na bok i jedynie kiksowanie ogona świadczyło o tym, że jeszcze tlą się w nim ostatnie cykle procesora.
Podszedłem, zanim na dobre znieruchomiał. Jego oczy lśniły jeszcze, gdy zbliżyłem się do paszczy która nie tak dawno chciała mnie pożreć.
- Mess with the best, die like the rest - zacytowałem słyszany dawno bon-mot, i oparłszy się kolanem pchnąłem mocno. Martwy Kod sprężył się na moment w ostatnim, przedśmiertnym spazmie, zatrzepotał ogonem i zwalił się na ziemię, wzbijając lekkie obłoki bitowego kurzu.

_-¯ Wyciągnąłem template z nieruchomego cielska, po czym ruszyłem w głąb trzewi serwera numer trzy. Coś mi mówiło, że Martwe Kody nie lęgną się same z siebie. Czułem, że gdzieś w głębinach korytarzy z których wychynął ten potwór czeka na mnie o wiele poważniejsze zadanie.
 
 Oceń wpis
   
_-¯ Dzisiejszy poranek zapowiadał się niezwykle leniwie. Siedziałem przy biurku, na obrotowym fotelu, i z założonymi za głowę rękami od niechcenia przeglądałem najnowsze tapety na desktopgirls.com. W takiej pozycji zastał mnie 10pth, gdy zajrzał do mojego gabinetu przez na wpół uchylone drzwi.
- Hej, Chakier - rzucił, a zanim zdołałem mu odpowiedzieć dodał - niezła sztuczka.
- Hej - odpowiedziałem, nie odrywając wzroku od ekranu - Jaka sztuczka? - wyraziłem grzeczne zainteresowanie, jednocześnie klikając kolejną miniaturę w galerii.
- No, z tym klikaniem - wyjaśnił.
- Sztuczka z klikaniem? Co jest takiego niesamowitego w klikaniu? - zaciekawiłem się, wywołując następne interesujące zdjęcie. Zdjęcie, o dużej zawartości artyzmu. Na oko oceniając - pełne "C".
- Nie bądź taki skromny. Siedzisz na fotelu, z rękami za głową, a jednocześnie klikasz. Gdybyś to opisał na blogu, to bardziej uważny czytelnik mógłby się zastanowić - czym klikasz?
- Hehe. Tia... - ze śmiechem przyznałem mu rację - Niby, jak to się mówi, jest to virtually impossible.
- Dla użyszkodników - dodał.
- Ano - przytaknąłem po czesku.
10pth wszedł i - stanąwszy za mną - przez ramię podziwiał walory następnej tapety. Oba walory były naprawdę imponujące. Przez chwilę w milczeniu syciliśmy się pięknem dwudziestoczterobitowej głębi kolorów w wysokiej rozdzielczości...
- 10pth - zdecydowałem się przerwać milczenie - nie patrz tak przez ramię. Szyja Cię rozboli. Zdecydowanie wygodniej się ogląda, gdy stoisz przodem do ekranu.
- Sorry, Chakier. Ale chyba rozumiesz... dwa lata siedziałem w departamencie podsłuchów, podglądów i...
- I podpisów - dokończyłem za niego.
- No właśnie. Ale przejdźmy do rzeczy, bo zapewne domyślasz się, że nie przychodzę tu bez powodu.
- Zapewne - zgodziłem się.
- Otóż - od wczoraj coś się niedobrego dzieje z trójką. Szef chce, żebyś się tym zajął. Strasznie muli.
- Błeee... - skrzywiłem się - niech wyślą tam kogoś z młodziaków. Może 607D?
- Y-y - pokręcił głową - 607D był tam już wczoraj. I nic nie poprawił, a wręcz przeciwnie.
- Zepsuł? - domyśliłem się błyskotliwie.
- Uhm... I jeszcze coś.
- Co?
- Coś go zeżarło. Od pasa w dół.
Zirytowałem się.
- Nie... Ja się chyba stąd wypiszę. Wstaję rano, jak głupi gnam do roboty, z wywieszonym jęzorem przeprowadzam audyty bezpieczeństwa jakimś durnym bankom czy agencjom rządowym, a potem Ty przychodzisz i mówisz, żebym zajął się trójką, bo 607D nie może, bo coś go zeżarło? - wyrzuciłem z siebie jednym tchem, po czym dla podkreślenia wagi swych słów okręciłem się dwa razy na fotelu...
- Chwileczkę - zamarłem wpół trzeciego obrotu - czy Ty właśnie powiedziałeś ,,Coś go zeżarło''?
- Aha...
- Wiadomo... co?
Pokręcił przecząco głową. Jakoś nie dodało mi to otuchy, ale próbowałem myśleć racjonalnie.
- Pewnie jakieś... malware. Niegroźne. Takie, co to ukradnie ze sto dolców z konta. A może jakiś trojan? Albo wirus. Taaaak - mówiłem dalej i prawie sam siebie przekonałem - to z pewnością wirus. Może nawet jakiś złośliwy. Ale nic to - pokaszle z tydzień, pogorączkuje i niedługo będzie zdrów jak ryba. Prawda? - w końcowe pytanie włożyłem odrobinę więcej emocji, niż by wypadało.
- Chakier... Coś mu opierdzieliło nogi do wysokości mostka... Za tydzień pogrzeb.
- Tak tylko pytałem...
- Szef chce, żebyś to zbadał. Już.
Wcale mi się to nie podobało. Jednak profesjonalizm i wieloletnie wyszkolenie wzięło górę:
- Schodzę za trzy minuty...

_-¯ W umówionym czasie zjawiłem się przy windzie trójki. 10pth już tam na mnie czekał. Ku mojemu zdziwieniu nie sprowadził jeszcze kabiny dźwigu.
- Czemu nie wezwałeś windy? - zganiłem go.
- Nie jedziemy windą.
- Jak to? To jak ja mam... - w tym momencie zauważyłem jego palec wskazujący klapę w podłodze.
- Tam?! - zdziwiłem się odrobinę zbyt głośno - Nie wspominałeś że problem jest aż tak niskopoziomowy. Wziąłbym inne narzędzia.
- Poradzisz sobie - uśmiechnął się i poklepał mnie po ramieniu, jednocześnie unosząc klapę. Wionęło stęchlizną.
- Fuj - skrzywiłem się odruchowo, jednocześnie opuszczając się w głąb studzienki.
- Błeee - dodałem, gdy moja ręka na kolejnym szczeblu wymacała coś lepkiego i śliskiego. Odruchowo wytarłem ją o spodnie.
- Czemu tu tak brudno? Jakieś gluty na drabinie...
- Nie bądź taki obrzydliwy. To po prostu krew. Nie zdążyli posprzątać po 607Dzie. To powodzenia! - krzyknął na koniec i puścił klapę, która opadła z głuchym hukiem. Ogarnęła mnie ciemność...

_-¯ Snułem się korytarzami funkcji zarządzania pamięcią kernela trójki, od czasu do czasu od niechcenia opukując młotkiem ściany. Nic strasznego, nic nieprzewidzianego... Początkowy niepokój wyblakł i przygasł, stając się jedynie niejasnym, nieprzyjemnym wspomnieniem. Zaczynałem zastanawiać się, czy przypadkiem 10pth nie zadrwił sobie ze mnie. Może w tym momencie siedzi sobie na górze z 607Dem i śmieją się do rozpuku na wspomnienie naiwnego Chakiera, którego udało im się wrobić w przegląd diagnostyczny niskopoziomowych procedur kernela?
Niespiesznie posuwałem się, noga za nogą, jednocześnie obserwując biegnące dookoła blade żyłki kanałów danych, które rozbłyskiwały raz po raz. Na myśl przyszło mi zabawne skojarzenie, więc wydobyłem z tylnej kieszeni spodni kajecik i ołówek i zanotowałem:
,,Biegnące w ścianach blade żyłki kanałów danych rozbłyskiwały raz po raz, jak gdyby były pulsem, krwią tego informatycznego organizmu, pompowaną skurczami procesorowego serca'' - będzie jak znalazł na bloga... Uśmiechnąłem się do swoich myśli, gdyż właśnie przyszedł mi pomysł na kolejny wpis - gdy uderzył mnie, wręcz powalił - potworny smród.
Zatoczyłem się na ścianę, która powstrzymała mnie przed upadkiem. Zapach był okropny. Na myśl przyszły mi najbardziej zatłoczone autobusy MZK... pociągi podmiejskie PKP... zatkałem dłonią usta i nadludzkim wysiłkiem stłumiłem torsje, jednocześnie zsuwając na twarz maskę którą przezornie wziąłem ze sobą. Cofnąłem się jeszcze parę kroków i przygotowałem na konfrontację. Po chwili wychynął zza załomu korytarza...

_-¯ Martwy Kod. Stwór, którym matki straszą małe chakierzątka (jak nie skończysz kompilować kaszki przyjdzie Martwy Kod i Cię zje!) okazywał się być jak najbardziej realny, gdy owe chakierzątka dorastały. Zajmował pamięć i... gnił, czekając tylko by jakiś nieprawdopodobny zbieg okoliczności zasilił go w kilka cykli procesora. A wtedy ożywał. I siał spustoszenie.
Kod, który wypełzł na mnie był martwy co najmniej od kilku milionów cykli. Dawno nie używane instrukcje tu i ówdzie przebiły mu przegniłą skórę i świeciły nagimi parametrami. Z grzebietu sterczały mu setki przyrównań intów bez znaku do wartości mniejszych od zera. Po bokach ciągnęły się ogony nigdy nie wywoływanych funkcji statycznych. Rozwarł paszczękę. Z lewej górnej jedynki zwisał strzęp buta. Takiego, jakie nosił 607D.

_-¯ Spodziewałem się ataku. Nie wiem czy Martwe Kody czytają książki, ale był książkowy. Górna pętla nieskończona, sparowana zerem. Uskok. Uskok. Pchnięcie powrotem z funkcji. Uskok. Dwa wywołania rekurencyjne, diabelnie szybkie, sparowane moimi iteracjami. Lewo-prawo-lewo-cios-cios-zasłona-cios-cios-zasłona-Au! Wywołanie funkcji wirtualnej przeszło niebezpiecznie blisko, przecinając skórę lewego ramienia. Odbiłem je ledwo-ledwo i zasłoniłem nim samym, korzystając z ich polimorficznej natury. Mój niepokój jednak zaczął wzbudzać fakt, że zamiast atakować spychany jestem do defensywy. Cały czas osłaniając się przed ciosami zacząłem wycofywać się ku wyjściu. 100 metrów. 50 metrów. 25 metrów. Zmacałem za sobą chłód drabinki... Wyglądało na to, że jeszcze raz mi się uda...

_-¯ Pcium (Anglicy mówią na to ,,Splash'') - rozległo się koło mojego ucha. Sięgnąłem lewą ręką do klapy , która była już bardzo blisko. Reszta ciała pozostała jednak dziwnie oporna. Spojrzałem w kierunku z którego rozległ się dźwięk...
Poniżej prawej piersi tkwił wbity wielobitowej długości template w c++. Z zawodowej ciekawości zanotowałem w myślach, że wygląda jak T_return operator() (T_obj* _A_obj, typename type_trait::take _A_a1, typename type_trait::take _A_a2, typename type_trait::take _A_a3, typename type_trait::take _A_a4) const
- Kto wymyśla takie potwory? - spytałem głośno sam siebie i spojrzałem w dół. Martwy Kod uśmiechał się do mnie paskudnie...
A potem nie było już nic.
 


Najnowsze komentarze
 
2016-03-27 11:01
loan offer do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Dobry dzień, Jestem MR larryt, prywatnej pożyczki Pożyczkodawca oraz współpracy finansowej[...]
 
2016-03-12 03:02
Pani Tamara Tita do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Cześć, Nadchodzi Affordable kredytu, która zmieni twoje życie na zawsze, jestem Pani Tamara[...]
 
2016-03-11 18:49
Josephine Halalilo do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Cześć wszystkim, Gorąco polecam to wspaniałe świadectwo, że w moim życiu trzymałem miłości[...]
 
2016-02-23 21:39
pharoah do wpisu:
Wybory coraz bliżej...
Charyzjuszu! Na święte Kontinuum i Infundybułę Chronosynklastyczną - powiadam Ci: Wróć!
 
2016-02-23 18:03
janrski do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
HEJ POMOZESZ MI SIE WŁAMAC NA KONTO MOJEJ ZONY??MA TROJE DZIECI OD 10LAT DO 4 LAT MOGE JEJ[...]
 
2016-02-09 00:03
vektra es a do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Drodzy Użytkownicy, chcielibyśmy odnieść się do poruszanych na tej stronie kwestii jak i[...]
 
2016-02-04 02:07
Pani maris smith do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Zeznania w sprawie jak mam pożyczkę zmienić życie mojej rodziny Nazywam się Babara Curtney.[...]
 
2016-01-18 21:36
jolasia do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Witam czy ktoś by mógł włamać mi się na konto?
 



 
Chakier, Charyzjusz. Q2hhcnl6anVzeiBDaGFraWVyCg== chakier[at]vp.pl