Archiwum
czyli czego się możecie ode mnie nauczyć
Procedury z Oriona 2008-09-14 23:58
 Oceń wpis
   
_-¯ Zabębniłem palcami po blacie biurka. Coś mi nie pasowało.
- Jak to się stało, że nie panujecie nad Waszym własnym wirusem? Przecież sami go stworzyliście!
- Cóż...
- Chwileczkę, jeszcze nie skończyłem. Chciałbym postawić sprawę jasno: Pani, Pani Lauro, powie mi w tym momencie wszystko, szczerze, o Prosiakach. Wszystko. Wszystko, co chcę wiedzieć, jak również wszystko, co według Pani chciałbym wiedzieć. O potem powie mi Pani również całą resztę. Czy wyraziłem się zrozumiale?
Laura zacięła usta. Z wyrazu jej twarzy wynikało, że stacza wewnętrzną walkę. Urażona zawodowa duma walczyła najwyraźniej ze zdrowym rozsądkiem. W końcu zdecydowała.
- Dobrze. Powiem Panu wszystko.
- Słucham zatem.
- Prosiak, jak Pan zapewne wie, to skrót od nazwy PROfesjonalny System Inteligentnego Ataku Komputerowego. Pracowaliśmy nad tym projektem od pół roku, ale miesiąc temu uzyskaliśmy niespodziewanego sprzymierzeńca. Skontaktowali się z nami ludzie podający się za reprezentantów grupy Orion. Okazało się, że wiedzą o nas dużo. Bardzo dużo. Na tyle dużo, że upubliczniając te dane mogliby nie tylko zaszkodzić projektowi Prosiak, ale i całej organizacji L.U.7.
- Zaszantażowali Was?
- Można to było tak określić. Jednak, jak powiedzieli, zależało im tylko na współpracy. Chcieli współtworzyć Prosiaka. W zamian za możliwość wykorzystania gotowego wirusa oferowali nam swoje własne procedury szybkiego transferu, skanningu i ukrywania. Szybkie, niewielkie, i niezwykle skuteczne.
- Przetestowaliście je?
Laura prychnęła, jakbym spytał ją czy umie wiązać sznurowadła. Odpowiedziała jednak.
- Oczywiście, proszę spojrzeć na wyniki.
Nacisnęła kilka klawiszy na najbliższej klawiaturze, wywołując prezentację. Na ekranie pojawił się wesoły spinacz ze wskaźnikiem, który raźno zaczął rozwijać kolejne wykresy. Spojrzałem na pierwszy, lecz zanim zdołałem odczytać podpisy pod osiami współrzędnych wykres wybrzuszył się i pękł, rozerwany na strzępy. Spinacz rzucił się do panicznej ucieczki, jednak nie zdążył wybiec nawet za krawędź ekranu. Kolejny Prosiak wyskoczył z umieszczonego w rogu pojemnika na zużyte dokumenty i dopadłszy go w dwóch susach, skręcił mu kark.
- Przepraszam, zapomniałam że komputery są zainfekowane. Na szczęście mamy dokumenty również w formie papierowej. Kurt!
Strażnicy przy drzwiach spojrzeli po sobie. W końcu jeden z nich przełknął ślinę, i postąpiwszy kilka kroków odezwał się:
- Meine Dame, Kurt ist to...
Nie dokończył. Laura z wyrazem złości odwróciła się i wypaliła mu w pierś z bliskiej odległości.
- Nie pytałam Ciebie o opinię, Jurgen!
Jurgen otworzył jeszcze usta, jak ryba łapiąca powietrze, po czym zwalił się na podłogę. Laura smętnie pokiwała głową.
- I jak ja mam w takich warunkach pracować? Kurt!
- Wydaje mi się, że niedawno go Pani zastrzeliła. - przypomniałem delikatnie.
Laura zrobiła zaskoczoną minę, po czym w jej oczach pojawiło się zrozumienie. Uderzyła się otwartą dłonią w czoło.
- Faktycznie! Ale ze mnie zapominalska. Jurgen!
- Jego też Pani zastrzeliła. Chciał powiedzieć, że Kurt nie żyje.
- Faktycznie. To tak zabrzmiało... Poczciwy Jurgen... Awansuję go pośmiertnie na starszego strażnika. Ucieszy się. - obejrzała się i skinęła głowę na ostatniego ze znajdujących się w pokoju wartowników.
- Heinrich. Przynieś prędziutko wyniki testów procedur z Oriona. A potem... - spojrzała na rozlewającą się po posadzce szkarłatną plamę - ...potem posprzątaj po Jurgenie. I Jurgena też posprzątaj.
Heinrich strzelił obcasami i wybiegł, by po chwili wrócić z plikiem papierów, które mi wręczył. Zagłębiłem się w nie z ciekawością.
Wyniki testów wyglądały obiecująco. Procedury, dostarczone przez samozwańczych wspólników L.U.7. wypadały naprawdę doskonale. Transfery sięgały kilku megabitów nawet przy użyciu kilkusetbodowych, starych modemów. Skanowanie luk w atakowanych systemach było nie tylko szybsze, ale również obejmowało szerszy zakres przeszukiwania systemu pod kątem ewentualnych luk. Zaś ukrywanie...
- Gdzie są testy procedur ukrywania?
Laurę wyraźnie ucieszyło to pytanie. Wskazała na trzymany przeze mnie plik papierów.
- Przetestowaliśmy je w niestandardowy sposób, stosując je na nich samych. Wyniki są na stronie piątej.
Przerzuciłem kilka kartek i stwierdziłem, że strony piątej brak. Po czwartej była od razu szósta.
- Po czwartej jest od razu szósta. - wyartykułowałem.
Laura tylko się uśmiechnęła.
- No właśnie.
Zrozumiałem, i dopiero teraz zauważyłem dołączony do pliku z dokumentami mały pojemniczek destealthera. Delikatnie spryskałem nim to, co leżało przede mną. W poświacie niewielkich wyładowań elektrostatycznych na stronie szóstej zmaterializowała się nowa, oznaczona cyfrą pięć.
- Ładnie - skwitowałem podziwiając wykres wydajności i skuteczności. W miarę jak destealther wyparowywał, kartka zaczynała blednąć, by po chwili znów zniknąć zupełnie.
- Prosiaki tak potrafią? - spytałem. Laura kiwnęła głową.
- Co jeszcze powinienem wiedzieć?
- Pierwsze testy Prosiaków na maszynach wirtualnych przypadły nad wyraz pomyślnie. Skuteczność 100 na 100. Symulowaną kilkusetkomputerową sieć opanowały w siedem minut.
- Niezbyt imponujący wynik. Mój Pathfinder opanował jedną z sieci akademickich w niespełna pięć minut. - pochwaliłem się.
Laura tylko wydęła wargi z dezaprobatą.
- Być może, tylko że Prosiaki opanowały komputery, które nie były ze sobą połączone.
Gwizdnąłem cicho. - Ładnie. A jak to zrobiły?
- Nie wiemy.
- Jak to? - zdziwiłem się.
- Tak to, że zaraz po opanowaniu sieci symulowanej przedostały się na komputer przeprowadzający symulację. A potem - tutaj. - zatoczyła ręką dokoła.
- Logi ostatniej aktywności?
- Zeżarły.
- Cholera...
Wstałem i przeszedłem się nerwowo tam i z powrotem. Nie podobało mi się to, co za chwilę chciałem powiedzieć, ale nie miałem wyjścia.
- Przygotujcie mi ramkę X.25. Złapię jednego i zobaczymy, co ma w środku.
Chelena, do tej pory przysłuchująca się naszej dyskusji z wyrazem lekkiego znużenia momentalnie się ożywiła.
- Charyzjusz! Nie rób tego! Przecież możesz zginąć!
- Możesz zginąć to moje drugie imię. - odrzekłem starając się sparafrazować zasłyszane ostatnio na jakimś filmie powiedzenie, ale chyba mi nie wyszło. Wzruszyłem więc tylko ramionami, wcisnąłem się w podstawiony przez Heinricha pakiet i wcisnąłem się w sieć.
 
Wielki Zderzacz Hadronów 2008-09-10 23:25
 Oceń wpis
   
_-¯ Robert Bergstein kołysał się apatycznie na swoim krześle, trzymając głowę w dłoniach. Nie spodziewałem się takiego widoku. Sądziłem raczej, że jako główny kierownik projektu LHC będzie tryskał entuzjazmem. W końcu na tę chwilę czekał tyle lat... Posłałem pytające spojrzenie jego sekretarce, która wprowadziła mnie do jego gabinetu, ta jednak szybko wyszła za drzwi. Odprowadziłem ją wzrokiem, po czym odwróciłem się w stronę Roberta. Kaszlnąłem teatralnie, by zwrócić jego uwagę. Podniósł na mnie oczy.
- Wiesz, jak się zapiszę w historii nauki, Charyzjusz? - spytał. Milczałem, pozwalając mu mówić dalej.
- Będą mnie pamiętać jako twórcę największego na świecie niedziałającego akceleratora cząstek. Człowieka, który wyrzucił miliony franków, funtów, dolarów i euro na skonstruowanie tunelu który jest kompletnie do niczego! Przyszłe pokolenia naukowców będą straszone moim nazwiskiem! Jak ktoś będzie chciał wytłumaczyć komuś ideę nieudacznictwa - wystarczy że powie ,,Bergstein''...
- Dobra, dobra - przerwałem wreszcie zniecierpliwiony - doceniam żart. Gdzie jest ukryta kamera?
- Co? - Wyglądał na autentycznie zaskoczonego. Prawie się dałem nabrać.
- Kamera. Potem puścisz ten filmik swoim pracownikom i będziecie się tarzać po podłodze z uciechy, jak to się udało wam zrobić ze mnie idiotę. Prawie Ci się udało, ale ja za stary jestem na takie numery.
Robert uśmiechnął się gorzko.
- Nie wierzysz mi?
- Nie.
- No to popatrz... - rzucił na biurko garść papierów. Podszedłem niechętnie i z roztargnieniem zacząłem je przeglądać, a wyraz mojej twarzy zmieniał się jak na filmie. Ruchy gałek ocznych, początkowo leniwe - z każdym przeczytanym zdaniem nabierały tempa. Otworzyłem oczy ze zdumienia, dla równowagi opuszczając nisko szczękę.
- Niemożliwe. - podsumowałem zapoznawszy się z pierwszym z dokumentów - Nikt tak koncertowo nie potrafiłby spartolić takiej prostej roboty. To niemożliwe!
- Aha. Też tak myślałem. Niestety, tunel jest za wąski, czy też może moduł akceleratora - za szeroki. Na jedno wychodzi.
Rzuciłem okiem na nazwę firmy która prowadziła budowę i wszystko stało się jasne. Nawet mnie to lekko rozbawiło.
- Z czego się cieszysz?
- Widzisz, Robciu - wyjaśniłem - gdybyś wyściubił chociaż czubek nosa znad tych swoich bozonów, to byś wiedział że co jak co, ale tej firmie budowania akceleratora powierzyć nie można.
- Dlaczego?
- Hasło ,,Tunel pod rondem Zesłańców Syberyjskich'' coś Ci mówi?
- Nie. A powinien?
- To było pytanie retoryczne. Tunel wzdłuż Wisły coś Ci mówi?
- ???
- Piętrusy i tunel średnicowy przy Dworcu Centralnym?
- O czym Ty mówisz?
- Wiesz, u nas w Polsce ,,trendy'' jest obnosić się z nieznajomością matematyki. W jednym magazynie motoryzacyjnym wyczytałem kiedyś, że ceny SUVów w USA spadły już o 150%. W poczytnym, ogólnopolskim dzienniku wyczytałem narzekania redaktorki, że na etykietach sera jest jedynie informacja że zawiera 30% tłuszczu, ale nie podano czy w 100 gramach, czy w ćwierćkilogramowej paczce. A kiedyś mieliśmy nawet pewnego prezydenta, który obiecywał że obniży wszystkie ceny o sto procent.
W tym miejscu musiałem przerwać, gdyż Robert zakrztusił się i zakasłał. Od serca palnąłem go pięścią w plecy, po czym kontynuowałem.
- Tak więc gdybyś mnie wcześniej spytał o radę to bym Ci powiedział od jakich firm się trzymać z daleka...
- Ale oni mieli rekomendacje! Papiery! Zezwolenia! O! Popatrz! - podetkał mi pod nos jakiś kwit - Certyfikat zezwolenia na budowę autostrady!
- A pytałeś, ile tej autostrady zbudowali?
- Pytałem. Powiedzieli, że niewiele, bo mieli problemy z nieprzychylnym rządem. Pochwalili się jednak, że teraz mają swoich ludzi na odpowiednich stanowiskach i załatwienie czegokolwiek to już żaden Kłopotek.
W tym momencie na biurku rozdzwonił się interkom. Robert niechętnie odebrał połączenie.
- Tak, Panno Elokwencjo?
- Panie Dyrektorze, już czas. Wszyscy czekają na uruchomienie LHC i na nowe, epokowe odkrycia...
Bergstein skurczył się, zwiotczał i zadrżał, jakby najpierw dostał pięścią w brzuch, a następnie oblano go kubłem zimnej wody. Westchnął i skierował w stronę drzwi, za którymi czekały stada dziennikarzy.
- Po prostu powiem prawdę - wyszeptał - tak będzie najlepiej.
Patrzyłem, jak wolno, ale stanowczo zmierza do wyjścia. Gdy położył dłoń na klamce odwrócił się jeszcze raz i omiótł wzrokiem swój gabinet.
- Będzie mi brakowało pracy badawczej - westchnął i otworzył drzwi.

- Stój! - rzuciłem się przez pokój i zatrzasnąłem mu na powrót drzwi przed nosem - Mam pomysł!
Zaciągnąłem go z powrotem do biurka i usadziłem na krześle. Sięgnąłem do interkomu.
- Panno Elokwencjo? Proszę zająć czymś prasę jeszcze przez pięć minut. Dziękuję.
Napotkałem pytające spojrzenie Roberta.
- Nic się nie martw. - uspokoiłem go i wyjąłem telefon - Cichy? Słuchaj, weź mi przyślij do CERNu Słabego. Słucham? Nie, to nie jest ten lokal z Go-Go w którym ostatnio byliśmy. To w Genewie. Tak, tak. W lewo za Radomiem. W Szwajcarii. Będziesz zaraz? Świetnie.
Skończyłem rozmowę i przycupnąłem na skraju blatu. Po chwili rozległo się pukanie.
- To pewnie Słaby. - wyjaśniłem Robertowi, a nie mogąc się doczekać reakcji przejąłem obowiązki gospodarza - Wlazł!
Drzwi uchyliło się nieśmiało i po chwili przez wąski otwór do gabinetu wcisnęło się dwieście dwadzieścia kilogramów mięśni.
- Robercie, to jest Słaby. Słaby, to jest Pan Robert. - dokonałem prezentacji.
- Pierd***ąć mu? - Słaby uznał część oficjalną za zakończoną i - jak miał w zwyczaju - postanowił przejść do wykonywania czynności, do których zwykle był wzywany.
- Chwilę, Słaby. Poczekaj, muszę z Panem Robertem chwilę porozmawiać.
Słaby potarł czoło, które pokryło się potem od wzmożonego wysiłku.
- Aha. A potem pierd***ąć mu?
- Nie. Czekaj... - popatrzyłem na krzesło, potem na Słabego. - Tam! - wskazałem w końcu róg pomieszczenia, w którym było dość miejsca by ktoś o kubaturze Słabego mógł chwilę postać, nie czyniąc zbyt wielkich zniszczeń. Sam zaś zwróciłem się do Roberta.
- Pokaż mi plany modułu głównego akceleratora...

_-¯ Robert wciąż miał wyraz niedowierzania na twarzy.
- Myślisz, że to wypali? - spytał drżącym głosem. Poklepałem go po plecach.
- Po prostu mi zaufaj...
Westchnął.
- Powodzenia - dodałem i wypchnąłem go za drzwi, prosto pod błyskające obiektywy oczekujących fotoreporterów.

_-¯ Obserwowałem konferencję na monitorze. Musiałem oddać sprawiedliwość Robertowi - umiał pracować w stresie. Bez mrugnięcia okiem przedstawił całą, stworzoną przez nas naprędce, historię powstawania LHC. Tylko raz się pomylił przy wymienianiu jednej z ośmiu nowoczesnych technologii, których nazwy wymyślaliśmy przed chwilą. Wreszcie zbliżył się do włącznika.
- Panie i Panowie, za chwilę dokonamy zderzenia pierwszej wiązki protonów - wyjaśnił z uśmiechem, i chyba tylko ja zauważyłem że lekko drżą mu dłonie.
Obejrzałem się za siebie. Słaby stał tam, gdzie kazałem mu stanąć. Przed nim i za nim w szklanych fiolkach bujały się leciutko dwa roje protonów. Na każdej probówce przyklejone było wycięte naprędce zdjęcie jakiegoś polityka.
- Słaby? - włączyłem zapłon. Jego wzrok zogniskował się na mnie. Poczekałem, aż Robert na ekranie położy dłoń na przycisku.
- Słaby? Ten frajer przed Tobą przystawiał się do Twojej lalki... I ten za Tobą też.
Ziemia lekko zadrżała. Miliardy elektronowoltów zatrzeszczały w zaciskającej się właśnie pięści. Z głębi potężnej klaty Słabego dobiegł pomruk nadciągającej burzy.
- PIERD***ĄĆ MU?!
Rzuciłem okiem na monitor. Robert zamknął oczy i... Kilka wydarzeń nastąpiło jednocześnie.
1. Robert wcisnął guzik.
2. Ja skinąłem głową.
3. Słaby pierd***ął.
4. Odwrócił się i pierd***ął jeszcze raz.
5. Zgodnie z zasadą zachowania energii wiązki protonów przyspieszyły w ułamku sekundy, osiągając energię równą kilku teraelektronowoltom.
Wskaźniki w centrum konferencyjnym ożyły setkami lampek. Ja sięgnąłem po interkom.
- Panno Elokwencjo? Teraz!
W miejscu obliczonego zderzenia panna Elokwencja przechyliła puste pudełko śniadaniowe, z którego wypadło kilka okruchów po kanapkach. Na pudełko ktoś przykleił kawałek plastra, a na nim napisał czarnym mazakiem: Peter Higgs. Z głośników monitora dobiegł szał radości. Wszyscy pokazywali sobie jakąś migającą lampkę z opisem ,,Higg's Boson detected''

_-¯ Skinąłem na Słabego i tylnym wyjściem wymknęliśmy się z CERNu, po czym pojechaliśmy prosto na lotnisko...
 
L.U.7. 2008-09-08 22:55
 Oceń wpis
   

_-¯ Szarpnąłem się kilka razy, próbując uwolnić ręce. Bezskutecznie. Przeklęty real. W cyberprzestrzeni mógłbym przynajmniej próbować zmienić pierścień ochrony na taki o wyższym priorytecie i obejść zabezpieczenia od środka... a tak? I pomyśleć, że najlepszego na świecie chakiera można było unieruchomić kawałkiem konopnego sznura.
Szybko zrezygnowałem z prób pozbycia się więzów, gdyż odnosiłem wrażenie że jedynie bardziej zaciskam je na nadgarstkach. Chelena doszła pewnie do podobnych wniosków co ja, gdyż po krótkiej szamotaninie opadła zrezygnowana na krzesło. Patrzyliśmy chwilę na siebie w milczeniu, a ja zastanawiałem się jakim sposobem znalazłem się w tak pożałowania godnych okolicznościach przyrody. Rozejrzałem się dookoła. Wzdłuż jednej ze ścian biegł rząd okien, zasłoniętych żaluzjami. Spojrzałem pod nogi - podłoga była pokryta mocno zużytą klepką, na której wyraźnie widać było ciemne ślady przez lata wytarte przez stojące w tych miejscach krzesła i stołki. Przebiegł mnie dreszcz, gdyż pomieszczenie przywołało we mnie koszmarne wspomnienia. Najwyraźniej była to kiedyś szkolna klasa... taka sama, w jakiej uczyłem się języka polskiego. Na to wspomnienie oblał mnie zimny pot i skuliłem się w sobie. Mimowolnie spuściłem głowę - takim samym ruchem, jak czyniłem to setki razy na lekcjach. Nie patrzeć w oczy, skulić się, schować, zniknąć, wtopić w tło. Do czasu kiedy zimne oczy nie wypatrzą innej ofiary. Do czasu kiedy palec sunący wzdłuż dziennika nie wskaże nazwiska nieszczęśnika, dla którego ten dzień od tej chwili nie zmieni się w koszmar na jawie. Do czasu, kiedy wykrzywione wyrachowanym okrucieństwem usta nie oznajmią wszystkim zebranym sentencji wyroku: ,,Do odpowiedzi niech się przygotuje...''
- Charyzjusz Chakier?
- Aaaaaaaa! - wrzasnąłem starając poderwać się na nogi. Bezskutecznie. Szarpnąłem się i rymnąłem razem z krzesłem do tyłu, przydzwaniając potylicą w ścianę.
- Ale ja uczyłem się, Proszę Pani! Naprawdę się uczyłem! Słowacki Wielkim Poetą Był! - wyrecytowałem odruchowo w lekkim zamroczeniu. Poczułem, że unoszę się nad podłogę, a czyjeś ręce stawiają mnie na powrót pionowo. Zamrugałem, by przywrócić ostrość widzenia. Wyczułem, że ktoś za mną stoi.
,,Nauczycielka od polskiego'' - wydarła się jakaś spanikowana szara komórka i spróbowała wyskoczyć uchem. Zamknąłem oczy i wziąłem kilka głębokich wdechów. ,,Uspokój się, Charyzjusz!'' poinstruowałem sam siebie. ,,Szkoła już się skończyła. Teraz znajdujesz się być może w rękach żądnych krwi szaleńców, ale przynajmniej nikt Ci nie będzie robił klasówek z Żeromskiego!''. Ta ostatnia myśl przywróciła mi równowagę. Wyprostowałem się na tyle, na ile pozwalały mi więzy i spojrzałem w bok. Przy drzwiach stała ubrana w długi czarny płaszcz kobieta, w otoczeniu trzech mężczyzn w ciemnych uniformach.
- Charyzjusz Chakier? - powtórzyła.
- To ja. - odparłem mocnym głosem, pragnąc jak najszybciej zatuszować swój poprzedni wybuch paniki. Kobieta podeszła do mnie i wyciągnęła dłoń.
- Witam Pana. Jestem Laura Urszula Siódma. Miło mi Pana gościć. - powitała mnie, jak gdybym właśnie wpadł z wizytą do nowych sąsiadów.
- Witam Panią. Pani wybaczy, że nie uścisnę dłoni, ale chyba niechcący przywiązałem się do krzesła. - powiedziałem, nawet nie starając się kryć sarkazmu.
- Och... - Laura wyglądała na zaskoczoną.
- Kurt! - kiwnęła dłonią za siebie na jednego z mężczyzn, który natychmiast podbiegł i wyprężywszy się służbiście stuknął obcasami.
- Ja, mein Herr?
- Nie mów do mnie Herr! Cholera jasna, chyba nigdy nie pozbędziecie się tych głupich wojskowych nawyków! Kurt! Czy wiesz kto związał Pana Charyzjusza?
- Ja, meine Dame!
W tym momencie huknął strzał. Podskoczyłem na krześle i z przerażeniem obserwowałem, jak Kurt pada na wznak, z dodatkową dziurą w czole. Laura Urszula Siódma schowała Glocka tym samym płynnym ruchem, jakim przed chwilą wydobyła go spod płaszcza. Odwróciła się do mnie z przepraszającym uśmiechem.
- Pan wybaczy, Panie Charyzjuszu, to drobne nieporozumienie.
Przełknąłem głośno ślinę.
- Dlaczego Pani go zastrzeliła?
- Niesubordynacja. Nie kazałam Kurtowi nikogo wiązać.
- Przecież on wcale nie powiedział, że mnie związał!
Laura zamyśliła się na chwilę, po czym znów się uśmiechnęła.
- Zabawne. Jednak musi mi Pan wybaczyć. Nigdy nie miałam talentu do języków... No, ale dość już czasu zmitrężyliśmy. Rozwiązać! - to ostatnie wykrzyknęła w stronę strażników, który właśni wrócili po wyniesieniu ciała. Nie musiała dwa razy powtarzać. Rzuciłem okiem na Chelenę, która najwyraźniej nie mogła wyjść z szoku wywołanego wydarzeniami ostatnich trzydziestu sekund. Spróbowałem nawiązać z nią kontakt wzrokowy, jednak źrenice jej oczu nie ogniskowały się na otoczeniu.
- Cheleno? - szepnąłem.
Drgnęła, jak gdybym obudził ją ze snu. Popatrzyła na Laurę. Popatrzyła na mnie.
- Widziałeś? Widziałeś, co ona... - spytała samymi ustami.
Kiwnąłem głową. Chelena westchnęła.
- Widziałeś, co ona nosi? - powiedziała już głosniej - Czarny, skórzany płaszcz sprzed dwóch sezonów! Totalne bezguście!
Zatkało mnie. Tymczasem Laura wskazała na drzwi.
- Proszę przodem. Przejdziemy do moich laboratoriów, gdyż sprawa dla której Pana tu sprowadziłem należy do tych nie cierpiących zwłoki.
- Rozumiem. Zwłoki. - przytaknąłem gorliwie, mijając ułożone pod ścianą na korytarzu ciało Kurta.

_-¯ Szliśmy długim, jasno oświetlonym korytarzem. Starałem się zapamiętać drogę którą nas prowadzono, lecz po kilkuset metrach straciłem orientację. Szliśmy cały czas prosto. Korytarz nigdzie nie skręcał, nie przechodziliśmy przez żadne drzwi, nie jechaliśmy żadną windą. Słowem - nic, co mógłbym zapamiętać jako punkt orientacyjny. W kolejnych kilkudziesięciu metrach poddałem się i zacząłem liczyć kafelki na podłodze. Wkrótce znudziło mi się i to.
- Przepraszam, ale gdzie my właściwie jesteśmy? - spytała Chelena.
- Powinna się Pani domyślić. Pan Charyzjusz z pewnością już wie.
To była prawda. Wiedziałem. Ponieważ Chelena nadal miała niewyraźny wyraz twarzy, przystąpiłem do wyjaśnień.
- Jesteśmy w centrum dowodzenia organizacji L.U.7. - wyjaśniłem.
- Co?!!!
- Nie mówi się ,,co'', tylko ,,słucham'' - poprawiłem machinalnie, tak jak zwykle korygowałem słownictwo Charysi.
- Słucham?!!!
- Widzisz, nazwa organizacji pochodzi od inicjałów naszej uroczej gospodyni. - postarałem się, by ironia w mym głosie nie była zbyt wyeksponowana.
- Oni stworzyli Prosiaki!
- To prawda. - wtrąciła się Laura - Ale nie do końca.
- ??? - wyraziłem zdziwienie.
- Omówimy wszystko w laboratorium. - pchnęła podwójne, wahadłowe drzwi i wkroczyła na salę pełną komputerów.
- Siadajcie - wskazała taborety - ale nie ważcie się korzystać ze sprzętu, jeżeli chcecie żyć.
Uśmiechnąłem się kpiąco, zajmując miejsce przed najbliższym ekranem - jednak uśmiech szybko spełzł mi z twarzy. Zauważyłem, że każdy z komputerów zamknięty jest w delikatnej, ale mocnej klatce Faradaya. A wewnątrz monitorów... Wewnątrz monitorów widać było grasujące całe tabuny Prosiaków.
- Opanowały nasz LAN. - wyjaśniła Laura nie czekając na moje pytanie - Tylko Pan, Panie Charyzjuszu, może nam pomóc.

 
Podarci 2008-09-04 22:23
 Oceń wpis
   

_-¯ Pakiet zakołysał się uderzony potężnym podmuchem. Odskoczyliśmy od siebie - jakby zawstydzeni tym, że na chwilę zdecydowaliśmy się zignorować ponurą rzeczywistość.
- Zaraz będzie po nas. - usłyszałem swój własny głos i zdziwiłem się, że brzmiał tak beznamiętnie. W tej sytuacji powinien raczej brzmieć bohaterstwem dosmaczonym nutą przerażenia.
Zerknąłem na radar. Jednak z kropek rozjarzyła się... i zgasła. Po chwili o burty uderzył grzmot eksplozji. Ale... to nie była eksplozja w bezpośredniej bliskości Falcona!
Rzuciłem się do instrumentów, gorączkowo analizując te które jeszcze działały. Jeden z monitorów śledzących zalokowany był na zmierzającym ku nam Prosiaku. Teraz jednak Prosiak zawracał. Obracał się ku czemuś, co było za jego rufą.
Błysk. Bezpiecznik tracera wyłączył na chwilę czujnik, zabezpieczając przed spaleniem sensorów. Po chwili obraz wrócił - początkowo ciemny, stopniowo nabierał normalnych barw. Czerwony status ,,locked'' zmienił się na szary ,,idle''. Prosiak zniknął. W miejscu w którym był zostało tylko trochę wirujących śmieci. Wpatrywałem się to wszystko z otwartą paszczą, gdy coś mi przyszło do głowy.
- Dwanaście Prosiaków?
Szybko w myślach odtworzyłem kilkadziesiąt ostatnich milisekund. Ścigało nas jedenaście Prosiaków. Trzy weszły w podpasmo i zaatakowały nas od frontu. Tymczasem na radarze po uderzeniu - pamiętałem to doskonale - było dwanaście punktów!
- Cheleno! Czy mogłabyś wejść na mojego bloga i przeczytać mi ostatnie zdanie z wpisu Atak Prosiaków? Terminal Internetu jest po twojej prawej ręce...
Chelena posłusznie zaczęła klepać w klawisze, choć widziałem, że drżą jej ręce.
- ,,Ująłem twarz Cheleny w obie dłonie i przyciągnąłem do siebie'' - przeczytała. To nie było to.
- Zdanie wyżej. - poprosiłem.
- ,,,,W sumie, czemu nie?'' pomyślałem.''
- Jeszcze wyżej.
- ,,Nie mieliśmy szans.''
Zakląłem. Czyżbym się pomylił? Przecież pamiętałem, że coś o liczbie napastników tam było! Postanowiłem spróbować jeszcze raz.
- Jeszcze poprzednie zdanie, poproszę.
- ,,Dwunastu napastników otaczało nas ze wszech stron...''
Bingo!
- Wygląda na to, że mamy nieoczekiwanego sprzymierzeńca - powiedziałem, by nieco uspokoić Chelenę. Jakby na potwierdzenie moich słów kolejny punkt na radarze rozbłysł i zgasł.
- Nie czekajmy, aż wykona za nas całą robotę! Cheleno, buzia w C.I.U.P.! Jeszcze jest trochę Prosiaków do załatwienia!
Spojrzała na mnie ze zdziwieniem i wskazała na jarzące się dokoła czerwone lampki.
- Przecież systemy nie działają
Zaczerwieniłem się.
- Aj, zaraz - nie działają. Działają, tylko niechcący przełączyłem łokciem oświetlenie wnętrza kabiny na nastrojowe. Wiesz, poderwałem w ten sposób Misię. Wziąłem ją Falconem na pierwszą randkę... - napłynęły wspomnienia, do których się uśmiechnąłem. Potem odnalazłem niesforny przełącznik i przestawiłem na ,,Off''. Czerwień zgasła, zastąpiona przez normalne lampy. Główny ekran celowniczy na powrót wyświetlił informację o przygotowanym klastrze TCP/RST.
- Na czym to ja skończyłem? Aha - położyłem palec na spuście - Die, motherfu...
- Charyzjusz! Patrz! - Chelena szarpnęła mną, pokazując coś na ekranie. Wytężyłem wzrok. Otoczony błyskami wyładowań i obłoczkami odpalanych pocisków, ku nam zbliżał się... Atomic!
- Atomic! - wrzasnąłem zaskoczony, bezwiednie wciskając przycisk wywołania. Ekran zaśnieżył i ukazała się na nim twarz... Stormlady!
- Stormlady! - znów wrzasnąłem, tym razem z radości. Stormlady pokiwała mi dłonią.
- Już trzeci raz ratuję Ci tyłek, Charyzjusz. - uśmiechnęła się - Kończmy to i wracamy do reala. Za pięćset milisekund u Ciebie. Bez odbioru.
Rozłączyła się. Przez chwilę podziwiałem salwę burtową Atomica, która obróciła w gromadę poskręcanych bitów kolejne trzy Prosiaki, i wreszcie sam odpaliłem klaster. Na ekranie podglądu obserwowałem, jak zmierza do celu. Prosiak w centrum celownika powiększał się z każdą mikrosekundą...
- Die, motherfu... - zacząłem, lecz w tym momencie obraz pyknął cicho i zaszumiał biało-czarną kaszką. Kolejny punkt na radarze zgasł.
Ostatnich kilka Prosiaków - widząc, co się święci - wykonało w-tył-zwrot i rzuciło się do ucieczki. Nie odleciały daleko. Zdziwiłem się, gdyż nie zauważyłem by dopadły je jakieś rakiety.
- Stormaldy? - ponownie wywołałem Atomica - to Twoja robota?
- Nie - zaprzeczyła - ten fragment łącza jest chyba jednak na ADSLu, to dlatego.
Pokiwałem głową
- Biedaki, nie miały szansy się nauczyć że co 1440 minut połączenie jest restartowane.
- Co to znaczy? - zainteresowała się Chelena
- To znaczy, że nasz kanał za dwanaście milisekund przestanie istnieć. - wytłumaczyłem.
- Jak to!?
- Normalnie. Działa tak jak mój klaster RST, tyle że idzie po całym przekroju łącza. Nic nie przeżyje. Tak jak tamci, tam... - pokazałem palcem rozwiewające się obłoczki po Prosiakach.
Chelena zbladła.
- A my!!!?
Poskrobałem się po głowie.
- My? My wleziemy w out-of-band.
- W co?
- Normalnie. W podpasmo. - powiedziałem i uruchomiłem odpowiednią sekwencję. Obraz dokoła rozciągnął się, po czym z cichym pluśnięciem uciekł za uszy.

_-¯ Lądowisko w CharChak Cyber Solutions, Software & Development® przywitało nas chłodnym, sterylnym światłem. Pomogłem Chelenie wysiąść, po czym obejrzałem uszkodzenia Falcona i odholowałem na stanowisko naprawcze.
- Co powiesz na drinka? - zaproponowałem.
- Nie powinnam...
- Daj spokój. Pomoże Ci ukoić skołatane nerwy.
Chelena zastanowiła się.
- Dobrze, ale tylko jednego - zastrzegła.
Wróciliśmy widną wprost do mojego gabinetu. Rozsiedliśmy się wygodnie w fotelach, a ja wcisnąłem przycisk interkomu.
- Panno Erudycjo? Proszę o... - spojrzałem pytająco.
- Whisky z colą
- ... o whisky z colą i martini. Wstrząśnięte, nie mieszane.
- Już jest - odezwał się w słuchawkach gruby, nieprzyjemny głos.
- Panno Erudycjo? Kto jest?
Odpowiedziała mi cisza.
Zaniepokoiłem się. Uchyliłem drzwi gabinetu i wyjrzałem, by zobaczyć co się dzieje w sekretariacie, a potem zapadła ciemność.

_-¯ Świadomość wracała falami. Z zamazanych obrazów wyłonił się obraz białego pokoju z krzesłem pod ścianą. Na krześle ktoś siedział. Miałem problemy ze zogniskowaniem spojrzenia - wszystko jawiło mi się pływającymi plamami - ale po kilkunastu mrugnięciach udało mi się rozpoznać siedzącą naprzeciwko sylwetkę.
- Chelena?
Postać uniosła głowę.
- Charyzjusz?
Chciałem wstać i w tym momencie zrozumiałem, że jestem związany. Mnie również posadzono na krześle, pod przeciwległą ścianą.
- Ładny gips - zakląłem siarczyście.
- Charyzjusz? Czy my...?
- Aha.
- ... zostaliśmy ...
- Obawiam się, że tak.
- .. podarci?
Zastanowiłem się chwilę.
- Prawie. Jednak bardziej pasowałoby mi określenie ,,porwani''.

 
Social Engineering 2008-09-01 23:05
 Oceń wpis
   
_-¯ W ramach relaksu po ostatnim cyklu mrożących krew w żyłach historii dzisiaj nowy wpis z kategorii ,,Chack''. Będzie to opis prawdziwego ataku jaki udało mi się z powodzeniem przeprowadzić na dobrze zabezpieczoną sieć bezprzewodową w jednym z nadmorskich kurortów... No, ale po kolei...

_-¯ Kilka tygodni temu udałem się na zasłużony urlop. Spakowałem to co niezbędne, czyli aparat fotograficzny (i ładowarkę do niego), kamerę (i ładowarkę), służbowy telefon (z ładowarką), telefon prywatny (ładowarkę też) oraz laptoka. Do laptoka na szczęście nie potrzebowałem ładowarki, bo miał zasilacz (zewnętrzny). Do tego wszystkiego dorzuciłem oczywiście listwę zasilającą, gdyż we wczasowych pokojach zwykle można wyszperać dwa (góra trzy) wolne gniazdka elektryczne, z czego jedno w łazience.
Nasz piękne polskie morze powitało nas słoneczną pogodą, tak więc Misia z Charysią mogły udać się na plażę, a ja... Cóż. Tego typu wyjazdy pozwalają mi rozwijać moją drugą - po chakierowaniu - pasję, jaką jest badanie różnych rodzajów lokalnego piwa. Z braku lokalnego browaru musiałem się jednak zadowolić zakupem produktów kilku dobrze znanych marek, wychodząc z założenia że większa próba testowa pozwoli na lepsze opracowanie wyników. Po zakupach mogłem wreszcie zamknąć się w pokoju, i - bawiąc się laptokiem - przystąpić do badań.
Przy trzeciej butelce Żołdaka postanowiłem trochę poskanować. Jakież było moje zdziwienie, gdy po kilkunastu próbach moja karta sieciowa znalazła w swoim zasięgu punkt dostępowy! Zatarłem ręce i zabrałem się do roboty. Z torby laptoka wyjąłem przybornik z kismetem, a z niego wysypałem sobie na dłoń pięć kismet-dronów. Jeden schowałem pod łóżkiem, jeden w łazience, kolejny wyniosłem na korytarz, a dwa wyrzuciłem przez okno w różnych kierunkach. Drony natychmiast wystawiły pajęczynowate antenki i rozpoczęły łapanie pakietów. Co którego złapały - oplatały ciasno cienkim drucikiem i wysysały informację. Nie całą jednak - zaprogramowałem je tak, by po uwolnieniu z pęt pakiet miał dość sił by dolecieć do celu - inaczej ktoś wykryłby próby przechwytywania transmisji. Po kilkunastu minutach drony wróciły, opite danymi jak bąki. Otwierałem delikatnie każdego i wlewałem zawartość do serwera. Puste drony schowałem na powrót do przybornika, po czym zabrałem się za przetwarzanie.
I tu czekała mnie przykra niespodzianka. Pomimo tego, że ESSID sieci znalazłem prawie od razu - to okazało się, że sieć jest dobrze zabezpieczona protokołem WPA. Jak na złość. W Belwederze - WEP. W Ministerstwie Obrony - też. Na Komendzie Głównej Policji sieć w ogóle niczym nie zabezpieczona. A tutaj - WPA. Na szczęście było to zwykłe PSK a nie żadne Enterprise... Nie pozostawało mi zatem nic innego, jak zakasać rękawy i zabrać się do roboty.

_-¯ Z przybornika wyjąłem tym razem aircracka i coWPATTY. Każdy z programów został nakarmiony pokaźnym słownikiem i rozpoczęło się łamanie. Sięgnąłem po kolejną butelkę piwa i rozpocząłem śledzenie postępów...
...przy siódmym piwie nadal nie było wyników, pomimo że w międzyczasie zaprzęgłem do obliczeń wszystkie komponenty komputera. Napisałem łamacz haseł na kontroler SATA, na host USB i na port PS/2. Ba! Po drobnych modyfikacjach sprzętowych nawet przejściówka USB-RS232 była w stanie przemielić kilkaset haseł na sekundę. Część obliczeń przerzuciłem na kartę graficzną, kartę muzyczną, szynę IEE1394, nawet napęd DVD. I nic... No a potem wróciła Misia z plaży i kazała mi iść spać.

_-¯ Następnego dnia wstałem skoro świt, bo zegar w pobliskim ratuszu bił już dwunastą i słońce stało wysoko. Pędem pobiegłem do zostawionego na noc laptoka. Rzut okiem na wyniki... I rozczarowanie. Hasło musiało być naprawdę silne. Przekalkulowałem sobie czas potrzebny na złamanie go metodą brutalną, przy założeniu długości do 16 znaków... Wyszło mi, że w dwóch tygodniach urlopu się nie zmieszczę.
Postanowiłem zatem skorzystać z ostatniej deski ratunku - social engineeringu. Nie lubię tej metody, bo ma tę wadę, że jest mało chakierska. Ma jednak również jedną wielką zaletę - jest zatrważająco skuteczna.

_-¯ Po porannych ablucjach ubrałem się i udałem do pokoju gospodarza, u którego wynajmowaliśmy kwatery.
- Dzień dobry, Panie Romku! - pozdrowiłem.
- Witam, witam. - odparł Pan Romek, siedząc za biurkiem. Klepał coś w komputer.
- Panie Romku, podobno ma Pan bezprzewodowy internet? - spytałem niewinnie.
- Mam.
- A można się jakoś podłączyć? - brnąłem gładko.
- Trzeba hasło znać.
- A jakie? - starałem się, by mój głos był słodki jak anielski chór. Zamarłem, spięty z przejęciem wewnętrznym napięciem (tak było!). Mikrosekundy wlokły się jak pijane ślimaki. Jedna... Dwie... Trzy... Przez głowę przemknęła mi paniczna myśl, że zagrałem za ostro. Że przekombinowałem. Że nie zaczyna się zdań od ,,że''. Spojrzałem na zegarek... Minęła już prawie sekunda!

_-¯ Pan Romek powiedział.

- Dziękuję. - odwróciłem się na pięcie i najłagodniej jak umiałem zamknąłem za sobą drzwi. Zrobiłem pięć kroków, a gdy tylko skręciłem za rogiem korytarza - pędem pobiegłem do swojego komputera.
Wpisałem otrzymane hasło.
Działało!

_-¯ Z dumą odnotowałem na swym koncie kolejny sukces, jednocześnie konstatując ze smutkiem, że w nowoczesnych systemach zabezpieczeń człowiek zawsze pozostanie najsłabszym ogniwem.
 
1 | 2 |


Najnowsze komentarze
 
2016-03-27 11:01
loan offer do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Dobry dzień, Jestem MR larryt, prywatnej pożyczki Pożyczkodawca oraz współpracy finansowej[...]
 
2016-03-12 03:02
Pani Tamara Tita do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Cześć, Nadchodzi Affordable kredytu, która zmieni twoje życie na zawsze, jestem Pani Tamara[...]
 
2016-03-11 18:49
Josephine Halalilo do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Cześć wszystkim, Gorąco polecam to wspaniałe świadectwo, że w moim życiu trzymałem miłości[...]
 
2016-02-23 21:39
pharoah do wpisu:
Wybory coraz bliżej...
Charyzjuszu! Na święte Kontinuum i Infundybułę Chronosynklastyczną - powiadam Ci: Wróć!
 
2016-02-23 18:03
janrski do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
HEJ POMOZESZ MI SIE WŁAMAC NA KONTO MOJEJ ZONY??MA TROJE DZIECI OD 10LAT DO 4 LAT MOGE JEJ[...]
 
2016-02-09 00:03
vektra es a do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Drodzy Użytkownicy, chcielibyśmy odnieść się do poruszanych na tej stronie kwestii jak i[...]
 
2016-02-04 02:07
Pani maris smith do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Zeznania w sprawie jak mam pożyczkę zmienić życie mojej rodziny Nazywam się Babara Curtney.[...]
 
2016-01-18 21:36
jolasia do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Witam czy ktoś by mógł włamać mi się na konto?
 



 
Chakier, Charyzjusz. Q2hhcnl6anVzeiBDaGFraWVyCg== chakier[at]vp.pl