_-¯ Szarpnąłem się kilka razy, próbując uwolnić ręce. Bezskutecznie. Przeklęty real. W cyberprzestrzeni mógłbym przynajmniej próbować zmienić pierścień ochrony na taki o wyższym priorytecie i obejść zabezpieczenia od środka... a tak? I pomyśleć, że najlepszego na świecie chakiera można było unieruchomić kawałkiem konopnego sznura.
Szybko zrezygnowałem z prób pozbycia się więzów, gdyż odnosiłem wrażenie że jedynie bardziej zaciskam je na nadgarstkach. Chelena doszła pewnie do podobnych wniosków co ja, gdyż po krótkiej szamotaninie opadła zrezygnowana na krzesło. Patrzyliśmy chwilę na siebie w milczeniu, a ja zastanawiałem się jakim sposobem znalazłem się w tak pożałowania godnych okolicznościach przyrody. Rozejrzałem się dookoła. Wzdłuż jednej ze ścian biegł rząd okien, zasłoniętych żaluzjami. Spojrzałem pod nogi - podłoga była pokryta mocno zużytą klepką, na której wyraźnie widać było ciemne ślady przez lata wytarte przez stojące w tych miejscach krzesła i stołki. Przebiegł mnie dreszcz, gdyż pomieszczenie przywołało we mnie koszmarne wspomnienia. Najwyraźniej była to kiedyś szkolna klasa... taka sama, w jakiej uczyłem się języka polskiego. Na to wspomnienie oblał mnie zimny pot i skuliłem się w sobie. Mimowolnie spuściłem głowę - takim samym ruchem, jak czyniłem to setki razy na lekcjach. Nie patrzeć w oczy, skulić się, schować, zniknąć, wtopić w tło. Do czasu kiedy zimne oczy nie wypatrzą innej ofiary. Do czasu kiedy palec sunący wzdłuż dziennika nie wskaże nazwiska nieszczęśnika, dla którego ten dzień od tej chwili nie zmieni się w koszmar na jawie. Do czasu, kiedy wykrzywione wyrachowanym okrucieństwem usta nie oznajmią wszystkim zebranym sentencji wyroku: ,,Do odpowiedzi niech się przygotuje...''
- Charyzjusz Chakier?
- Aaaaaaaa! - wrzasnąłem starając poderwać się na nogi. Bezskutecznie. Szarpnąłem się i rymnąłem razem z krzesłem do tyłu, przydzwaniając potylicą w ścianę.
- Ale ja uczyłem się, Proszę Pani! Naprawdę się uczyłem! Słowacki Wielkim Poetą Był! - wyrecytowałem odruchowo w lekkim zamroczeniu. Poczułem, że unoszę się nad podłogę, a czyjeś ręce stawiają mnie na powrót pionowo. Zamrugałem, by przywrócić ostrość widzenia. Wyczułem, że ktoś za mną stoi.
,,Nauczycielka od polskiego'' - wydarła się jakaś spanikowana szara komórka i spróbowała wyskoczyć uchem. Zamknąłem oczy i wziąłem kilka głębokich wdechów. ,,Uspokój się, Charyzjusz!'' poinstruowałem sam siebie. ,,Szkoła już się skończyła. Teraz znajdujesz się być może w rękach żądnych krwi szaleńców, ale przynajmniej nikt Ci nie będzie robił klasówek z Żeromskiego!''. Ta ostatnia myśl przywróciła mi równowagę. Wyprostowałem się na tyle, na ile pozwalały mi więzy i spojrzałem w bok. Przy drzwiach stała ubrana w długi czarny płaszcz kobieta, w otoczeniu trzech mężczyzn w ciemnych uniformach.
- Charyzjusz Chakier? - powtórzyła.
- To ja. - odparłem mocnym głosem, pragnąc jak najszybciej zatuszować swój poprzedni wybuch paniki. Kobieta podeszła do mnie i wyciągnęła dłoń.
- Witam Pana. Jestem Laura Urszula Siódma. Miło mi Pana gościć. - powitała mnie, jak gdybym właśnie wpadł z wizytą do nowych sąsiadów.
- Witam Panią. Pani wybaczy, że nie uścisnę dłoni, ale chyba niechcący przywiązałem się do krzesła. - powiedziałem, nawet nie starając się kryć sarkazmu.
- Och... - Laura wyglądała na zaskoczoną.
- Kurt! - kiwnęła dłonią za siebie na jednego z mężczyzn, który natychmiast podbiegł i wyprężywszy się służbiście stuknął obcasami.
- Ja, mein Herr?
- Nie mów do mnie Herr! Cholera jasna, chyba nigdy nie pozbędziecie się tych głupich wojskowych nawyków! Kurt! Czy wiesz kto związał Pana Charyzjusza?
- Ja, meine Dame!
W tym momencie huknął strzał. Podskoczyłem na krześle i z przerażeniem obserwowałem, jak Kurt pada na wznak, z dodatkową dziurą w czole. Laura Urszula Siódma schowała Glocka tym samym płynnym ruchem, jakim przed chwilą wydobyła go spod płaszcza. Odwróciła się do mnie z przepraszającym uśmiechem.
- Pan wybaczy, Panie Charyzjuszu, to drobne nieporozumienie.
Przełknąłem głośno ślinę.
- Dlaczego Pani go zastrzeliła?
- Niesubordynacja. Nie kazałam Kurtowi nikogo wiązać.
- Przecież on wcale nie powiedział, że mnie związał!
Laura zamyśliła się na chwilę, po czym znów się uśmiechnęła.
- Zabawne. Jednak musi mi Pan wybaczyć. Nigdy nie miałam talentu do języków... No, ale dość już czasu zmitrężyliśmy. Rozwiązać! - to ostatnie wykrzyknęła w stronę strażników, który właśni wrócili po wyniesieniu ciała. Nie musiała dwa razy powtarzać. Rzuciłem okiem na Chelenę, która najwyraźniej nie mogła wyjść z szoku wywołanego wydarzeniami ostatnich trzydziestu sekund. Spróbowałem nawiązać z nią kontakt wzrokowy, jednak źrenice jej oczu nie ogniskowały się na otoczeniu.
- Cheleno? - szepnąłem.
Drgnęła, jak gdybym obudził ją ze snu. Popatrzyła na Laurę. Popatrzyła na mnie.
- Widziałeś? Widziałeś, co ona... - spytała samymi ustami.
Kiwnąłem głową. Chelena westchnęła.
- Widziałeś, co ona nosi? - powiedziała już głosniej - Czarny, skórzany płaszcz sprzed dwóch sezonów! Totalne bezguście!
Zatkało mnie. Tymczasem Laura wskazała na drzwi.
- Proszę przodem. Przejdziemy do moich laboratoriów, gdyż sprawa dla której Pana tu sprowadziłem należy do tych nie cierpiących zwłoki.
- Rozumiem. Zwłoki. - przytaknąłem gorliwie, mijając ułożone pod ścianą na korytarzu ciało Kurta.
_-¯ Szliśmy długim, jasno oświetlonym korytarzem. Starałem się zapamiętać drogę którą nas prowadzono, lecz po kilkuset metrach straciłem orientację. Szliśmy cały czas prosto. Korytarz nigdzie nie skręcał, nie przechodziliśmy przez żadne drzwi, nie jechaliśmy żadną windą. Słowem - nic, co mógłbym zapamiętać jako punkt orientacyjny. W kolejnych kilkudziesięciu metrach poddałem się i zacząłem liczyć kafelki na podłodze. Wkrótce znudziło mi się i to.
- Przepraszam, ale gdzie my właściwie jesteśmy? - spytała Chelena.
- Powinna się Pani domyślić. Pan Charyzjusz z pewnością już wie.
To była prawda. Wiedziałem. Ponieważ Chelena nadal miała niewyraźny wyraz twarzy, przystąpiłem do wyjaśnień.
- Jesteśmy w centrum dowodzenia organizacji L.U.7. - wyjaśniłem.
- Co?!!!
- Nie mówi się ,,co'', tylko ,,słucham'' - poprawiłem machinalnie, tak jak zwykle korygowałem słownictwo Charysi.
- Słucham?!!!
- Widzisz, nazwa organizacji pochodzi od inicjałów naszej uroczej gospodyni. - postarałem się, by ironia w mym głosie nie była zbyt wyeksponowana.
- Oni stworzyli Prosiaki!
- To prawda. - wtrąciła się Laura - Ale nie do końca.
- ??? - wyraziłem zdziwienie.
- Omówimy wszystko w laboratorium. - pchnęła podwójne, wahadłowe drzwi i wkroczyła na salę pełną komputerów.
- Siadajcie - wskazała taborety - ale nie ważcie się korzystać ze sprzętu, jeżeli chcecie żyć.
Uśmiechnąłem się kpiąco, zajmując miejsce przed najbliższym ekranem - jednak uśmiech szybko spełzł mi z twarzy. Zauważyłem, że każdy z komputerów zamknięty jest w delikatnej, ale mocnej klatce Faradaya. A wewnątrz monitorów... Wewnątrz monitorów widać było grasujące całe tabuny Prosiaków.
- Opanowały nasz LAN. - wyjaśniła Laura nie czekając na moje pytanie - Tylko Pan, Panie Charyzjuszu, może nam pomóc.