_-¯ Mknąłem łamiąc chyba wszystkie przepisy o ruchu sieciowym, nie było jednak czasu do stracenia. Nie zatrzymałem się nawet przy stanowisku zmiany MTU, lecz popędziłem dalej, krzesząc iskry szkieletem ramki po zbyt wąskim pasmie. Wpadłem w swoją podsieć, rozbiłem stanowisko NATowania i wyleciałem gniazdkiem w kuchni, kreśląc końcowymi bitami pakietu brzydkie rysy na kuchennej terakocie. Impet był na tyle duży, że trzepnąłem w ścianę, obróciłem się kilka razy i wreszcie znieruchomiałem przed wejściem do saloniku. Wewnątrz, na fotelu, siedziała Misia trzymając na kolanach Charysię. Nawet na mnie nie spojrzały. Oglądały telewizję?
Wyskoczyłem z kokpitu i rzuciłem się ku nim. W połowie drogi Misia uniosła głowę i spojrzała na mnie ze smutkiem. W jej oczach zobaczyłem odbicie Cheleny Chożej.
_-¯ Chelena stała tuż za progiem, zasłonięta do tej pory lekko uchylonym skrzydłem drzwi. W rękach rozpoznałem tę samą broń, którą zaprezentowała u Stormlady - tym razem celowała we mnie. Gwizdnęła cicho.
- Jesteś jak pryszcz na tyłku, Charyzjusz. Ciężko się Ciebie pozbyć.
- Wystarczy stosować elementarne zasady higieny, ewentualnie zdezynfekować spirytusem i zakleić plastrem z opatrunkiem. - skwitowałem.
- Mówiłam metaforycznie!
- Guzik tam. - warknąłem - jeżeli już, to przenośnie. Masz, przeczytaj tu sobie, czwarty komentarz od góry. - rzuciłem w jej stronę linkiem. Upadł pod jej stopami. Chelena powolutku schyliła się, by go podnieść, jednak nie spuściła ze mnie wzroku. Zakląłem w duchu, że fortel się nie udał.
Tymczasem Chelena rzuciła okiem na link. Wydęła wargi.
- Przenośnie... Przenośnie to sobie możesz pisać applety w javie.
- Nie tylko w javie. - zaprotestowałem - w Pythonie też.
- W Pythonie? Nie rozśmieszaj mnie. To już lepiej w Perlu.
- Ludzie przeceniają Perla. 70% tego co w nim robią da się napisać w Awku krócej, szybciej, i nie trzeba tony archiwów z CPAN.
- Nie rozśmieszaj mnie! W Awku? To już wolałabym tandem Seda z Grepem!
- Kobieto... - próbowałem nadać mojemu tonowi pogardliwy ton - nie umiałabyś napisać w grepie najprostszego wyrażenia regularnego, nawet gdyby wyskoczyło z krzaków i kopnęło Cię w du...
- Charyzjusz!
Oboje, ja i Chelena obejrzeliśmy się na Misię, która zasłaniała właśnie Charysi uszy. Spojrzała na mnie wzrokiem, przy którym zero absolutne wydaje się dobrze wygrzaną fińską sauną.
- Bez wyrażeń proszę! Nie przy Charysi! - syknęła.
- Nawet bez regularnych?
- Nawet!
- Kochanie, ale ja tylko próbuję uratować nam trojgu życie. - spróbowałem się wytłumaczyć.
- To ratuj, ale bez wulgaryzmów.
- Dobrze, kochanie. - zgodziłem się.
- Pantofel. - prychnęła Chelena pogardliwie. Zagniewało mnie to.
- Tak? A Pani szanowna to kto? Każdy jest chojrak, jak ma taką giwerę w dłoni. A może tak odłożysz ją, i zmierzymy się jak mężczyzna z mężczyzną?
Chelena spojrzała tylko na mnie z politowaniem zanim uświadomiłem sobie idiotyzm tego co powiedziałem, po czym jednym szybkim, krótkim ruchem trzasnęła mnie kolbą w twarz. Upadłem. Z rozbitego nosa pociekła krew.
- Co chcesz z nami zrobić? - spytała Misia.
- Obiecałam Charyzjuszowi koniec cywilizacji. No to patrzcie... - pstryknęła pilotem. Na ekranie telewizora pojawił się jeden z kanałów informacyjnych. Chelena tymczasem obeszła stół i rozstawiła na nim laptoka. Uderzyła kilka razy w klawisze.
- Co robisz? - spytałem, choć powoli zaczynałem rozumieć. Wstałem.
- Widzę, że powoli zaczynasz rozumieć, ale chętnie wytłumaczę to Wam oficjalnie. Prosiaki były końcowym projektem mojego planu. Miały zatrzeć ślady katastrofy, którą właśnie wywołuję. Jednak uświadomiłam sobie, że przecież po apokalipsie nie będzie już żadnej cywilizacji. Nie będzie kto miał mnie ścigać, Prosiaki zatem i tak nie byłyby mi potrzebne. A moje Piesy już dawno zagnieździły się w komputerach.
Poczułem, jak nogi robią mi się jak z waty. Znów rymnąłem na podłogę. Misia potrząsnęła moim ramieniem.
- Charyzjusz, o czym ona mówi?
Westchnąłem.
- P.I.E.S. to Program Inwazyjnej Elektronicznej Sprzedaży. Napisałem go dawno temu dla grupy inwestorów grających krótko na kontraktach terminowych. Dobrze skoordynowany atak Piesów potrafił zbić indeks nawet o kilkanaście punktów. Pół roku temu napisałem w pracy nową wersję Piesa. Zniknęła kiedy robiłem sobie przerwę na kawę. Koledzy mówili, że ktoś przyszedł z archiwum i to zarchiwizował. Ale - podniosłem oczy na Chelenę - to byłaś Ty!
Skinęła głową.
- To byłam ja.
Przygłosiła telewizor. Prezenter właśnie pokazywał na dużym ekranie wartości indeksów największych światowych giełd. Dobiegały mnie strzępy zdań, przeplatane słowami ,,krach'' i ,,panika''. Chelena patrzyła na ekran uśmiechając się krzywo.
- I taki będzie koniec cywilizacji zachodu... - wykonała dłonią niedbały gest. Lufa wycelowanej we mnie broni odchyliła się o kilka cali.
Na to czekałem.
Zsunięty ze stopy but pofrunął w jej kierunku i trzasnął ją w czoło. Odchyliła się do tyłu, odruchowo ściągając język spustu. W suficie otworzyła się okazała dziura. Zasłoniłem oczy w obawie przed osypującym się gipsowym pyłem i odłamkami, nic takiego jednak nie nastąpiło. Zerknąłem w górę - otwór był czysty, jak gdyby ta część sufitu nigdy w ogóle nie istniała. Spojrzałem przed siebie - Chelena znów stała pewnie, celując we mnie. Dłonią trzymała się za skroń. Nie wyglądała na zadowoloną. Spróbowałem grać na czas.
- Broń bitowa? - wskazałem gestem otwór.
Chelena jednak nie była w nastroju do rozmowy.
- Nie jestem w nastroju do rozmowy, a Ty próbujesz grać na czas. Już najwyższa pora skończyć tę przydługą, nudną historię. - uniosła broń do oka i wycelowała. Poczułem, jak plamka celownika tańczy pomiędzy moimi oczyma.
- Celuj wyżej. Nie chcę mieć dziury zamiast nosa. - powiedziałem wstając. Spojrzałem wgłąb lśniącej, oksydowanej na czarno lufy.
_-¯ Huknął strzał.
_-¯ Nie!
_-¯ Chuknął strzał!
_-¯ Chelena otworzyła szerzej powieki i postąpiła krok do przodu. Spojrzała na mnie. W moich oczach zobaczyła odbicie swojej śmierci...
_-¯ Upadła.
_-¯ Za nią, za oknem saloniku, stała Stormlady! Dopadłem okna, roztrąciłem owiniętą w rękaw koszuli dłonią kawałki szyby. Stormlady wciąż stała nieruchomo, przyciskając broń do ramienia.
- Stormlady! - łzy zakręciły mi się w oczach. - Jak? Przecież widziałem...
Opuściła broń i spojrzała na mnie z uśmiechem.
- Miałam założoną kamizelkę xorującą.
Roześmiałem się głośno, z ulgą, dopiero teraz przyjmując do wiadomości rzeczywistość.
- Ale jak? Przecież nie chodzisz w kamizelce po domu! Skąd pomysł, by ją założyć? - domagałem się dalszych wyjaśnień.
- Wiesz, kiedy Chelena zadzwoniła do moich drzwi, od razu wydało mi się to podejrzane...
- Dlaczego?
- Widzisz, Charyzjusz... Ja nie mam dzwonka.
EPILOG:
_-¯ Zdezaktowowanie Piesów potrwało kilka dni, podczas których na giełdach wciąż dominował czerwony kolor. Ostatniego dopadliśmy dopiero po sześciu miesiącach. Prosiaki, ze względu na fragmenty kodu napisane w WinFX, rozpadły się same po kilkuset godzinach ciągłego działania. Nigdy więcej nie słyszałem o innych członkach organizacji Andioff, choć podobno kilku, wykonując tajne rozkazy Cheleny, wciąż krąży wśród nas.
_-¯ Bądźcie więc czujni!
KONIEC