_-¯ Chelena Choża zjawiła się punktualnie. Gdy została wprowadzona do mojej głównej pracowni przez pannę Erudycję właśnie kończyłem uruchamianie sprzętu. Nie oglądając się za siebie wskazałem przybyłej wolne krzesło po mojej prawej ręce.
- Możemy zaczynać - zakomenderowałem i sam również zasiadłem przed jednym z kilkunastu rozmieszczonych dokoła ekranów. Po chwili na jego ciemnym tle pojawiły się jasnozielone, duże litery. Poczekałem jeszcze chwilę, aż zgasły i ustąpiły miejsca serii wizualizowanych wyładowań elektrycznych, które po kilku sekundach zbiły się w punkt i eksplodowały jasnymi promieniami światła. Jednocześnie - jak gdyby ten wybuch wyzwolił również jakąś niezwykłą grawitację - ku środkowi ekranu zaczęły zbiegać się, do tej pory będące poza polem widzenia, ciemne wielokąty, układając się w ludzką sylwetkę.
- Co to za program? - panna Chelena przechyliła się ponad moim ramieniem i z ciekawością analizowała wyświetlany obraz.
- To? A, to nic takiego. Film mi się ściągnął. To ,,Tron''. Klasyka. Chciałem tylko zobaczyć, czy to nie jakieś fake albo inny śmieć z niemieckim dubbingiem. Wydaje się jednak dobry. Może mi Pani podać tamto pudełko? Nie, tamto drugie. Zielone. Dziękuję.
Wcisnąłem przycisk wysuwania tacki napędu optycznego i przełożyłem płytę do otrzymanego właśnie pojemnika.
- Co to jest?
- To? - uniosłem zielone pudełko - to sprzętowy seeder torrenta. W środku jest niewielki mikser. Wciskamy guzik i ostrza tną dane na chunki...
- Na co?
- Na chunki. Chunek to taka mała porcja danych.
- Chyba chunk.
- Nie. Myli Pani pojęcia, jak większość ludzi nie znająca dobrze technologii Torrent. Ale chyba nie o tym chciała Pani ze mną rozmawiać? - spytałem odstawiając seeder do szuflady.
Panna Chelena spoważniała. Sięgnęła po mały, czarny neseser, stojący przy jej krześle i wyjęła z niego szarą teczkę. Położyła ją przede mną.
- To dane zamordowanego agenta. Proszę się z nimi zapoznać.
Rzuciłem okiem na opis. Agent 770, Chilary Chomar.
- Może lepiej niech mi Pani o nim opowie? - zaproponowałem. Agentka westchnęła, co wywołało ciekawy efekt pod jej obcisłym kostiumem, po czym zaczęła mówić.
- Agent nr 770, Chilary Chomar został oddelegowany do inwigilowania blackhatowej, chakierskiej organizacji L.U.7. Z danych które zostały zebrane przez naszą agencję Andioff wynikało, że chakierzy z L.U.7 zajmowali się pracami nad superwirusem. Chilary Chomar przeniknął w szeregi organizacji i pod nazwiskiem Honoriusz Hrust przekazywał nam informacje o postępach prac, potwierdzając nasze przypuszczenia. Zamierzaliśmy przejąć superwirusa, zanim prace nad nim dobiegłyby końca. Niestety, dwa dni temu otrzymaliśmy od Hrusta, czy też raczej - Chomara - ostatni, rozpaczliwy meldunek, z którym mógł się Pan zapoznać wczoraj.
- Ten z dartym, mokrym prześcieradłem? - upewniłem się.
- Dokładnie ten. Potem okazało się, że Chomar został właśnie zamordowany. Chcielibyśmy, by przeniknął Pan w szeregi L.U.7 jako nasz agent i doprowadził zadanie agenta 770 do końca, przy okazji wyjaśniając zagadkę jego śmierci.
- Moje usługi kosztują - zastrzegłem.
- O to proszę się nie martwić. Och, zapomniałabym - jeszcze raz sięgnęła do teczki i wyjęła z niej pięć kilogramowych torebek cukru.
- A to na poczet przyszłych kosztów - dodała, wyjmując jeszcze dwa opakowania cukru w kostkach. Z trudem stłumiłem uśmiech.
Zadzwoniłem po pannę Erudycję, by zaopiekowała się cukrem, sam zaś usiadłem przy łączu internetowym.
- Czy ktoś od was był na miejscu zbrodni? - spytałem, jednocześnie wklepując adresy jednego z serwerów www policji.
- Nie. Działamy inco blanco pro publico bono. Póki co nikt oprócz agencji i Pana nie wie o podwójnej tożsamości Chomara.
- W takim razie zobaczymy co na ten temat jest w kartotekach policji...
Wydłubałem z kieszeni cztery skanery i wrzuciłem je na serwer. Dwa były zwykłe - jeden do sieci przewodowych, jeden do bezprzewodowych - a dwa mojej konstrukcji. Stanowiły uzupełnienie pierwszej pary, gdyż skanowały sieci radiowe i bezradiowe, które ostatnio stawały się coraz bardziej popularne. Skanery zniknęły, zagrzebując się szybko pod nieciekawą grafiką strony i rozpoczęły poszukiwania. Za chwilę miałem już do dyspozycji kilka naderwanych hiperłączy i strzępy zapytań sql. Skręciłem je razem, dokładając pół metra konopnego sznurka i izolowany drut miedziany, półtorówkę. Odgiąłem paznokciem jedną z ikon i przez tak powstały otwór wprowadziłem swoją prowizoryczną sondę bezpośrednio do serwera www. Pogmerałem na oślep, aż natrafiłem na opór.
- Mam branie - wyjaśniłem obserwującej to wszystko z zainteresowaniem agentce.
Rozpocząłem powolne wyciąganie przyrządu i po chwili wydobyłem go z dziury. Na końcu - tak jak przypuszczałem - przykleiło się kilkanaście haseł, które serwer przechowywał dla użytkowników którzy swoje dane zapisywali w cookiesach przeglądarki.
- To zawsze działa - uśmiechnąłem się do panny Cheleny i rozpocząłem sprawdzanie pobranych właśnie haseł. Po chwili przeglądałem już bazy danych, opatrzone wesołym, czerwonym napisem ,,restricted''. Wyszukiwarka, na hasło ,,Honoriusz Hrust'' wyrzuciła trzy wyniki.
- Co my tu mamy... - komentowałem głośno odczytywane dane - zdjęcie z fotoradaru. Mandat za złe parkowanie. Oho... jest i interesujący nas raport.
Przebiegłem wzrokiem kilkanaście wierszy, wypełnione standardowym policyjno-biurokratycznym bełkotem. ,,Odbywając patrol... ble ble ble... zawiadomienie o naruszeniu ciszy nocnej... przystąpiliśmy do czynności... wezwaliśmy do otworzenia drzwi przy pomocy pukania... ciało było pozbawione narządu głowowego... rana szarpana zębami... dokonaliśmy zabezpieczenia... służby medyczne w postaci lekarza stwierdziły ustanie czynności życiowych na skutek przerwania rdzenia...''
- To nam się nie przyda - podsumowałem pozyskane informacje - musimy sami obejrzeć tamto miejsce. Czy mogłaby się Pani ze mną tam udać, Panno Cheleno?
Wyciągnęła rękę.
- Może przestaniemy sobie panować i paniować, skoro będziemy razem pracować. Proszę mówić mi Chelena. Dla przyjaciół - Chela.
- Dobrze - uśmiechnalem się i również wyciągnąłem rękę - Zatem, Chelu, mów mi Charyzjusz. Dla przyjaciół - Charyzjusz.
Uścisnęliśmy sobie dłonie, po czym każde zabrało swoje zabawki i ruszyliśmy do wyjścia.
_-¯ Mieszkanie Chilarego Chomara położone było na niczym nie wyróżniającym się osiedlu. Zaparkowaliśmy na parkingu przed niewielkim, dwuklatkowym, dwupiętrowym blokiem.
- To tamto mieszkanie - Chelena wskazała palcem lokal położony na pierwszym piętrze, przy szczytowej ścianie budynku.
- Policja jakoś zabezpieczyła teren?
- Chyba tylko ogrodzili taśmą.
Wysiedliśmy. Z przyjemnością wciągnąłem w płuca miejskie powietrze, jakże różne od przefiltrowanego i nawilżonego powietrza oferowanego przez klimatyzatory w moim biurze, które tak rzadko opuszczałem. Drobiny kurzu, pyłków brzozy, opary spalin czy czego tam jeszcze zakręciły mnie w nosie, aż w oczach stanęły mi łzy.
- Idziemy? - Chelena była już przy wejściu do klatki.
- Chwiiiiii.... yyyyy.... lęęęęę - wyjąkałem tamując potężne kichnięcie. Oparłem się o dach samochodu, i poczekałem aż atak minie. Minął.
- Idę! - zawołałem i dałem krok w stronę budynku, gdy w nosie znów zakręciło mnie potężnie. Czułem, że blokowanie tego ataku może mnie kosztować rozsadzone gałki oczne, więc kichnąłem, zginając się wpół.
...
Obok mnie brzęknęło szkło
...
Ze zdumieniem spojrzałem na rozbitą szybę auta z którego właśnie wysiadłem. Czyżbym kichnął aż tak mocno? Rzut okiem do środka rozwiał moje wątpliwości. Obok bazy stacyjki widniała dodatkowa dziura, kaliber 5.56. Nogi zareagowały automatycznie, rzucając mnie na ziemię. W samą porę, gdyż w drzwiach auta właśnie pojawiła się kolejna przestrzelina, w miejscu gdzie przed chwilą były moje plecy.
- Do budynku! Snajper! - wrzasnąłem do Cheleny. Spojrzałem w kierunku drzwi - nikogo tam już nie było...