Archiwum
czyli czego się możecie ode mnie nauczyć
Podarci 2008-09-04 22:23
 Oceń wpis
   

_-¯ Pakiet zakołysał się uderzony potężnym podmuchem. Odskoczyliśmy od siebie - jakby zawstydzeni tym, że na chwilę zdecydowaliśmy się zignorować ponurą rzeczywistość.
- Zaraz będzie po nas. - usłyszałem swój własny głos i zdziwiłem się, że brzmiał tak beznamiętnie. W tej sytuacji powinien raczej brzmieć bohaterstwem dosmaczonym nutą przerażenia.
Zerknąłem na radar. Jednak z kropek rozjarzyła się... i zgasła. Po chwili o burty uderzył grzmot eksplozji. Ale... to nie była eksplozja w bezpośredniej bliskości Falcona!
Rzuciłem się do instrumentów, gorączkowo analizując te które jeszcze działały. Jeden z monitorów śledzących zalokowany był na zmierzającym ku nam Prosiaku. Teraz jednak Prosiak zawracał. Obracał się ku czemuś, co było za jego rufą.
Błysk. Bezpiecznik tracera wyłączył na chwilę czujnik, zabezpieczając przed spaleniem sensorów. Po chwili obraz wrócił - początkowo ciemny, stopniowo nabierał normalnych barw. Czerwony status ,,locked'' zmienił się na szary ,,idle''. Prosiak zniknął. W miejscu w którym był zostało tylko trochę wirujących śmieci. Wpatrywałem się to wszystko z otwartą paszczą, gdy coś mi przyszło do głowy.
- Dwanaście Prosiaków?
Szybko w myślach odtworzyłem kilkadziesiąt ostatnich milisekund. Ścigało nas jedenaście Prosiaków. Trzy weszły w podpasmo i zaatakowały nas od frontu. Tymczasem na radarze po uderzeniu - pamiętałem to doskonale - było dwanaście punktów!
- Cheleno! Czy mogłabyś wejść na mojego bloga i przeczytać mi ostatnie zdanie z wpisu Atak Prosiaków? Terminal Internetu jest po twojej prawej ręce...
Chelena posłusznie zaczęła klepać w klawisze, choć widziałem, że drżą jej ręce.
- ,,Ująłem twarz Cheleny w obie dłonie i przyciągnąłem do siebie'' - przeczytała. To nie było to.
- Zdanie wyżej. - poprosiłem.
- ,,,,W sumie, czemu nie?'' pomyślałem.''
- Jeszcze wyżej.
- ,,Nie mieliśmy szans.''
Zakląłem. Czyżbym się pomylił? Przecież pamiętałem, że coś o liczbie napastników tam było! Postanowiłem spróbować jeszcze raz.
- Jeszcze poprzednie zdanie, poproszę.
- ,,Dwunastu napastników otaczało nas ze wszech stron...''
Bingo!
- Wygląda na to, że mamy nieoczekiwanego sprzymierzeńca - powiedziałem, by nieco uspokoić Chelenę. Jakby na potwierdzenie moich słów kolejny punkt na radarze rozbłysł i zgasł.
- Nie czekajmy, aż wykona za nas całą robotę! Cheleno, buzia w C.I.U.P.! Jeszcze jest trochę Prosiaków do załatwienia!
Spojrzała na mnie ze zdziwieniem i wskazała na jarzące się dokoła czerwone lampki.
- Przecież systemy nie działają
Zaczerwieniłem się.
- Aj, zaraz - nie działają. Działają, tylko niechcący przełączyłem łokciem oświetlenie wnętrza kabiny na nastrojowe. Wiesz, poderwałem w ten sposób Misię. Wziąłem ją Falconem na pierwszą randkę... - napłynęły wspomnienia, do których się uśmiechnąłem. Potem odnalazłem niesforny przełącznik i przestawiłem na ,,Off''. Czerwień zgasła, zastąpiona przez normalne lampy. Główny ekran celowniczy na powrót wyświetlił informację o przygotowanym klastrze TCP/RST.
- Na czym to ja skończyłem? Aha - położyłem palec na spuście - Die, motherfu...
- Charyzjusz! Patrz! - Chelena szarpnęła mną, pokazując coś na ekranie. Wytężyłem wzrok. Otoczony błyskami wyładowań i obłoczkami odpalanych pocisków, ku nam zbliżał się... Atomic!
- Atomic! - wrzasnąłem zaskoczony, bezwiednie wciskając przycisk wywołania. Ekran zaśnieżył i ukazała się na nim twarz... Stormlady!
- Stormlady! - znów wrzasnąłem, tym razem z radości. Stormlady pokiwała mi dłonią.
- Już trzeci raz ratuję Ci tyłek, Charyzjusz. - uśmiechnęła się - Kończmy to i wracamy do reala. Za pięćset milisekund u Ciebie. Bez odbioru.
Rozłączyła się. Przez chwilę podziwiałem salwę burtową Atomica, która obróciła w gromadę poskręcanych bitów kolejne trzy Prosiaki, i wreszcie sam odpaliłem klaster. Na ekranie podglądu obserwowałem, jak zmierza do celu. Prosiak w centrum celownika powiększał się z każdą mikrosekundą...
- Die, motherfu... - zacząłem, lecz w tym momencie obraz pyknął cicho i zaszumiał biało-czarną kaszką. Kolejny punkt na radarze zgasł.
Ostatnich kilka Prosiaków - widząc, co się święci - wykonało w-tył-zwrot i rzuciło się do ucieczki. Nie odleciały daleko. Zdziwiłem się, gdyż nie zauważyłem by dopadły je jakieś rakiety.
- Stormaldy? - ponownie wywołałem Atomica - to Twoja robota?
- Nie - zaprzeczyła - ten fragment łącza jest chyba jednak na ADSLu, to dlatego.
Pokiwałem głową
- Biedaki, nie miały szansy się nauczyć że co 1440 minut połączenie jest restartowane.
- Co to znaczy? - zainteresowała się Chelena
- To znaczy, że nasz kanał za dwanaście milisekund przestanie istnieć. - wytłumaczyłem.
- Jak to!?
- Normalnie. Działa tak jak mój klaster RST, tyle że idzie po całym przekroju łącza. Nic nie przeżyje. Tak jak tamci, tam... - pokazałem palcem rozwiewające się obłoczki po Prosiakach.
Chelena zbladła.
- A my!!!?
Poskrobałem się po głowie.
- My? My wleziemy w out-of-band.
- W co?
- Normalnie. W podpasmo. - powiedziałem i uruchomiłem odpowiednią sekwencję. Obraz dokoła rozciągnął się, po czym z cichym pluśnięciem uciekł za uszy.

_-¯ Lądowisko w CharChak Cyber Solutions, Software & Development® przywitało nas chłodnym, sterylnym światłem. Pomogłem Chelenie wysiąść, po czym obejrzałem uszkodzenia Falcona i odholowałem na stanowisko naprawcze.
- Co powiesz na drinka? - zaproponowałem.
- Nie powinnam...
- Daj spokój. Pomoże Ci ukoić skołatane nerwy.
Chelena zastanowiła się.
- Dobrze, ale tylko jednego - zastrzegła.
Wróciliśmy widną wprost do mojego gabinetu. Rozsiedliśmy się wygodnie w fotelach, a ja wcisnąłem przycisk interkomu.
- Panno Erudycjo? Proszę o... - spojrzałem pytająco.
- Whisky z colą
- ... o whisky z colą i martini. Wstrząśnięte, nie mieszane.
- Już jest - odezwał się w słuchawkach gruby, nieprzyjemny głos.
- Panno Erudycjo? Kto jest?
Odpowiedziała mi cisza.
Zaniepokoiłem się. Uchyliłem drzwi gabinetu i wyjrzałem, by zobaczyć co się dzieje w sekretariacie, a potem zapadła ciemność.

_-¯ Świadomość wracała falami. Z zamazanych obrazów wyłonił się obraz białego pokoju z krzesłem pod ścianą. Na krześle ktoś siedział. Miałem problemy ze zogniskowaniem spojrzenia - wszystko jawiło mi się pływającymi plamami - ale po kilkunastu mrugnięciach udało mi się rozpoznać siedzącą naprzeciwko sylwetkę.
- Chelena?
Postać uniosła głowę.
- Charyzjusz?
Chciałem wstać i w tym momencie zrozumiałem, że jestem związany. Mnie również posadzono na krześle, pod przeciwległą ścianą.
- Ładny gips - zakląłem siarczyście.
- Charyzjusz? Czy my...?
- Aha.
- ... zostaliśmy ...
- Obawiam się, że tak.
- .. podarci?
Zastanowiłem się chwilę.
- Prawie. Jednak bardziej pasowałoby mi określenie ,,porwani''.

 
Atak Prosiaków 2008-08-30 23:44
 Oceń wpis
   

_-¯ Podążyłem wzrokiem za wskazaniem Cheleny. Na ekranie śledzącym, w który się wpatrywała, widniał pakiet. Duży pakiet. Z dużą ilością macek. I sierści.
- Co to k**wa jest!? - krzyknąłem bezwiednie. Na szczęście wbudowany w laryngofon system moderujący wypikał przekleństwo.
- To Prosiaki! Charyzjusz! To Prosiaki!
Przyjrzałem się dokładniej. Z posiadanej przeze mnie wiedzy wynikało, że prosiak jest małym, różowym, chrumkającym zwierzakiem ze śmiesznym ryjkiem i zakręconym ogonkiem. Pakiety widoczne na monitorze przypominały zaś zły sen artysty-surrealisty. I to tego który wymyślił jak ma wyglądać ,,Obcy''. Z domieszką ,,Płonącej żyrafy''. I to bynajmniej nie fragmentu przedstawiającego samą żyrafę...
- Nie przypomina prosiaka - mruknąłem, jednocześnie sprawdzając ostatnie parametry skoku w podpasmo.
- To nie są prosiaki! To są Prosiaki!
Chwilę analizowałem to, co powiedziała, nim dostrzegłem różnicę w wielkości liter. Aha... to tu jest piec podgrzewany... No, nic. ,,Prosiaki'', czy ,,prosiaki'', co za różnica.
- Nie martw się, maleńka. - rzuciłem nonszalancko i położyłem rękę na przycisku wejścia w podpasmo - Za chwilę będą mogli pomachać nam na dowi...
BUM! Coś zatrzęsło Falconem, oświetlenie kokpitu na moment przygasło. Tu i ówdzie zapaliły się czerwone lampki alarmowe.
- WTF? - zapytałem sam siebie. Obrzuciłem szybko wzrokiem wszystkie monitory statusu - raportowały integralność pakietu na poziomie dziewięćdziesięciu pięciu procent. Coś urwało nam fragment CRC i ostatnie bajty napędu... Czas było się zbierać. Nacisnąłem przycisk napędu podpasmowego. Rozległ się cichy trzask i...
...Nic.
- Chakier?
Starałem się zachować spokój.
- Cóż. Chyba uszkodzili nam napęd. Nie będziemy mogli wejść w podpasmo. Ale... przynajmniej zobaczymy, co te ,,Prosiaki'' są warte.
Chelena ścisnęła moją dłoń.
- Co zamierzasz?
- Nie mamy wyboru. Pozostaje nam walka.
- Zabiją nas!
- Who wants to live forever... - rzuciłem zasłyszanym kiedyś w radiu cytatem z jakiejś starej piosenki. Uśmiechnąłem się, choć mój żołądek właśnie starał się schować w swoim własnym wnętrzu. Poprawiłem się na fotelu.
- Pilnuj tarcz. - poleciłem.
- Przecież miałam pilnować osłon!
- Osłon też.
Ponownie włączyłem systemy bojowe. Na szczęście w większości okazały się nie uszkodzone. Wykonałem łagodny zwrot i ustawiłem się przodem do napastników. Z jednego z Prosiaków wystrzeliły ku mnie dwie białe smugi.
- Colliding bits... - powiedziałem sam do siebie - To tym nas dosięgli...
- Dosięgnęli. - poprawiła mnie Chelena.
- Obie formy są dopuszczalne. - odgryzłem się i puściłem naprzeciwko nadciągających pocisków.
,,Colliding bits'' były w miarę nowoczesną bronią, opracowaną przez chińskich chakierów jakiś czas temu. Atakowały poprzez funkcje skrótu SHA1, działały zaś podobnie jak technika pięciu palców mistrza Pai Mei. Właściwie to miałem duże szczęście, że pierwszy pocisk nie poczynił większych szkód.
- Dlaczego ,,Prosiaki''? - spytałem, choć na skutek dużego przyspieszenia słowa z trudem przechodziły mi przez krtań.
- ,,Prosiak'' to nazwa kodowa nowego wirusa.
- Prosiak?
- PROfesjonalny System Inteligentnego Ataku Komputerowego.
Zagryzłem wargi.
- No to zobaczymy, na ile jest inteligentny...
Pędziłem naprzeciwko pocisków z pełną mocą, jaka mi została. Wiedziałem, że ,,Colliding bits'' są mało zwrotne i muszą trafić dokładnie w wyznaczone miejsca. Trzy... dwa.. jeden... zero... Teraz!
Szarpnąłem wolant od siebie i zapikowałem w głęboki internet. Zgodnie z przypuszczeniami pociski nie były w stanie wykonać tak nagłego zwrotu i pomknęły dalej przed siebie, gdy ich głowice zgubiły cel. Te miałem z głowy, ale za mną wciąż kłębiła się armada Prosiaków.
Wcisnąłem kilka przycisków na konsoli. Z boków kadłuba oderwało się kilka niewielkich chmurek. Chelena, do tej pory skulona w fotelu powoli wracała do przytomności.
- Co to było?
- Mały spamik. Mam tego trochę. BatClick, CatelemBnak, nzawa.pl... ŚwiatKsią...
Nie dokończyłem. Przerwały mi trzy oddalone eksplozje.
- PWND. - podsumowałem i wypuściłem kolejną porcję spamu. Policzyłem po cichu do dziesięciu... Nic. Pozostałe kilkanaście Prosiaków, nauczone przykrym doświadczeniem kolegów zgrabnie wyminęło pozornie niegroźne obłoczki.
- Czyli jednak inteligentny. - przyznałem niechętnie.
Wyświetliłem na ekranie listę dostępnych broni, jednocześnie zastanawiając się co za pokręcony umysł wymyślił nazwę ,,broń'' dla narzędzi przeznaczonych do ataku. No chyba że przyjęło by się, że atak najlepszą obroną...
,,Atak najlepszą obroną'' odbiło się powtórnie wewnątrz mojej czaszki, gdy system wyświetlił mi trójwymiarowy obraz wzmocnionego pakietu ICMP z głowicą ,,no route to host'' i termicznym systemem namierzania. Zatwierdziłem wybór. Niestety, Falcon wyposażony był jedynie w siedem tego typu pocisków... Zaznaczyłem wszystkie i zatwierdziłem odpalenie.
Raz. Dwa. Trzy... Trzy detonacje. A przecież ICMP nie chybiały!
Obejrzałem się. Wewnątrz kanału transmisyjnego, w miejscu gdzie zwiedzione Prosiaki próbowały zawrócić i nie zmieściły się w pasmie, widniały osmalone dziury. Trzy dziury.
- One się uczą. - oznajmiła Pustym głosem Chelena.
Zerknąłem na radar. Za nami podążało jeszcze jedenaście Prosiaków... Za dużo, za dużo! Zakładając, że na jeden typ broni mogłem załatwić trzy Prosiaki, zanim pozostałe nie nabyły umiejętności unikania zagrożenia - dysponowałem arsenałem do załatwienia maksymalnie dziewięciu z nich. Trzeba było jednak próbować.
W wyrzutniach przygotowałem sobie mały klaster TCP z flagą RST. Nie sterowany, jednak o znacznym polu rażenia. Kiedyś M1m00h źle wycelował i wyłączył niechcący pół Azji z internetu, kiedy salwa minęła cel i uderzyła w router w Helsinkach.
Pogładziłem kciukiem przycisk spustu.
- Die, moherfu... - kolejna eksplozja targnęła Falconem. Światła ponownie przygasły, lecz tym razem nie rozjarzyły się na nowo. Zamiast nich zapłonęły jedynie czerwone lampki oświetlenia awaryjnego.
- Co jest, do cholery?
- One się uczą...
Zerknąłem na radar, który dziwnym trafem nadal działał. Trzy z jedenastu goniących mnie Prosiaków znajdowały się teraz przed Falconem.
- Ale... Jak? - nie mogłem zrozumieć.
- Same weszły w podpasmo.
- Ale przecież...
- Są tak samo zmodyfikowane jak ten pakiet. - Chelena recytowała to mechanicznym głosem. Nagle obróciła się ku mnie, zerwała z twarzy C.I.U.P., a w jej oczach zalśniła pasja.
- Charyzjusz! Pocałuj mnie, zanim umrzemy!
Jeszcze raz zerknąłem na radar... Dwunastu napastników otaczało nas ze wszech stron... Nie mieliśmy szans.
,,W sumie, czemu nie?'' pomyślałem.
Ująłem twarz Cheleny w obie dłonie i przyciągnąłem do siebie.

 
Prosiaki 2008-08-27 16:42
 Oceń wpis
   

- Dokąd właściwie lecimy? - spytała Chelena, gdy podlatywałem do jednego z portów firewalla, łączącego LAN CharChak Cyber Solutions, Software & Development® z internetem.
- Cheleno, pamiętasz, o co Cię niedawno prosiłem?
- Och, przepraszam.
- No właśnie. Po raz drugi psujesz mi początek wpisu, i to powtórnie szablonowym pytaniem.
- Jak to?
- Tak to. Poprzednio było ,,Gdzie jedziemy?''. A teraz: ,,Dokąd właściwie lecimy?''. Już się boję, że kolejny wpis będzie się zaczynał od ,,W jakim kierunku płyniemy?'' lub ,,Ku czemu zmierzamy?''.
- To ostatnie jest ładne. Takie... filozoficzne.
- Cheleno, proszę Cię. Na przyszłość - buzia w ciup.
- W co?
Wskazałem przywieszony po prawej stronie fotela aparat, wyglądający jak maska przeciwpyłowa z goglami, z wypisanym na pasku mocującym identyfikatorem: C.I.U.P.
- W to.
- A co to jest?
- Potem Ci wyjaśnię - przerwałem, bo właśnie zbliżaliśmy się do filtrów firewalla. Na monitorach pokazała się służbista twarz oficera dyżurnego.
- Witam. Proszę podać numer połączenia wychodzącego.
- Ekhm... Lecimy z flagą SYN - wskazałem kciukiem w kąt ładowni.
- Rozumiem. W takim razie proszę chwilę poczekać. - zniknął z ekranu i wrócił z jakimś opasłym tomem, który zaczął niespiesznie kartkować.
- Cel?
- Pal! Ha ha. Żart. - zaśmiałem się, jednak w twarzy oficera nie drgnął nawet jeden mięsień. Lubiłem takich. Z poczuciem humoru.
- Sześćdziesiąt cztery, dwieście trzydzieści trzy, dwieście osiemdziesiąt siedem, dziewięćdziesiąt dziewięć.
Wiedziałem, że znał mój adres docelowy - był przecież w polu adresowym. Taka krótka pogadanka miała jednak na celu co innego. Sam ją wprowadziłem, kiedy to w pobliżu sieci jednego z klientów CharChak Cyber Solutions, Software & Development® zaczęły się kręcić pakiety, które potem przyłapywano na buszowaniu w rejonach do których wcale nie zmierzały. Przylatywał taki z zewnątrz, na NATcie zmieniał adres na wewnętrzny i nagle: Fik! Zamiast do serwera WWW dalej myszkować po RADIUSie. Zbadałem te pakiety i znalazłem ich słaby punkt - na takich jak ta odpytywankach przy firewallu wykazywały znaczną nerwowość. Pociły się, zaczynały jąkać, lub od razu próbowały uciekać. Dzięki takiemu zachowaniu wprowadziłem mechanizmy pozwalające identyfikować oszukańców już na bramce.
Tymczasem oficer dyżurny nadal przeglądał księgę. Ja czekałem tylko, kiedy się zorientuje. Załapał po trzystu nanosekundach. Długo, trzeba będzie go przepisać - pomyślałem.
- Podał Pan błędny adres - skonstatował wreszcie.
- Ach, tak. Przepraszam. Pomyliłem się. Sto osiemdziesiąt siedem.
Łypnął tylko podejrzliwie i znów zaczął kartkować. Wreszcie chyba znalazł to, czego szukał.
- Port?
- Osiemdziesiąt.
Zanotował coś w kwitach i przystawił stempelek.
- NAT?
- Dziękuję, mam własny.
- Reverse DNS?
- Owszem, ale to kolega z ACKiem odbierze. Czy to wszystko? - zapytałem dla formalności, bo wiedziałem, że tak.
- Tak. Dziękuję. Proszę jechać.
- Dziękuję. - poderwałem pakiet i skierowałem się, przez podniesiony szlaban, w kierunku wyjścia interfejsu zewnętrznego. Po chwili mknęliśmy już szerokopasmowym łączem...

_-¯ Po wyjściu z portu wyłączyłem maskowanie Falcona i uruchomiłem wszystkie systemy śledzące. Ekrany rozjarzyły się setkami cyferek, obrazów i logów.
- Co to jest to zielone? - Chelena wskazała jeden z monitorów, na którym zielonymi łzami spływały krople liter.
- To Matrix.
Przez kilka sekund trwała cisza...
- Ten... Ten prawdziwy? Żyjemy w Matriksie? - spytała z lękiem.
- Nie! - roześmiałem się - To film ,, Matrix''. Lubie sobie czasami coś pooglądać, jak patrol jest nudny.
Chelena westchnęła. Wydawało mi się, że z ulgą.
- To dokąd właściwie lecimy?
- Wspominałaś coś o organizacji L.U.7 i jakimś superwirusie. Wydaje mi się zasadne, że powinniśmy tam trochę powęszyć.
- Ale to może być niebezpieczne!
Wykrzywiłem się w nieprzyjemnym grymasie.
- Niebezpieczeństwo to moje drugie imię, maleńka!
Nie wydawała się uspokojona, wręcz przeciwnie. A przecież zwykła misja śledząca, szczególnie sprzętem pokroju Falcona, zapewniała nam prawie stuprocentowe bezpieczeństwo. Tymczasem Chelena wierciła się na fotelu i zerkała we wszystkie wsteczne monitory. Czyżby wiedziała jeszcze coś, o czym do tej pory nie wspomniała? Postanowiłem zagrać w otwarte karty.
- Cheleno. Wiercisz się na fotelu i zerkasz we wszystkie wsteczne monitory. Czyżbyś wiedziała jeszcze coś, o czym do tej pory nie wspomniałaś?
Zamarła na moment, po czym przybrała możliwie najbardziej nonszalancką postawę, na jaką ją było stać.
- Nie, nic. Po prostu fotel mnie uwiera. - wyrecytowała jednym tchem. I jakby bojąc się, że znowu o coś zapytam, zmieniła temat.
- Dlaczego ten oficer na firewallu kazał nam jechać, podczas gdy Ty mówisz o lataniu?
Poskrobałem się w głowę.
- To trochę skomplikowane. Jako pakiet danych to właściwie nie wiadomo, co robimy. Przemieszczamy się po prostu, i każdy nazywa to tak, jak lubi. Moglibyśmy równie dobrze płynąć.
- To czemu nie płyniemy?
- Bo jako dziecko wolałem być pilotem niż marynarzem.
- I dlatego zostałeś chakierem?
- No właśnie...
Zamilkła na chwilę.
- Trochę to bez sensu... - podsumowała.
- Buzia w ciup.
- Nieładnie tak uciszać kogoś, kto wytknął ci nielogiczności w rozumowaniu.
- Buzia w ciup!
- Ale...
Nie powtórzyłem trzeci raz, co byłoby głupie z definicji powtórki, która to - jak sama nazwa wskazuje - jest zrobieniem czegoś po raz wtóry. Zamiast tego sięgnąłem po C.I.U.P. i położyłem jej na kolanach. Sam zaś również założyłem podobne urządzenia.
- Co to jest? - zaszumiało mi po chwili w głośnikach hełmu.
- C.I.U.P.
- Ale co to jest C.I.U.P.?
- Chakierski Interfejs Ultranowoczesnego Pilotażu.
- Aha... Pilotażu. To stąd to latanie, tak?
- Tak.
- A czemu buzia w C.I.U.P.?
- Bo ktoś za nami leci. Minęliśmy już cztery routery brzegowe, a z tego co widzę trzy pakiety wciąż trzymają się w pewnej odległości za nami.
- Może po prostu lecą tam gdzie my?
- Niemożliwe. Zrobiłem kółko.
Chelena zamyśliła się.
- A nie mogą po prostu lecieć za nami przez przypadek?
W odpowiedzi wskazałem na jeden ze wskaźników.
- Widzisz tę liczbę?
- Dziewięćset siedem.
- No właśnie. - skwitowałem.
Chelena najwyraźniej nie zrozumiała.
- Co właśnie?
- To rzeczywisty wskaźnik hopów.
- Czego?
- Hopów. Zrobiliśmy już dziewięćset siedem hopów.
- No i co z tego?
- To z tego, że żaden normalny pakiet nie może zrobić więcej niż dwieście pięćdziesiąt pięć hopów. A tamta trójka podąża za nami od co najmniej trzystu.
- Ale przecież my też mamy więcej niż dwieście pięćdziesiąt hopów!
- Ale my nie jesteśmy normalnym pakietem.
- Czyli?
- Czyli oni też nie są. Spróbuję ich podpuścić bliżej, może uda mi się ich zidentyfikować.
Zwolniłem. Po cichu liczyłem na to, że nasi prześladowcy również zwolnią, że ich zadaniem było tylko śledzenie. Niestety, zbliżali się z każdą mikrosekundą. Byli więksi niż Falcon... I spostrzegłem, że jest ich więcej niż trzech...
Łagodnie zwiększyłem ciąg i rozpocząłem zwrot. Uaktywniłem też wszystkie systemy bojowe.
- Nie lubię natrętów. - zgrzytnąłem zębami - Szczególnie natrętnych natrętów. Cheleno, mogłabyś pilnować osłon? Cheleno?
Spojrzałem w bok. Chelena skuliła się w fotelu, szeroko otwartymi oczami wpatrując się w jeden z monitorów śledzących, który zalokował się już na najbliższym napastniku.
- Cheleno?
Odwróciła się ku mnie. W jej oczach było przerażenie.
- Charyzjusz! - ścisnęła moją rękę opartą na przepustnicy - Charyzjusz! Uciekajmy!
- Nie ma powodów do obaw. Radziłem sobie z lepszymi...
- Uciekajmy!!! - wydarła się, a w jej głosie brzmiała panika. Zresztą - to chyba było złe określenie. To panika była treścią okrzyku, w którym pobrzmiewało słowo. Zaniepokoiłem się.
- Czemu? - spytałem, jednocześnie przygotowując pakiet do skoku w podpasmo.
Wskazała drżącym palcem na ekran.
- To Prosiaki!

 
Let's chack 2008-08-20 23:49
 Oceń wpis
   

- Gdzie jedziemy? - spytała Chelena, gdy po kilku minutach oddaliliśmy się nieco od miejsca naszej nieautoryzowanej i niezbyt udanej inspekcji.
- Do mnie - odparłem krótko.
- Uuu.. Tak... od razu? - przysunęła się do mnie na tyle, na ile pozwoliły dzielone siedzenia. Zerknąłem na nią kątem oka. Taaaak... Zdecydowanie, nie potrzebowała, bym włączał dla niej poduszki powietrzne od strony pasażera. Miała własne.
Wydarzenia ostatniej godziny trochę mnie rozbiły. Najpierw snajper, potem ten głupawy hologram. No a teraz...
- Cheleno?
- Tak? - w tym jednym słowie zawarła tyle ładunku emocjonalnego, co Sharon Stone w swej słynnej scenie z ,,Nagiego Instynktu''. Niestety, nie byłem w nastroju.
- Cheleno. Jedna prośba. Gdy zaczynam nowy wpis, nie paplaj od samego początku.
- Słucham?!
Atmosfera w aucie momentalnie schłodziła się o kilka stopni. Mogłem już wyłączyć klimatyzację.
- To nic osobistego. Po prostu każdy wpis zaczynam od motylka. Jeżeli startuję od dialogu, to nie mogę go użyć.
- Dlaczego?
- Bo muszę startować od myślnika.
- A co to motylek?
- Wytłumaczę Ci, gdy dojedziemy.

_-¯ Dojechaliśmy. Zaparkowałem na najniższym poziomie CharChak Cyber Solutions, Software & Development®. Wysiadłem i ruszyłem do windy. Za mną dreptała Chelena.
- Gdzie ten motylek? - upomniała się.
- Spójrz na początek akapitu. To te trzy kreski.
- Nie przypominają motylka...
Zastanowiłem się chwilę.
- Fakt.
Wcisnąłem przycisk wezwania kabiny.
- Jak to ,,fakt''? Tak po prostu? Nie posprzeczasz się ze mną? Jakoś celnie nie zripostujesz? Podobno kto się lubi, ten się czubi!
- Fakt - przytaknąłem i otworzyłem drzwi, gdyż winda właśnie podjechała. Przepuściłem Chelenę przodem, po czym sam wszedłem i wcisnąłem przycisk poziomu zero. Zapadła niezręczna cisza. Przerwałem ją po kilkudziesięciu sekundach, które wydały się nam jednak długimi minutami.
- Cheleno?
- Tak?
- Nic z tego nie będzie. Jestem szczęśliwie żonaty. Poza tym - Misia czytuje mój blog. Nie wybaczyłaby mi czegoś takiego. Musisz to zrozumieć.
Nie odpowiedziała. W milczeniu zjechaliśmy aż na sam dół. Winda pingnęła cicho i otworzyła drzwi kabiny. Wyszedłem pierwszy.
- Idziesz? - spytałem po chwili, nie słysząc za mną żadnego poruszenia. Odczekałem jeszcze moment.
- Gdzie... my jesteśmy?
Uśmiechnąłem się. Mój park maszynowy zawsze tak działał.
- To moja prywatna kolekcja pakietów bojowych. Czasami lubię sobie posurfować po internecie w komfortowych warunkach, nie będąc narażonym na żadne skanowanie, sniffowanie, trace'owanie, złośliwy lub źle skonfigurowany routing i takie tam. W sumie skłamałbym, gdybym powiedział że nie jestem z niej dumny. Mają najlepsze parametry. Większość z nich była robiona ręcznie przez najlepszych chakierów ze wszystkich kontynentów. Na przykład Speedo - poklepałem drapieżną, wąską sylwetkę najbliższego pakietu - to prawdziwy majstersztyk. Obniżone zawieszenie, wzmocniony header, pole adresowe nadawcy przesunięte na tył dla polepszenia wyważenia, zamiast najmniej używanych flag statusu połączenia zbiorniki z nadtlenkiem azotu. Po zwykłych kablach miedzianych pinguje w mniej niż 100 ns.
Usłyszałem ciche westchnięcie. Westchnięcie zachwytu... Znów się uśmiechnąłem, po czym kontynuowałem oprowadzanie.
- Ten potężny w głębi to Atomic. Nie jest ani zwrotny, ani zgrabny, zdarza się że często ulega fragmentacji przy przechodzeniu przez sieci o małym MTU. Ma za to poczwórne, sprzężone firewalle w technologii ,,stealth'', tylny pasywny sniffer, wyposażony jest w głowice multicastowe z opcjonalnym smurfem oraz ARP poisoner o wysokiej wydajności. W sumie siłą ognia równa się Bulk-Mailerom o średnim tonażu.
- Dalej - Digger. Skanuje sieci o dowolnej topologii, w czasie logarytmicznie zależnym od liczby węzłów. Ma zabezpieczenie na wypadek cykli i osłony odporne na konwencjonalną broń używaną przez niszczyciele skanerów. Zresztą - prawdopodobieństwo jego wykrycia jest nikłe, gdyż sygnaturą przypomina zwykły pakiet ICMP. W razie poważnych uszkodzeń potrafi zachować zebrane dane w najbliższym serwerze DNS pod postacią kombinacji fałszywych nazw domen i adresów IP.
- Tutaj mamy Stealtha. Pakiet o zerowej długości, a przez to całkowicie niewykrywalny...
- A ten? - Chelena, lekko się rumieniąc, wskazała w kąt garażu.
- To jest Pr0n. Używam go... ekhm... dla rozrywki - ja również się zaczerwieniłem, więc aby ukryć zmieszanie pociągnąłem Chelenę do docelowego pojazdu.
- To jest Falcon Millennium. Sam go zrobiłem. Nie jest tak szybki jak Speedo ani tak dobrze uzbrojony jak Atomic, ale ma jednego i drugiego po trochu. Poza tym jako jeden z nielicznych w mojej kolekcji jest dwuosobowy - zawiesiłem głos.
- Mam lecieć z Tobą?
- A chcesz?
- Wiesz... - zawahała się, przez samo 'h', co wyglądało dosyć uroczo - Po tym co powiedziałeś...
- Cheleno, bądźmy profesjonalistami.
Uśmiechnęła się, po czym szybko, w jakimś takim spontanicznym geście, cmoknęła mnie w policzek, a następnie - jak gdyby wstydząc się tego - wbiła wzrok w podłogę.
- Fajny z Ciebie chakier, Charyzjusz - bąknęła, czerwieniąc się jak pensjonarka.
- Z Ciebie też fajna Chelena, Cheleno - odbiłem komplement, jednocześnie zastanawiając się skąd do głowy przyszło mi porównanie z pensjonarką. W życiu przecież nie widziałem na oczy żadnej pensjonarki, gdzieś jednak w głębi mego umysłu tkwiło głęboko zakorzenione przeświadczenie, że są to istoty czerwieniące się w sposób modelowy. Odgoniłem od siebie te nieistotne myśli.
- Wskakuj, zapoznaj się z kokpitem, ja jeszcze zlecę to i owo - poleciłem i udałem się do przygarażowej dyżurki. Upewniłem się, że dźwiękoszczelne drzwi są dobrze zamknięte i wybrałem numer. Ekran terminala zamigotał parę razy, po czym ukazała się na nim twarz Stormlady.
- Halo? Charyzjusz? Słyszysz mnie? - ponagliła.
- Jasne, że Cię słyszę. Mam sprawę. Pilną i poufną.
- Jak zwykle. Ale dlaczego nie odzywasz się od razu? - ofuknęła mnie.
- Mam wgrany taki fajny efekt migoczącego terminala. Jak ze starych filmów. Komputer przekazuje mi połączenie dopiero po pięciu sekundach - wytłumaczyłem się.
- Czemu nie wyłączysz tego chłamu? Zużywa tylko czas.
- Wiesz... Jakoś nie mogę się przełamać. Nie ufam połączeniom zestawianym ad-hoc, posiadającym od razu fenomenalną jakość. Wybacz, ale dla mnie najpierw powinno pojawić się mnóstwo śniegu, trzasków i skrzeków, i dopiero potem...
- Dobra dobra, dziadku. Do rzeczy.
- Chciałbym, żebyś dowiedziała się dla mnie jak najwięcej o agencji Andioff oraz grupie L.U.7.
- Jasne. Coś jeszcze?
- Znajdź jak najwięcej o ludziach nazwiskiem Chilary Chomar, Honoriusz Hrust i Chelena Choża.
- Może jeszcze stopy Ci wymasować? - spytała z przekąsem.
- To potem. Na koniec - znajdź jak najwięcej danych na hasło ,,prosiak''.
- Samo ,,prosiak''? Utonę w wynikach.
- Powiąż to jakoś z wyżej wymienionymi hasłami. To pilne. Liczę na Ciebie, stokroteczko...
Stormlady parsknęła śmiechem.
- Nie przymilaj się, pantoflu. Zrobię, co się da. W razie czego gdzie Cię szukać?
- Wyruszam teraz na mały zwiadzik Falconem. Będę dostępny pod DynDNSem, a potem normalnie, w biurze.
- Falconem? Przecież...
- Mam pasażera - uprzedziłem pytanie.
- OK. Będę Cię łapać, jak coś znajdę.
- Dzięki.
Rozłączyłem się i wróciłem na halę. Chelena, ku mojemu zdumieniu, siedziała już na miejscu drugiego pilota. Zlustrowałem ją pobieżnie - maska, pasy, tlen - wszystko było na swoim miejscu.
- Latałaś już kiedyś? - spytałem starając się ukryć podejrzliwy ton głosu.
- Nieee... Przeczytałam po prostu instrukcję.
- Heh, no tak - przytaknąłem, sadowiąc się na swoim fotelu. System sterowania wykrył moją obecność i rozjarzył kokpit setką kolorowych światełek. Trzy czwarte zamontowałem sam, wykorzystując stare ozdoby choinkowe - lubiłem po prostu gdy dokoła mnie coś się świeciło, a ja mogłem udawać że coś z tego rozumiem. Manewr ten był dodatkowo uzasadniony w pakietach kilkuosobowych. Sam na sobie, w jednoosobówkach, nie musiałem robić wrażenia.
- Tu coś się miga na czerwono - poinformowała mnie z tyłu Chelena, wskazując jedną z choinkowych żarówek.
- Tak. Wiem. To system... eeee... wysokiej priorytetyzacji na łączach PPP. Miałem go naprawić, ale zapomniałem. Nie przejmuj się, nie będziemy go używać.
- Jasne. A ta żółta tutaj...
Czując, że pytań może być zbyt wiele, bym wymyślił dla nich wiarygodne kłamstwa, otworzyłem przepustnicę. Przyspieszenie wbiło nas w fotele.
- Gotowa? - zaskrzeczałem laryngofonem.
- Gotowa.
Pchnąłem dźwignię ciągu przed siebie.
- Let's chack - szepnąłem a przyspieszenie wcisnęło mi głoski z powrotem do gardła.

 
Hologram 2008-08-17 23:44
 Oceń wpis
   

_-¯ Oprócz kilku dodatkowych strzępów funkcji nic więcej nie znaleźliśmy. Wychodząc z mieszkania okleiłem drzwi na powrót policyjną taśmą, ale tym razem tak jak należało to robić - biegnącymi równolegle pasami. Gdy skończyłem, taśma aktywizowała się i otoczyła wejście ochronnym polem siłowym - tak właśnie działała, gdy była użyta właściwie. Niestety (wiedziałem to od zaufanego człowieka z policji) zabezpieczenie terenu często powierzano szeregowym, słabo przeszkolonym funkcjonariuszom, do których nie trafiało wypisane wołami ,,do not cross''. Minigeneratory pola zaś nie potrafiły działać gdy były ustawione inaczej niż równolegle do siebie, tak więc efekt użycia kosztującej kilkaset złotych za metr taśmy zwykle był taki, jak użycie zwykłej, biało-czerwono prążkowanej foliowej wstęgi. Czyli żaden.
Zbiegliśmy na parter. Przed wyjściem z klatki zatrzymałem się.
- Cheleno?
- Tak?
- Czy tamten snajper może jeszcze na nas czyhać?
Sięgnęła do umieszczonej przy pasku na biodrze niewielkiej torebeczki i wyciągnęła jakiś przyrząd, wyglądający jak wieśniacki zegarek elektroniczny z segmentowym wyświetlaczem, prawie taki sam jaki nosił Snake Plissken w ,,Ucieczce z Nowego Jorku''. Podała mi go.
- Załóż na nadgarstek i wciśnij ten srebrny przycisk - poleciła.
Zrobiłem to. Nic się nie stało. Prawie nic...
Obróciłem się błyskawicznie, jednocześnie przyklękając na lewe kolano i wyprowadzając cios w żołądek napastnika który się za mną pojawił. Moja ręka poleciała jednak w pustkę, zmuszając do wykonania przewrotu przez bark. Ktoś jednak wciąż tam stał! Skuliłem się, planując przetoczyć się pomiędzy jego nogami, wiedząc jednocześnie, że się nie zmieszczę. Poza tym tam przecież powinny być scho...
...Łup! Moja kość ogonowa trzasnęła w stopień, potwornym bólem informując mnie że odtąd będę miał swój własny, dożywotni barometr. Wykrzywiłem się i spróbowałem odczołgać jakoś w bok, gdyż napastnik miał dość czasu na wyprowadzenie kontrataku. Doszedł mnie śmiech. Śmiech Cheleny.
Obcy cały czas stał w pozycji, w jakiej się pojawił. Twarzą do wyjścia. Przed nim zaś stała Chelena, która patrzyła się na mnie i śmiała, zasłaniając usta dłonią.
- Przepraszam. Powinnam Ci powiedzieć. To Twój hologram - powiedziała wreszcie, wskazując nieznajomego.
Podniosłem się wciąż krzywiąc się z bólu. Hologram? Wyciągnąłem rękę - przeszła na wylot. Do licha... to rzeczywiście byłem ja!
- Hmmm... Czy podczas, rozumiesz, przenikania ręką hologramu nie powinny się na nim pojawiać jakieś zaburzenia? Bo ja wiem... coś jak kręgi na wodzie? - spytałem.
- Nie. To bez sensu. Taki efekt stosują tylko w filmach science-fiction. I to tych wyważonych bardziej w stronę fiction. Hologram to hologram i tyle.
- A po co mi on?
- Wyjdzie na zewnątrz sprawdzić czy snajper sobie poszedł. Jeżeli nic go nie zaatakuje - my również będziemy mogli wyjść.
- Sprytne - powiedziałem.
- A mnie się to wcale nie wydaje takie sprytne - powiedział hologram.
Zamarłem z otwartymi ustami.
- Cóż... - Chelena wyglądała na nieco zakłopotaną - pozostawała zawsze kwestia sterowania... Odtwarzanie przez obraz holograficzny ruchów rzeczywistej postaci wydawało się proste, ale po pierwsze wymagało zamontowania na, nazwijmy to ,,osobniku prowadzącym'' dużej liczby czujników ruchu, a po drugie kiepsko sprawdzało się na dłuższych dystansach, ponieważ ów ,,osobnik prowadzący'' musiał poruszać się w mniej-więcej takim samym terenie jak hologram. Czyli bez sensu.
- I jak sobie z tym poradziliście?
- Rozwiązaliśmy to z pomocą sztucznej inteligencji. Projektowany osobnik dysponuje świadomością, po prostu mówi się mu co ma zrobić, i on to robi.
- Przepraszam, jaki osobnik? - spytał hologram.
- Projektowany.
- To znaczy jaki?
- To znaczy Ty - wyjaśniłem stukając go palcem w pierś. To znaczy - spróbowałem to zrobić, ale ręka znów mi poleciała.
- Przecież ja nie jestem projektowany. Ja jestem gotowy!
- Nie ględź. To jest projektor? - wskazałem Chelenie na zegarek, a ona kiwnęła głową, więc kontynuowałem - To jest projektor. Projektor dokonuje projekcji. Projekcji Ciebie. Więc Ty jesteś projektowany.
- Sam jesteś projektowany - odwarknął i uniósł rękę - ja też mam taki zegarek.
Spojrzałem. Rzeczywiście - miał. Kolejne wyjaśnienia dostałem sam z siebie, bez proszenia.
- W projektorze jest umieszczony skaner. Modeluje obraz na podstawie biofizycznej spójności obiektu na którym jest umieszczony, jak również stara się odtworzyć psychikę - po to by projektant nie odbiegał zachowaniem od oryginału.
- Projektant?
- No... on - kiwnęła głową na holo-mnie - zamiast ,,projektowany osobnik'' mówimy w agencji ,,projektant''.
- A ta bio-spójność? Co to takiego?
- Urządzenie stara się odtworzyć nie tylko, nazwijmy to ,,powłokę cielesną'', lecz również wszystkie przedmioty które są z nią związane, takie jak kolczyki, plomby, łańcuszki, buty, ubranie i tym podobne.
- Dlatego też ma ten cudaczny zegarek? - domyśliłem się.
- No dobra, dość tych wykładów. Holo! Idź wyjrzyj, czy na zewnątrz nie ma snajpera - powiedział hologram.
Zdębiałem.
- Przecież to Ty jesteś hologramem! To Ty miałeś iść sprawdzić, czy nie ma snajpera!
Projektant roześmiał się.
- Chelena - zwrócił się do Cheleny - weź mu wytłumacz, kto tu jest hologramem.
- To Ty jesteś hologramem! - wydarłem się - idź i sprawdź czy nie ma snajpera, nie masz się czego bać!
- To czemu sam nie pójdziesz, cwaniaczku? Przecież jesteś hologramem, nie masz się czego bać.
- Nie jestem hologramem! To ty jesteś hologramem! Patrz!
Podszedłem do niego i zamachnąłem się pięścią. Ręką przeszła na wylot przez jego głowę. Uśmiechnąłem się z wyrazem tryumfu na twarzy.
- I co Ty na to?
Hologram nie odpowiedział. Zamiast tego odwinął się błyskawicznie, jak sprężyna, i wyprowadził prawy podbródkowy. Jego ręka przeszła na wylot przez moją twarz. W sumie - czego innego powinienem się spodziewać? Był przecież hologramem. Nie zamierzałem się jednak dłużej z nim sprzeczać. Postanowiłem spytać po raz ostatni.
- Pójdziesz wybadać snajpera?
- Nie widzę powodu, dla którego miałbym narażać swe życie zamiast holo...
Wcisnąłem srebrny przycisk. Sylwetka zamrugała i zgasła, ja zaś zdjąłem urządzenie z nadgarstka i bez słów wręczyłem Chelenie. Snajper, nie snajper, chyba nic nie mogło być gorszego od tego przemądrzałego holograficznego chakiera z przerostem ego. Wyszedłem na parking i skierowałem się do samochodu.
- Charyzjusz! Ryzykujesz!- usłyszałem zza pleców.
- Guzik mnie to obchodzi. Nie wytrzymam dłużej z tym pajacem. Swoją drogą, skąd żeście wytrzasnęli takie AI?
- Mówiłam Ci. Skanujemy psychikę obiektu i modelujemy ją matematycznie.
- Niemożliwe. To nie mogłem być ja. Ja nie jestem takim tępym osłem, którego nie da się przekonać, że jest hologramem.
- A jesteś hologramem?
- NIE!
- No więc sam widzisz.
Nic nie odpowiedziałem. Wsiadłem do samochodu i przekręciłem kluczyk w stacyjce. Zaśpiewał alarm. Zdumiony, wciąż siedząc w środku, jeszcze raz użyłem pilota. Uzbroiłem alarm. Rozbroiłem alarm. Włączyłem zapłon, co znów skwitowane zostało wyciem syreny.
Ki diabeł?
Rozejrzałem się po wnętrzu i od razu dostrzegłem dziurę, ni to wypaloną, ni to wybitą pomiędzy radiem a schowkiem. Zerknąłem do środka - wewnątrz tkwiła, błyskająca od czasu do czasu błękitnymi iskierkami spięć - przestrzelona centralka autoalarmu Z-Muertel Twain III. Zakląłem. Nie lubiłem chakierować autoalarmów, gdyż miałem w tym zbyt małe doświadczenie. To była praca dla kowala, nie dla wirtuoza takiego jak ja. No, ale okoliczności przyrody nie wybierają. Z pomocą znalezionego w schowku kapsla po piwie odizolowałem pomarańczowy kabel shock-sensora i wszedłem do środka. Tak jak przypuszczałem, główna logika była kompletnie spalona. Indagowana - bełkotała coś bez ładu i składu i ogórkach i potrzebie używania frytek do kąpieli solankowych. Wyminąłem ją i udałem się od razu do układów niskiego poziomu. Odcięcie zapłonu - chakied. Syrena alarmowa - chakied. Czujnik drzwi i klapy - chakied. Na koniec, wychodząc, schakierowałem shock-sensor. Uffff... otarłem pot z czoła i przekręciłem kluczyk. Silnik zaśpiewał od razu. Podjechałem pod klatkę, gdzie czekała Chelena.
- Wskakuj - zaprosiłem ją do środka.
- Co tak długo?
- A... nie wiedziałem jak się zwalnia ręczny.
Usiadła obok mnie i położyła mi dłoń na kolanie.
- Ręczny chyba nie będzie Ci już dziś potrzebny - powiedziała zmysłowo, lecz koniec jej wypowiedzi utonął w wizgu palonej gumy...

 
Prosiak 2008-08-11 22:23
 Oceń wpis
   

_-¯ Leżałem rozciągnięty płasko na brukowej kostce parkingu i czułem się lekko poirytowany. Ktoś najwyraźniej usiłował mnie zabić. Nie lubiłem, gdy ktoś próbował mnie zabić, a szczególnie nie lubiłem, kiedy nie mogłem zidentyfikować kto próbuje mnie zabić. Delikatnie uniosłem się na łokciach i spróbowałem przeczołgać się w stronę klatki.
- Pst! - w uchylonych drzwiach pojawiła się Chelena i machnęła ku mnie ręką - Biegiem, Charyzjusz, do jasnej cholery, biegiem!
- Snajper! - machnąłem głową w kierunku skąd padły strzały. Głupia baba. Może według niej powinienem się podnieść i namalować sobie tarczę na czole? Tak miałem przynajmniej osłonę innych samochodów...
Zatrzymałem się na ułamek sekundy i z przerażeniem obejrzałem... Oprócz auta którym przyjechaliśmy, na parkingu było pusto... Szlag!
Wystartowałem z szybkością której nie powstydziliby się najlepsi krótkodystansowcy i w dwóch susłach dopadłem zbawczej osłony budynku. Chelena wciągnęła mnie do środka, a ja oparłem się o ścianę i ciężko dysząc starałem się uspokoić oddech.
- Co to było to przed chwilą? Te dwa dzikie skoki?
- Susły.
- ???
- Susły. Tak się robi. Stosując tę technikę bardzo szybko pokonuje się krótki dystans.
- Chyba susy.
- Susy są dla amatorów. Susły są dłuższe średnio o 25%, a w niektórych przypadkach nawet o 66%. W zależności od przypadku.
- Od jakiego przypadku?
- No, na przykład w mianowniku jest: sus i suseł. sus ma 3 litery, suseł 5. 66% zysku. W dopełniaczu jest gorzej: tu mamy susa i susła. 25% zysku. I tak dalej.
- Czyli...
- ...czyli możemy sobie o tym pogadać później. Właśnie ktoś do nas strzelał. A właściwie strzelał do mnie. Dwa razy walnął w auto, a potem patrzył jak szoruję po bruku bez żadnej osłony. Dlaczego nie strzelił trzeci raz?
Chelena potarła palcem skrzydełko nosa.
- Chyba wiem.
Nie zapytałem. Po prostu poczekałem, aż powie swoje. Zamiast tego popchnęła mnie lekko w stronę drzwi wyjściowych i wskazała na bok samochodu.
- No i? - nie rozumiałem.
- Popatrz na przestrzelinę, a właściwie dokoła niej. Żadnego wgniecenia, jak gdyby dziura została wypalona... nie, wybita płomieniem, czy raczej promieniem.
- Laser?
- Żaden laser. Broń bitowa.
- Jaka?
- Bitowa. Stworzyliśmy taką w naszym laboratorium. Wystrzeliwuje skondensowane wiązki informacji. Prototyp został skradziony tydzień temu.
Przyswajałem sobie otrzymane przez chwilą informacje. Poszczególne klocuszki wskakiwały na swoje miejsca i w końcu miałem już gotowe zdanie na ten temat.
- To bzdury. Jak informacja może zrobić dziurę w blasze?
Chelena uśmiechnęła się lekko.
- Znasz powiedzenie, że kłamstwo powtórzone wystarczająco wiele razy staje się prawdą?
- Znam, i co z tego?
- No więc skonstruowaliśmy urządzenie, które potrafi przekonać blachę, że w niej jest dziura.
- Ale to bez sensu!
- Co jest bez sensu? Do celu można zdążać dwiema drogami. Na drodze dyplomacji lub przemocy. Do tej pory ludzkość postępowała z materią brutalnie, wiercąc ją, tnąc i szlifując. My skonstruowaliśmy aparat, który potrafi z materią rozmawiać... - wypowiadając to zdanie niemal czułem emanującą z niej dumę. Musiała być dobrym, oddanym agentem w swojej agencji, skoro tak się z nią utożsamiała. Pokręciłem głową.
- Gratulacje. A nie moglibyście dodać to tego swojego aparaciku odrobiny moralności? Np. żeby się wzbraniał przed wybijaniem ludziom dziur w głowach?
- Charyzjusz, nie pieprz. Ta broń to tylko narzędzie. Samo w sobie nie jest dobre ani złe. Zależy, kto go używa.
Parsknąłem.
- To najwyraźniej teraz używa go ktoś zły. Ale, ale - dlaczego ten ktoś nie strzelił trzeci raz?
- Przecież Ci już mówiłam. To broń bitowa.
- Tak, tak. Strzela informacją. Ale dlaczego nie strzelił ponownie?
- To. Broń. Bitowa. Bi-To-Wa! - zaakcentowała każdą sylabę, po czym pokręciła głową i dodała niby do siebie, ale tak, żebym słyszał - Inteligentny? Chyba moi przełożeni musieli się pomylić...
Ja zaś właśnie zrozumiałem.
- Bitowa?
- Uhm.
- To znaczy... że strzela tylko dwa razy? Na zero i na jeden?
- Uhm.
- Ale czemu?
- Taki żart konstruktorów. Wiesz, że większość zdolnych naukowców posiada specyficzne poczucie humoru. Postanowili zrobić, jak to określili, broń ,,bitową pod każdym względem''. Wprowadzili ograniczenie. Powinieneś im podziękować, inaczej już byś nie żył.
- A... a jakiś drugi magazynek?
- Broń ładuje się generyczną informacją z otoczenia. Ale to długotrwały proces. W prototypie nie zamontowano silnych anten. Napastnik z pewnością już się ulotnił. Chodźmy tymczasem obejrzeć lokum Chilarego Chomara.

_-¯ Mieszkanie nietrudno było zidentyfikować. Drzwi oklejone były na krzyż żółtą, policyjną taśmą.
- Dlaczego nie stosują jej zgodnie z instrukcją? - zagadnąłem do Cheleny, która majstrowała coś przy zamku.
- Hę?
- Popatrz. Napisane ,,Police line, don't cross'', a okleili na krzyż?
- Świetny żart. Wchodzimy - w drzwiach coś szczęknęło i uchyliły się z cichym zgrzytem. Rozejrzałem się konspiracyjnie, po czym wszedłem do środka.
Wnętrze wykończone było standardowo i jako chakiera nie interesowało mnie zupełnie, poszedłem zatem od razu do pomieszczenia, w którym trzymałbym komputer. Przeczucie nie myliło mnie. W rogu dosyć obszernego, chyba największego w całym mieszkaniu pokoju stało biurko z komputerem i roztrzaskanym monitorem. Z ekranu wciąż sterczały szklane drzazgi. Chelena, która zjawiła się tuż po mnie, ostrożnie podeszła do blatu i zgarnęła coś do foliowej torebki. Podała mi ją.
- Co to może być?
Podniosłem woreczek na wysokość oczu.
- Wygląda jak strzęp funkcji - zidentyfikowałem znalezisko.
- Jakiej?
- Paskudnej.
- Skąd wiesz, że paskudnej?
- Popatrz na to formatowanie. Ni w pięć, ni w dziewięć. Nawiasy raz tak, raz tak. Żadnej reguły w nazywaniu zmiennych. Wcięcia porobione spacjami, tabulatorami, albo jednym i drugim. Nic nie mówiące identyfikatory. Rzutowania typów z lewej strony. I... Och!
Chelena popatrzyła na mnie z lekkim niesmakiem.
- Jakie, ,,och''? ,,Och'' to może mówić hrabianka w noc poślubną. Faceci wyrażają zaskoczenie w inny sposób.
- Kiedy nie umiem wymawiać tych wszystkich gwiazdek w ,,O k**wa!'' i ,,Ja pie****!''
- To mów ,,fak''. Będzie emocjonalnie i kosmopolitycznie.
- Znaczy, jak z tego pisemka dla babeczek?
- Aha.
- To ja już wolę ,,och''. Albo ,,a niech to''. Albo może ,,a niech mnie''.
- Niech będzie ,,a niech mnie''. No to do dzieła!
- A niech mnie! - wykrzyknąłem oglądając znalezisko z drugiej strony.
- Co tam jest?! Co tam jest?!
Wskazałem fragment kodu.
- Widzisz?
Chelena zmrużyła oczy.
- ,,if ( 1|| 0) return ;''... Co to znaczy?
- Jest w połowie funkcji.
- Czyli?
- Czyli dalsza część funkcji nigdy się nie wykona.
Nie była chakierem. Nie rozumiała tego.
- I co z tego? - spytała.
- Ta pozostała część... To Martwy Kod...
Przez twarz Cheleny przebiegł skurcz. Zastanowiło mnie to, gdyż jako nie-chakier i nie-programista nie powinna tak zareagować, tak samo jak nie-toksykolog nie przerazi się nazwy ,,sphingomyelinase D''. Jej usta poruszyły się, a ja patrząc wciąż przez folię torebki zdołałem odczytać z ruchu warg:
- Och... Wypuścili Prosiaka...

 
Chilary Chomar 2008-08-08 20:52
 Oceń wpis
   

_-¯ Chelena Choża zjawiła się punktualnie. Gdy została wprowadzona do mojej głównej pracowni przez pannę Erudycję właśnie kończyłem uruchamianie sprzętu. Nie oglądając się za siebie wskazałem przybyłej wolne krzesło po mojej prawej ręce.
- Możemy zaczynać - zakomenderowałem i sam również zasiadłem przed jednym z kilkunastu rozmieszczonych dokoła ekranów. Po chwili na jego ciemnym tle pojawiły się jasnozielone, duże litery. Poczekałem jeszcze chwilę, aż zgasły i ustąpiły miejsca serii wizualizowanych wyładowań elektrycznych, które po kilku sekundach zbiły się w punkt i eksplodowały jasnymi promieniami światła. Jednocześnie - jak gdyby ten wybuch wyzwolił również jakąś niezwykłą grawitację - ku środkowi ekranu zaczęły zbiegać się, do tej pory będące poza polem widzenia, ciemne wielokąty, układając się w ludzką sylwetkę.
- Co to za program? - panna Chelena przechyliła się ponad moim ramieniem i z ciekawością analizowała wyświetlany obraz.
- To? A, to nic takiego. Film mi się ściągnął. To ,,Tron''. Klasyka. Chciałem tylko zobaczyć, czy to nie jakieś fake albo inny śmieć z niemieckim dubbingiem. Wydaje się jednak dobry. Może mi Pani podać tamto pudełko? Nie, tamto drugie. Zielone. Dziękuję.
Wcisnąłem przycisk wysuwania tacki napędu optycznego i przełożyłem płytę do otrzymanego właśnie pojemnika.
- Co to jest?
- To? - uniosłem zielone pudełko - to sprzętowy seeder torrenta. W środku jest niewielki mikser. Wciskamy guzik i ostrza tną dane na chunki...
- Na co?
- Na chunki. Chunek to taka mała porcja danych.
- Chyba chunk.
- Nie. Myli Pani pojęcia, jak większość ludzi nie znająca dobrze technologii Torrent. Ale chyba nie o tym chciała Pani ze mną rozmawiać? - spytałem odstawiając seeder do szuflady.
Panna Chelena spoważniała. Sięgnęła po mały, czarny neseser, stojący przy jej krześle i wyjęła z niego szarą teczkę. Położyła ją przede mną.
- To dane zamordowanego agenta. Proszę się z nimi zapoznać.
Rzuciłem okiem na opis. Agent 770, Chilary Chomar.
- Może lepiej niech mi Pani o nim opowie? - zaproponowałem. Agentka westchnęła, co wywołało ciekawy efekt pod jej obcisłym kostiumem, po czym zaczęła mówić.
- Agent nr 770, Chilary Chomar został oddelegowany do inwigilowania blackhatowej, chakierskiej organizacji L.U.7. Z danych które zostały zebrane przez naszą agencję Andioff wynikało, że chakierzy z L.U.7 zajmowali się pracami nad superwirusem. Chilary Chomar przeniknął w szeregi organizacji i pod nazwiskiem Honoriusz Hrust przekazywał nam informacje o postępach prac, potwierdzając nasze przypuszczenia. Zamierzaliśmy przejąć superwirusa, zanim prace nad nim dobiegłyby końca. Niestety, dwa dni temu otrzymaliśmy od Hrusta, czy też raczej - Chomara - ostatni, rozpaczliwy meldunek, z którym mógł się Pan zapoznać wczoraj.
- Ten z dartym, mokrym prześcieradłem? - upewniłem się.
- Dokładnie ten. Potem okazało się, że Chomar został właśnie zamordowany. Chcielibyśmy, by przeniknął Pan w szeregi L.U.7 jako nasz agent i doprowadził zadanie agenta 770 do końca, przy okazji wyjaśniając zagadkę jego śmierci.
- Moje usługi kosztują - zastrzegłem.
- O to proszę się nie martwić. Och, zapomniałabym - jeszcze raz sięgnęła do teczki i wyjęła z niej pięć kilogramowych torebek cukru.
- A to na poczet przyszłych kosztów - dodała, wyjmując jeszcze dwa opakowania cukru w kostkach. Z trudem stłumiłem uśmiech.
Zadzwoniłem po pannę Erudycję, by zaopiekowała się cukrem, sam zaś usiadłem przy łączu internetowym.
- Czy ktoś od was był na miejscu zbrodni? - spytałem, jednocześnie wklepując adresy jednego z serwerów www policji.
- Nie. Działamy inco blanco pro publico bono. Póki co nikt oprócz agencji i Pana nie wie o podwójnej tożsamości Chomara.
- W takim razie zobaczymy co na ten temat jest w kartotekach policji...
Wydłubałem z kieszeni cztery skanery i wrzuciłem je na serwer. Dwa były zwykłe - jeden do sieci przewodowych, jeden do bezprzewodowych - a dwa mojej konstrukcji. Stanowiły uzupełnienie pierwszej pary, gdyż skanowały sieci radiowe i bezradiowe, które ostatnio stawały się coraz bardziej popularne. Skanery zniknęły, zagrzebując się szybko pod nieciekawą grafiką strony i rozpoczęły poszukiwania. Za chwilę miałem już do dyspozycji kilka naderwanych hiperłączy i strzępy zapytań sql. Skręciłem je razem, dokładając pół metra konopnego sznurka i izolowany drut miedziany, półtorówkę. Odgiąłem paznokciem jedną z ikon i przez tak powstały otwór wprowadziłem swoją prowizoryczną sondę bezpośrednio do serwera www. Pogmerałem na oślep, aż natrafiłem na opór.
- Mam branie - wyjaśniłem obserwującej to wszystko z zainteresowaniem agentce.
Rozpocząłem powolne wyciąganie przyrządu i po chwili wydobyłem go z dziury. Na końcu - tak jak przypuszczałem - przykleiło się kilkanaście haseł, które serwer przechowywał dla użytkowników którzy swoje dane zapisywali w cookiesach przeglądarki.
- To zawsze działa - uśmiechnąłem się do panny Cheleny i rozpocząłem sprawdzanie pobranych właśnie haseł. Po chwili przeglądałem już bazy danych, opatrzone wesołym, czerwonym napisem ,,restricted''. Wyszukiwarka, na hasło ,,Honoriusz Hrust'' wyrzuciła trzy wyniki.
- Co my tu mamy... - komentowałem głośno odczytywane dane - zdjęcie z fotoradaru. Mandat za złe parkowanie. Oho... jest i interesujący nas raport.
Przebiegłem wzrokiem kilkanaście wierszy, wypełnione standardowym policyjno-biurokratycznym bełkotem. ,,Odbywając patrol... ble ble ble... zawiadomienie o naruszeniu ciszy nocnej... przystąpiliśmy do czynności... wezwaliśmy do otworzenia drzwi przy pomocy pukania... ciało było pozbawione narządu głowowego... rana szarpana zębami... dokonaliśmy zabezpieczenia... służby medyczne w postaci lekarza stwierdziły ustanie czynności życiowych na skutek przerwania rdzenia...''
- To nam się nie przyda - podsumowałem pozyskane informacje - musimy sami obejrzeć tamto miejsce. Czy mogłaby się Pani ze mną tam udać, Panno Cheleno?
Wyciągnęła rękę.
- Może przestaniemy sobie panować i paniować, skoro będziemy razem pracować. Proszę mówić mi Chelena. Dla przyjaciół - Chela.
- Dobrze - uśmiechnalem się i również wyciągnąłem rękę - Zatem, Chelu, mów mi Charyzjusz. Dla przyjaciół - Charyzjusz.
Uścisnęliśmy sobie dłonie, po czym każde zabrało swoje zabawki i ruszyliśmy do wyjścia.

_-¯ Mieszkanie Chilarego Chomara położone było na niczym nie wyróżniającym się osiedlu. Zaparkowaliśmy na parkingu przed niewielkim, dwuklatkowym, dwupiętrowym blokiem.
- To tamto mieszkanie - Chelena wskazała palcem lokal położony na pierwszym piętrze, przy szczytowej ścianie budynku.
- Policja jakoś zabezpieczyła teren?
- Chyba tylko ogrodzili taśmą.
Wysiedliśmy. Z przyjemnością wciągnąłem w płuca miejskie powietrze, jakże różne od przefiltrowanego i nawilżonego powietrza oferowanego przez klimatyzatory w moim biurze, które tak rzadko opuszczałem. Drobiny kurzu, pyłków brzozy, opary spalin czy czego tam jeszcze zakręciły mnie w nosie, aż w oczach stanęły mi łzy.
- Idziemy? - Chelena była już przy wejściu do klatki.
- Chwiiiiii.... yyyyy.... lęęęęę - wyjąkałem tamując potężne kichnięcie. Oparłem się o dach samochodu, i poczekałem aż atak minie. Minął.
- Idę! - zawołałem i dałem krok w stronę budynku, gdy w nosie znów zakręciło mnie potężnie. Czułem, że blokowanie tego ataku może mnie kosztować rozsadzone gałki oczne, więc kichnąłem, zginając się wpół.
...
Obok mnie brzęknęło szkło
...
Ze zdumieniem spojrzałem na rozbitą szybę auta z którego właśnie wysiadłem. Czyżbym kichnął aż tak mocno? Rzut okiem do środka rozwiał moje wątpliwości. Obok bazy stacyjki widniała dodatkowa dziura, kaliber 5.56. Nogi zareagowały automatycznie, rzucając mnie na ziemię. W samą porę, gdyż w drzwiach auta właśnie pojawiła się kolejna przestrzelina, w miejscu gdzie przed chwilą były moje plecy.
- Do budynku! Snajper! - wrzasnąłem do Cheleny. Spojrzałem w kierunku drzwi - nikogo tam już nie było...

 
Wizyta 2008-08-04 21:47
 Oceń wpis
   

_-¯ Siedziałem w pracy i z nudów rozkręcałem stare komputery, by popodziwiać rozmaite, fantastyczne wzory utworzone przez narosłe latami drobinki kurzu. Na biurku pod oknem stały te egzemplarze, który były zakurzone w sposób najbardziej niesamowity. Pod nogami walały się zdjęte ściany boczne obudów, śrubki i kabelki, zaś w powietrzu unosił się fantastyczny zapach dobrze wygrzanego laminatu, pomieszany z ostrzegawczym smrodkiem zacierających się ze starości wiatraków. Właśnie otwierałem szczególnie obiecujący model, który przyniosłem z samego dna magazynku z elektronicznym nie-działa-ale-szkoda-wyrzucić-może-się-przyda, gdy ktoś nieśmiało zapukał.
- Proszę! - krzyknąłem mocując się z przedostatnią śrubką obudowy typu desktop. Drzwi uchyliły się nieśmiało.
- Pan Charyzjusz Chakier?
Uniosłem głowę na pytającego. W drzwiach stał facet, z twarzy łudząco przypominający nikogo.
- Do usług. - uśmiechnąłem się i zaprosiłem gościa do środka - proszę wejść.
Drzwi uchyliły się szerzej, wzbudzając tym metalowy protest umieszczonych koło nich komputerowych paneli, które chrzęszcząc zbiły się w stosik. Mężczyzna - ubrany w standardowy w tego typu sytuacjach nieokreślonego koloru czarny garnitur i takiż krawat wszedł do środka. Za nim - schowana do tej pory za jego plecami - wkroczyła kobieta. Ładna kobieta. Taka, jaką widzi się na filmach sensacyjnych u boku głównego bohatera. Ona wpada w kłopoty, on jej przychodzi z pomocą, w ostatnim momencie uciekają z eksplodującego szybu kopalni/samolotu/pociągu/hotelu, a potem żyją długo i szczęśliwie... Ponieważ byłem u siebie pozwoliłem sobie pogapić się na nią. Na tyle długo, by zauważyła zainteresowanie, jednak bez ostentacji. Wydała mi się dziwnie znajoma. Uśmiechnęła się, a ja odwzajemniłem uśmiech.
- Proszę siadać - wskazałem sterty blach dookoła, wśród których powinny czaić się jakieś siedziska. Sam przysiadłem na biurku obok komputera nad którym pracowałem. Poczekałem, aż moi goście odgrzebią sobie krzesełka.
- Co Państwa do mnie sprowadza? - spytałem.
Zanim uzyskałem odpowiedź, mężczyzna podszedł do drzwi i zamknął je staranie. Wrócił na swoje miejsce, wyjął z kieszeni mały aparacik, postawił obok siebie na podłodze i uruchomił. Spojrzałem na urządzenie lekko zdziwiony.
- Panie Charyzjuszu, to co Pan za chwilę usłyszy nie może wyjść poza ściany tego pomieszczenia.
- To będzie trudne, o ile nie niemożliwe. - wyznałem szczerze.
- Dlaczego?
- Bo właśnie położył Pan na podłodze telefon komórkowy, który jest z kimś połączony. Rozmówca pewnie wszystko będzie słyszał.
Przekleństwo w ustach gościa zostało zagłuszone strzałem w potylicę z otwartej dłoni, który otrzymał od swojej koleżanki.
- Aparat zagłuszający masz w drugiej kieszeni - syknęła. ,,Czyli wiem już, kto tu jest Szefem'' skonstatowałem w myślach.
Facet, lekko czerwony, wydobył kolejny, tym razem odpowiedni, aparacik. Uruchomił. Sprawdził czy działa, i zaczął jeszcze raz.
- Cnavr Punelmwhfmh, gb pb Cna mn pujvyę hfłlfml avr zbżr jlwść cbmn śpvnal grtb cbzvrfmpmravn.
W tym momencie otrzymał kolejnego plaskacza.
- Qrfxenzoyre, vqvbgb!
Speszony mężczyzna wydobył z kieszeni trzy gadżety wyglądające jak bezprzewodowe zestawy słuchawkowe. Każde z nas wetknęło to sobie do ucha.
- Czy Pan mnie rozumie? - zwróciła się do mnie kobieta.
- Oczywiście. Co to jest?
- Deskrambler. Nasze urządzenie antypodsłuchowe przechwytuje fale dźwiękowe i koduje głoski mowy bardzo silnym, opracowanym w laboratoriach DARPA szyfrem. Te urządzenia to dekodery. Dzięki temu możemy się porozumiewać w polu działania aparatu kodującego, jednocześnie będąc zupełnie niezrozumiałymi dla innych.
- Sprytne. Ale czy to konieczne?
- Tak, ze względu na wagę spraw, które chcielibyśmy z Panem omówić.
Zrobiła pauzę, jakby czekając na moje pytania. Ponieważ jednak wciąż milczałem, po krótkiej przerwie kontynuowała.
- Jesteśmy z półprywatnej organizacji quasi-rządowej ,,Andioff'' zajmującej się między innymi bezpieczeństwem teleinformatycznym. Kilka dni temu zamordowano jednego z naszych agentów. Chcielibyśmy prosić Pana o pomoc w znalezieniu sprawców.
Wzruszyłem ramionami.
- Nie jestem prywatnym detektywem. Ściganiem przestępców powinna zajmować się Policja.
Spojrzałem na nią poważnie. Wytrzymała mój wzrok przez pięć sekund, po czym wszyscy wybuchnęliśmy gromkim śmiechem.
- Przepraszam. Chyba nie powinienem żartować z takich spraw - wytłumaczyłem się, gdy już się wszyscy uspokoiliśmy. - Oczywiście, pomogę w miarę moich możliwości. Rozumiem, że ataku dokonano w cyberprzestrzeni?
- Niezupełnie.
Spoważniałem.
- Nie mam doświadczeniu w operowaniu w realu.
- To jest trochę bardziej skomplikowane. Za chwilę odtworzę Panu fragment nagrania. To ostatni kontakt, jaki mieliśmy od naszego agenta.
Otworzyła niewielki neseser, którego dotąd nie zauważyłem. Ze sposobu, w jaki się nim posługuje wywnioskowałem, że wewnątrz musiał być wmontowany niewielki laptop. Po chwili w aparaciku w moim uchu dał się słyszeć dziwny szum, który przeszedł w przesterowaną mowę, jakby ktoś krzyczał trzymając mikrofon tuż przy ustach:
- Niebezpieczeństwo! Nowy, niezwykle groźny wirus. Kontakt hs9Z8.eEeeeeee!...
Ostatni wyraz przeszedł w oddalający się wrzask. Coś stuknęło, po czym usłyszałem odgłos jak gdyby dartego, mokrego prześcieradła. Zakończony chrupnięciem. Kobieta przerwała nadawanie.
- Wirus? - zdziwiłem się.
- W jego mieszkaniu znaleziono rozbity komputer i strzępy aplikacji internetowych. Drzwi były zamknięte od środka. Nie stwierdzono śladów włamania. Logi operatora telekomunikacyjnego wskazują, że ostatnimi czynnościami które wykonał z komputera były połączenia z serwerami poczty. Znaleźliśmy listy, które wówczas ściągał. Jeden z załącznikiem. Pustym.
- Jak to... pustym?
- Coś, co było w środku najprawdopodobniej wylazło zaraz po ściągnięciu na komputer docelowy. Opanowało system, zdewirtualizowało się i zabiło naszego człowieka.
- Zde... zde... co?
- Panie Charyzjuszu, proszę nie rżnąć głupa. Wiemy doskonale z wpisów na Pańskim blogu, że również opanował Pan technikę dewirtualizacji. Zresztą, to właśnie od Pana ją pożyczyliśmy. - uśmiechnęła się lekko.
Szczęka opadła mi lekko, gdy skojarzyłem kilka faktów. Skonstruowanie dewirtualizatora, wpis na blogu a potem ta tajemnicza kobieta, która podając się za moją nową sąsiadkę przychodziła do mnie w ciągu jednej godziny siedemnaście razy pożyczyć szklankę cukru.
- To Pani przychodziła do mnie po cukier! - wyciągnąłem oskarżycielsko w jej kierunku palec. - I ukradliście technologię dewirtualizacji. Oooo... zapłacicie mi za to z nawiązką!
Sięgnąłem po kalkulator i zacząłem obliczenia, tymczasem moja fałszywa sąsiadka kontynuowała.
- Oczywiście, Panie Charyzjuszu, gotowi jesteśmy na finansowe zadośćuczynienie. Nasi eksperci oszacowali koszt opracowania technologi dewirtualizacji na pięćset milionów dolarów.
Nie słuchałem. Skończyłem liczyć i pokazałem jej wynik.
- Proszę mi oddać pięć kilogramów cukru!
- Ależ, Panie Charyzjuszu, ja mówiłam o...
- Pięć kilogramów cukru, albo nici ze współpracy!
- No... dobrze.
Uśmiechnąłem się. Lektura ,,Sztuki negocjacji w weekend'' zaczynała procentować. Dzięki twardemu stanowisku byłem do przodu cały kilogram. Sukces nieco mnie rozluźnił, ale i zmęczył. Postanowiłem delikatnie zakończyć spotkanie.
- Czy moglibyśmy się spotkać jutro w siedzibie mojej firmy? Mam tam sprzęt który na pewno przyda się w tej sprawie. Dziś, obawiam się, niewiele już będę mógł pomóc.
Goście okazali się na tyle inteligentni, że w lot zrozumieli żaluzję. Facet zebrał słuchawki i schował aparacik, jak zaś wręczyłem im po wizytówce.
- CharChak Cyber Solutions, Software & Development®. Adres jest na dole. Może na dziesiątą?
- Tak, świetnie. Doskonale. Do zobaczenia, Panie Charyzjuszu.
- Do zobaczenia. Aha! I proszę nie zapomnieć o cukrze, Pani...
- Chelena Choża. Panna. - rzuciła przez zamykające się drzwi, a sposób w jaki wypowiedziała słowo ,,panna'' sprawił, że zajechałem się śrubokrętem w palec.

 


Najnowsze komentarze
 
2016-03-27 11:01
loan offer do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Dobry dzień, Jestem MR larryt, prywatnej pożyczki Pożyczkodawca oraz współpracy finansowej[...]
 
2016-03-12 03:02
Pani Tamara Tita do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Cześć, Nadchodzi Affordable kredytu, która zmieni twoje życie na zawsze, jestem Pani Tamara[...]
 
2016-03-11 18:49
Josephine Halalilo do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Cześć wszystkim, Gorąco polecam to wspaniałe świadectwo, że w moim życiu trzymałem miłości[...]
 
2016-02-23 21:39
pharoah do wpisu:
Wybory coraz bliżej...
Charyzjuszu! Na święte Kontinuum i Infundybułę Chronosynklastyczną - powiadam Ci: Wróć!
 
2016-02-23 18:03
janrski do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
HEJ POMOZESZ MI SIE WŁAMAC NA KONTO MOJEJ ZONY??MA TROJE DZIECI OD 10LAT DO 4 LAT MOGE JEJ[...]
 
2016-02-09 00:03
vektra es a do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Drodzy Użytkownicy, chcielibyśmy odnieść się do poruszanych na tej stronie kwestii jak i[...]
 
2016-02-04 02:07
Pani maris smith do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Zeznania w sprawie jak mam pożyczkę zmienić życie mojej rodziny Nazywam się Babara Curtney.[...]
 
2016-01-18 21:36
jolasia do wpisu:
Jak się włamać na konto pocztowe
Witam czy ktoś by mógł włamać mi się na konto?
 



 
Chakier, Charyzjusz. Q2hhcnl6anVzeiBDaGFraWVyCg== chakier[at]vp.pl